Czytając artykuły, blogi i internetowe przewodniki można odnieść wrażenie, że
Bułgaria to wybrzeże i oprócz niego to już nic ciekawego. A jest
dokładnie odwrotnie - większość najciekawszych miejsc wcale nie leży nad
morzem. Pierwsze z opisywanych przeze mnie ma do morskich fal blisko, gdyż znajduje się
kilkanaście kilometrów na zachód od Warny.
Mowa o terenie zwanym Pobiti Kamyni (Побити камъни), a w języku polskim
Kamienny Las. Na rozległej przestrzeni stoją tu dziesiątki kolumn i
tysiące innych mniejszych kawałków - coś w rodzaju połączenia ruin
starożytnych budynków i rzadkiego gołoborza, a wszystko to na suchej trawie
przemieszanej z piaskiem. Niekiedy nawierzchnia określana jest wręcz jako
pustynia, jedna z nielicznych w Europie pochodzenia naturalnego i jedyna w
Bułgarii.
Aż do 19. stulecia brano je rzeczywiście za wytwory
ludzkie z czasów antycznych, ale badania dowiodły, iż to dzieło matki natury.
W jaki sposób powstał ten skalny kompleks? Za głupi jestem na własne
tłumaczenie, więc posłużę się
cytatem z Wikipedii:
Dawniej na obecnych piaskach znajdowały się pokłady wapienia (do dziś
zalega on jeszcze w wielu miejscach). Woda opadowa z dwutlenkiem węgla,
wsiąkając, rozpuszczała wapień. Przenikał on do piasku w formie nacieków
(kolumn) z dwuwęglanu wapnia. Z czasem piasek usunięty został dzięki
wietrzeniu, a odporniejsze słupy wapienne zostały odsłonięte.
Najnowsze badania stwierdziły, iż (...) ten fenomen geologiczny jest skamieniałym systemem typu "cold hydrocarbon
seepage". Precypitacja węglanowych kolumn zbudowanych z bardzo lekkiego
izotopowego węgla (w niskomagnezowym kalcycie) to wynik utleniania
wędrujących węglowodorów przez archeony. I wszystko jasne 😛.
Kamienne kolumny dochodzą do wysokości sześciu metrów, a ponieważ są płytko
osadzone w piasku, więc wiele z nich się przewróciło albo pomogła im w tym
miejscowa ludność.
Jest bardzo gorąco - żar leje się z nieba i odbija od ziemi oraz skał.
Kamienny Las zwiedzamy sami, choć na leśnym parkingu stały ze dwa auta (w tym
taksówka), mijaliśmy także kasę biletową, ale zamkniętą.
Ciszę przerywają jedynie odgłosy cykad.
Do Kamiennego Lasu dojedziemy z Warny drogą numer 2, ale w lipcu 2021 roku
akurat była w remoncie, więc trzeba skorzystać z równoległej autostrady
(zjazd jest oznaczony). Wyremontowany odcinek drogi przecina skalne
zgrupowanie na dwie części, ale ta północna jest znacznie mniejsza.
Coraz bardziej oddalamy się od morza w kierunku zachodnim - trochę autostradą,
a trochę bocznymi pustawymi szosami.
Rzeźba terenu jest zróżnicowana - obok płaskich pól nagle wyrastają skalne
ściany płaskowyżu.
Przecinamy wyludnioną wioskę Madara (Мадара) i wspinamy się samochodem
w las pod bramę Rezerwatu Archeologiczno-Historycznego, tuż obok urwiska.
W rezerwacie można oglądać pamiątki historyczne z wczesnego średniowiecza oraz
przyrodnicze. W niektórych jaskiniach urządzono kaplice, w innych odnaleziono
ślady bytności człowieka z Paleolitu.
Są także ruiny świątyń pogańskich - używano ich, gdy kraj był już oficjalnie
chrześcijański. Do tego zarys średniowiecznego kompleksu zakonnego. Wszystko
to z pięknymi skałami w tle.
Najważniejszy jest jednak Jeździec z Madary, inaczej
Madarski konik (Мадарски конни) - relief wykuty w piaskowcowej ścianie,
23 metry nad poziomem gruntu.
Z daleka widać go słabo, gdyż zarysy zlewają się z wypukłościami skały, a
także swoje zrobił deszcz, wiatr i słońce. Gdy podejdziemy bliżej to całość
staje się bardziej wyraźna: jeździec na galopującym koniu trzymający w ręku
włócznię (choć niektórzy zamiast niej widzieli... róg do wina). Za nim biegnie
pies, a pod koniem leży umierający lew. Wszystko to w rozmiarach zbliżonych do
żywych oryginałów.
O płaskorzeźbie tej nie wiadomo wiele pewnego, poza tym, że jest jedynym takiego
typu zabytkiem w Europie i jednym z najbardziej znanych symboli Bułgarii
(znalazł się m.in. na monetach). Z tego powodu została wpisana na Listę
Dziedzictwa UNESCO. Wszelkie inne dane są jedynie przypuszczeniami. Relief
powstał najprawdopodobniej w VII lub w VIII wieku. Być może przedstawia
jednego z chanów Protobułgarów - koczowniczego ludu pochodzenia huńskiego,
który w 7. stuleciu dotarł na Bałkany. Przybysze podporządkowali sobie
zamieszkujących te tereny Słowian i sami dość szybko się zeslawizowali, dając
początek dzisiejszemu narodowi bułgarskiemu.
Forma płaskorzeźby (paradny szyk konia, jeździec trzymający włócznię)
przypomina motyw jeźdźca trackiego występującego na tym terenie
w starożytności, lecz w tym okresie Trakowie już praktycznie nie istnieli,
gdyż niemal zupełnie rozpłynęli się w etnosie słowiańskim. Takie ukazywanie
wojowników jest także znane w tradycji środkowoazjatyckiej, czyli tam, skąd
pochodzili praprzodkowie Protobułgarów. Najbardziej powszechna opinia
wskazuje, że na rumaku uwieczniono chana Terweła, który wsławił się
zwycięskimi wojnami z Bizancjum, a wykute obok płaskorzeźby napisy w
średniowiecznej grece (z tej odległości niemożliwe do zobaczenia) odnoszą się
do wydarzeń z VIII wieku, kiedy panował.
Zajrzeliśmy do grot, obejrzeliśmy konika, tymczasem mnie zaczęło ciągnąć do
urwiska. Ponoć można wejść na jego szczyt, a u góry znajdują się ruiny twierdzy. Na mapie
zaznaczone są schody, więc idę je w pojedynkę zobaczyć. Stwierdziłem, że tylko
rzucę okiem.
Wejście rzeczywiście tam jest - po minięciu granicy lasu wdrapujemy się po skałach, schodach wykutych i metalowych, czasem trafi się jakiś
mostek. Idę tylko kawałeczek.
Po kawałeczku idę kolejny kawałeczek, potem następny i następny. Już z tej
wysokości są fajne widoki, ale ciągle zastanawiam się, co będzie wyżej. I tak
krok po kroku... Gdzieś w internecie przeczytałem, że do wspinaczki potrzebne
są solidne buty, ale to przesada: przy bezdeszczowej pogodzie w zupełności
wystarczą sandały 😊.
Kurde, a może jeszcze kilka schodów i jeszcze jeden kawałeczek?
Jak się można domyślić wylazłem na samą górę 😏. Widoki ze stumetrowej ściany
przedstawiają pobliską Madarę oraz płaską okolicę, na horyzoncie ograniczoną
kolejnymi pasmami skał. Z dołu słychać stukot pociągu - lokomotywa ciągnie dwa
wagony osobowe.
A tak wygląda krajobraz z drugiej strony urwiska - równo i płasko!
Próbuję się dodzwonić do Teresy, która została w lesie. Nic z tego, brak
zasięgu. W takim razie odpuszczam sobie dojście do ruin twierdzy, które i tak
są w dużej mierze współczesną rekonstrukcją, a i nic nowego stamtąd nie
zobaczę. W miejscu gdzie stoję też jest bardzo ładnie.
Podczas powrotu w dół spotykam Teresę, której się na tyle dłużyło, że w końcu
poszła za mną. Zatem wchodzimy razem jeszcze trochę w kierunku szczytu i
dopiero potem złazimy do lasu i samochodu.
Madara przyciąga grupy turystów, ale większość z nich ogranicza się do
zobaczenia płaskorzeźby i jaskiń. Na górę wchodzi ledwie garstka osób - upał
oraz ilość schodów skutecznie zniechęcają. Spotkałem rodzinkę ze Śląska, która próbowała wprowadzić na urwisko małe dzieci i psa (zwierzak wyglądał
gorzej niż dzieci); skończyło się długim postojem w zacienionym przejściu
między skałami i szybkim powrotem. Niemniej miejsce na pewno godne jest
wizyty i spędzenia w nim godzinki lub dwóch.
W wiosce znajdują się jeszcze resztki rzymskiej willi, ale wyleciała mi ona z
głowy. Robię ostatnie zdjęcie skalnych ścian, a na pierwszym planie stoi dawna turecka fontanna przerobiona na pomnik poległych.
Kolejnym punktem programu "Bułgarii prawdziwej" (tak nazwałem ten odcinek,
ponieważ życie toczy się tu nieco inaczej niż na turystycznym wybrzeżu, a i
cudzoziemców pojawia się znacznie mniej) miał być Szumen (Шумен).
Miasto to posiada szereg ciekawych obiektów do zwiedzenia - m.in. twierdzę
oraz monumentalny Pomnik Twórców Państwa Bułgarskiego. W przypadku tego
drugiego określenie "pomnik" to minimalizm, powinno się raczej napisać o
"kompleksie architektonicznym". Niestety, straciliśmy za dużo czasu w innych
miejscach, więc już wiem, że trzeba będzie wybrać tylko jedną rzecz do
zobaczenia. Decyduję się na wizytę w meczecie Tombuł - to największa
muzułmańska świątynia w Bułgarii i drugi największy meczet na Bałkanach
(większy posiada tureckie Edirne). Trzeba przyznać, że z zewnątrz prezentuje
się imponująco.
Meczet powstał w pierwszej połowie XVIII wieku. Według legendy architektowi
podziękowano ścięciem głowy, aby już nigdy więcej nie wybudował czegoś tak
pięknego (ta legenda jest dość popularna w różnych lokalizacjach). Reprezentuje tzw.
barokowy styl turecki.
Za drzwiami wita nas uśmiechnięty mężczyzna. Meczet można zwiedzać po uiszczeniu opłaty (bilet jest niewiele tańszy od
całego zespołu architektonicznego w Madarze). Warto, bo wnętrza są jeszcze
ładniejsze niż zewnętrza bryła - motywy kwiatowe i geometryczne, cytaty z
Koranu. Całość została kilka lat temu odnowiona za pieniądze sułtana Omanu.
Piętro przeznaczone dla kobiet - a konkretnie ta gustowna klatka. Na szczęście
turyści nie są w niej zamykani, ale chusty trzeba założyć, a trzewiki zdjąć,
jak to w każdym meczecie, który nadal pełni funkcje religijne.
Zbliża się pora popołudniowej modlitwy Asr. Młody muezzin bierze
mikrofon i zaczyna śpiewać oraz zawodzić do mikrofonu, aby przypomnieć wiernym
o ich obowiązkach. Pierwszy raz słyszę to ze środka meczetu.
Z meczetem sąsiaduje dziedziniec z fontanną oraz budynki szkół i biblioteki.
Szumen to jedno z większych skupisk muzułmanów w Bułgarii. W prowincji
stanowią oni około 1/3 mieszkańców, w samym mieście nieco mniej. W zdecydowanej
większości są oni Turkami, stąd napisy w ich języku na plakacie reklamującym islamską
edukację. Zwłaszcza zdjęcie dziewczynki w hidżabie i w makijażu wygląda
zachęcająco.
Podjeżdżam na chwilę do centrum, aby chociaż z dołu popatrzeć na Pomnik
Twórców Państwa Bułgarskiego. Do potężnej, socrealistycznej kompozycji
prowadzi z miasta aleja z tysiąc trzysta kamiennymi stopniami (w 1981 roku
tyle lat minęło od oficjalnego początku bułgarskiej państwowości).
Rzędy schodów zaczynają się w parku obok teatru, a tam wśród zieleni stoi
Pomnik Wyzwolenia. Przedstawia on komunistycznego partyzanta,
stojącego na wysokim cokole (miejscowi nazywają go "Rozrzutnikiem") oraz
związanego pokonanego faszystę.
A tu Twórcy Państwa Bułgarskiego widziani z obwodnicy Szumenu.
Dociskam pedał gazu połykając kolejne kilometry - drogi o tej porze są już puste, a sporo odcinków ma pas do wyprzedzania, więc jedzie się nieźle.
Ostatni nocleg w Bułgarii zarezerwowałem w Gecowie (Гецово), wsi obok Razgradu. Miejscowość na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się absolutnie
niczym wyjątkowym, poza położeniem obok głównej arterii komunikacyjnej w
kierunku granicy. Co do tego miejsca noclegowego od początku miałem jakieś złe
przeczucia, gdyż wpisy w internecie pojawiały się o nim rzadko i niemal nigdy
od cudzoziemców...
Najpierw nie umiemy go znaleźć, gdyż został źle zaznaczony na mapie. Potem
wreszcie trafiamy pod dobry adres przy zakurzonej, szutrowej ulicy. Działa tam
warsztat samochodowy i stoi pełno samochodów, a obok znajduje się obiekt
noclegowy Kapanski Stan wraz z restauracją. Przynajmniej w teorii, bo
wyglądają na zamknięte.
Siedzący na chodniku chłopak mówi nam po polsku "dzień dobry", ale czy się
dobrze zakończy, to zaraz się okaże. Zagaduję do faceta, który chyba jest
szefem warsztatu.
- A, nocleg? Momencik - po chwili namysłu zaprasza do środka i zaczyna gdzieś
wydzwaniać, a potem kłócić się telefonicznie z kobietą, która pewnie jest
właścicielką tego przybytku. Ta twierdzi, że na dziś nie miała żadnych
rezerwacji, a facet nerwowo tłumaczy, że nie dość, iż mamy wydruk ją
potwierdzający, to jeszcze znalazł nas w komputerze. Mijają minuty, w
ogólnosłowiańskim narzeczu wyjaśniamy sobie pewne kwestie, wreszcie dostaję do
ucha smartfona, przez który kobieta mówi po angielsku to, co i tak już
zrozumieliśmy wcześniej po bułgarsku: "Przepraszamy za zamieszanie, za chwilę
pokój będzie gotów".
Napięcie schodzi, więc od razu proszę o zimne piwo 😛. Restauracja faktycznie
nie funkcjonuje i to raczej od dawna, ale napoje procentowe posiadają i
sprzedają. Jeszcze tylko trzeba przebrnąć przez kwestie finansowe, bo babcia
naszego rozmówcy była przekonana, że cena z internetu to tylko opłata za
rezerwację i trzeba do niej dołożyć standardową kwotę za pokój 😛.
Koniec końców mamy całkiem przyzwoity nocleg i to w miejscu zupełnie
nieturystycznym, co pozwala rzucić okiem na taką "zwykłą" Bułgarię. A ta jest
najbiedniejszym państwem Unii Europejskiej, doskonale to widać podczas
wieczornego spaceru po wiosce: wiele ulic bez asfaltu, zaniedbane domy,
znaczna część opuszczonych. Budowano je z tego, co wpadło w ręce. Jednak
rumuńska prowincja zwykle wygląda trochę bardziej zasobnie.
Prawie nie spotykamy innych ludzi, bo co to robić po zmroku? Knajp nie ma
(pierwszy raz nie zjemy kolacji w lokalu), sklepy też już dawno zamknięte.
Innych atrakcji również nie widzieliśmy, wszyscy pochowali się w
gospodarstwach. Po głównym placu hula ciepły wiatr.
Poranek sugeruje, że czeka nas upalny dzień. Im dalej od Morza Czarnego, tym
cieplej: na wybrzeżu temperatura lekko przekraczała 30 stopni, a w głębi lądu
zaczyna dochodzić do 40-tki.
Idę się przejść na spacer i przy okazji zrobić zakupy na śniadanie. Poniżej
warsztat wraz z naszym noclegiem (z pokoju mieliśmy wyjście na balkon).
Ulice znowu są niezbyt ludne. Mijam opuszczoną szkołę podstawową i zaglądam
pod ładną cerkiew św. Demetriusza. Obok świątyni stoi kontener, do którego
jedna babka wrzuca dymiące się śmieci. Czekam przez chwilę, czy czasem całość
nie zajmie się ogniem...
Klepsydry ale nie z pogrzebów, lecz wspomnienia rocznic śmierci - po kilku miesiącach
albo latach.
W cieniu drzew czają się dwa pomniki. Jeden przedstawia żołnierza, zatem
wiadomo, że upamiętnia poległych. Mieszkańcy ginęli w wojnach bałkańskich,
światowych, a jeden nawet w Hiszpanii. Druga postać to Geco Nedełczew (Гецо
Неделчев), komunistyczny partyzant, tutaj urodzony, zabity w 1944. To od niego
pochodzi współczesna nazwa miejscowości. Początkowo nazywała się ona z
tureckiego Chasanłar (część wioski była zamieszkała przez Turków, ale opuścili
ją po wyzwoleniu Bułgarii), potem Borisowo (na cześć urodzin następcy tronu
Borysa), aż wreszcie aktualnie.
Podczas latania z aparatem zagaduje mnie śniady chłop. Pyta się mnie, czy
mówię po rosyjsku, a może chociaż po cygańsku? Przedstawia się jako Rumun, ale
od dawna mieszkający w Bułgarii. Cieszy się, że fotografuję pomniki, bo to
ważne obiekty.
Po spakowaniu zajeżdżamy do Razgradu (Разград), leżącego dosłownie
zaraz obok (w czasach komunistycznych Gecowo było jego dzielnicą). Stolica
obwodu zaczyna swoją historię w czasach starożytnych - na jej dzisiejszych
obrzeżach Rzymianie założyli obóz wojskowy Abritus, który przekształcił
się w miasto otoczone solidnymi murami, które jednak nie powstrzymały przed
jego kilkukrotnym zdobyciem i zniszczeniem.
Antyczne mury częściowo zrekonstruowano, można je obejrzeć w parku, a obok
pobliskiej szkoły zorganizowano lapidarium pod gołym niebem. Obok kamieni z
inskrypcjami łacińskimi i greckimi są także młodsze - z XIX wieku.
Ślady samego miasta zobaczymy kawałek dalej - zarysy domów, budynku
publicznego z kolumnami. Brązowym paskiem oznaczono poziom, do którego sięgają
oryginalne elementy.
Nad toaletami umieszczono napis Latrina. I pomimo, że drugi głosi iż
pecunia non olet, to kibelek jest darmowy 😏.
W centrum Razgradu udaje się zaparkować bez problemu, bo zamiast konieczności
wysyłania smsów władze miasta zostawiły starą, sprawdzoną metodę, tzn.
parkingowego, a właściwie parkingową. Płacimy za dwie godziny i idziemy się
rozejrzeć. Najpierw na targowisko, gdzie za śmieszne pieniądze zjadamy
kebabcze z dodatkiem ostrej papryki.
Obwód Razgrad to jeden z dwóch w kraju, gdzie większość stanowią muzułmanie.
Jak już pisałem wcześniej, są to przeważnie Turcy, ale także niewielka grupa
Pomaków, czyli Słowian, którzy w czasach Imperium Osmańskiego przeszli na
islam, głównie z powodów ekonomicznych, czasem też pod przymusem. Pod odzyskaniu
przez Bułgarię niepodległości ich sytuacja stała się nieciekawa - traktowano
ich jako zdrajców i odszczepieńców, a za rządów Teodora Żiżkowa na siłę
próbowano asymilować. Zbułgaryzowano im imiona i nazwiska, zlikwidowano
szkolnictwo, zdarzały się aresztowania i zabójstwa. Podobne działania
przedsięwzięto przeciwko Turkom, którzy zaczęli emigrować do dawnej ojczyzny,
ale Pomacy nie znali tureckiego ani nie byli częścią tureckiej kultury, więc
dla nich nie było to dobre rozwiązanie.
W każdym razie w tym regionie wyznawców Allaha zostało sporo, choć nie w samym
mieście (nazywanym przez Turków Hezagrad) - tu ich procent zbliża się
do dwudziestu. Jest to jednak jedyne miejsce, gdzie widziałem kobiety w
chustach.
Po zrzucaniu osmańskiej niewoli Bułgarzy wpadli w szał niszczenia wszystkiego,
co tureckie. Chęć zemsty zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem i obecnie w
bułgarskich miastach jest bardzo mało zabytków z czasów tureckich. W
Razgradzie uchowała się wieża zegarowa z 1864 roku.
Kolejnymi pamiątkami po panowaniu sułtanów są dwa meczety. W centrum wznosi
się meczet Ibrahima Paszy, którego budowę ukończono w 1616 roku. Wizualnie to
typowa świątynia z tamtego okresu. Od dawna zamknięta - po całych dekadach
niszczenia wzięto się wreszcie za remont.
W Razgradzie jest sporo intrygujących rzeźb - jakiś Prometeusz, dziecko
drapiące się w nogę, a nawet bezwstydni kochankowie.
Ostatnie bułgarskie zakupy - już częściowo do domu...
...i suniemy na północ, w stronę Dunaju. Droga przecina mało ludne, mało leśne
i lekko pofałdowane krajobrazy Niziny Naddunajskiej.
Na samym końcu czeka Ruse (Русе), ponad stutysięczne miasto nad
Dunajem. Planowałem się po nim trochę poszwendać, lecz jak zwykle nie ma już
na to czasu.
Przy wjeździe widzę interesujący obiekt, więc zatrzymuję się, aby go obejrzeć.
To kolumna nazywana "Pomnikiem Rusofilów".
Trochę zajęło mi znalezienie odpowiedzi na pytanie o co może tu chodzić... A
historia z rusofilami wyglądała tak: w 1886 roku zdetronizowano Aleksandra
Battenberga, pierwszego nowożytnego władcę Bułgarii. Książę był Niemcem, ale
wyniesiono go na tron przy poparciu Rosjan. Potem jednak Rosjanom podpadł,
obalili go oficerowie o prorosyjskich poglądach, których z kolei zastąpił
premier o profilu antyrosyjskim. Nastąpiła zmiana monarchy (na kolejnego
Niemca, lecz już z rodu Koburgów), która nie spotkała się z poparciem
stronnictwa prorosyjskiego. Garnizon w Ruse wszczął bunt, ten został
stłumiony, a jego dowódców rozstrzelano. Dziś w tym miejscu spotykają się
wielbiciele Rosji, których w Bułgarii jest cała masa.
Zjeżdżamy w dół, do poziomu rzeki. Na jednym ze skrzyżowań w oddali miga
wysoka na ponad dwieście metrów wieża telewizyjna.
Krótki postój nad brzegiem. Rumunia na wyciągnięcie ręki, po niecałym
tygodniu od jej opuszczenia. Dunaj przekroczyć można niby promem, ale w
rzeczywistości jest tylko jedna opcja jego pokonania...
Ta opcja to słynny Most Przyjaźni, zwany też Mostem Dunajskim albo po
prostu Mostem Giurgiu-Ruse. Przerzucono go w 1954 i do niedawna był jedynym
mostem na całej granicy bułgarsko-rumuńskiej.
Wjazd na przejście graniczne jest idiotyczny, bo z ronda, gdzie tworzy się
korek. Potem czeka się w kolejce do punktu poboru opłat (brak bułgarskiej
kontroli granicznej) i można zmieniać kraj.
Te wzgórza, to jak Góry Stołowe. Tylko na horyzoncie widać kolejne Stoły ;)
OdpowiedzUsuńTen pierwszy meczet robi wrażenie. Jeszcze nie miałem okazji być nawet pod meczetem...
Faktycznie, jest podobieństwo do Stołowych :D
UsuńA co do meczetów - w naszej okolicy ciężko o takie. Najbliższy - zabytkowy - meczet to chyba na Podlasiu albo... w południowych Węgrzech ;)
Bardzo zaciekawiły mnie ten Kamienny Las i jeździec z Madary. Masz rację Bułgaria to nie tylko wybrzeże, niesamowite wrażenie wywarł na nas Monastyr Rilski przepiękne położony w górach a i Sofia jest niezwykle ciekawa. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńRilski jest piękny, a o Sofii krąży wiele niepochlebnych opinii, ale ja ich nie podzielam, bo jest tam co oglądać :) Pozdrowienia!
Usuń