wtorek, 27 grudnia 2022

Słowacki Beskid Niski: od przełęczy Dukielskiej do Svidníka.

Jednym z plusów chatki w Zyndranowej jest jej położenie blisko granicy. Najkrótsza odległość w linii prostej od przyzby do słupków wynosi mniej niż kilometr. Ponieważ od pewnego czasu przy okazji każdej wizyty w Beskidzie Niskim staram się skoczyć na słowacką stronę, więc - ponownie jak w sierpniu - skorzystam z żółtego szlaku wyznaczonego przez SKPB Rzeszów. Podczas mozolnego zdobywania pierwszych metrów wychodzi słońce.
 
 
O dziwo na szlaku granicznym prawie nie ma błota! A przecież zawsze tam ono występuje (może z wyjątkiem ostatniego sierpnia, kiedy było bardzo sucho).



Remont wieży muzealno - widokowej trwa w najlepsze. Ciekawe, kiedy skończą? Daty zakończenia prac nie podano...


Plenerowa wystawa sprzętu.


Mamy dziś 11 listopada, więc tematyka nawet pasuje - w krajach zachodniej Europy to Dzień Pamięci lub Dzień Zawieszenia Broni, upamiętniający rozejm kończący rzeź Wielkiej Wojny. Na Słowacji święta brak, normalny roboczy piątek, natomiast goście z Polski jeszcze nie dotarli, więc otacza mnie pustka. Na przełęczy Dukielskiej (Dukliansky priesmyk) trafiam na autobus, z którego wysiada pojedynczy osobnik wyglądający na turystę. To będzie jedyna taka osoba, którą spotkam dzisiejszego dnia. W przyszłości, jeśli będę chciał uderzyć w bardziej oddalone górskie okolice słowackiego Beskidu Niskiego, to pewnie skorzystam z tego połączenia autobusowego.
Przełęcz posiada duże natężenie pamiątek z przeszłości. Po polskiej stronie należy do nich herb, który zapewne pochodzi jeszcze z PRL-u i, idąc na łatwiznę, doklejono mu koronę 😏.


U Słowaków podobnie możemy spojrzeć w przeszłość: czechosłowacki słup graniczny, symbol międzywojennej Czechosłowacji. Na przełęczy postawiono go w 1927 roku i szczęśliwie przeżył układ monachijski, księdza Tiso, komunizm i ponowny rozpad państwa. Był jedynym takim przypadkiem na terenie Słowacji. W 2013 doczekał się remontu i przeniesienia do muzeum, a na jego miejscu postawiono elegancką replikę.


Wiele ze słowackich pomników dotyczących operacji dukielsko-preszowskiej odwiedzałem podczas poprzednich wizyt. Ale tej konstrukcji jeszcze nie widziałem - Pomnik czechosłowackich saperów. Tak można go przetłumaczyć (Pamätník československým ženistom), choć słowo "ženista" oznacza żołnierza ogólnych wojsk inżynieryjnych, lecz tu chodzi o ludzi, którzy rozminowywali okolicę i nierzadko przy tej okazji tracili życie.


A to już zupełnie inny monument - początek/koniec Cesty hrdinov SNP, którą dojdziemy aż do Bratysławy.


Opuszczam przełęcz i ruszam dalej szlakiem granicznym na zachód. Tego odcinka jeszcze nigdy nie pokonywałem. Najpierw prowadzi dość dziwne, wzdłuż płotu, który jednocześnie jest granicą. Potem z krzaków wychodzi jakiś facet, chyba zbieracz grzybów. Następnie po przebyciu kawałka równej nawierzchni muszę krótko, ale dość stromo podejść na Brdo (646 metrów n.p.m.).


Brdo jest jedynym szczytem, jaki zdobyłem w czasie jesiennych odwiedzin Niskiego, lecz to nic nowego, bo ja zawsze powtarzam, że w ten Beskid jeżdżę nie po to, aby chodzić po górach 😏.


Pomiędzy przełęczą a szczytem co jakiś czas słyszę odgłosy wystrzałów, dość gromkie. Pierwsza myśl: Putin zapuścił się i tutaj. Ale te strzały są bardzo regularne, a ostatnie co można napisać o rosyjskiej armii to fakt, że jest regularna. A więc pewnie jakiś kamieniołom...
 
Poniżej Brda grzbiet przekracza linia wysokiego napięcia, łącząca Słowację i Polskę. Budowę wielkich słupów upamiętniono nawet specjalną tablicą na podmurówce. A dzięki wycince drzew jest to także miejsce z pewną dozą widoków. Szkoda, że słońce zakryły chmury, ale i tak jest ładnie.



Teoretycznie linia graniczna biegnie prosto, tak jak szlak, ale czasem zdarzają się przedziwne zygzaki w poprzek.


Schodzę do przełęczy Porubské sedlo. Zdaje się, że nie ma posiada ona oficjalnej polskiej nazwy, a przynajmniej takowej nie znalazłem. Tutaj opuszczę czerwony szlak graniczny i wejdę w głąb Słowacji szlakiem zielonym - ten jest dość nowy, gdyż na starszych mapach w ogóle nie występuje.


Po dwudziestu minutach pojawiają się zabudowania wioski Krajná Porúbka (Крайня Порубка, węg. Végortovány). Nazwa zdradza, że założoną ją w miejscu wyrąbanego lasu, natomiast przymiotnik dodano, aby odróżnić od innych Porúbek. Miejscowość to niewielka, licząca zaledwie 32 mieszkańców, w większości Rusinów. A że jest przedpołudnie, więc nikogo na ulicach nie widać.



 
Symbolem wioski jest śpiąca lisica, albowiem Krajná Porúbka została ogłoszona... rezerwatem dobrego snu! Położenie na przysłowiowym słowackim końcu świata powoduje, że nie ma tu wielu zbędnych hałasów oraz sztucznego światła, co ma sprzyjać spokojnemu zasypianiu 😏.


Pod urzędem gminy zjadam drugie śniadanie i idę pokręcić się po wiosce. Niektóre budynki są dość ciekawe.



Po Wielkiej Wojnie wybudowano drewnianą cerkiew, którą - podobnie jak całą osadę - mocno uszkodziły walki w 1944 roku. Wyremontowano ją, lecz w latach 50. spłonęła i na jej miejscu stoi teraz współczesny kościół prawosławny. Przypomina mi świątynię w Zyndranowej.


Zachodzę też na cmentarz. Napisy na grobach są po słowacku, ale często zdobione wschodnimi krzyżami oraz z nagrobkami "w nogach", co częste u słowackich ortodoksów. Jeden grób się wyróżnia - ogrodzony płotkiem, a na tabliczce znajduje się prośba, żeby nie kłaść na nim żadnych wieńców, kwiatów, zniczy.


Na przełomie 1914 i 1915 roku carskim żołnierzom generała Brusiłowa udało się przekroczyć Karpaty oraz zająć tę wieś i kilka innych. Pamiątką po tamtych walkach jest kwatera wojenna - spoczywa na niej kilkudziesięciu mężczyzn, Rosjan i Austriaków. Wszyscy nieznani.


Opuszczam Krajną Porúbkę jedyną drogą, czyli na południe. Na Porubským potoku widać bobrzą zaporę.



Pod drzewem widać kapliczkę (raczej współczesną), ale nie podchodzę do niej, bo nie chciało mi się przeskakiwać głębokiego rowu drogowego.


Następna wioska to Medvedie (Медведже, Kismedvés). Minimalnie większa od poprzedniczki, również największą grupą narodowościową są Rusini. Płynący środkiem potok rozdziela ją na dwie części.



Obok siebie stoją dwie cerkwie, obie pod wezwaniem św. Dymitra. Starsza jest bardzo ładna, drewniana. Z racji niewielkich rozmiarów wydaje się modelem z klocków. Wybudowano ją w 1903 roku.


Niżej stoi cerkiew murowana z okresu międzywojennego. Należy do grekokatolików, natomiast drewniana do prawosławnych, których jest w wiosce więcej. To odwrotnie niż w całym państwie, gdzie greccy katolicy zdecydowanie górują nad prawosławnymi. Nie zmieniły tej sytuacji działania komunistów, którzy chcieli kościół unicki całkowicie zlikwidować.


Planując trasę zastanawiałem się, czy może nie korzystać z podwózek stopem. Byłoby to dość trudne - dopiero w Medvediu minął mnie pierwszy pojazd, a był to traktor z Cyganami wiozący bele drewna 😏.


Tu także zaglądam na cmentarz, położony na niewielkiej górce. Spoczywają na nim żołnierze rosyjscy, ale w terenie żadnych grobów nie znalazłem.


Kolejne dwa kilometry idzie się bardzo przyjemnie, choć asfaltem. Tym razem mija mnie już kilka samochodów i jeden spóźniony autobus. Momentami przez chmury przebija się słońce.



PiS doprowadził do takiego kryzysu, że nawet Słowacy zmuszeni byli sprzedawać domy i zamieszkać w przyczepach kempingowych.


Przede mną Korejovce (Кореївці, Koróc). Znowu nieco większe od poprzedniej wioski, ale tu dla odmiany dominują Słowacy i grekokatolicy, nie ma podwójnego nazewnictwa. 


Ślady dawnej wielkości: zamknięty sklep i knajpa. Lokale znikają na Słowacji równie szybko jak w Polsce 😐.


Dumą Korejovic jest cerkiew Opieki Bogurodzicy z 1764 roku. Obok niej stoi znacznie młodsza dzwonnica - z 1949 roku.


Ta część Słowacji jest największym w kraju skupiskiem drewnianych, zabytkowych cerkwi. Autorzy przewodnika po Beskidzkie Niskim (wydawnictwa Rewaszu) wyróżniają dla wielu z nich osobny typ - południowołemkowski, nie występujący w Polsce. Świątynie mają być niewielkie, z niezbyt wysoką wieżą wznoszącą się nad babińcem, dachy ozdobione równie niedużymi cebulkami. Tutejsza cerkiew ma być modelowym przykładem tego typu, zresztą wygląda jak miniaturka.


Drzwi są oczywiście zamknięte, a nie bardzo wiadomo do kogo udać się po klucze, bo adres gospodarza został zalepiony inną kartką.


- Niedźwiedzia nie spotkałeś? - zaczepia mnie facet grzebiący przy kole swego samochodu. To ulubione pytanie po słowackiej stronie; miejscowi mają bzika na punkcie tego zwierzęcia i wszędzie wypatrują zagrożenia z jego strony.
- Nie - kiwam głową z udawanym smutkiem.
- A Cyganie spotkali - śmieje się chłop. - Tam, za wsią, na zakręcie. Uciekali gdzie pieprz rośnie.
Na rzeczonym zakręcie wypatruję misia, ale niczego nie widzę. Może pokazuje się tylko Cyganom?
 
 
Ostatnia miejscowość, do której dotrę na nogach, to Hunkovce (Гунківці, Felsőhunkóc). Fotografuję pierwsze domy i tablicę wjazdową i dopiero w tym momencie widzę, że uważnie przypatruje mi się grupa młodych chłopaków.


Okazuje się, że ta część wioski to dzielnica cygańska. Dość porządna jak na słowacko-romskie klimaty, ale mały kociokwik widać. Jednocześnie ulicą wracają dzieciaki ze szkoły, głównie o ciemniejszym kolorze skóry, które bacznie mi się przyglądają. Co prawda mówią "dzień dobry", ale słyszę, że między sobą rzucają jakieś uwagi o aparacie - ta nacja jest bardzo wrażliwa na punkcie fotografowania, a zwłaszcza fotografowania darmowego.


Co ciekawe, spis powszechny z 2011 roku w ogóle nie pokazuje w Hunkovcach obecności Cyganów - są tylko Słowacy i Rusini. Wcześniejszy mówił o kilkudziesięciu, ale po dekadzie cudownie zniknęli. Zapewne zadeklarowali się jako Słowacy, a że jest ich sporo, to ta narodowość dominuje oficjalnie w wiosce. Z liczbą mieszkańców przekraczających dwieście osób miejscowość stanowi prawdziwą metropolię.


Niespodziewanie wychodzi słońce i pięknie oświetla obie cerkwie Opieki Bogurodzicy.


Drewniana datowana jest na rok 1799. Uszkodzona w obu wojnach światowych nie pełni już funkcji sakralnych i nie posiada wyposażenia. Murowaną wzniesiono w 1938 roku po drugiej stronie ruchliwej szosy.



Mapa z zaznaczonymi atrakcjami po obu stronach granicy.


Na południowym krańcu wioski są trzy cmentarze, w tym dwa wojenne. Cywilny pomijam i zaglądam na pierwszowojenny, skryty za stacją benzynową. Nekropolia skromna i lekko zaniedbana. Skrywa szczątki 159 żołnierzy, z imienia i nazwiska znani są trzej członkowie armii austro-węgierskiej, zmarli w maju 1915 roku.


Znacznie bardziej interesujący jest cmentarz żołnierzy niemieckich poległych w II wojnie światowej, głównie w czasie operacji dukielsko-preszowskiej. Kiedyś już go odwiedziłem i zrobił na mnie duże wrażenie: skromna, ale sugestywna symbolika rzędów kamiennych krzyży, pod którymi spoczywa prawie trzy tysiące mężczyzn.





Kontrast życia i śmierci - choć stacja benzynowa z zamkniętą restauracją na zbyt żywą nie wygląda...


Czujny policjant 😏. Podobny do takiego kiedyś zawędrował aż do chatki w Zyndranowej.


A tak naprawdę przydałaby się tu prawdziwa policja! Ruch na drodze jest niesamowity, setki, tysiące tirów, głównie na polskich i rumuńskich blachach, mkną w kierunku Barwinka. Współczuję mieszkańcom...

Natomiast ja zastanawiam się co robić dalej. Opcje właściwie są trzy. Pierwsza, najgłupsza - wsiąść w autobus i jechać w stronę granicy. Bez sensu, bo dopiero czternasta. Druga - przejść się do nieodległej wioski Krajné Čierno i obejrzeć tamtejsze cerkwie. Ta opcja ma minus, że przy lekkiej obsuwie czasowej utknę potem w Hunkovcach, bo akurat nastanie dziura autobusowa. A utknąć tu bym nie chciał, bo nawet nie wiadomo, czy działa sklep, o knajpie nie wspominając. Trzecia opcja - podjechać busem do Svidníka i tam jeszcze trochę się pokręcić. Po chwili wahania decyduję się na nią. Przeszedłem już i tak prawie dwadzieścia kilometrów, więc nie mogę sobie zarzucić, że się leniłem...

Czekając na przystanku wypijam szybkie piwo i przyglądam się plakatom wyborczym, bo na Słowacji znowu były jakieś wybory, tym razem samorządowe. Ja zawsze odnoszę wrażenie, że u Czechów i Słowaków plakaty wyborcze wiszą non stop...


Zaintrygował mnie doktor Ján Bync (powszechne podawanie tytułów naukowych niemal jak w czasach Galicji). Sfotografował się na tle gór z rękami, które zrywają sznur. I te hasło "aby nasze córki i synowie mogli wrócić do domów"! Co ma piernik do wiatraka?
Wybory odbyły się 29 października. Wyborcy chyba też nie zrozumieli przesłania pana Bynca, bo uplasował się dopiero na czwartym miejscu w głosowaniu na przewodniczącego kraju preszowskiego. Pozostali kandydaci również nie osiągnęli sukcesu.
Obok wisi inny ciekawy plakat - zaproszenie na zabawę taneczną, która odbędzie się przed kermeszem (rusińskim odpustem). Impreza toczyła się w urzędzie gminy, a sponsorem była... wódka Nicolaus 😏.

Przyjeżdża spóźniony autobus. Dalekobieżny, jedzie aż do Koszyc i nawet przez sekundę zastanawiam się, czy nie udać się aż tam. Technicznie byłoby to wykonalne, ale za duża gonitwa, więc kupuję bilet na wcześniej zaplanowaną trasę. Z okien oglądam mijane interesujące obiekty, na przykład nową cerkiew w Ladomirovej.
 

Svidník (Свідник, węg. Felsővízköz, niem. Oberswidnik) czasem bywa określany jako jedna ze stolic Rusinów, chociaż obecnie stanowią oni jedynie trzecią część mieszkańców. Sto lat temu było zupełnie inaczej - najliczniejsza grupa, następnie żyły duże skupiska Niemców i Węgrów, za to prawie w ogóle nie było Słowaków. Dziś wyróżnia się tu jeszcze kilka procent Cyganów oraz garstkę Ukraińców. Za komuny, podobnie jak w Polsce, wszystkich Rusinów traktowano jako Ukraińców, rusińskość była zwalczana. Efekt był taki, że Rusini na ukraińskość się nie nawrócili, a zamiast szkół z takim językiem nauczania wybierali słowackie, co spowodowało przyspieszoną asymilację. Ostatni spis powszechny na Słowacji (w 2021 roku) wskazał najwyższą od czasów wojny ilość rusińskich deklaracji etnicznych, ale większość z nich podawano jednocześnie z  narodowością słowacką. Nota bene - wśród "najbardziej rusińskich" miejscowości są odwiedzana wcześniej Krajná Porúbka i Medvedie. 


Współczesny Svidník powstał dopiero w 1944 roku z połączenia dwóch wsi (Vyšný Svidník i Nižný Svidník). W centrum dominuje klockowa zabudowa, co było pokłosiem dużych zniszczeń wojennych. Jednak i wśród bloków można dojrzeć kilka ciekawych rzeczy.


Koła historii mielą powoli, więc tutaj nadal spotkamy ulicę Sowieckich Bohaterów. Z drugiej strony wojna na Ukrainie niekoniecznie może to zmienić: badania wskazują, że większość Słowaków życzy Rosji zwycięstwa w tym konflikcie, ponad połowa społeczeństwa ma pozytywną opinię o Putinie, a głównymi agresorem jest nie Rosja, a NATO (czyli również... Słowacja). Czechosłowacy zawsze mieli dość ciepły stosunek do Rosji, agenci Kremla nie muszą się tu nawet wysilać, aby przekonać ludzi do swych racji.


Dom Kultury architektonicznie wygląda jakby przeniesiono go z Donbasu.


Zrekonstruowany pomnik dziesięciolecia Czechosłowacji - unikalny, bo z napisem po rusińsku.


Rozmaite mozaiki - na tej pierwszej, oprócz sierpów i młotów, jest pomnik z cmentarza wojskowego pod przełęczą Dukielską oraz obelisk z nekropolii żołnierzy radzieckich w Svidníku (zresztą bardzo fotogenicznego). Na drugiej dzielni czerwonoarmiejcy idą pod czerwoną flagą.



Przystrojony kwiatami pomnik Ludvika Svobody, dowodzącego oddziałami czechosłowackimi w czasie walk o przełęcz Dukielską.


Naprzeciwko urząd powiatowy i wystawione stoiska z mydłem i powidłem.


Jeden z symboli miasta - nowa prawosławna cerkiew św. Trójcy.



Skoro już odwiedziłem tak dużą miejscowość, to wypadałoby zajrzeć do jakiegoś lokalu. Niedaleko cerkwi znajduję piwiarnię. Nietypową, bo z osobną częścią dla palaczy, więc miłośnicy papierosów będą zachwyceni. Mnie trochę mniej się podobało, że zakupy odbywały się właśnie wśród dymu, ale potem przeniosłem się do strefy bezdymnej, znacznie mniej tłocznej.


Za oknami niebo powoli nabiera kolorów...


...a to znak, że trzeba się zbierać. Tak się zakręciłem na targu i pod domem handlowym, że prawie spóźniłem się na autobus!



W ciemnościach pokonujemy kolejne kilometry. Pasażerów powoli ubywa, na ostatnim przystanku w Vyšným Komárniku (Вышній Комарник, Felsőkomárnok) wychodzę tylko ja i jeden nietrzeźwy facet, rzucający dziwaczne komentarze. Umówiłem się z Gosią, że przyjedzie po mnie z Zyndranowej, zatem schodzę z głównej drogi do wioski, bo tam będzie jej łatwiej zaparkować. Panuje cisza, miejscowość sprawia wrażenie wyludnionej.
Staję na skrzyżowaniu i nagle podchodzi do mnie starszy jegomość. Początkowo myślałem, że to typ z autobusu, lecz nie.
- Co tam? - woła.
- Nic tam - odpowiadam, bo hasło jest idiotyczne.
- Aaa, nic tam... - przygląda mi się uważnie i już ma odchodzić, ale nagle odwraca się i patrzy nieprzyjemnym wzrokiem. - Co tu robisz?
"Kij cię to obchodzi" - myślę, ale wzruszam ramionami i rzucam zgodnie z prawdą:
- Czekam na koleżankę.
- Koleżankę?
- Tak, przyjedzie po mnie.
- To dlaczego nie czekasz na przystanku?
Coraz ciekawiej.
- Bo tam jest za duży ruch.
- Czeka na koleżankę, ale nie na przystanku - mówi chłop niby do siebie i mruży złowrogo oczy. - Do Polski chcesz jechać? Ale ty nie jesteś z Polski!
- Co??
- Nie jesteś z Polski!
- No dobra, jestem ze Śląska, ale z polskiego Śląska.
- Nie masz polskiego akcentu, ani trochę!
Nie wiem czy się śmiać, czy płakać.
- Uczyłem się kiedyś czeskiego, więc może mam inny akcent.
- Tak?! Ty nie mówisz po czesku! Ani jednego słowa w tym języku! Powiedz po czesku "jak się nazywasz"! - to zdanie wymówił po polsku.
Powiedziałem. Facet na chwilę się zamknął, ale znowu zaczyna.
- Nie podobasz mi się!
- To nie mój problem - ponownie wzruszam ramionami.
- Tak, to nie twój problem. Ale jednak twój problem, bo mi się nie podobasz!
Już się zbierał do odejścia, lecz po raz kolejny odwraca się.
- Nie lubię cię!
- To nie moja sprawa - uśmiecham się głupkowato.
- Tak, to nie twoja sprawa... Czeka na koleżankę w środku wioski, a nie na przystanku, jasne... - mamrocze do siebie i odchodzi, tym razem definitywnie. Nie mam jednak pewności, czy za chwilę nie wróci z siekierą albo ekipą innych pozytywnie nastawionych miejscowych, więc dzwonię do Gosi i uderzam w stronę drogi. Chłop albo był zdrowo rąbnięty albo pełnił rolę straży obywatelskiej i wziął mnie za złodzieja lub Cygana. W każdym razie z ulgą wsiadłem po chwili do samochodu, kiedy to zjawiła się bazowa. Tak więc uwaga na nocne szwendanie się po Vyšným Komárniku 😏.

8 komentarzy:

  1. Rzeczywiście cmentarz robi wrażenie... (ten z masą krzyży).
    I ostatnia akcja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnia akcja to wisienka na torcie ;) A cmentarz jest prawdopodobnie według ustalonego z góry wzoru, w Zborovie jest podobny.

      Usuń
    2. Gocha Wiecznie Bazowa29 grudnia, 2022 07:19

      Powagi sytuacji dodawało, że Bazowa po ciemku za czorta nie umiała znaleźć zjazdu na Komarnik , trzy razy go przejechała i była solidnie po turystę spóźniona, więc miał chłopak powody do niepokoju.

      Usuń
    3. Zacząłem już podjerzewać, że to jakiś spisek bazowej i miejscowego stróża prawa ;)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Świetny przykład, jak można zrobić piękny cmentarz wojenny (bo cmentarze mogą być piękne!) bez patosu i nadęcia

      Usuń
  3. Ciekawy post, uzupełniłem swoja wiedzę o tym, co znajduje się po drugiej stronie Przełęczy Dukielskiej. Ja ograniczałem się do polskiej części okolic Zyndranowej.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowacka część warta jest odwiedzin i ja już się szykuję na kolejne wypady :) Pozdrowienia!

      Usuń