Poranek na Grandeusie jest upalny. Słońce szybko wygania nas z namiotu, z którego zresztą mamy takie widoki:
Znów najlepiej (choć przymglone) są Tatry Bielskie. Znajdujące się za nimi Jaworowy i Łomnicki częściowo zakrywają chmury. No i oczywiście można przyjrzeć się Rysom.
Możliwość zobaczenia panoramy przyciąga pojedynczych turystów: jako pierwszy zjawia się rowerzysta, siada w cieniu, zjada coś małego i jedzie dalej, goniony przez psy. Potem przychodzi starszy Słowak z wysłużonym plecakiem i po krótkiej kontemplacji schodzi do Łapsz.
Z oddali dochodzi beczenie owiec. Stado kręci się po okolicy i powoli zbliża do nas. A w tle ledwo widoczna Babia Góra.
Psiska, które zaatakowały rowerzystę, składają nam wizytę, ale są wyjątkowo grzeczne. Rozłożyły się blisko i pilnują namiotu 😏.
Wkrótce potem nasz przenośny domek trzeba szybko składać, bowiem stoi on na trasie owczego, napierającego stada! W pewnym momencie Inez miała obawy, czy nie zostanie stratowana 😏.
Pod wiatę zagląda pasterz. Prowadzi ze sobą ponad 400 sztuk, ale tylko kilka należy do niego, reszta ma właścicieli chyba z całego polskiego Spisza. Opowiada o swojej rodzinie oraz pracy; pozornie to tylko chodzenie tam i z powrotem ze zwierzętami, ale w rzeczywistości ciężka harówka. Zaczyna się już około 3 w nocy, trwa do 9 lub 10 wieczorem z krótką przerwą na obiad w południe. I tak codziennie aż do św. Michała pod koniec września.
Sporo owiec kuleje, wszystkie zostały ostrzyżone przez specjalistyczną firmę dwa dni wcześniej.
Pora się zbierać. Z Grandeusa schodzimy w dół, na północ.
Odcinek wśród pofałdowanych pól i łąk jest bardzo przyjemny. Tatry i nasze miejsce noclegowe zostają z tyłu.
Wkrótce trafiamy na asfalt, na którym mijamy radziecki traktor. Wśród zieleni krowy starają się zaspokoić niekończący się apatyt, a byki z udawanym spokojem lustrują każdego obcego.
Przed nami Dursztyn (słow. Durštín, węg. Dercsény, niem. Dürrstein), jedna z 14 wsi polskiej części Spiszu.
Przy ulicy zachowało się trochę drewnianych domów i budynków gospodarczych. Kościół jest młodziutki - z lat 80. XX wieku, lecz nawiązuje stylistycznie do starszych świątyń spiskich.
Zbliża się południe, o czym informuje dźwięk kościelnych dzwonów (nad ranem wygrywał melodię "Kiedy ranne wstają zorze", tak aby nikt nie mógł przegapić tej chwili!). Robimy sobie postój pod sklepem, który stanowi centrum towarzyskie miejscowości.
Przez resztę dnia mamy do przejścia nieco ponad 10 kilometrów Pieninami Spiskimi, czyli tą najmniej uczęszczaną przez turystów częścią Pienin. Niby niedużo, ale momentami dostaniemy w zadki.
Przy odbiciu na szlak robię sobie zdjęcie w lustrze, co ostatnio staje się moją prywatną tradycją 😛.
Początek czerwonego szlaku to długa Jurgowska Polana - zgodnie z nazwą kiedyś wypasali na niej swoje stada mieszkańcy Jurgowa (ciekawe dlaczego nie u siebie??). Temperatura osiąga stan krytyczny...
Szutrowa droga kręci do Jurgowskich Stajni na których stoi gospodarstwo z rozrzuconą zabudową.
Zaglądamy do mapy i włos nam się jeży na karkach - poziomice najbliższego podejścia w lesie wyglądają, jakby je ktoś stawiał co milimetr! Może jednak nie będzie aż tak źle?? A jednak było...
Na zdjęciu tego nie widać, lecz ścieżka miała taką stromiznę, że czasem osuwałem się w dół! Metr, dwa do góry, postój. Masakra! Sprawdzałem potem dokładnie zapis trasy na komputerze: różnica wzniesień to niby jedynie 200 metrów, ale na odcinku... 300 metrów! To niemal jak wchodzenie po drabinie!! Nie pamiętam kiedy ostatni raz wspinałem się po czymś takim!
Na grani w nagrodę czeka pierwszy widok na zbiornik Czorsztyński, a z tyłu znowu pojawia się panorama Tatr.
Neska dociera niedługą chwilę po mnie i podejmuje wiekopomną decyzję, że więcej już nie chodzi po szlakach z namiotem i ciężkim plecakiem! Na szczęście dalsza część trasy jest już znacznie bardziej "normalna".
W czasie odpoczynku przewijają się obok nas dwie dziewczyny, które idą w odwrotnym kierunku, ale zamiast zejść szlakiem w dół, to poszły ścieżką prosto, w krzaki. Nie dziwię się, że przegapiły odbicie, bowiem odcinek w dolinę wygląda jak przecinka do zwózki drzew, a nie trasa dla ludzi...
Przechodzimy przez Żar, najwyższy szczyt Pienin Spiskich (883 metry). Po drodze w kilku miejscach są widoki na obie strony...
...ale wierzchołek góry jest zarośnięty, więc postawiono na nim niewielką drewnianą wieżę. Ta oferuje panoramę jedynie w kierunku północnym, na "jezioro" oraz Gorce, w których jeden z charakterystycznych punktów stanowi nowa wieża na górze Gorc.
Dziewczyny ze zgubionego szlaku mówiły, że gdzieś zostawiły mapę i odnajdujemy ją właśnie na Żarze. Wylądowała w moim plecaku, ale na niewiele mi się przyda, bo to bardzo stare wydanie, gdzie połowy szlaków jeszcze nie wymyślono...
Schodzimy do przełęczy Przesła; tu można odbić na Falsztyn albo Łapsze Niżne. Następnie znowu mamy podejście, lecz tym razem nie tak wyczerpujące i częściowo szeroką leśną drogą.
Końcowe kilometry Pienin Spiskich są najprzyjemniejsze: coraz więcej odkrytej przestrzeni, ukwiecone łąki, drewniane chatki i widoki na Pieniny po drugiej stronie Dunajca.
Na polanie Cisówka robimy sobie dłuższą przerwę, czekając aż słońce przebije się przez chmury. Trwa to kilkanaście minut, ale opłaciło się!
Niebieska tafla zbiornika Czorsztyńskiego ładnie kontrastuje z zielenią drzew, a ruiny zamku Czorsztyn po małopolskiej stronie przyciągają wzrok.
Jezioro Sromowskie - zbiornik wyrównawczy dla Czorsztyńskiego.
Na polanie Tabor znajduje się nadajnik oraz wiata identyczna z tą z Grandeusa. Siedzi przy niej jakaś rodzinka, więc nawet się nie zatrzymujemy. Ludzi zresztą spotykamy coraz więcej, co świadczy o niechybnym zbliżaniu się do cywilizacji.
W dole rozciąga się Niedzica (słow. Nedeca, węg. Nedec, niem. Netzdorf), historycznie najważniejsza miejscowość Zamagurza i polskiego Spiszu. To też jedyne miejsce regionu, które już kiedyś odwiedziłem, ale było to daaawno temu... Jako bajtel zaglądałem tu z rodziną jeszcze zanim napełniono zbiornik i pamiętam opuszczone drewniane domostwa, sprawiały one wtedy przygnębiające wrażenie.
Dzisiejszą noc chcemy spędzić w bardziej komfortowych warunkach niż wczorajsze, więc szukamy jakiegoś kempingu. Ze ścieżki odbijające od szlaku widać pole z dużą ilością namiotów, kamperów i samochodów, lecz nie wygląda one zachęcająco. Liczymy, że zgodnie z mapą znajdzie się jakaś alternatywa, ale okazało się, iż w tej części wsi nie ma innego wyboru dla osób chcących rozbić namiot...
Na kempingach sypiam niemal wyłącznie poza Polską (pomijając ubiegłoroczny wyjątek w Suwałkach), więc chyba jestem przyzwyczajony do trochę innego standardu. A tu zastaliśmy dwie krzywe łąki przedzielone drogą. Brak jakiejkolwiek recepcji, obsługę trzeba namierzyć samemu albo ona namierzy nas. Pojedyncze kible i płatne prysznice, gdzie monety wrzuca się do automatu umieszczonego... przed drzwiami, a więc nie wiemy ile cennego czasu nam jeszcze zostało. Jedno jedyne gniazdko uniemożliwiało naładowanie sprzętu. Ścisk i tłok, dokładnie słychać jak pierdnie sąsiad albo czego słuchają w aucie po sąsiedzku.
Na szczęście cena noclegu była niska i udało nam się porządnie wykąpać, zatem humory dopisują. Pobliski brzeg zbiornika oferuje widoki na zamek Dunajec oraz Czorsztyn w Małopolsce.
Wieczorem ruszyliśmy do "centrum". Ta część Niedzicy jest wręcz zadeptywana przez turystów, więc spodziewałem się bezproblemowego dostępu do sklepów, a trafiliśmy jedynie na mały warzywniak z długą kolejką. Ponieważ jednak jutro przypada niedziela niehandlowa, więc i tak musieliśmy w niej stanąć, aby kupić chleb i kilka innych drobiazgów.
Przy zapadającym zmierzchu podeszliśmy pod zamek Dunajec. To prawdopodobnie jedyna rezydencja na terenie obecnej Polski, której ostatnimi prywatnymi właścicielami była węgierska szlachta, w tym przypadku rodzina Salamon. Komuniści jednak nie przejmowali się narodowością gospodarzy i po wojnie konfiskowali wszystkie zamki, niezależnie od tego, czy były w rękach polskich, węgierskich, niemieckich czy afroamerykańskich.
Udaje mi się jeszcze zajrzeć na dziedziniec. Kręcono tu m.in. Janosika 😛.
Ostatnie kolory czerwonego łapiemy na zaporze pomiędzy zbiornikiem Czorsztyńskim a Sromowskim.
Mimo tej pory kręci się tam sporo osób. Niektórzy muszą być bardzo zaawansowani technicznie, bo nie wystarcza im już jeden smartfon ani dwa, podstawą są trzy, które trzeba potem jakoś upchać do tylnych kieszeni 😛.
Podczas kolacji spożywanej w jednym z lokali przysłuchujemy się interesującej rozmowie, w czasie której chłopak usiłuje przekonać swoją rodzinę iż morze jest słone, a ocean słodki. Potem zmienia zdanie i twierdzi na odwrót, a wszystko przez to, że Majorka leży na morzu albo oceanie, a rekiny żyją przecież w słodkiej wodzie. I tak przez 10 minut! 😛 W końcu Inez nie wytrzymała i wybiła go z błędu 😏. Zaiste, widząc takich osobników człowiek czuje, że reforma systemu edukacji jest niezbędna, choć niekoniecznie w kierunku narodowo-religijnym, który oferuje obecny rząd...
Poranek znowu jest upalny, ale w końcu prawie całe lato takie było. Nad wodą unoszą się ładne mgiełki, jednak gdy podszedłem do brzegu to w większości poznikały.
Zakładamy plecaki i odprowadzani zdziwionym wzrokiem przez innych nocujących ruszamy w dalszą drogę.
Na najbliższym chodniku sprawdza się stara zasada: po czym poznać prawdziwego Polaka i katolika? Po tym, że zawsze chodzi ścieżką dla rowerzystów. Zwłaszcza, gdy idzie na mszę.
Przy zamku są już tłumy, parking w większości zapełniony, kasa pracuje pełną parą. Rzecz jasna my do środka nie wejdziemy, bo z naszym bagażem zapewne wzięto by nas za terrorystów 😏.
Najbliższe otoczenie naddunajcowej warowni to raj dla dzieciaków i piekło rodziców oraz opiekunów wycieczek: dziesiątki kramów z kiczowatym gównem zaprasza w swe progi. Kawałek dalej prawie opluwam się ze śmiechu: Park Miniatur "Śladami Objawień Matki Boskiej"! W drzwiach wita portret Jana Pawła II. Kwintesencja polskiego katolickiego kiczu! Mam tylko nadzieję, że Matka Boska dostaje jakiś procent z tych 9 złotych wstępu, skoro poruszamy się Jej śladami...
Po drugiej stronie ulicy też ciekawie - "Poznaj atrakcje naszego regionu"! Przy czym do tego regionu włączono od razu trzy osobne krainy: Podhale, Spisz i Orawę. Mogli dodać i Kraków, w końcu też niedaleko...
Asfaltówką dreptamy do Niedzicy "właściwej". Do 2014 roku zamek leżał właśnie w niej, ale potem dotychczasowy przysiółek wydzielono jako osobną wieś pod nazwą Niedzica-Zamek. Po co? Być może właściwą odpowiedź rzuciła Neska: do zamku walą tłumy turystów, do centrum miejscowości mało kto zagląda, więc wymyślono, że łatwiej będzie zarobić kasę po podziale...
W Niedzicy "nie-zamku" spotykamy jedynie kilka grup dziecięcych udających się z ręcznikami na jakieś kąpielisko oraz ludzi spieszących do kościoła. Tutejsza świątynia pochodzi z XIII-XIV wieku i reprezentuje styl gotycki; widać w niej spiski styl architektoniczny.
W planach mamy dostanie się do Kacwina. Odnajdujemy przystanek, lecz z rozkładu nie wynika, czy jadą stamtąd interesujące nas autobusy. Zapytuję miejscowego, który potwierdza, że tak, on właśnie tutaj wsiada do busików na Kacwin. Musi to robić po niezłym spożyciu, gdyż okazało się, że przystanek obsługujący nasz kierunek znajduje się dobre pół kilometra dalej i to... po przeciwnej stronie drogi 😛.
Nie chce nam się czekać półtorej godziny, szans na złapanie stopa także tutaj nie ma, bowiem kierowcy turystycznych samochodów patrzą na nas z wyraźną niechęcią. Zatem idziemy dalej...
Pod kościołem Pomnik Poległych z napisami w języku słowackim, wystawiony przez słowackich Niedziczan mieszkających w Ameryce. Podejrzewam, że to jedyny taki egzemplarz w Polsce. Jedna z mszy w kościele także odprawiana jest po słowacku.
Na chodniku mijamy się z dziewczyną w stroju ludowym - ale nie w spiskim, lecz w podhalańskim. Ona chyba też uwierzyła, że jest góralską spod Zakopanego...
Niedzica kończy się na rondzie. W lewo boczna droga do Kacwina. Mam przeczucie, że na niej uda nam się załapać na podwózkę...
Miałem rację! 😛
Zatrzymał nam się pierwszy samochód, lecz jechał gdzieś blisko. Zaraz potem stanął drugi i pomknęliśmy kilka kilometrów przed siebie ku dalszej części wędrówki...
Przy ulicy zachowało się trochę drewnianych domów i budynków gospodarczych. Kościół jest młodziutki - z lat 80. XX wieku, lecz nawiązuje stylistycznie do starszych świątyń spiskich.
Zbliża się południe, o czym informuje dźwięk kościelnych dzwonów (nad ranem wygrywał melodię "Kiedy ranne wstają zorze", tak aby nikt nie mógł przegapić tej chwili!). Robimy sobie postój pod sklepem, który stanowi centrum towarzyskie miejscowości.
Przez resztę dnia mamy do przejścia nieco ponad 10 kilometrów Pieninami Spiskimi, czyli tą najmniej uczęszczaną przez turystów częścią Pienin. Niby niedużo, ale momentami dostaniemy w zadki.
Przy odbiciu na szlak robię sobie zdjęcie w lustrze, co ostatnio staje się moją prywatną tradycją 😛.
Początek czerwonego szlaku to długa Jurgowska Polana - zgodnie z nazwą kiedyś wypasali na niej swoje stada mieszkańcy Jurgowa (ciekawe dlaczego nie u siebie??). Temperatura osiąga stan krytyczny...
Szutrowa droga kręci do Jurgowskich Stajni na których stoi gospodarstwo z rozrzuconą zabudową.
Zaglądamy do mapy i włos nam się jeży na karkach - poziomice najbliższego podejścia w lesie wyglądają, jakby je ktoś stawiał co milimetr! Może jednak nie będzie aż tak źle?? A jednak było...
Na zdjęciu tego nie widać, lecz ścieżka miała taką stromiznę, że czasem osuwałem się w dół! Metr, dwa do góry, postój. Masakra! Sprawdzałem potem dokładnie zapis trasy na komputerze: różnica wzniesień to niby jedynie 200 metrów, ale na odcinku... 300 metrów! To niemal jak wchodzenie po drabinie!! Nie pamiętam kiedy ostatni raz wspinałem się po czymś takim!
Na grani w nagrodę czeka pierwszy widok na zbiornik Czorsztyński, a z tyłu znowu pojawia się panorama Tatr.
Neska dociera niedługą chwilę po mnie i podejmuje wiekopomną decyzję, że więcej już nie chodzi po szlakach z namiotem i ciężkim plecakiem! Na szczęście dalsza część trasy jest już znacznie bardziej "normalna".
W czasie odpoczynku przewijają się obok nas dwie dziewczyny, które idą w odwrotnym kierunku, ale zamiast zejść szlakiem w dół, to poszły ścieżką prosto, w krzaki. Nie dziwię się, że przegapiły odbicie, bowiem odcinek w dolinę wygląda jak przecinka do zwózki drzew, a nie trasa dla ludzi...
Przechodzimy przez Żar, najwyższy szczyt Pienin Spiskich (883 metry). Po drodze w kilku miejscach są widoki na obie strony...
...ale wierzchołek góry jest zarośnięty, więc postawiono na nim niewielką drewnianą wieżę. Ta oferuje panoramę jedynie w kierunku północnym, na "jezioro" oraz Gorce, w których jeden z charakterystycznych punktów stanowi nowa wieża na górze Gorc.
Dziewczyny ze zgubionego szlaku mówiły, że gdzieś zostawiły mapę i odnajdujemy ją właśnie na Żarze. Wylądowała w moim plecaku, ale na niewiele mi się przyda, bo to bardzo stare wydanie, gdzie połowy szlaków jeszcze nie wymyślono...
Schodzimy do przełęczy Przesła; tu można odbić na Falsztyn albo Łapsze Niżne. Następnie znowu mamy podejście, lecz tym razem nie tak wyczerpujące i częściowo szeroką leśną drogą.
Końcowe kilometry Pienin Spiskich są najprzyjemniejsze: coraz więcej odkrytej przestrzeni, ukwiecone łąki, drewniane chatki i widoki na Pieniny po drugiej stronie Dunajca.
Na polanie Cisówka robimy sobie dłuższą przerwę, czekając aż słońce przebije się przez chmury. Trwa to kilkanaście minut, ale opłaciło się!
Niebieska tafla zbiornika Czorsztyńskiego ładnie kontrastuje z zielenią drzew, a ruiny zamku Czorsztyn po małopolskiej stronie przyciągają wzrok.
Jezioro Sromowskie - zbiornik wyrównawczy dla Czorsztyńskiego.
Na polanie Tabor znajduje się nadajnik oraz wiata identyczna z tą z Grandeusa. Siedzi przy niej jakaś rodzinka, więc nawet się nie zatrzymujemy. Ludzi zresztą spotykamy coraz więcej, co świadczy o niechybnym zbliżaniu się do cywilizacji.
W dole rozciąga się Niedzica (słow. Nedeca, węg. Nedec, niem. Netzdorf), historycznie najważniejsza miejscowość Zamagurza i polskiego Spiszu. To też jedyne miejsce regionu, które już kiedyś odwiedziłem, ale było to daaawno temu... Jako bajtel zaglądałem tu z rodziną jeszcze zanim napełniono zbiornik i pamiętam opuszczone drewniane domostwa, sprawiały one wtedy przygnębiające wrażenie.
Dzisiejszą noc chcemy spędzić w bardziej komfortowych warunkach niż wczorajsze, więc szukamy jakiegoś kempingu. Ze ścieżki odbijające od szlaku widać pole z dużą ilością namiotów, kamperów i samochodów, lecz nie wygląda one zachęcająco. Liczymy, że zgodnie z mapą znajdzie się jakaś alternatywa, ale okazało się, iż w tej części wsi nie ma innego wyboru dla osób chcących rozbić namiot...
Na kempingach sypiam niemal wyłącznie poza Polską (pomijając ubiegłoroczny wyjątek w Suwałkach), więc chyba jestem przyzwyczajony do trochę innego standardu. A tu zastaliśmy dwie krzywe łąki przedzielone drogą. Brak jakiejkolwiek recepcji, obsługę trzeba namierzyć samemu albo ona namierzy nas. Pojedyncze kible i płatne prysznice, gdzie monety wrzuca się do automatu umieszczonego... przed drzwiami, a więc nie wiemy ile cennego czasu nam jeszcze zostało. Jedno jedyne gniazdko uniemożliwiało naładowanie sprzętu. Ścisk i tłok, dokładnie słychać jak pierdnie sąsiad albo czego słuchają w aucie po sąsiedzku.
Na szczęście cena noclegu była niska i udało nam się porządnie wykąpać, zatem humory dopisują. Pobliski brzeg zbiornika oferuje widoki na zamek Dunajec oraz Czorsztyn w Małopolsce.
Wieczorem ruszyliśmy do "centrum". Ta część Niedzicy jest wręcz zadeptywana przez turystów, więc spodziewałem się bezproblemowego dostępu do sklepów, a trafiliśmy jedynie na mały warzywniak z długą kolejką. Ponieważ jednak jutro przypada niedziela niehandlowa, więc i tak musieliśmy w niej stanąć, aby kupić chleb i kilka innych drobiazgów.
Przy zapadającym zmierzchu podeszliśmy pod zamek Dunajec. To prawdopodobnie jedyna rezydencja na terenie obecnej Polski, której ostatnimi prywatnymi właścicielami była węgierska szlachta, w tym przypadku rodzina Salamon. Komuniści jednak nie przejmowali się narodowością gospodarzy i po wojnie konfiskowali wszystkie zamki, niezależnie od tego, czy były w rękach polskich, węgierskich, niemieckich czy afroamerykańskich.
Udaje mi się jeszcze zajrzeć na dziedziniec. Kręcono tu m.in. Janosika 😛.
Ostatnie kolory czerwonego łapiemy na zaporze pomiędzy zbiornikiem Czorsztyńskim a Sromowskim.
Mimo tej pory kręci się tam sporo osób. Niektórzy muszą być bardzo zaawansowani technicznie, bo nie wystarcza im już jeden smartfon ani dwa, podstawą są trzy, które trzeba potem jakoś upchać do tylnych kieszeni 😛.
Podczas kolacji spożywanej w jednym z lokali przysłuchujemy się interesującej rozmowie, w czasie której chłopak usiłuje przekonać swoją rodzinę iż morze jest słone, a ocean słodki. Potem zmienia zdanie i twierdzi na odwrót, a wszystko przez to, że Majorka leży na morzu albo oceanie, a rekiny żyją przecież w słodkiej wodzie. I tak przez 10 minut! 😛 W końcu Inez nie wytrzymała i wybiła go z błędu 😏. Zaiste, widząc takich osobników człowiek czuje, że reforma systemu edukacji jest niezbędna, choć niekoniecznie w kierunku narodowo-religijnym, który oferuje obecny rząd...
Poranek znowu jest upalny, ale w końcu prawie całe lato takie było. Nad wodą unoszą się ładne mgiełki, jednak gdy podszedłem do brzegu to w większości poznikały.
Zakładamy plecaki i odprowadzani zdziwionym wzrokiem przez innych nocujących ruszamy w dalszą drogę.
Na najbliższym chodniku sprawdza się stara zasada: po czym poznać prawdziwego Polaka i katolika? Po tym, że zawsze chodzi ścieżką dla rowerzystów. Zwłaszcza, gdy idzie na mszę.
Przy zamku są już tłumy, parking w większości zapełniony, kasa pracuje pełną parą. Rzecz jasna my do środka nie wejdziemy, bo z naszym bagażem zapewne wzięto by nas za terrorystów 😏.
Po drugiej stronie ulicy też ciekawie - "Poznaj atrakcje naszego regionu"! Przy czym do tego regionu włączono od razu trzy osobne krainy: Podhale, Spisz i Orawę. Mogli dodać i Kraków, w końcu też niedaleko...
Asfaltówką dreptamy do Niedzicy "właściwej". Do 2014 roku zamek leżał właśnie w niej, ale potem dotychczasowy przysiółek wydzielono jako osobną wieś pod nazwą Niedzica-Zamek. Po co? Być może właściwą odpowiedź rzuciła Neska: do zamku walą tłumy turystów, do centrum miejscowości mało kto zagląda, więc wymyślono, że łatwiej będzie zarobić kasę po podziale...
W Niedzicy "nie-zamku" spotykamy jedynie kilka grup dziecięcych udających się z ręcznikami na jakieś kąpielisko oraz ludzi spieszących do kościoła. Tutejsza świątynia pochodzi z XIII-XIV wieku i reprezentuje styl gotycki; widać w niej spiski styl architektoniczny.
W planach mamy dostanie się do Kacwina. Odnajdujemy przystanek, lecz z rozkładu nie wynika, czy jadą stamtąd interesujące nas autobusy. Zapytuję miejscowego, który potwierdza, że tak, on właśnie tutaj wsiada do busików na Kacwin. Musi to robić po niezłym spożyciu, gdyż okazało się, że przystanek obsługujący nasz kierunek znajduje się dobre pół kilometra dalej i to... po przeciwnej stronie drogi 😛.
Nie chce nam się czekać półtorej godziny, szans na złapanie stopa także tutaj nie ma, bowiem kierowcy turystycznych samochodów patrzą na nas z wyraźną niechęcią. Zatem idziemy dalej...
Pod kościołem Pomnik Poległych z napisami w języku słowackim, wystawiony przez słowackich Niedziczan mieszkających w Ameryce. Podejrzewam, że to jedyny taki egzemplarz w Polsce. Jedna z mszy w kościele także odprawiana jest po słowacku.
Na chodniku mijamy się z dziewczyną w stroju ludowym - ale nie w spiskim, lecz w podhalańskim. Ona chyba też uwierzyła, że jest góralską spod Zakopanego...
Niedzica kończy się na rondzie. W lewo boczna droga do Kacwina. Mam przeczucie, że na niej uda nam się załapać na podwózkę...
Miałem rację! 😛
Zatrzymał nam się pierwszy samochód, lecz jechał gdzieś blisko. Zaraz potem stanął drugi i pomknęliśmy kilka kilometrów przed siebie ku dalszej części wędrówki...
Jak miło znów z Wami ruszać po górach. Tych baranów to i ja bym sie bała, że mi namiot staranuja.
OdpowiedzUsuńW Nidzicy i Czorsztynie bylismy w zeszłym roku. Zwiedziliśmy oba zamki. I staliśmy samochodem właśnie tam na tym parkingu na przeciw kościoła. Cóż powiedzieć - dzięki Tobie wróciły mi górskie wspomnienia... no bardziej zamkowe :D
Parking jest pod zamkiem, więc pewnie dopóki się nie zapełni to wszyscy tam stają ;)
UsuńPierwszy raz w tych okolicach byłem jeszcze chyba pod koniec lat 80., wtedy cała okolica między zamkami była rozkopana. No i nie wyglądało to tak efektownie jak dziś... Ale pamiętam, że strasznie mi było żal ludzi, którzy musieli opuścić swoje domy.
Owce podobno są na tyle inteligentne, że na namiot nie wejdą. Co innego krowy :D
Hahahaha- dobre.Mimo to lepiej nie ryzykować i bezpiecznie udać się dalej w drogę.
UsuńMysmy nie jechali na parking pod zamek tylko od razu koło kościółka. Uznaliśmy, że skoro jest miejsce, to dlaczego nie skorzystać. Dobrze zrobiliśmy, bo tam już nie było.
Z tym podziałem na taką krainę czy taką, to dla przeciętnego Janusza jest to spory problem. Moim zdaniem sporo zamieszania robi uzus uznawania krain podłóg obecnych województw. I tak oto mamy takowe mniemanie jak Jabłonka w Małopolsce i Żywiec czy tam Bogatynia na Śląsku :)
OdpowiedzUsuńTak, a dodatkowo Opole nie leży na Śląsku, tylko na Opolszczyźnie, a gdzie leży taka Łódź to już nikt nie wie :P
UsuńAle widoki! Byłam w tej okolicy jako małolata z rodzicami, ale niewiele już pamiętam... zdecydowanie trzeba wrócić! :)
OdpowiedzUsuńWarto, widokowo Spisz to czołówka południowej Polski jak dla mnie :)
UsuńPrawie, jak bym tam była. Prawie się zmęczyłam drogą ;)
OdpowiedzUsuńKluczowe jest tu słowo "prawie" ;)
UsuńWow! W Dursztynie spędziłem moje młode lata ;) Ach te kąpiele w Białce, to były czasy :))) Pozdrawiam i dziękuję za wspomnienia :)
OdpowiedzUsuń