"Stara miłość nie rdzewieje" - tak mogę określić swój stosunek do Beskidu Żywieckiego, a zwłaszcza jego części nazywanej Workiem Raczańskim. Po Beskidzie Śląskim było to pierwsze pasmo, w którym stawiałem początkowe kroki na górskich szlakach. Od razu się w nim zakochałem i choć minęły lata, to takie uczucie nadal we mnie tkwi. Co jakiś czas, gdy mam okazję, staram się zaglądać w znane mi okolice.
Tak też było w ostatni weekend lutego. Akurat na sobotę zapowiadano ładną pogodę, więc zarezerwowałem sobie wcześniej nocleg i wydrukowałem mapę. Wykorzystałem także sytuację, że moi rodzice wybierali się na narty, więc podwieźli mnie bezpośrednio do Rycerki Kolonii. Ten przysiółek Rycerki Górnej został założony w 1873 roku przez (jak sama nazwa wskazuje) kolonistów z głębi Cesarstwa: żywieccy Habsburgowie sprowadzili tutaj górali ze Styrii. Do dzisiaj niektórzy mieszkańcy noszą niemiecko brzmiące nazwiska, choć samą mową przodków zapewne już się nie posługują.
Ponieważ dotarliśmy tam wcześniej niż zakładałem, więc poprosiłem rodziców, aby wysadzili mnie wcześniej, w centrum Kolonii, przy dawnym ośrodku wypoczynkowym Huty Łaziska. Wielokrotnie bywałem w nim na wakacjach, zarówno latem jak i zimą. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, ale w pierwszej dekadzie obecnego wieku obiekt trafił w prywatne ręce (nie wiadomo, czy do końca legalnie, były tam jakieś korowody sądowe). Szybko zaczął niszczeć, a dziś to obraz nędzy i rozpaczy:
Od mojej ostatniej wizyty (w 2017 roku) zawalił się łącznik między nową a starą częścią ("bacówką", zapewne oryginalnie czyimś domem). Dawno temu stał w nim stół do ping-ponga albo suszyły się narty... 😨.
Ogólnie to cała Rycerka wygląda na coraz bardziej podupadłą: stojącą za przystankiem przychodnię lekarską zamknięto lata temu, przestał działać inny pensjonat, zlikwidowano miejsca, gdzie kiedyś można było coś zjeść.
Do Huty Łaziska należał także stok narciarski na którym funkcjonował wyciąg - budka obsługi i słupy jeszcze stoją, ale trasa zarosła drzewami.
Kilka drewnianych domów, zazwyczaj opuszczonych.
Zatopiony myślami w przeszłości dochodzę do ostatniego skrzyżowania, gdzie rozdzielają się szlaki: w prawo biegnie na Wielką Raczę, a w lewo na Przegibek. Wybieram ten drugi koloru zielonego. Ile to już razy nim szedłem? Co najmniej naście, a może i dziesiąt.
Po chwili, w miejscu nazywanym Ciapków, szlak skręca w las.
Mile zdziwiło mnie, że w dolinach zachowała się jeszcze zima! Idealnie trafiłem także z temperaturą: przez wiele dni było ciepło, powyżej zera, a wędrówka w ciężkim i kopnym śniegu trwała znacznie dłużej niż normalnie. Wczoraj jednak ścisnął mróz i utworzył twardą śnieżną skorupę, po której chodziło się znakomicie. Trzeba było tylko uważać na zamarznięte strumienie, więc szybko musiałem założyć raczki.
Do niedawna praktycznie cały szlak prowadził przez las, widoków nie było tu żadnych. Z dzisiejszej perspektywy: nuda! Masowe wycinki zmieniły jednak wszystko.
Pojawiły się widoki na pasmo Wielkiej Raczy.
W tym miejscu szlak skręca w lewo w wąską ścieżkę. Pamiętam owe odbicie jeszcze z czasów pełnego zalesienia, ale teraz drwale usunęli także część oznaczeń. Ślady wskazują, że większość turystów idzie dalej prosto szerszą drogą.
Przez niebo co rusz przelewają się chmury i pojawiają się kolorowe rozbłyski.
Kawałek przede mną szlak przecinają dwie sarenki. Jedna dość długo mi się przyglądała, druga nieustannie szukała czegoś do jedzenia.
Dobrze się dopasowały kolorystycznie do otoczenia 😏.
Z dołu słychać głosy - pierwsi spotkani dzisiaj turyści oczywiście na zakręcie poszli źle i teraz idą kilkadziesiąt metrów niżej ode mnie. Rzecz jasna także dotrą tamtędy na Przegibek, ale to trochę dalej i mniej widokowo.
Można dojrzeć schronisko na Wielkiej Raczy oraz słowacką platformę widokową na szczycie.
Wiatr rzeźbi w chmurach...
Przynajmniej dziś pozytywne prognozy pogody się sprawdziły!
Odcinek na którym nie było żadnych oznaczeń, więc ci, którzy przedeptywali szlak, musieli iść "na oko".
Po ponownym wejściu w las biało-zielono-białe paski znowu się pojawiają. Potem łączymy się z czarnym szlakiem z Soli i Bendoszki Wielkiej, więc wkrótce pojawia się sylwetka schroniska na Przegibku. Patrzę na zegarek: szedłem godzinę i 45 minut, czyli wolniej niż zazwyczaj, ale nigdzie mi się nie spieszyło. Z rozmysłem celebrowałem każdą chwilę 😏.
O ile w trasie nie widziałem prawie nikogo, o tyle tutaj ludzi jak w mrowisku. To głównie "wina" ferii w województwie śląskim - właśnie w ten weekend się one kończą. Wszystkie miejsca noclegowe były dawno zajęte, przeważały grupy kolonijne, na które czekają już samochody terenowe i traktor z założonymi łańcuchami. Zwiozą bagaże i ludzi do cywilizacji...
Na szczęście jeden stolik pozostawał wolny, więc zrzuciłem plecak i zamówiłem sobie żurek (średnio smaczny). Wkrótce potem dosiadła się czteroosobowa ekipa i przez godzinę rozmawiała o tym, jakie sobie zrobią wypasione wyposażenie mieszkań. Fajnie, tylko żeby na taką dyskusję jechać aż w góry?
Wkrótce po wejściu do schroniska niebo na dworze całkowicie zasunęło się chmurami. Szkoda - pomyślałem. - Zapewne koniec ładnej pogody.
Tymczasem w momencie, kiedy postanowiłem ruszyć w dalszą drogę,... powróciło słońce 😛.
Z dachów kapie woda, więc sądziłem, iż temperatura jest na plusie. Zerkam na termometr, a tam... minus 8 stopni 😏.
Zachwycony rozpogodzeniem cykam kolejne zdjęcia i nawet nie zauważam, że zamiast szlakiem idę drogą, która zaprowadziłaby mnie z powrotem do Rycerki Kolonii. Zorientowałem się dopiero mijając jakąś stodołę z końmi, której nie kojarzyłem z poprzednich wizyt.
Krasnal 😊.
Tam muszę jeszcze dziś dotrzeć: Mała Rycerzowa i fragment Hali Rycerzowej. A z lewej strony majaczy Pilsko, oddalone o ponad 20 kilometrów.
Bania. Bynajmniej nie u Cygana, ale beskidzka górka. Czasem nazywana także Przegibkiem, a poniżej właściwy Przegibek, czyli przełęcz o tej samej nazwie.
Ogrodzona łąka (ogródek?) wygląda jak niezasiedlony cmentarz.
Każdy sobie rzepkę skrobie lub idzie własnym śladem.
Pasmo Wielkiej Raczy zakryte kablem.
Zabudowa na przełęczy to podobno najwyżej położone osiedle w Beskidzie Żywieckim. Łatwe życie tutaj na pewno nie jest.
Spojrzenie w tył: schronisko i Bendoszka z krzyżem.
Na Rycerzową prowadzą dwa szlaki: niebieski oraz czerwony. Ten drugi jest teoretycznie trochę szybszy, mimo to początkowo planowałem wybrać niebieski. W końcu jednak w lesie jakoś bardziej spodobała mi się czerwień, zatem zacząłem gramolić się w kierunku słupków granicznych. I to był dobry wybór!
Pierwszy odcinek to dość wąska ścieżka ze śladami iluś tam ludzi. Następnie ślady te zaczęły niepokojąco się rozdzielać, zniknęły też oznaczenia. Na szczęście po dotarciu do granicy okazało się, że jechał tędy jakiś skuter. Zazwyczaj traktuję użytkowników tego sprzętu jako takich samych szkodników co pasjonaci crossów/quadów, ale tego dnia był moim dobroczyńcą - jego wyraźny ślad pozwalał na bezproblemowe poruszanie się.
Czerwone znaczki pojawiają się i znikają, ale ja i tak uznałem, że będę się trzymał skutera. Podobnie musieli robić inni turyści, bo nie było widać śladów stóp w miejscach, gdzie szlak odchodził od granicy.
"Beskidzka Zielona Ścieżka" która istnieje chyba tylko na tych tablicach.
Skuter jechał linią graniczną, więc i ja zaliczam także tereny, po których szlak nie prowadzi. Wdrapuję się m.in. na szczyt określany na niektórych mapach jako Pietrówka, a na innych jako północny wierzchołek Majowa. Spotykam tam szlakowskazy słowackiego niebieskiego, który formalnie został zlikwidowany kilka lat temu, ale jednak nie do końca.
Z Pietrówki jest trochę widoków:
* na Wielką i Małą Rycerzową...
* odległe o ponad 50 kilometrów Tatry Zachodnie...
*... i położone bliżej inne słowackie górki między którymi chyba jest Wielki Chocz (35 kilometrów).
Kolory zaczynają się zmieniać, co oznacza, że wkrótce dzień będzie się kończyć. Las jest teraz piękny, gdybym wybrał szlak niebieski, to prawdopodobnie szedłbym głównie w cieniu.
Cieszę się tymi chwilami w samotności, bowiem przez całą drogę spotkałem tylko jednego turystę idącego z naprzeciwka.
Sądziłem, że nie zdążę na zachód słońca i jakoś tak przeszła mi ochota, aby gramolić się na szczyt Rycerzowej. Mojemu życzeniu stało się zadość - okazało się, iż podejście szlakiem z tej strony jest w ogóle nieprzetarte, brak było jakichkolwiek śladów. Skuter oraz inni ludzie wybrali omijającą górę trasę narciarską, która wkrótce połączyła się z niebieskim. Tamten z kolei także wyglądał na mniej uczęszczany niż czerwony.
Kwadrans po godzinie 17-tej wychodzę na przełęczy Halnej umiejscowionej na Hali Rycerzowej. Słońce jednak jeszcze nie zaszło!
Pojawiłem się dosłownie tuż przed zachodem! Jeśli chodzi o pogodę to dostosowała się do moich planów znakomicie 😏.
Tutaj na polanie czuć mróz, za to wcześniej w lesie co chwilę ściągałem i ubierałem czapkę, rozpinałem i zapinałem kurtkę, nie mogąc się dopasować do temperatury.
Sycę wzrok widokami. Jest Babia Góra, Pilsko, są czerwieniące się Tatry.
Słońce zaszło... Kilka osób usiłowało zdążyć na ten spektakl schodząc z Wielkiej Rycerzowej, lecz minimalnie się spóźnili.
Czas udać się do bacówki.
Na tym zdjęciu Tatry wyglądają jak doklejone.
Jestem cholernie zadowolony, dawno tak się nie cieszyłem w górach 😏. Życzyłbym sobie więcej podobnej pogody w czasie następnych wyjazdów.
Przy wejściu do schroniska rozmawiam chwilę z kolesiem z obsługi. Mówi, że dzień wcześniej szukali jakiejś ekipy, która zgubiła się na "moim" czerwonym szlaku. Zerkam też na termometr - pokazuje minus 11 stopni.
O ile w terenie innych piechurów prawie nie widziałem, o tyle - podobnie jak na Przegibku - w środku pełno ludzi. Wolnych miejsc noclegowych już ponad tydzień wcześniej prawie nie mieli. Upewniali się także, czy ja na pewno dziś przyjdę, dzwoniąc do mnie około godziny 16-tej. Gdy powiedziałem, że właśnie idę od strony Przegibka to w głosie rozmówczyni pojawiła się nuta wątpliwości, czy aby na pewno dam radę... A to przecież stosunkowo krótki odcinek i nawet do zachodu słońca było jeszcze daleko...
W pokoju wieloosobowym mam za współtowarzyszy grupę młodych Niemców. Oprócz nich w jadalni w imprezowaniu wiedzie prym ekipa z Krakowa, chyba jakiś mniej lub bardziej oficjalny klub górski. Polewają Niemcom, wznoszą wspólnie toasty, po czym wstają i... zaczynają śpiewać "Rotę"! Jednak głupota ludzka nie zna granic...
Dosiadam się do stolika chłopaka, który również przyszedł tu bez towarzystwa. Rodem z miasta Łodzi, aktualnie mieszkańca Dąbrowy Górniczej.
- Ja w ogóle nie mogę pić, mam problemy zdrowotne - zwierza mi się i... wyciąga do połowy opróżnioną flachę Absoluta, po czym idzie do baru pożyczyć drugą szklankę dla mnie 😏.
Ogólnie prawie wszystko było sympatyczne, choć cenę 40 złotych za łóżko w grupówce uważam za lekko przesadzoną.
Trafiłem na same ranne ptaszki, bowiem w niedzielę o godzinie 8 zostaję jedynym osobnikiem w moim pokoju. Wszystkim nagle zaczęło się spieszyć!
Dzisiaj pogoda jest już znacznie gorsza, ale generalnie zwisa mi to - wczorajszy dzień naładował mnie pozytywnie na zapas 😏.
Zjadam bez pospiechu śniadanie, pakuję się i wychodzę na dwór. Jest wyraźnie cieplej, coś w okolicach zera.
Podchodzę pod Małą Rycerzową aby zrobić kilka zdjęć dalszych górek.
Akurat Wielka Racza i Przegibek są blisko (w linii prostej to jedynie 9 i 3 kilometry odległości), ale na horyzoncie pokazał się Beskid Śląsko-Morawski, czyli już ponad pół setki ode mnie.
Tatry i Niżne Tatry są częściowo przysłonięte warstwą chmur, ale nad tymi drugimi w niektórych miejscach widać przebłyski słoneczne.
Mała Fatra z Chlebem, Rozsutcem i Stohem zdaje się być na wyciągnięcie ręki - to jedynie nieco ponad 20 kilometrów od Rycerzowej.
Beskidzka klasyka, czyli Beskid Śląski, więc oczywiście jest Skrzyczne (niecałe 30 kilometrów) i Barania Góra.
No dobra, dość tego gapienia się, czas ruszyć tyłek. Niedzielny plan miałem bardzo ambitny, bowiem chciałem dojść do jakiegoś przystanku autobusowego. Soblówka była za blisko, Rajcza za daleko, więc wybrałem Ujsoły.
Najpierw skorzystałem ze szlaku zielonego w kierunku Muńcoła. Po drodze spotkałem kilku turystów cisnących w stronę bacówki.
Na jednej z zarastających polan uwieczniłem zachmurzoną Babią Górę i Pilsko. Ogólnie z tego miejsca bliżej jest na Skrzyczne niż do "Królowej Beskidów".
Na przełęczy Kotarz skręciłem w lewo na niebieski szlak. Ponieważ na trasie leżało sporo powalonych drzew, więc ludzie wydeptali alternatywne ścieżki. Zmrożony śnieg utworzył twardą skorupę, szło się bezproblemowo. Gdzieś w połowie zejścia minąłem się z dwiema dziewczynami w strojach do biegania, ale buty chyba wybrały sobie nienajlepsze na te warunki...
Na dole w dolinie czekała mnie niespodzianka: nad potokiem Danielka nie ma żadnego mostku, więc trzeba przejść go wpław. W cieplejszych okresach to nie problem, ale dzisiaj?
Lód nie był zbyt stabilny i pękał pod wpływem ciężaru, z kolei kamienie mocno śliskie. Ostatecznie jakoś udało mi się przekroczyć wielką wodę i nie przemoczyć butów.
Zostało mi dobrych kilka kilometrów dymania doliną Danielki. Ponieważ nie pamiętałem dokładnie o której mam busa, więc starałem się to zrobić jak najszybciej, co nie zawsze było możliwe, gdyż niektóre fragmenty drogi bardzo przypominały lodowisko.
Zamknięta Chałupa Chemików.
Pędziłem na tyle gibko, że w Ujsołach miałem nawet spory zapas czasu przed przyjazdem autobusu. I to by było na tyle, jeśli chodzi o ten górski weekend. Bardzo udany!
"Beskidzka Zielona Ścieżka" która istnieje chyba tylko na tych tablicach.
Skuter jechał linią graniczną, więc i ja zaliczam także tereny, po których szlak nie prowadzi. Wdrapuję się m.in. na szczyt określany na niektórych mapach jako Pietrówka, a na innych jako północny wierzchołek Majowa. Spotykam tam szlakowskazy słowackiego niebieskiego, który formalnie został zlikwidowany kilka lat temu, ale jednak nie do końca.
Z Pietrówki jest trochę widoków:
* na Wielką i Małą Rycerzową...
* odległe o ponad 50 kilometrów Tatry Zachodnie...
*... i położone bliżej inne słowackie górki między którymi chyba jest Wielki Chocz (35 kilometrów).
Kolory zaczynają się zmieniać, co oznacza, że wkrótce dzień będzie się kończyć. Las jest teraz piękny, gdybym wybrał szlak niebieski, to prawdopodobnie szedłbym głównie w cieniu.
Cieszę się tymi chwilami w samotności, bowiem przez całą drogę spotkałem tylko jednego turystę idącego z naprzeciwka.
Sądziłem, że nie zdążę na zachód słońca i jakoś tak przeszła mi ochota, aby gramolić się na szczyt Rycerzowej. Mojemu życzeniu stało się zadość - okazało się, iż podejście szlakiem z tej strony jest w ogóle nieprzetarte, brak było jakichkolwiek śladów. Skuter oraz inni ludzie wybrali omijającą górę trasę narciarską, która wkrótce połączyła się z niebieskim. Tamten z kolei także wyglądał na mniej uczęszczany niż czerwony.
Kwadrans po godzinie 17-tej wychodzę na przełęczy Halnej umiejscowionej na Hali Rycerzowej. Słońce jednak jeszcze nie zaszło!
Pojawiłem się dosłownie tuż przed zachodem! Jeśli chodzi o pogodę to dostosowała się do moich planów znakomicie 😏.
Tutaj na polanie czuć mróz, za to wcześniej w lesie co chwilę ściągałem i ubierałem czapkę, rozpinałem i zapinałem kurtkę, nie mogąc się dopasować do temperatury.
Sycę wzrok widokami. Jest Babia Góra, Pilsko, są czerwieniące się Tatry.
Słońce zaszło... Kilka osób usiłowało zdążyć na ten spektakl schodząc z Wielkiej Rycerzowej, lecz minimalnie się spóźnili.
Czas udać się do bacówki.
Na tym zdjęciu Tatry wyglądają jak doklejone.
Jestem cholernie zadowolony, dawno tak się nie cieszyłem w górach 😏. Życzyłbym sobie więcej podobnej pogody w czasie następnych wyjazdów.
Przy wejściu do schroniska rozmawiam chwilę z kolesiem z obsługi. Mówi, że dzień wcześniej szukali jakiejś ekipy, która zgubiła się na "moim" czerwonym szlaku. Zerkam też na termometr - pokazuje minus 11 stopni.
O ile w terenie innych piechurów prawie nie widziałem, o tyle - podobnie jak na Przegibku - w środku pełno ludzi. Wolnych miejsc noclegowych już ponad tydzień wcześniej prawie nie mieli. Upewniali się także, czy ja na pewno dziś przyjdę, dzwoniąc do mnie około godziny 16-tej. Gdy powiedziałem, że właśnie idę od strony Przegibka to w głosie rozmówczyni pojawiła się nuta wątpliwości, czy aby na pewno dam radę... A to przecież stosunkowo krótki odcinek i nawet do zachodu słońca było jeszcze daleko...
W pokoju wieloosobowym mam za współtowarzyszy grupę młodych Niemców. Oprócz nich w jadalni w imprezowaniu wiedzie prym ekipa z Krakowa, chyba jakiś mniej lub bardziej oficjalny klub górski. Polewają Niemcom, wznoszą wspólnie toasty, po czym wstają i... zaczynają śpiewać "Rotę"! Jednak głupota ludzka nie zna granic...
Dosiadam się do stolika chłopaka, który również przyszedł tu bez towarzystwa. Rodem z miasta Łodzi, aktualnie mieszkańca Dąbrowy Górniczej.
- Ja w ogóle nie mogę pić, mam problemy zdrowotne - zwierza mi się i... wyciąga do połowy opróżnioną flachę Absoluta, po czym idzie do baru pożyczyć drugą szklankę dla mnie 😏.
Ogólnie prawie wszystko było sympatyczne, choć cenę 40 złotych za łóżko w grupówce uważam za lekko przesadzoną.
Trafiłem na same ranne ptaszki, bowiem w niedzielę o godzinie 8 zostaję jedynym osobnikiem w moim pokoju. Wszystkim nagle zaczęło się spieszyć!
Dzisiaj pogoda jest już znacznie gorsza, ale generalnie zwisa mi to - wczorajszy dzień naładował mnie pozytywnie na zapas 😏.
Zjadam bez pospiechu śniadanie, pakuję się i wychodzę na dwór. Jest wyraźnie cieplej, coś w okolicach zera.
Podchodzę pod Małą Rycerzową aby zrobić kilka zdjęć dalszych górek.
Akurat Wielka Racza i Przegibek są blisko (w linii prostej to jedynie 9 i 3 kilometry odległości), ale na horyzoncie pokazał się Beskid Śląsko-Morawski, czyli już ponad pół setki ode mnie.
Tatry i Niżne Tatry są częściowo przysłonięte warstwą chmur, ale nad tymi drugimi w niektórych miejscach widać przebłyski słoneczne.
Mała Fatra z Chlebem, Rozsutcem i Stohem zdaje się być na wyciągnięcie ręki - to jedynie nieco ponad 20 kilometrów od Rycerzowej.
Beskidzka klasyka, czyli Beskid Śląski, więc oczywiście jest Skrzyczne (niecałe 30 kilometrów) i Barania Góra.
No dobra, dość tego gapienia się, czas ruszyć tyłek. Niedzielny plan miałem bardzo ambitny, bowiem chciałem dojść do jakiegoś przystanku autobusowego. Soblówka była za blisko, Rajcza za daleko, więc wybrałem Ujsoły.
Najpierw skorzystałem ze szlaku zielonego w kierunku Muńcoła. Po drodze spotkałem kilku turystów cisnących w stronę bacówki.
Na jednej z zarastających polan uwieczniłem zachmurzoną Babią Górę i Pilsko. Ogólnie z tego miejsca bliżej jest na Skrzyczne niż do "Królowej Beskidów".
Na przełęczy Kotarz skręciłem w lewo na niebieski szlak. Ponieważ na trasie leżało sporo powalonych drzew, więc ludzie wydeptali alternatywne ścieżki. Zmrożony śnieg utworzył twardą skorupę, szło się bezproblemowo. Gdzieś w połowie zejścia minąłem się z dwiema dziewczynami w strojach do biegania, ale buty chyba wybrały sobie nienajlepsze na te warunki...
Na dole w dolinie czekała mnie niespodzianka: nad potokiem Danielka nie ma żadnego mostku, więc trzeba przejść go wpław. W cieplejszych okresach to nie problem, ale dzisiaj?
Lód nie był zbyt stabilny i pękał pod wpływem ciężaru, z kolei kamienie mocno śliskie. Ostatecznie jakoś udało mi się przekroczyć wielką wodę i nie przemoczyć butów.
Zostało mi dobrych kilka kilometrów dymania doliną Danielki. Ponieważ nie pamiętałem dokładnie o której mam busa, więc starałem się to zrobić jak najszybciej, co nie zawsze było możliwe, gdyż niektóre fragmenty drogi bardzo przypominały lodowisko.
Zamknięta Chałupa Chemików.
Pędziłem na tyle gibko, że w Ujsołach miałem nawet spory zapas czasu przed przyjazdem autobusu. I to by było na tyle, jeśli chodzi o ten górski weekend. Bardzo udany!
Fajna wycieczka :)
OdpowiedzUsuńTo się nazywa podróż sentymentalna! Tak się zastanawiam, czy wielbiciele Roty wiedzą, że autorka tejże, miała nie do końca "słuszną" orientację? ;-)
OdpowiedzUsuńTego nawet nie wiedziałem ;) Ale spoko, myślę, że z przyczyn słusznych by to jakoś przełknęli - tak jak zaakceptowali komunistycznego prokuratora, SB-ckich agentów czy pół-Roma jako kandydata na prezydenta W-wy :D
UsuńBardzo fajny wypad. Też czuję do Żywieckiego pewnego rodzaju sentyment i od dłuższego czasu noszę się z podobną trasą. Ale chyba w lecie, bo takie letnie klimaty są mi tam najbliższe. Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńPiękne widoki Ci się trafiły :)
OdpowiedzUsuńCo do Rycerki - nie ma co ukrywać, że większość młodych mieszkańców wyjeżdża za chlebem za granicę, a Ci co zostają muszą sobie jakoś radzić, a bezrobocie tam ogromne :(
No tak, tam ciężko o robotę, choć i tak pewno jest i tak lepiej niż jeszcze kilka-kilkanaście lat temu...
Usuń