sobota, 28 września 2019

Beskid Żywiecki na zakończenie wakacji: Przysłop Potócki i Festiwal Danielka.

Spóźniony pociąg Kolei Śląskich dowozi mnie na przystanek Sól. Wita mnie stary dworzec austro-węgierski. Na ścianie budynku zauważam ślad po tablicy, na której kiedyś wypisano wysokość nad poziomem morza (Adriatyckiego).


Podobnie jak rok i dwa lata temu zakończenie wakacji postanowiłem uczcić wizytą w Beskidzie Żywieckim. Najpierw sobie pochodzić, a potem udać się na imprezę - festiwal Danielka przy Chałupie Chemików. Ruszyłem w góry zatem już w czwartek, aby przejść się trasą, którą pokonywałem, bagatela, 13 lat temu w zimie. Wtedy doczołgaliśmy się na Przegibek, dzisiejszy cel jest bliżej.


Odcinek jest na tyle krótki, że z domu wyjechałem niezbyt wcześnie i w Beskidach znalazłem się dopiero w okolicach 14-tej. Ale nadal nigdzie mi się nie spieszy, spokojniutko idę asfaltem w kierunki wsi...


Pogoda nie jest rewelacyjna: słońce przytłumione chmurami, duchota. Marzy mi się jakaś knajpa, lecz w polskiej osadzie o tej wielkości (a raczej małości) to już chyba niemożliwe!

Jednak marzenia czasem się spełniają: na winklu widzę szyld i otwarte drzwi drewnianego domu. "Pijalnia Grześ"! 


Co prawda w środku tylko sikacze, właściciel puszcza telewizor na taki poziom dźwięku, że obudziłby głuchego, a kibel straszy, lecz spędzę tu ponad godzinę delektując się chwilą...

Wreszcie przed 16-tą zarzucam plecak i rozpoczynam właściwą wędrówkę. Za sklepem mijam Klub Seniora i Sołtysa w jednym...


Sołę przekraczam mostem, jakiś strumień wpław i wchodzę do lasu. Rychło spotykam starszą parę i dziecko zbierającą dary Boże.
- Słyszał pan o tym wypadku w Tatrach? - zagaduje mnie babka.
- Nie. A co się stało?
- To ci grotołazi - rzuca facet.
- Jacy grotołazi, piorun na Giewoncie. Dwie osoby zabite! - woła kobieta. Jak wiadomo - na dwójce się nie skończyło...

Dość szybko pojawia się polana.



Następnie zadrzewiony szczyt Łysica, ale potem robię sobie przerwę z widokiem na Rycerkę i dolinę potoku Rycerka.



Schodzę do wioski. Kiedyś mieli tu sklep, lecz ten jest już nieczynny, kolejny półtora kilometra dalej. Fotografuję przystanek.


Drałuję asfaltem i czarny szlak skręca w prawo. Tu trzeba uważać na dzieci, mogą wyskoczyć i pobić.


Zaczynam wolno nabierać wysokości. Ścieżka prowadzi głównie lasem, choć jest kilka miejsc widokowych.



Na niektóre sąsiednie górki wkracza dziwna chmura, niedaleko stąd chyba pada.


Podejście na Praszywkę Wielką (1043 metry n.p.m.) dość mnie zmęczyło, więc na szczycie zrzucam plecak i uskuteczniam kolejną pauzę.


Panorama jest stąd całkiem niezła, m.in. na Beskid Śląsko-Morawski (w którym - co za wstyd! - jeszcze w tym roku nie byłem). Lysá hora oddalona jest o około 43 kilometry.



Ochodzita (12 km) i Wielka Czantoria (30 km).


Wielka Racza na wyciągnięcie ręki.


Strome zejście do przełęczy Przysłop Potócki.


Kawałek za nim w lecie działa baza namiotowa o takiej samej nazwie jak przełęcz. To podobno najmłodsza baza w kraju, prowadzona jest przez oddział PTTK z Politechniki Śląskiej w Gliwicach.


W "Księstwie Potóckim" wita mnie cisza. Czyżby nikogo nie było? Nie, w jednej z chatek siedzi bazowa i bardzo się cieszy na mój widok, bo nie lubi być w nocy w górach sama. To nam jednak nie grozi - jest jeszcze tata z synem, którzy wkrótce wrócą z wycieczki na Przegibek. Kilkulatek tak się zachwycił tym miejscem, iż stwierdza, że mógłby tam mieszkać na stałe. Po pewnym czasie pojawi się również trójoosobowa ekipa, która zgubiła szlak chatkowy z doliny Rycerki. Zamiast 40 minut szli... ze 2 godziny, a przynajmniej tak twierdzą. Szlak jest jednak niemal kompletnie zniszczony przez zwózki drewna, więc mieli niezłą przygodę.

Wieczór upływa na przyjemnym siedzeniu przy ognisku.



W nocy okazuje się, że para z sąsiedniego namiotu jest bardzo aktywna. Ich znajomy już to wiedział, więc rozbił swój własny namiot odpowiednio dalej. Ja cierpliwie czekam, aż skończą i obracam się na drugi bok... a tu tymczasem zaczyna się druga tura. Przy trzeciej nie wytrzymałem i założyłem stopery. Pogratulować kondycji!

Liczyłem, że rano się wyśpię, ale w okolicach 5-tej budzi mnie... pianie koguta! Ki diabeł? To budzik sąsiadów, którzy wstali, aby nakarmić dwa psy. Psy, podejrzewam, do tej pory też spały... Potem jednak udaje mi się jeszcze kilka godzin uderzać w kimono...

W tej bazie jestem pierwszy raz. Bardzo fajne miejsce, na uboczu, więc tłumy raczej tu się nie pojawiają.



Jest kilka dużych namiotów, dwie bacówki (jedna służy jako kuchnia), miejsce na ognisko, hamak. Strumień do mycia oddalony jest o kilkaset metrów. Pewnym problemem może być wychodek ustawiony w lesie, więc w razie deszczu człowiek zdąży zmoknąć albo się posikać.

Ogólnie to bardzo mi się podobało i na pewno jeszcze nie raz wrócę. Tu raczej żaden turysta nie podjedzie samochodem, a i pewnie imprezy, które zajmują wszystkie miejsca, zdarzają się sporadycznie. Podobno w czasie ostatniego długiego weekendu nocowało tu ze 30 osób, co było prawdopodobnie rekordem.



Na śniadanie serwuję sobie grzyby z ogniska i mam nadzieję, że są jadalne więcej niż jeden raz. Wczoraj wieczorem zjadłem kilka na surowo i przeżyłem, więc jest szansa 😉. Do piwa dosiada się tata (synek woli dosiąść się do psa). Czas mija tak miło, że w ogóle nie chce mi się stąd ruszać.


W końcu jednak około południa trzeba się zebrać w kierunku Przegibka. Już po kilkuset metrach gubię szlak, bo w wyniku masowej rąbanki poznikały oznaczenia. Potem cofam się, idę na czuja i ponownie jestem na szlaku.



Niby po usunięciu lasu pojawiły się widoki, lecz jak dla mnie te obrazki są bardzo smutne.



Praszywka Wielka za mną.


Niedaleko Bendoszki Wielkiej mijam stado owiec. Pies stróżujący łypnął na mnie okiem i drzemał dalej.


Po trzech kwadransach osiągam szczyt ze słynnym krzyżem. Pielgrzymów brak.


Dziś jest więcej słońca niż wczoraj, ale przejrzystość słaba. Małej Fatry nie ma nawet co szukać. Nieco lepiej jest w kierunku zachodnim: na pierwszym planie Muńcuł, a dalej od lewej Romanka, Lipowska i na końcu Pilsko, lecz to wszystko maksymalnie 23 kilometry od świętej góry.


Schodzę do schroniska. Nastał piątek, więc i ludzi kręci się tam sporo. Planowałem zjeść tu obiad, a potem przez dolinę Rycerki i Mładą Horę przebijać się do Danielki na imprezę. Zgadałem się jednak z Radkiem (Turystykonem) i zaoferował się, że odbierze mnie w Rycerce Kolonii. Z Przegibka to prawie rzut beretem, idąc dość szybko można uwinąć się w godzinę. Zmiana planów spowodowała, że posiłek spożyję gdzie indziej, natomiast skusiłem się na piwo z Żywca. Ale nie koncernowe, lecz z mniejszego browaru i dedykowanego Beskidowi Żywieckiemu, a konkretnie... Bendoszce i Przegibkowi. Całkiem niezłe.


Do Kolonii rzeczywiście idę dość szybko. Słońce znów skryło się za chmurami, więc nie jest tak fajnie jak wcześniej. Od razu przypomniała mi się zimowa wyprawa w pięknym, śnieżnym klimacie.



Radek czekał na mnie niedługo i ze zrozumieniem przyjął wyjaśnienie o degustacji piwa 😛. Potem zawiózł mnie aż do Zwardonia na obiad, w Rajczy zrobiliśmy zakupy i w końcu dotarliśmy do Ujsoł na festiwal Danielka. Szybko zaczęliśmy spotykać znajomych. Z Neską nie szło zrobić na spokojnie zdjęcia, bo ciągle ktoś ją witał, przytulał, skakał, łaskotał i tym podobne...


Oczywiście znajomych spotkało się znacznie więcej, a także poznało nowych.

Koncerty już trwały. Na zdjęciu Było Nas Trzech.


Potem koncert, na który najbardziej nastawiałem się tego dnia: Paśko i zespół Co To. Byłem na ich występie w listopadzie w Rudawach Janowickim, podobało mi się. Chciałem ich zobaczyć również dlatego, że wokalista zmagał się z ciężką chorobą. Widać było po nim, że jest słaby, ale siła głosu i chęć do grania pozostała ciągle mocna.


Przemek Paśko cieszył się z planów na kolejne koncerty. Niestety, już trzy tygodnie później okazały się one niemożliwe do zrealizowania. Wielki żal... 😞


Jako kolejni wyskoczyli Chłopcy kontra Basia, którzy tak zmęczyli mnie psychicznie, że musiałem udać się do namiotu.


Przez to wszystko przespałem Lubelską Federację Bardów! Wróciłem dopiero na dwa ostatnie zespoły, m.in. Grzane Wino.


Po zakończeniu części oficjalnej ludzie rzucili się do ognisk i innych miejsc, gdzie grały gitary.

A poranek był ciepły i w klimatach Woodstocku (sąsiedzi od rana łoili wina, bynajmniej nie tanie). Zupełne przeciwieństwo ubiegłorocznej pogody!



Organizatorzy przegrali w piłkę z muzykami (albo odwrotnie) w tradycyjnym sobotnim meczu. Niektórzy zaciągnęli posiłki zagraniczne, inni płeć przeciwną.





Stopem skoczyłem do Ujsoł do sklepu i coś zjeść. Po powrocie przeszła burza (po tragedii na Giewoncie wzbudzała większy strach niż zwykle), która sprzyjała integracji, bo pod parasolami zrobiło się ciaśniej i przyjemniej.

A koncerty znów trwały...



Neska sprzedawała autografy i dżem ze świni.


Gwiazdami wieczoru byli Renata Przemyk (do bujania i przeżywania)...


...i Carrantuohill do skakania. Eh, przypomniały się piękne czasy Woodstocku.


A po koncertach znowu gitary, śpiewy i miłe chwile, które ciągnęły się długo w noc.

Festiwal Danielka to jeden z przykładów jak można zorganizować super imprezę bez płotów, bramek, napakowanych ochroniarzy i litanii zakazów. Jest bezpłatny, kasę pobiera się tylko za namiot (25 złotych). Swojsko tu i bezpiecznie, człowiek ma wrażenie, że przynajmniej połowę ludzi już zna. Za rok zapewne znowu się tam pojawię!

11 komentarzy:

  1. "...W nocy okazuje się, że para z sąsiedniego namiotu..." - wieki temu, znam to z opowiadań Mamy, rozbili z Ojcem namiot na brzegu dużej(!) polany. Po jakimś czasie w ich pobliżu zaczęła się rozbijać grupa wędrowców z kilkoma namiotami. Rodzice ostrzegali ich, że mój Ojciec chrapie. Nie wzięli tego na serio. No cóż. Gdy moi (przyszli) rodzice wyszli rano z namiotu zobaczyli, że wokół jest pusto, a namioty są rozbite na drugim końcu polany - wędrowcy przenosili się o drugiej w nocy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też coś wspominali o możliwych hałasach w nocy, ale nie sądziłem, że to chodzi o takie :D

      Usuń
  2. Pierwsze zdjęcie Neski trochę jak "Ostatnia wieczerza" Leonarda - tajemnicza niczyja ręka. ;-D

    OdpowiedzUsuń
  3. O jakie znajome widoki. Nie wiem jak jest teraz, ale w moich studenckich latach Danielka była chatką chemików z Politechniki Śląskiej i w tamtym czasie bywałem tam dość często a Przegibek to pierwsza moja góra. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecnie to chatka prywatna, ale prowadzona przez stowarzyszenie dawnych studentów z PŚ i dalej nazywa się Chatką Chemików :)

      Pozdrawiam

      Usuń
  4. A wśród łowiecek jedna ma niezłe rogi i bródkę ;)
    szkoda, że termin pokrywa mi się z innym ważnym wydarzeniem, bo pewnie nie będzie mi dane tam zajrzeć...a już z mojej bazy to prawie piechotą (choć troszkę długi spacer byłby).

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale pięknie! Że też te rejony pozostają dla mnie wciąż nieodkryte... Chyba najwyższa pora to zmienić. Namiary na bazę zapisuję. Może jakiś przedłużony weekend w przyszłym roku uda się tam spędzić. Bardzo bym chciała.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak patrzę na te "bazy", czy chatki to takie mam mieszane uczucia. Na ogół wyglądają dziadowsko, brudno i byle jak. Przypominają mi turytykę lat 70-tych w PRL.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skojarzenie można uznać za prawidłowe, bo w końcu ten okres PRL-u to czas rozwoju turystyki tego typu. Natomiast co do wyglądu to bym polemizował - większość z nich jest raczej zadbana, oczywiście w stylu chatkowym. Brudnych i rzeczywiście zasyfionych jest mniejszość, wszystko zależy od gospodarza i bywalców.
      Rzecz jasna żadne z nich Hiltony i warunki bywają dość skromne (choć sukcesywnie ich status się podnosi - np. kilkanaście lat temu mało który miał normalny kibelek, o prysznicu szło najczęściej zapomnieć, a teraz w tych zachodniobeskich chatkach coraz częściej to norma), ale dzięki temu mamy odsiew osób oczekujących luksusu i nie wiadomo czego... Zresztą za kilkanaście złotych (bazy) i 25-30 złotych (chatki) trudno liczyć na apartamenty ;)

      Usuń