Ponieważ bardzo lubię się bawić w różnego rodzaju statystyki i podsumowania, więc pozwoliłem sobie skomasować dane odnośnie lipcowych wojaży po Bałkanach i okolicach.
Przejechaliśmy w sumie przez 10 krajów:
1) Republikę Czeską (skrót przez Zaolzie, nawet bez zatrzymywania się),
2) Słowację (bez noclegu),
3) Węgry (4 noclegi),
4) Chorwację (bez noclegu),
5) Bośnię i Hercegowinę (1 nocleg),
6) Czarnogórę (3 noclegi),
7) Albanię (2 noclegi),
8) Macedonię (3 noclegi),
9) Serbię (1 nocleg),
10) Rumunię (1 nocleg).
Licznik zatrzymał się na liczbie 3655 kilometrów, co dzieląc przez 16 dni daje średnio 228 kilometrów na dzień. Sporo. Oczywiście kilka razy nie ruszyliśmy się autem nawet na metr, natomiast najdłuższy jednorazowy odcinek to ten pierwszy, gdy jechaliśmy nad Balaton - 675 kilometrów. Według wskazań "komputera pokładowego" średnia prędkość wyniosła 53 km/h, a średnie spalanie 6.4 (co jest raczej pobożnym życzeniem).
Wyjeżdżając mocno obawiałem się pogody, bo prognozy były dość kiepskie. I zaczęło się rzeczywiście kiepsko, bo mocnym deszczem na granicy słowacko-węgierskiej. Potem już tylko szło ku lepszemu, przez prawie dwa tygodnie w ogóle nie padało, aż znowu wróciliśmy na Węgry 😛. To nie może być przypadek!
Temperatura, na starcie oscylująca w okolicach 16-20 stopni, potem sukcesywnie szła w górę. W Czarnogórze przekraczała już 30-tkę, ale poza nielicznymi momentami, kiedy na krótko wyskoczyła do 40-43 stopni, to utrzymywała się z trójką z przodu. Było ciepło, często upalnie, ale jednak wyraźnie mniej męcząco niż chociażby dwa lata temu. Najchłodniej - 12 stopni - mieliśmy w Durmitorze.
W ciągu 16 dni zobaczyliśmy co najmniej:
* 5 pałaców,
* 9 zamków (3 z wewnątrz),
* 6 twierdz (1 ze środka),
* 29 pomników poległych,
* 10 z okresu komunistycznego,
* 21 kościołów katolickich (4 wewnątrz),
* 7 ewangelickich,
* 30 cerkwi prawosławnych (9 ze środka),
* 4 unickie (1 w środku),
* 2 synagogi,
* 21 meczetów (1 od wewnątrz),
* 5 razy kręciliśmy się po cmentarzu,
* widzieliśmy 4 stadiony,
* 2 tureckie wieże zegarowe,
* 2 sztuczne zbiorniki,
* 2 kamienne mosty,
* 6 zabytków, których początki sięgają starożytności,
* 3 miejsca znajdują się na liście dziedzictwa UNESCO.
A oprócz prowincji zahaczyliśmy o 5 stolic, ale - poza Skopje - wszystkie na krótko.
Momenty, które najbardziej utkwiły mi w pamięci? Zdecydowanie przejazd drogą P14 przez Durmitor! Bajka!
Oprócz tej drogi na pewno będę ciepło wspominał panoramę Podgoricy i okolicy ze wzgórza nad Dokleą...
* Jezioro Szkoderskie widziane z czarnogórskiej strony,
* cerkwie Prilepu pod skałami i ruinami zamku,
* nietypowy pomnik wojenny w Veles,
* i płaską jak stół Wojwodinę spod zamku Vršac.
Oczywiście zdarzały się także niemiłe sytuacje, a w tym roku było ich wyjątkowo dużo: na Węgrzech rozładował się akumulator, w Bośni gliniarze wymusili łapówkę, w Czarnogórze (prawdopodobnie) coś mnie pogryzło w morzu, a w Macedonii strułem się jedzeniem. 😛
I jeszcze kilka słów o noclegach: w wakacje przeważnie nocujemy pod namiotem. Bo lubimy i jest to opcja najbardziej ekonomiczna (choć niektóre kempingi liczą już sobie takie opłaty, że czasem przestaje tak być). W tym roku jednak wyjątkowo często spaliśmy także pod dachem. Trzy noclegi zaklepałem już wcześniej przed wyjazdem - oprócz ceny liczyła się głównie lokalizacja: blisko centrum z knajpami i restauracjami. Dodatkowo dwa kolejne noclegi w kwaterach - w Czarnogórze i w Macedonii - wyszły nieplanowanie, bo albo nie było innego wyjścia albo... staliśmy się wygodni 😏.
Biedny namiot mocno przeżył węgierskie ulewy i zbliża się nieubłagany koniec jego żywotności po wielu, wielu latach dobrej służby!
Czy coś się nie udało? Zrealizowaliśmy praktycznie wszystkie zakładane plany (czasem trzeba było wybrać jedną z kilku opcji), doszło kilka punktów spontanicznych. Mieliśmy trochę żalu z powodu zapchanego obozu pionierów przy Skopje, ale zachodni brzeg Ochrydy sprawił, że szybko o nim zapomnieliśmy. Chyba jedynym rzeczywistym rozczarowaniem były ruiny średniowiecznego miasta Szas - ogrodzone i zamknięty, podobno przygotowywane pod masowy ruch turystyczny. Nie udało się też dłużej pokręcić po Tiranie, gdyż... nie znalazłem wolnego miejsca parkingowego.
Tegoroczna wyprawa była jeszcze wyjątkowo pod jednym względem - chyba po raz pierwszy starczyło nam wyliczonych pieniędzy na tyle, że nie musieliśmy sięgać po zapasowe karty 😛.
No cóż, kolejna wyprawa przeszła do historii. Na szczęście kolejne już czają się za rogiem 😊.
Skasowały mi się komentarze, coś dzisiaj blogger jakieś jaja urządza!
OdpowiedzUsuńMimo, że śledziłem Twoje relacje na bieżąco to i tak statystyki robią wrażenie. Ilość odwiedzonych krajów i miejsc a także piękne krajobrazy jakie towarzyszyły tej wyprawie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się z tak wiernego i odważnego czytelnika :) Pozdrawiam również :)
UsuńKusisz tymi Bałkanami! A ten Durmitor to po prostu nie chce mi wyjść z głowy :-)
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego w Nowym Roku. Realizuj wszystkie plany, ja chętnie o nich poczytam :)
Również wszystkiego dobrego :)
Usuń