środa, 27 listopada 2019

Timișoara, Arad i pogranicze rumuńsko-węgierskie.

Na rumuńskich drogach witają nas ogromne krzyże! O Boże, takiego powitania to nawet w Polsce nie zaznałem!



Według pierwotnych planów wakacyjnego wyjazdu to właśnie Rumunia miała być jednym z głównych celów. Potem dużo się pozmieniało, padło na kierunek bałkańsko-adriatycki. Jednak było mi żal, bowiem w tym roku wypada dziesięciolecie od pierwszych odwiedzin kraju Draculi. No i jakże tak, w żaden sposób tego nie uczcić? Postanowiłem więc zahaczyć o nią chociażby na trochę, na jeden nocleg. No i zobaczyć przy okazji coś nowego, gdyż w tej części jeszcze nie byliśmy...

A rumuński Banat to równie pomieszana mozaika narodowościowa, co u Serbów. W pierwszej większej miejscowości (Denta) co prawda nieco ponad połowę mieszkańców stanowią Rumuni, ale drudzy w kolejności są... Bułgarzy Banaccy! Nawet nie wiedziałem, że takowi istnieją! Skąd się tu wzięli? Podobnie jak np. Chorwaci w Burgenlandzie - opuścili swoje ziemie uciekając przed Turkami po nieudanym powstaniu. Teraz mieszka ich tutaj stosunkowo niedużo, ale jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku stanowili ponad 90% ludności wioski. Oprócz nich w Dencie żyje sobie kilkuset Węgrów, Serbów i garstka Niemców. Z tego też powodu w pobliżu jednego skrzyżowania stoją aż trzy kościoły: serbska cerkiew prawosławna, rumuńska cerkiew prawosławna (pierwsze zdjęcie) i świątynia bułgarska (drugie zdjęcie). Ta ostatnia prawdopodobnie jest obrządku katolickiego, bowiem tutejsi Bułgarzy, w przeciwieństwie do rodaków znad Morza Czarnego, są owieczkami w zagrodzie papieża.



W miarę szybko dojeżdżamy do Timișoary (Temesvár, Temeschwar; w przeszłości polska nazwa także pochodziła od węgierskiej). Trzecie największe miasto Rumunii posiada masę zabytków i chciałem spędzić w nim trochę czasu, ale za długo zabawiliśmy w Wojwodinie, dlatego mamy do dyspozycji... niecałą godzinę. Jadąc na wyczucie udaje mi się zaparkować blisko starówki. Wychodząc z auta widzę na tablicy informację, że strefa płatnego parkowania dostępna jest tylko za pomocą smsa. Niech to szlag - pomyślałem. - Znowu będą problemy.
To była zła wiadomość, a dobrą umieszczono na końcu - samochody na zagranicznych rejestracjach opłaty nie muszą uiszczać 😛. Takie podejście do turystów to ja rozumiem!

Pierwszy budynek jaki mijamy to okazały sobór Trzech Świętych Hierarchów z pięknymi, kolorowymi płytkami pokrywającymi dachy. Wybudowany został w latach 1936-1941 i reprezentuje tzw. styl neo-mołdawski (de facto łączący w sobie wiele różnych cech architektonicznych). Warto przyjrzeć się detalom.



Z zewnątrz sprawia wrażenie nieco zdeformowanego - zbyt wąskiego w stosunku do wysokich wież. Za to w środku magia: przyciemnione wnętrza wypełnione złotem!




Ze schodów świątyni patrzymy na zielony deptak.


Między trawnikami wyrasta kolumna z wilczycą rzymską (ustawiona w 1926 roku) - Rumunii nadal wierzą, że pochodzą od starożytnych Daków, mimo, że ta teoria kupy się nie trzyma.


Na końcu ulicy rozlewa się Piaţa Victoriei zamknięty z jednej strony budynkiem Opery Narodowej. Miejsce to związane jest z historią prawie najnowszą, a mianowicie rewolucją rumuńską w 1989 roku. Zaczęła się ona właśnie w Timișoarze, a iskrą, która podpaliła lont, była próba eksmitowania z parafii pastora węgierskiego pochodzenia László Tőkésa. W jego obronie stanęli również Rumuni i inne narodowości miasta. Próby spacyfikowania protestów przez służby pochłonęły ponad 60 ofiar śmiertelnych, ale nie udało się zdławić gniewu społeczeństwa. Na tym placu zebrał się kilkudziesięciotysięczny tłum, a opera była prawdopodobnie pierwszym publicznym budynkiem opanowanym przez wściekłych ludzi. 20 grudnia stolica Banatu została ogłoszona wolnym miastem, wtedy jeszcze jedynym. I choć całość wydarzeń związanych z obaleniem Ceauşescu jest mocno kontrowersyjna i powinna być traktowana raczej jako pucz jednej z rządzących klik przeciwko drugiej, to w Timișoarze wystąpienie z pewnością miało charakter spontaniczny, a miejscowość określają jako "miasto-męczennik".


Idziemy kawałek na dalej na "mniejszy rynek" - Piaţa Libertăţii. Kiedyś nosił imię księcia Eugeniusza Sabaudzkiego i został wytyczony w XVIII wieku. Temesvár był wówczas dość silną twierdzą na rubieżach Cesarstwa. Widoczna po lewej stronie kolumna maryjna jest typowym obiektem z okresu habsburskiego, a za nią czerwony stary ratusz.


Biały budynek to dawna siedziba komendanta garnizonu, a następnie wojskowe kasyno. Powstał w tym samym stuleciu co plac (jest więc jednym z najstarszych), wznosząc go wykorzystano część tureckiego meczetu. Obecnie działa tam muzeum militarne.


Spoglądam na zegarek - musimy wracać. Taka krótka wizyta to jedynie liźnięcie tematu, zachęta do kolejnych odwiedzin.


Przy wyjeździe z miasta tworzą się niezłe korki i chaos, ale ostatecznie udaje nam się wydostać całkiem sprawnie.

W sumie najszybsza trasa prowadziłaby autostradą, lecz jakoś tak trafiam na krajówkę.



Z kilku przecinanych miejscowości ciekawa wydaje się Vinga (w przeszłości Theresiopolis, Theresienstadt). Już z daleka widać dwie świątynie: dużą katolicką i mniejszą prawosławną.


W czasach austro-węgierskich dominowali w niej, podobnie jak w Dencie, Bułgarzy. Zapewne Niemcy i Węgrzy również byli w większości katolikami, więc dlatego postawili tak wysoki kościół. Dzisiaj przeważają Rumuni, lecz pozostałe narodowości także są obecne.


Dlaczego w ogóle ja się tak śpieszę? Otóż zarezerwowałem nocleg w kolejnym dużym mieście - Aradzie (to jedna z niewielu miejscowości, która nazywa się tak samo w różnych językach). No i powinniśmy tam dotrzeć maksymalnie do godziny 19-tej, inaczej trzeba będzie wydzwaniać do osoby odpowiedzialnej za klucze. Na szczęście udaje się być punktualnie, nawet z lekkim zapasem 😀.

Dostajemy fajny pokój w obiekcie, będącym połączeniem jakiegoś dawnego zakładu i kamienicy. To apartament z pokojem i wyposażoną kuchnią, nową łazienką, telewizorem, klimatyzacją i widokiem za okno w klimatach jakie lubię. I wszystko to w cenie rozbicia namiotu na kempingu nad Balatonem 😛.


Dodatkowym plusem jest spelunka z tanim piwem zaraz obok kręconych schodów prowadzących na nasz korytarz. Grzech byłoby nie skorzystać! Jako turyści od razu przyciągamy uwagę niejakiego Cristiana vel Cristofa, będącego w stanie mocno zawianym. Wyraźnie mu się nudzi, przesuwa i sprząta cudze kufle, wypytuje o godzinę, opowiada po rumuńsku o swoim zawodzie (zdaje się, że kierowcy ciężarówek), a potem po angielsku upewnia się, czy go zrozumieliśmy 😉. Samozřejmě!


Arad to mniejsze i trochę brzydsze rodzeństwo Timișoary. Posiada o połowę mniej mieszkańców i skromniejszą tkankę zabytkową, ale także jest na czym oko zawiesić. Tu również wyraźnie widać habsburskie dziedzictwo, inne w architekturze od zabudowy Wołoszczyzny czy Mołdawii.



Podobnie jak w przypadku "większej" siostry również Arad był kiedyś jedną wielką mieszanką etniczną, ale zdecydowanie przeważali Węgrzy (w Temesvárze najwięcej było Niemców) i właściwie nigdy nie powinien znaleźć się w granicach Rumunii. No, ale wielka polityka nie przejmuje się takimi pierdołami jak skład narodowościowy czy sympatie ludności...

Obecność Madziarów w Aradzie jest ciągle mocno widoczna - nietypowy kościół Antoniego Padewskiego, wciśnięty pomiędzy kamienice, ozdobiony jest wielkim węgierskim napisem.



Zbliża się wieczór, więc młodzież starsza i młodsza zaczyna zbierać się na ulicach i wysiadywać w różnych miejscach, jak np. schody kolumny. Za skrzyżowaniem słońce kończy doświetlać klasycystyczny teatr, otwarty w 1874 roku przez Franciszka Józefa. Początkowo była to scena węgiersko-niemiecka, pierwsze rumuńskie spektakle odbyły się dopiero po ostatniej wojnie (i wkrótce zlikwidowano te w innych językach). Na patrona wybrano Ioana Slavivi, pisarza urodzonego niedaleko Aradu.


Potężny eklektyczny ratusz ("pałac administracyjny") z XIX wieku. I położony w sąsiedniej uliczce Pałac Kultury, misz-masz stylowy.




Pomnik ofiar rewolucji 1989. Arad to także "miasto-męczennik", drugie w kolejności wyzwolone spod władzy komunistycznego Bukaresztu.


Dziś kolacja mniej bałkańska (bo w końcu na Bałkanach nie jesteśmy), lecz mici musiało się znaleźć na talerzu 😉.


Rano kontynuujemy zwiedzanie: położony niedaleko noclegowni rynek to otoczony kamienicami skwer z trawnikami i masywnym Pomnikiem Nieznanego Żołnierza z lat 60.. Z tyłu stały namioty i budki, chyba szykowali się na weekendową imprezę.



Z licznych aradzkich świątyń udało nam się zajrzeć jedynie do prawosławnej katedry. Wnętrze ładne, choć poza ikonostasem jakoś tam pustawo.


Naprzeciwko soboru działa targ ze wszystkim i niczym.


Przypadkowo trafiamy na duży plac nazywany Parkiem Pokoju. W środku wznosi się zielony, wysoki pomnik z kobietą trzymającą wieniec laurowy, którą otaczają postacie zastygłe w dramatycznych pozach.



W tym momencie musimy cofnąć się do wydarzeń sprzed ponad półtora wieku: w czasie rewolucji węgierskiej Arad pełnił ważną rolę, bowiem przez pewien okres stacjonował tu powstańczy rząd. Jak wiadomo w 1849 roku węgierski zryw został stłamszony, głównie dzięki pomocy Rosjan. Pomimo, że car sugerował, aby okazać pokonanym łaskę, austriaccy dowódcy przystąpili do bezpardonowych represji. Dwunastu rewolucyjnych generałów i jeden pułkownik zostało skazani na śmierć i 6 października powieszeno ich w Aradzie (to do dzisiaj na Węgrzech dzień żałoby narodowej). Od tego momentu znani są jako trzynastu męczenników z Aradu.

Przy płaskorzeźbach oficerów wyryto ich nazwiska: Schweidel, Poltenberg, Lahner... Część z nich bynajmniej nie była etnicznymi Madziarami.


Późniejsze Austro-Węgry stały się tak liberalnym państwem, że pozwoliły na wzniesienie pomnika upamiętniającego zabitych, a więc niejako przyznały się, iż popełniły przed laty zbrodnię. To rzecz raczej rzadka, również współcześnie.

Statua Wolności została odsłonięta w 1890 roku. Po przekazaniu miasta Rumunii została ona zdemontowana i schowana w cytadeli; Rumuni nie mają powodów do ciepłego wspominania powstania, bowiem Kossuth i spółka lansował teorię Wielkich Węgier bez prawa autonomii dla mniejszości. Pomnik powrócił na to miejsce piętnaście lat temu jako symbol rumuńsko-węgierskiego pojednania, w tle łopoczą flagi obu państw. A ceglany budynek to wieża wodna.


Aby trochę zrównoważyć proporcje do pomnika węgierskiego dodano łuk triumfalny, który - z tego co próbowałem się doczytać - poświęcony jest rumuńskim ofiarom rewolucji. Rumunii, wobec nieprzejednanej postawy Węgrów w stosunku do niemadziarskich narodowości, wspomagali Habsburgów. I, pisząc dość brutalnie, dali się wydymać, bowiem zamiast wdzięczności Siedmiogród i tak oddano na powrót pod rządy Budapesztu.


Idźmy dalej. Przy skrzyżowaniu widzimy zamknięty kościół ewangelicki.


Ciekawostka transportowa: tutejsza sieć tramwajowa jest najstarsza na terenie Rumunii w dzisiejszych granicach, otwarto ją w 1869 roku (jako drugą na Węgrzech). Początkowo konna, potem rolę zwierząt przejęły silniki, natomiast elektryfikacji dokonano dopiero w XX wieku (jedni piszą, że już w 1913, inni, że po II wojnie światowej). Szyny mają nietypowy rozstaw - 1000 mm, po tym jak w 1944 roku zaczęto używać zdobycznych wagonów ukraińskich korzystających z takiej właśnie szerokości.


Budynek szkoły ze 130 letnią historią.



Arad rozciąga się na pograniczu dwóch krain - większość miasta wraz ze starówką to Kriszana, natomiast południowe dzielnice leżą jeszcze w Banacie. Granicę wyznacza rzeka Mureș (Marusza).



Jedynym ważniejszym obiektem po banackiej stronie jest wybudowana w zakolu rzeki twierdza z XVIII wieku. Niestety, nadal używa jej wojsko, więc nie można wejść do środka.


Wracamy do Kriszany, przyglądając się rzędom zabytkowych fasad. Czasem mignie jakaś stara tablica, np. ta: Zum goldenen A B C.



W jednym z dziedzińców ukryła się dwustuletnia synagoga, a w innym podwórzu zieleń zaczęła pożerać samochód.



W korytarzu obok naszego apartamentu uważnie studiuję mapę ekonomiczną Socjalistycznej Republiki Rumunii z 1977 roku - gospodarka rozwijała się dobrze, ludzie radośnie płodzili się jak króliki (bo zakazano antykoncepcji) i wszystko zmierzało ku świetlanej przyszłości, tylko coś nie wyszło...


Potem pakowanie się i opuszczamy miasto. Na ulicach zaczyna się zwiększony ruch, ale jednak udaje nam się wyjechać dość szybko Na jednym ze skrzyżowań podziwiamy nową katedrę prawosławną, dość bezpłciową w swoim wyglądzie.


Kierujemy się na północ drogą DN79 - chciałem nią jechać już dwa lata temu, lecz wtedy zatrzymał mnie gigantyczny zator na podwójnym przejeździe kolejowym i zmieniłem trasę. Dzisiaj nic nam nie przeszkadza... To rejon pogranicza rumuńsko-węgierskiego, gdzie ciągle w wielu miejscowościach mniejszość węgierska staje się większością i nie zmieniają tego wielkie niebiesko-żółto-czerwone flagi umieszczone na poboczach.


Przejeżdżamy głównie przez wioski. Większe skupisko ludzkie to Salonta (Nagyszalonta). Z kilkunastu tysięcy mieszkańców ponad połowa to Węgrzy i wyznawcy kalwinizmu.



Tu urodził się poeta János Arany, a pamięć o nim jest dobrze widoczna: został patronem liceum, w wieży - będącą pozostałości po dawnej twierdzy - urządzono jego muzeum.




Pomnik żydowskich obywateli z Salonty.


Mieli oni wybitnego pecha, ponieważ w okresie II wojny światowej miasto na kilka lat powróciło do Węgier. Kiedy Niemcy zaczęli okupację Królestwa i do władzy doszli strzałokrzyżowcy, wyznawców judaizmu wygnano do getta w Oradei, a kolejnym etapem była podróż do Auschwitz. Gdyby Salonta pozostała w granicach Rumunii, Żydzi mieliby większe szanse przeżycia.

W dawnej synagodze modlą się dzisiaj baptyści. Podobno kilku starszych w wierze nadal tutaj mieszka.


Suniemy dalej przed siebie. W Oradei (Nagyvárad), jak w każdym dużym ośrodku, witają liczne centra handlowe. Nie czas na zwiedzanie centrum (po 10 latach od pierwszej wizyty), chcemy tylko zrobić zakupy. Na półkach można czasem wypatrzeć jakiś polski produkt, a do tego przyjemnego napoju zachęca sugestywna reklama 😏.



Jeszcze  kilkadziesiąt kilometrów po rumuńskich drogach...


Satu Nou / Kügypuszta (94%), Tămășeu / Paptamási (91%), Ianca / Jankafalva (86%), Diosig / Bihardiószeg (56%). Liczby w nawiasach pokazują procent Węgrów. Człowiek znów się zastanawia, kto tak durnie wyznaczył granicę? Odpowiedź jest prosta i zawsze taka sama: ważni politycy z dalekich stron. Czy to Europa czy Afryka czy inne rejony, dla nich istniała tylko mapa na której kreślono linie. Stosunki narodowościowe i powiązania gospodarcze nie miały żadnego znaczenia...

Săcueni (Székelyhíd) odbijamy z krajówki w lewo, na boczną szosę. Przepływająca pod mostem rzeczka (kanał?) kusi w upale niebiesko-zielonym chłodem, lecz nie tym razem.



Do przejścia granicznego już tylko kawałeczek...


4 komentarze:

  1. Kto wie może skorzystam z kilku wskazówek z Twoich postów, gdy się znów kiedyś wybierzemy do Rumunii.Jeszcze wiele zostało do zobaczenia. Rozbawił mnie mural z facetem, który wygląda jakby się modlił i dziękował za wódeczkę 96 :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten mural to była reklama w sklepie :) Chyba jakiś spirytus czy coś, w każdym razie w Polsce pewnie byłoby już oburzenie, że obraza uczuć religijnych :P

      Swoją drogą to np. Arad zwiedziłem dobrych kilka lat po tym, jak dostałem jego mapę i folder informacyjny, zatem można planować wiele czasu naprzód :D

      Usuń
  2. Szkoda, że tak mało czasu miałeś na Timisoarę - słyszałam mnóstwo pozytywnych komentarzy o tym mieście, często od samych Rumunów, i bardzo mnie tam ciągnie :) Po tych kilku zdjęciach, które wrzuciłeś, wygląda bardzo ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałem się nad noclegiem w Timisoarze i z punktu widzenia zwiedzającego byłby to dobry pomysł, ale wtedy kolejnego dnia musiałbym się spieszyć, pewno bym w ogóle Arad odpuścił... A tak Arad zobaczyłem w miarę kompleksowo, a Timisoara czeka na dokładne odwiedziny :)

      Usuń