czwartek, 22 grudnia 2022

Jesienny Beskid Niski na spokojnie: skały, cerkwie i Nieznajowa.

Beskid Niski to dla mnie pasmo wakacyjne. Prawie wszystkie moje wizyty w tych górach odbywały się w miesiące letnie. Prawie, bo jedna wypadła w pochmurną i deszczową porę jesienną, lecz to było dawno temu. Gdy pojawiła się okazja, aby na przedłużony weekend listopadowy pomknąć w tamte strony, nie wahałem się ani chwili!
W samochodzie okazuje się, że nie tylko ludzie cieszą z perspektywy wyjazdu 😏.


Naszym celem jest chatka w Zyndranowej, w której będziemy bazować przez kilka dni (w moim przypadku hasło "bazować" należy brać w cudzysłowie 😏). Przyjeżdżamy już po zmroku i odbieramy klucze od sąsiada. Chatka jest ciemna i pusta, a więc zupełne przeciwieństwo tego, do czego się człowiek przyzwyczaił w czasie wakacji. Szybko to się zmienia po rozpaleniu dwóch kominków, więc wkrótce wnętrza wypełnia jasność i przyjemne ciepło przyciągające do siebie.



W magazynku znajdują się różne ciekawe pamiątki, w tym szyld zyndranowskiego sklepu, zamkniętego w ubiegłym lub 2020 roku. Nigdy nie oferował on szerokiego asortymentu ani zimnego piwa, ale podczas każdej wizyty spędzało się miło czas na jego schodach w towarzystwie miejscowego establishmentu.


W czwartkowy poranek pogoda typowo polsko-jesienna: szaro, buro, mży... Tragedii nie ma, w końcu Niski to Niski, a niektórzy nawet się cieszą.
 

Posiadając samochód mamy do dyspozycji znacznie większy teren, niż kiedy poruszam się tylko komunikacją, stopem albo na nogach. Udajemy się zatem aż za Krosno, do rezerwatu Prządki, który bazowa bardzo polecała. Formalnie nie jest to już Beskid Niski, a Pogórze Dynowskie
 

Prządki to rezerwat przyrody nieożywionej, zatem głównie skał rozmaitych kształtów. Według legendy są to tytułowe prządki, które zostały zamienione w kamień, za to, że pracowały w święto. Rząd powinien pomyśleć o takich karach, dla tych, co nie chcą dnia świętego święcić.
 


Dzięki deszczowej aurze mamy rezerwat tylko dla nas. Choć właściwie nie do końca - nagle, nie wiadomo skąd przybywszy, zjawił się rudy, mokry kot. Przez dłuższy czas nam towarzyszył, nic sobie nie robiąc z zakazu wspinania się po skałach.
 

Na ścianach można dojrzeć ślady ludzkiej bytności sprzed dekad. Autorami byli głównie żołnierze radzieccy, który we wrześniu 1944 roku zdobyli Krosno. Dłuższy tekst wykuli prawdopodobnie członkowie oddziału kawalerii niejakiego generała Baranowa, biorący także udział w bitwie o przełęcz Dukielską.
 

Na terenie wolnym od skał wybudowano okrągłą wiatę, wygląda na nową. Jest to jakiś nowy typ wiaty, pozbawiony całkowicie wyposażenia, na którym można byłoby usiąść. Jak wiadomo - wiaty nie służą przecież do odpoczynku, tylko do stania. Korzystamy więc z murków, aby osłonić się od deszczu i napić się czegoś rozgrzewającego. W międzyczasie szlakiem nadchodzi jakaś para; facet pyta się mnie kto to wszystko tutaj poustawiał (w sensie skały). Potwierdzam, że ja i że zajęło mi to kilka minut.
 

 
Choć deszcz nadal popaduje, to po zwiedzeniu skałek postanawiamy uderzyć w jeszcze jedno bliskie miejsce. Większość wybiera samochód, ja stawiam na opcję pieszą przez las i przełom o pięknej nazwie 😏.


W lesie spotykam cmentarzysko kurhanowe z IX lub X wieku, choć gdyby go nie ogrodzono i nie postawiono tabliczki, to nigdy bym go o to nie podejrzewał.


Celem dwudziestominutowego spaceru są ruiny zamku Kamieniec. Potocznie nazywane są zamkiem w Odrzykoniu, lecz administracyjnie leżą również na terenie Korczyny.


Zamek na pewno istniał już w XIV wieku. Różne przechodził koleje losu i różnych miał właścicieli, w tym obłąkanych. Największych zniszczeń doznał w czasie Potopu, lecz nie z rąk Szwedów, ale wojsk księcia Jerzego Rakoczego (Polak Węgier dwa bratanki to tak naprawdę propagandowa bzdura). Cechą charakterystyczną warowni był silny podział na zamek górny i dolny (lub wysoki i średni). Architektonicznie to żadna nowość, tyle, że tutaj każda część często miała osobnego właściciela. Wieloletni spór dwóch rodzin stał się inspiracją dla Fredry i jego Zemsty. Historyczny mur nadal stoi, choć bardziej przypomina schody, a w oryginale bardziej chodziło o rynny, które zalewały dolne partie.


Na terenie zamku funkcjonują takie wyjątkowe atrakcje jak sala tortur. Dość ciekawie wygląda pomnik Kościuszki otoczony przez zrekonstruowane ściany. W ogóle rekonstruuje się tu dość sporo, ale dzięki mgle tak mocno tego nie widać.


Przejrzystość na rozpieszcza, ale obchodząc mury dookoła widać potęgę obiektu.


Niedaleko wejścia do zamku znajduje się ponoć skansen. Ponoć, bo ujrzeliśmy tylko jedną samotną chatę.


Podchodzimy jeszcze kawałek w głąb Odrzykonia - to dzielnica, a jakże, Podzamcze. Z szarości wyłania się nieduży kościółek (granica między miejscowościami biegnie tu bardzo dziwne, więc to chyba jednak Korczyna) pod wezwaniem świętego Józefa Sebastiana Pelczara. Świątynia ma niecałą dekadę, lecz wygląda zgrabnie, natomiast o patronie pierwsze słyszę...


W szeroko rozumianym otoczeniu kościoła znaleźliśmy trzy ciekawostki:
* stary znak PKS-u, dziś już wielka rzadkość,


* "dróżki różańcowe" (bo zwykłe drogi i ścieżki już nie wystarczą),


* oraz niezwykle intrygującą tablicę informacyjną, przygotowaną prawdopodobnie przez gminę Korczyna. Można się z niej dowiedzieć, że znajdujemy się przy granicy z Ukrainą, a na południu istnieje jakieś dziwne państwo, będące połączeniem Słowacji i Rosji (może jest w tym jakieś drugie dno, biorąc pod uwagę preferencje Słowaków).


Wracamy na Zyndranowej, gdzie na wieczór zjeżdżają się pierwsi turyści, w tym ekipa z SKPB Rzeszów, do którego należy chatka. Pojawią się też ludzie z SKPG "Harnasie". Mniej więcej od roku mam wyjątkowo dużo kontaktów z członkami gliwickich stowarzyszeń górskich 😏.
Kolejne trzy zakończenia dnia będą wyglądać podobnie - miła integracja w górskich i niegórskich klimatach, tuczące napitki i zdrowe jedzenie.


W piątek, kiedy to przypada Dzień Pamięci lub Dzień Zawieszenia Broni, uderzam na Słowację, lecz to opiszę w osobnym tekście. Różnica z czwartkowym wieczorem jest taka, że zrobiło się zimno, ale palaczom to nie przeszkadza...
 

Ochłodzenie przynosi też piękną, słoneczną pogodę w sobotę.


Wobec tak niebieskiej aury postanawiamy urządzić dzień religijno-spacerowy. Pierwszy postój robimy jednak dla widoków - stajemy nad Mszaną i gapimy się w dolinę Mszanki oraz na góry na horyzoncie. Na polach jakiś człowiek wypasa trzy krowy.



Gdzieś po drodze (możliwe, że w Polanach) fotografuję chyżę wraz z klasycznie ubraną niewiastą.


Trzy interesująca nas cerkwie znajdują się na zachód od Krempnej. Byłem w pobliżu nich wiele razy, ale nigdy nie udało mi się odbić z głównej drogi pod samej świątynie. Zatrzymujemy się na dłużej w Kotani (Котань). Tutejsza cerkiew św. Kosmy i Damiana to klasyczny przykład stylu zachodniołemkowskiego. Na tyle modelowy, że wykonano jej kopię i umieszczono we lwowskim skansenie.


Sam widoczny tu obiekt także nie jest w pełni oryginałem: po wypędzeniu Łemków cerkiew niszczała i w latach 60. ubiegłego wieku konieczna była jej rozbiórka oraz złożenie na nowo, czasem z użyciem nowych elementów.

Byłem pewien, że skończy się na obejściu cerkwi dookoła, lecz kręcąca się tutaj rowerzystka informuje, że wkrótce zjawi się pani z kluczami. I tak też się stało. Kobiety chyba się znają, a przynajmniej ta od roweru wita kluczniczkę bardzo wylewnie.


Po przekroczeniu progu od razu rzuca się w oczy niekompletne wyposażenie. Co prawda cerkiew to dziś filialny kościół katolicki, ale większa część ikonostasu z XVIII wieku nadal istnieje, tyle, że trzymają ją w muzeum w Łańcucie.


Do Kotani powróciły tylko niektóre elementy - rząd z ukrzyżowaniem oraz królami i prorokami Starego Testamentu, a także świętymi. Do tego kilka osobnych ikon w różnym stanie zachowania i feretrony.


Dodatkową atrakcję stanowi otoczenie kościoła. Wokół ścian ustawiono wiele kamiennych krzyży przeniesionych z okolicznych zanikłych wiosek. Na cmentarzu zaś zachowało się kilka starych, normalnych grobów.



Kolejną drewnianą cerkiew zobaczymy w nieodległej Świątkowej Małej (Святківка, Святкова Мала). Stoi na niedużym wzgórzu, zamknięta i niedostępna. Jej okres powstania jest podobny jak do poprzedniczki, czyli II połowa XVIII wieku.


W ubiegłym stuleciu miała sporo szczęścia. Wyłączona z użytkowania została już za sanacji, ponieważ mieszkańcy wioski masowo przeszli na prawosławie i nie miał kto do niej uczęszczać. Ówczesne polskie prawo nie zezwalało na przekazanie świątyni katolickiej innemu wyznaniu, nawet, gdyby parafia przestała istnieć, a watykańska organizacja z oczywistych powodów nie rwała się do ułatwiania życia konkurencji. Po akcji "Wisła" niemal zniknęła z krajobrazu, ale udało się ją uratować i przejąć przez rzymskich katolików. Potem jeszcze wielokrotnie atakowali ją złodzieje, okradając ikonostas z carskich wrót i niektórych malunków.


Stylowo również reprezentuje zachodnią Łemkowszczyznę, czyli z integralną wieżą i namiotowymi dachami. W ogóle na zachodnich i centralnych terenach ziem zamieszkałych przez Łemków ocalało znacznie więcej cerkwi niż na wschodzie, stąd łatwiej określić charakterystyczny dla nich typ. We wschodniej części zachowane świątynie to dość przypadkowa zbieranina tych, które miały najmniejszego pecha, więc niektórzy znawcy w ogóle nie uznają czegoś takiego jak "styl wschodniołemkowski".


Na cmentarzu pojedyncze rusińskie krzyże i jeden intrygujący nagrobek - spoczywa pod nim... Biała Matrona. Trochę kopałem w internecie na jej temat i wychodzi na to, że turyści głowią się nad ową zmarłą już od dawna. Biała Matrona miała być Polką, Łemkinią albo nawet Cyganką. Na pewno "Matrona" to imię, bardzo nietypowe i pochodzące od świętej Matrony z Salonik.


Poniżej w wiosce uwieczniam drewniany dom z altaną i małym gołębnikiem (?) na dachu. Może to dawna leśniczówka?


Po drugiej stronie ulicy stoi piękna, wypasiona wiata. Powstało ich w gminie Krempna kilka, za skromną sumę pół miliona złotych. Zasadniczo nie jestem przeciwny stawianiu takich obiektów, ale trudno doszukać się logiki w lokalizacji, które zazwyczaj oznaczają środek miejscowości, bardzo blisko zabudowy. Sama konstrukcja także średnia przy mocniejszym deszczu, wietrze lub śniegu, o potencjalnym noclegu nie wspominając.


Ostatnia dzisiejsza cerkiew zadomowiła się w Świątkowej Wielkiej (Святкова Велика). Moim zdaniem najciekawsza z powodu swoich kolorów - przyzwyczajeni jesteśmy do cerkwi w naturalnych odcieniach drewna, tymczasem tutaj mamy większą paletę.


Nie jest to żaden przejaw nowoczesności czy też zamiłowania do tęczy. Świątynia była pomalowana już przez Łemków w takim samym zestawie, choć w innej kompozycji (np. nawa była wówczas niebieska, a nie zielona, a dachy w całości czerwone). Nie wiem czemu konserwatorzy nie zdecydowali się na dokładną rekonstrukcję barw, a trochę pokombinowali po swojemu, ale i tak wygląda to bardzo ładnie.


Z kronikarskiego obowiązku dodam, że datacja cerkwi jest bardzo podobna do poprzedniczek, i - tak jak cerkiew w Świątkowej Małej - jest katolickim kościołem filialnym parafii w Desznicy. Ze Świątkową Małą łączy ich także patron, czyli Michał Archanioł.


Czarno-niebieska chyża na skraju wsi.


Godzina na zegarku - jak na listopad - już niemłoda, lecz przed nami jeszcze krótka wycieczka piesza. Przejeżdżamy kilka kilometrów do skrzyżowania w Rozstajnem (Розстайне).
 

Wioska o takiej nazwie de facto już nie istnieje. Nie licząc samotnej prawosławnej kaplicy i opuszczonego cmentarza to jedynie punkt na mapie i oznaczenie przystanku autobusowego. Zawsze w takiej sytuacji dumam nad wyrokami historii - niektóre małe miejscowości, choć wyludnione, przetrwały, po innych nie zostało prawie nic. Co decydowało? Bliskość głównej szosy? Kaprys polityków, urzędników albo lokalnego dowódcy wojskowego? Determinacja starych lub nowych mieszkańców? A może zwykły przypadek?

Z parkingu ruszymy na zachód świeżo przygotowaną polną drogą wzdłuż Wisłoki.


Trasa ta stała się niedawno tematem głośnej gównoburzy wśród miłośników Beskidu Niskiego. Jeszcze we wrześniu z Rozstajnego do Nieznajowej prowadziła zwykła droga gruntowa, nieco kamienista, nieco ziemista, z licznie występującymi kałużami. Park Narodowy postanowił ją wyremontować. I rozpętała się awantura, że oto doszło do zamachu na piękno i dzikość tutejszych Beskidów. Słuchając o tym, miałem wrażenie, że powstanie autostrada, a co najmniej asfaltowa szosa szybkiego ruchu. Tymczasem w terenie ciągnie się szutrówka, nawet dość miła dla oka.
 
 
Podobno rzeczywiście planowano tutaj gumoasfalt, gdyż, według laurki pochwalnej dla dyrektora PN, sytuacja była dramatyczna: błotnista droga (...) po ulewach była nieprzejezdna dla rowerzystów i uniemożliwiała przejście turystom. Nie bardzo w to wierzę, tak wygląda większość leśnych albo polnych traktów i to żadna sensacja. Nie przekonają mnie również, iż chodziło o ułatwienia dla turystów, skoro po dwóch kilometrach i tak trafią oni na potok do przebycia. Raczej mógł to być wstęp do wyasfaltowania trasy aż do Radocyny, gdzie leśnicy mają swój ośrodek. W każdym razie asfaltu nie ma, choć niektórzy nadal wylewają swoje żale. Z drugiej strony ogromnie bawią mnie hasła typu "Dyrektor MPN (...) dba o przyrodę i turystów". W jaki niby sposób ta inwestycja jest motywowana troską o przyrodę? Może żaby przestaną się topić w ogromnych kałużach?


Kolejna nowość to wiata. Opuściliśmy już gminę Krempna i znaleźliśmy się w gminie Sękowa (a przy okazji w województwie małopolskim), więc nie wiem czy to także twór włodarzy z Krempnej za pół miliona, ale podobno takie konstrukcje powstały w ramach projektu Velo Wisłoka. Nie można odmówić jej urody, mam jakieś skojarzenia za Skandynawią, ale pod względem praktycznym to porażka: brak bocznych ścian, mała przestrzeń do schowania się przed wiatrem i deszczem. No, ale są stojaki na koła... Na plus trzeba zaliczyć miejsce do rozpalania ognia, tylko jak to znowu wygląda w kwestii prawnej??


Nieznajowa (Незнайова) to jedna z bardziej znanych i jednocześnie nieistniejących wiosek połemkowskich. Nie było jej pisane pozostanie zamieszkałą miejscowością: Rusini wyjechali na Ukrainę, mniej lub bardziej dobrowolnie, nieliczni Polacy przenieśli się w inne miejsca. W czasie akcji "Wisła" praktycznie nie trzeba było już nikogo wywozić ani mordować...
Potem pojawili się tu górale z Podhala. Ich obecność, oprócz wypasu zwierząt, dość często oznaczała dewastację pamiątek po wcześniejszej ludności. Następnie otworzono oddział zakładu karnego obsługującego PGR, którego pensjonariusze także mieli się przyczynić do zniszczeń ostatnich reliktów dawnej wsi.
Prowadząca naszą wesołą grupę Gosia twierdzi, że rosnące na łące kupy kamieni, to właśnie ślady po infrastrukturze więziennej. Ja jestem sceptyczny, bo według wszelkich opisów ZK był położony w innej części wioski.


Na pewno o osadnictwie przypominają tarasy dawnych upraw na zboczach. Trzeba też pamiętać, że las kiedyś był znacznie bardziej oddalony od doliny.


Przed wojną Nieznajowa liczyła prawie czterystu mieszkańców. Odbywały się w niej znane na okolicę targi bydła oraz jarmarki. Posiadała dwie cerkwie (unicką i prawosławną), pocztę, leśniczówkę, posterunek policji i dwa tartaki. Jeden z nich, dzierżawiony przez Żyda, działał niedaleko drogi do Rozstajnego, która miała podobny przebieg do dzisiejszej. Przestał działać w 1939 roku, ale część ścian przetrwała, choć mocno zarośnięta kłującymi krzakami.



Wypłaszczenie to, według informacji na tablicy informacyjnej, miejsce dawnych targów. W gęstwinie po prawej ukrywają się ruiny tartaku.


Dla strudzonych dwukilometrową wędrówką są ławeczki. Można na nich usiąść i pochwalić się faną.


Przede wszystkim Nieznajowa to przydrożne kapliczki. Poszkodowane przez czas i złych ludzi, na przełomie tego i ubiegłego roku zostały odnowione. Figurom przywrócono twarze, oderwane ramiona krzyży przylepiono z powrotem. Matka Boska z zadumą patrzy na cień obejmujący coraz większy obszar...




Nowością są szklane "obrazy" z wyobrażaniami dawnych mieszkańców lub chałup. Wkomponowują się krajobraz czy raczej przeszkadzają? Mi się podobały.


Atrapa żurawia w miejscu dawnej studni, tuż przy nieistniejącej leśniczówce - ta spłonęła w 2019 roku. Podpalona, oficjalnych sprawców i powodów brak. A jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo...


Za rzeką, tam gdzie do Wisłoki wpada Zawoja, czai się Chatka w Nieznajowej. Pierwotnie i ona była leśniczówką, jeszcze w okresie międzywojennym. Odwiedziłem ją tylko raz, w czasie mojej pierwszej wizyty z plecakiem w Beskidzie Niskim. W bardzo deszczowy dzień zostałem powitany przy ciepłym piecu. Było sucho i przyjemnie, więc mam z niej dobre wspomnienia. Ale nie wszyscy.


Właściwie od dłuższego czasu słyszę głównie złe opinie. Rzecz jasna nie muszą być prawdziwe, a ludzie mogą się mylić, ale żeby w tak dużej ilości?...
O co więc chodzi? Chatka przeważnie bywała zamknięta. Zwłaszcza w czasie pandemii był to wygodny pretekst dla wielu obiektów, żeby nie przyjmować szwendających się obcych. Jeśli komuś udało się już wejść, to nie zawsze czekano na niego z chlebem i solą. Czasem nawet nie czekano z dobrym słowem. W sumie to żadna nowość w chatkowym świecie, są miejsca przyjazne każdemu i takie, które są przyjazne jedynie dla swoich. Tyle, że diabeł tkwi w szczegółach. Chatka w Nieznajowej nie jest własnością prywatną ani nawet uczelnianą. Budynek należy do nadleśnictwa, teren do parku narodowego. Jeśli chata służy szeroko rozumianej braci turystycznej, to raczej nie ma konfliktu z ochroną przyrody i interesem publicznym. Natomiast jeśli ma to być miejsce zabaw głównie dla stowarzyszenia, jego członków i miłośników, tudzież TWA, to zdecydowanie można ją wykorzystać lepiej. Nie widzę powodów, aby jedna wybrana grupa mogła tu spędzać wolny czas, a inni nie... Może Magurski Park Narodowy powinien przemyśleć kwestię przyszłości chatki?
A tak na marginesie - Chatka w Nieznajowej wcale nie leży w Nieznajowej! Administracyjnie to już Rozstajne 😏.

Zastanawialiśmy się, czy przekroczyć rzekę i udać się jeszcze na cmentarz. Robi się coraz chłodniej, słońce już zaszło i z dzieciakami nie będziemy narażać się na kąpiel, więc na naszym brzegu rozstawiamy kuchnię. Czas na pierwszy obiad.


Po posiłku, już w szarówce, podchodzi do nas starszy facet i pyta się, czy chatka jest otwarta. Na pewno ktoś tam przebywa, bowiem obok stoją dwa samochody z wstawionymi za szybami zezwoleniami. Teraz my się pytamy, po co chce tam iść.
- Znalazłem na drodze portfel i chciałem odnieść - wyjaśnia. - Może to wy zgubiliście?
Z uśmiechem zaprzeczamy, ale odruchowo sprawdzam kieszeń i... pusta! Cholera, to mi wypadła saszetka z pieniędzmi i dokumentami! Gdzieś przy ławeczce, gdzie robiłem zdjęcie z faną. Chłop przepytuje mnie o zawartość i oddaje. Czuję, że nogi mi się uginają... Do samochodów wracamy razem gawędząc o tym i o owym, a na końcu znalazca zostaje wyściskany. Jego żona, czekająca w aucie, także 😏.

Na chacie w Zyndranowej kolejny wieczór mija w podobnym, przyjemnym rytmie. Zapełnienie całkowite, osobnicy dodatkowi, którzy się nie zapowiedzieli, muszą spać na zewnątrz we wiacie nad ogniskiem. Ta wiata jest zresztą czynna przez cały rok, nawet jeśli w chacie nikogo nie ma.


W ostatni poranek wielkie sprzątanie. Turyści nie zdają sobie sprawy, ile roboty potrzeba, aby doprowadzić chatkę do porządku, nawet jeśli ekipa zachowywała względną czystość. Zawsze się coś wyleje, wykapie, nasyfi... Tak więc miotła, mop i do tańca!


Pożegnalne zdjęcie na przyzbie tych, którzy walczyli z miotła najdłużej. Była nadzieja, że uda się jeszcze odwiedzić chatkę w grudniu, ale niestety... i w SKPB Rzeszów zaczęły się niekorzystne zmiany.


To nie całkowity koniec zwiedzania. W drodze powrotnej zahaczamy o dwie miejscówki, które - podobnie jak pierwsze - są już właściwie poza Beskidem Niskim i leżą na Pogórzu Jasielskim. Pierwsza z nich to cmentarz żydowski w Nowym Żmigrodzie. Założony w XVI wieku, zlokalizowany na pochyłym terenie. W 1955 roku pochowano na nim ostatniego żmigrodzkiego wyznawcę judaizmu.



Druga to wioska Pielgrzymka (Перегримка). W przeciwieństwie do Nowego Żmigrodu to ponownie tereny Łemkowszczyzny, północne jej krańce. Przed wojną była to spora osada, zamieszkała przez ponad tysiąc osób, w zdecydowanej większości Rusinów. O ile schizma tylawska nie spowodowała tu masowych konwersji ma prawosławie, o tyle w 1960 utworzono nową prawosławną parafię w miejsce greckokatolickiej. Co ciekawe, podlega jej także kaplica w Tylawie, a to spora odległość.
Cerkiew św. Michała Archanioła z XIX wieku to, kolejna już w czasie tego wyjazdu, konstrukcja typowa dla zachodnich ziem Łemków.


 
Schodzące ku ziemi chmury żegnają ten dzień, jak i moją drugą - po latach - jesienną wizytę w Beskidzie Niskim.


6 komentarzy:


  1. "Kwadrat" w Zyndranowej to jedno z bardziej przyjaznych miejsc dla plecaka, oczywiście to tylko moja opinia. Jako fan SKPB z Rzeszowa pozwolę sobie zapytać o niekorzystne zmiany w SKPB Rzeszów. Pudelek, możesz nieco rozjaśnić temat? Druga sprawa chata w Nieznajowej, również byłem tam raz w życiu. Mam zamiar zajrzeć w ten rejon w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie było możliwe, aby wynająć chatkę w Zyndranowej na wyłączność, tylko dla jednej grupy. A teraz stało się możliwe... Być może to jednorazowa akcja, ale brzydko pachnie. Jak dla mnie chatka do wynajęcia to dokładne zaprzeczenie pojęcia "chatki studenckiej".

      Usuń
    2. Gocha Wiecznie Bazowa29 grudnia, 2022 07:28

      Menel, z Nieznajową ja mam problem. Bo jestem nieobiektywna, kocham to miejsce. I trafiłam tam jako turystka z dziećmi przed laty, byłam przemiło ugoszczona więc z wielką frajdą tam wracałam. Ale od covidu ta chatka jest więcej zamknięta dla turystów niż czynna i przykrym jest gdy widzisz ludzi w chatce, wracasz mokrzuteńki z małymi dziećmi, którym za przeproszeniem nawet z majtek kapie, a " Chatkowy" podchodzi do zamkniętych na zamek drzwi i informuje, że absolutnie nie ma szans ani na wejście ani na wrzątek. W 2021 r. miałam przedziwną sytuację, kiedy to doszło do spotkania na środku rzeki w deszczu. Ja szłam z ekipą z drugiej strony szła Beata, chatkowa. Poznałyśmy się od razu bo kilka lat wcześniej wiozłam ją do Krempnej na zakupy gdy jej się zapasy skończyły. Więc rozmawiamy, nawet serdecznie, stojąc w tej rzece po łydki i Beata pyta czemu nie weszliśmy do chatki w tak paskudną pogodę. Odpowiedziałam, że zamknięte na klucz. Beata stwierdziła, że no właśnie nie przyjmują obcych i pożegnała się. A ja stałam w tej rzece zdumiona totalnie, bo jednak nie ogarniam takiego systemu działania.

      Usuń
    3. Na ostatnim walnym zgromadzeniu członków SKPB Rzeszów wykluczono możliwość wynajmowania chatki na wyłączność.

      Usuń
    4. Nie wiem kiedy było ostatnie walne, ale praktyka z końca grudnia pokazała coś innego. Jeśli to była tylko jednorazowa sytuacja, to pozostaje przyklasnąć. Jako przedstawiciel drugiej strony (zwykły turysta) bardzo mnie cieszy, że Zyndranowa nie poszła z trendem innych chatek, które powoli stają się domkami urlopowo-imprezowymi. Bardzo bym tego nie chciał w przypadku mojej ulubionej chatki ;)

      Usuń
    5. Gocha Wiecznie Bazowa30 grudnia, 2022 16:23

      Pamiętam jak w czasie covidu też chciałam pracować zdalnie w milszym miejscu i chciałam wynająć chatkę na wyłączność. Napisałam do Pani Prezes która w grzeczny, acz stanowczy sposób jasno mnie poinformowała, że polityka chatki za nic na świecie nie zakłada wynajmu na wyłączność dla kogokolwiek i albo chatka jest dla wszystkich albo dla nikogo. Oczywiście trochę mi da decyzja popsuła osobiste szyki ale jednocześnie bardzo zaimponowała.
      Potem trochę przez covid, rezerwacje , politykę reżimu sanitarnego trochę się ta gośconność rozjechała i czasem dochodziło do sprzecznych oczekiwań turystów grup( zwłaszcza dużych) z polityką chatki, dlatego tak bardzo mnie cieszy decyzja zarządu, bo tak gościnnych miejsc jak Zyndranowa to w dzisiejszych czasach ze świecą szukać

      Usuń