środa, 15 grudnia 2021

Bułgaria prawdziwa: Pobiti Kamyni, Madara, Szumen i Razgrad.

Czytając artykuły, blogi i internetowe przewodniki można odnieść wrażenie, że Bułgaria to wybrzeże i oprócz niego to już nic ciekawego. A jest dokładnie odwrotnie - większość najciekawszych miejsc wcale nie leży nad morzem. Pierwsze z opisywanych przeze mnie ma do morskich fal blisko, gdyż znajduje się kilkanaście kilometrów na zachód od Warny. 


Mowa o terenie zwanym Pobiti Kamyni (Побити камъни), a w języku polskim Kamienny Las. Na rozległej przestrzeni stoją tu dziesiątki kolumn i tysiące innych mniejszych kawałków - coś w rodzaju połączenia ruin starożytnych budynków i rzadkiego gołoborza, a wszystko to na suchej trawie przemieszanej z piaskiem. Niekiedy nawierzchnia określana jest wręcz jako pustynia, jedna z nielicznych w Europie pochodzenia naturalnego i jedyna w Bułgarii.




Aż do 19. stulecia brano je rzeczywiście za wytwory ludzkie z czasów antycznych, ale badania dowiodły, iż to dzieło matki natury. W jaki sposób powstał ten skalny kompleks? Za głupi jestem na własne tłumaczenie, więc posłużę się cytatem z Wikipedii: Dawniej na obecnych piaskach znajdowały się pokłady wapienia (do dziś zalega on jeszcze w wielu miejscach). Woda opadowa z dwutlenkiem węgla, wsiąkając, rozpuszczała wapień. Przenikał on do piasku w formie nacieków (kolumn) z dwuwęglanu wapnia. Z czasem piasek usunięty został dzięki wietrzeniu, a odporniejsze słupy wapienne zostały odsłonięte.
Najnowsze badania stwierdziły, iż (...) ten fenomen geologiczny jest skamieniałym systemem typu "cold hydrocarbon seepage". Precypitacja węglanowych kolumn zbudowanych z bardzo lekkiego izotopowego węgla (w niskomagnezowym kalcycie) to wynik utleniania wędrujących węglowodorów przez archeony. I wszystko jasne 😛.
 
Kamienne kolumny dochodzą do wysokości sześciu metrów, a ponieważ są płytko osadzone w piasku, więc wiele z nich się przewróciło albo pomogła im w tym miejscowa ludność.



Jest bardzo gorąco - żar leje się z nieba i odbija od ziemi oraz skał. Kamienny Las zwiedzamy sami, choć na leśnym parkingu stały ze dwa auta (w tym taksówka), mijaliśmy także kasę biletową, ale zamkniętą.
Ciszę przerywają jedynie odgłosy cykad.


Do Kamiennego Lasu dojedziemy z Warny drogą numer 2, ale w lipcu 2021 roku akurat była w remoncie, więc trzeba skorzystać z równoległej autostrady (zjazd jest oznaczony). Wyremontowany odcinek drogi przecina skalne zgrupowanie na dwie części, ale ta północna jest znacznie mniejsza.


Coraz bardziej oddalamy się od morza w kierunku zachodnim - trochę autostradą, a trochę bocznymi pustawymi szosami.


Rzeźba terenu jest zróżnicowana - obok płaskich pól nagle wyrastają skalne ściany płaskowyżu.



Przecinamy wyludnioną wioskę Madara (Мадара) i wspinamy się samochodem w las pod bramę Rezerwatu Archeologiczno-Historycznego, tuż obok urwiska.


W rezerwacie można oglądać pamiątki historyczne z wczesnego średniowiecza oraz przyrodnicze. W niektórych jaskiniach urządzono kaplice, w innych odnaleziono ślady bytności człowieka z Paleolitu.



Są także ruiny świątyń pogańskich - używano ich, gdy kraj był już oficjalnie chrześcijański. Do tego zarys średniowiecznego kompleksu zakonnego. Wszystko to z pięknymi skałami w tle.
 

 
Najważniejszy jest jednak Jeździec z Madary, inaczej Madarski konik (Мадарски конни) - relief wykuty w piaskowcowej ścianie, 23 metry nad poziomem gruntu.


Z daleka widać go słabo, gdyż zarysy zlewają się z wypukłościami skały, a także swoje zrobił deszcz, wiatr i słońce. Gdy podejdziemy bliżej to całość staje się bardziej wyraźna: jeździec na galopującym koniu trzymający w ręku włócznię (choć niektórzy zamiast niej widzieli... róg do wina). Za nim biegnie pies, a pod koniem leży umierający lew. Wszystko to w rozmiarach zbliżonych do żywych oryginałów.


O płaskorzeźbie tej nie wiadomo wiele pewnego, poza tym, że jest jedynym takiego typu zabytkiem w Europie i jednym z najbardziej znanych symboli Bułgarii (znalazł się m.in. na monetach). Z tego powodu została wpisana na Listę Dziedzictwa UNESCO. Wszelkie inne dane są jedynie przypuszczeniami. Relief powstał najprawdopodobniej w VII lub w VIII wieku. Być może przedstawia jednego z chanów Protobułgarów - koczowniczego ludu pochodzenia huńskiego, który w 7. stuleciu dotarł na Bałkany. Przybysze podporządkowali sobie zamieszkujących te tereny Słowian i sami dość szybko się zeslawizowali, dając początek dzisiejszemu narodowi bułgarskiemu. 
Forma płaskorzeźby (paradny szyk konia, jeździec trzymający włócznię) przypomina motyw jeźdźca trackiego występującego na tym terenie w starożytności, lecz w tym okresie Trakowie już praktycznie nie istnieli, gdyż niemal zupełnie rozpłynęli się w etnosie słowiańskim. Takie ukazywanie wojowników jest także znane w tradycji środkowoazjatyckiej, czyli tam, skąd pochodzili praprzodkowie Protobułgarów. Najbardziej powszechna opinia wskazuje, że na rumaku uwieczniono chana Terweła, który wsławił się zwycięskimi wojnami z Bizancjum, a wykute obok płaskorzeźby napisy w średniowiecznej grece (z tej odległości niemożliwe do zobaczenia) odnoszą się do wydarzeń z VIII wieku, kiedy panował.

Zajrzeliśmy do grot, obejrzeliśmy konika, tymczasem mnie zaczęło ciągnąć do urwiska. Ponoć można wejść na jego szczyt, a u góry znajdują się ruiny twierdzy. Na mapie zaznaczone są schody, więc idę je w pojedynkę zobaczyć. Stwierdziłem, że tylko rzucę okiem.
Wejście rzeczywiście tam jest - po minięciu granicy lasu wdrapujemy się po skałach, schodach wykutych i metalowych, czasem trafi się jakiś mostek. Idę tylko kawałeczek.

Po kawałeczku idę kolejny kawałeczek, potem następny i następny. Już z tej wysokości są fajne widoki, ale ciągle zastanawiam się, co będzie wyżej. I tak krok po kroku... Gdzieś w internecie przeczytałem, że do wspinaczki potrzebne są solidne buty, ale to przesada: przy bezdeszczowej pogodzie w zupełności wystarczą sandały 😊.



 
Kurde, a może jeszcze kilka schodów i jeszcze jeden kawałeczek?

Jak się można domyślić wylazłem na samą górę 😏. Widoki ze stumetrowej ściany przedstawiają pobliską Madarę oraz płaską okolicę, na horyzoncie ograniczoną kolejnymi pasmami skał. Z dołu słychać stukot pociągu - lokomotywa ciągnie dwa wagony osobowe.




A tak wygląda krajobraz z drugiej strony urwiska - równo i płasko!


Próbuję się dodzwonić do Teresy, która została w lesie. Nic z tego, brak zasięgu. W takim razie odpuszczam sobie dojście do ruin twierdzy, które i tak są w dużej mierze współczesną rekonstrukcją, a i nic nowego stamtąd nie zobaczę. W miejscu gdzie stoję też jest bardzo ładnie.




Podczas powrotu w dół spotykam Teresę, której się na tyle dłużyło, że w końcu poszła za mną. Zatem wchodzimy razem jeszcze trochę w kierunku szczytu i dopiero potem złazimy do lasu i samochodu.




Madara przyciąga grupy turystów, ale większość z nich ogranicza się do zobaczenia płaskorzeźby i jaskiń. Na górę wchodzi ledwie garstka osób - upał oraz ilość schodów skutecznie zniechęcają. Spotkałem rodzinkę ze Śląska, która próbowała wprowadzić na urwisko małe dzieci i psa (zwierzak wyglądał gorzej niż dzieci); skończyło się długim postojem w zacienionym przejściu między skałami i szybkim powrotem. Niemniej miejsce na pewno godne jest wizyty i spędzenia w nim godzinki lub dwóch.

W wiosce znajdują się jeszcze resztki rzymskiej willi, ale wyleciała mi ona z głowy. Robię ostatnie zdjęcie skalnych ścian, a na pierwszym planie stoi dawna turecka fontanna przerobiona na pomnik poległych.


Kolejnym punktem programu "Bułgarii prawdziwej" (tak nazwałem ten odcinek, ponieważ życie toczy się tu nieco inaczej niż na turystycznym wybrzeżu, a i cudzoziemców pojawia się znacznie mniej) miał być Szumen (Шумен). Miasto to posiada szereg ciekawych obiektów do zwiedzenia - m.in. twierdzę oraz monumentalny Pomnik Twórców Państwa Bułgarskiego. W przypadku tego drugiego określenie "pomnik" to minimalizm, powinno się raczej napisać o "kompleksie architektonicznym". Niestety, straciliśmy za dużo czasu w innych miejscach, więc już wiem, że trzeba będzie wybrać tylko jedną rzecz do zobaczenia. Decyduję się na wizytę w meczecie Tombuł - to największa muzułmańska świątynia w Bułgarii i drugi największy meczet na Bałkanach (większy posiada tureckie Edirne). Trzeba przyznać, że z zewnątrz prezentuje się imponująco.


Meczet powstał w pierwszej połowie XVIII wieku. Według legendy architektowi podziękowano ścięciem głowy, aby już nigdy więcej nie wybudował czegoś tak pięknego (ta legenda jest dość popularna w różnych lokalizacjach). Reprezentuje tzw. barokowy styl turecki.


Za drzwiami wita nas uśmiechnięty mężczyzna. Meczet można zwiedzać po uiszczeniu opłaty (bilet jest niewiele tańszy od całego zespołu architektonicznego w Madarze). Warto, bo wnętrza są jeszcze ładniejsze niż zewnętrza bryła - motywy kwiatowe i geometryczne, cytaty z Koranu. Całość została kilka lat temu odnowiona za pieniądze sułtana Omanu.



Piętro przeznaczone dla kobiet - a konkretnie ta gustowna klatka. Na szczęście turyści nie są w niej zamykani, ale chusty trzeba założyć, a trzewiki zdjąć, jak to w każdym meczecie, który nadal pełni funkcje religijne.


Zbliża się pora popołudniowej modlitwy Asr. Młody muezzin bierze mikrofon i zaczyna śpiewać oraz zawodzić do mikrofonu, aby przypomnieć wiernym o ich obowiązkach. Pierwszy raz słyszę to ze środka meczetu.


Z meczetem sąsiaduje dziedziniec z fontanną oraz budynki szkół i biblioteki.


Szumen to jedno z większych skupisk muzułmanów w Bułgarii. W prowincji stanowią oni około 1/3 mieszkańców, w samym mieście nieco mniej. W zdecydowanej większości są oni Turkami, stąd napisy w ich języku na plakacie reklamującym islamską edukację. Zwłaszcza zdjęcie dziewczynki w hidżabie i w makijażu wygląda zachęcająco.


Podjeżdżam na chwilę do centrum, aby chociaż z dołu popatrzeć na Pomnik Twórców Państwa Bułgarskiego. Do potężnej, socrealistycznej kompozycji prowadzi z miasta aleja z tysiąc trzysta kamiennymi stopniami (w 1981 roku tyle lat minęło od oficjalnego początku bułgarskiej państwowości).



Rzędy schodów zaczynają się w parku obok teatru, a tam wśród zieleni stoi Pomnik Wyzwolenia. Przedstawia on komunistycznego partyzanta, stojącego na wysokim cokole (miejscowi nazywają go "Rozrzutnikiem") oraz związanego pokonanego faszystę.




A tu Twórcy Państwa Bułgarskiego widziani z obwodnicy Szumenu.


Dociskam pedał gazu połykając kolejne kilometry - drogi o tej porze są już puste, a sporo odcinków ma pas do wyprzedzania, więc jedzie się nieźle.


Ostatni nocleg w Bułgarii zarezerwowałem w Gecowie (Гецово), wsi obok Razgradu. Miejscowość na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się absolutnie niczym wyjątkowym, poza położeniem obok głównej arterii komunikacyjnej w kierunku granicy. Co do tego miejsca noclegowego od początku miałem jakieś złe przeczucia, gdyż wpisy w internecie pojawiały się o nim rzadko i niemal nigdy od cudzoziemców...
Najpierw nie umiemy go znaleźć, gdyż został źle zaznaczony na mapie. Potem wreszcie trafiamy pod dobry adres przy zakurzonej, szutrowej ulicy. Działa tam warsztat samochodowy i stoi pełno samochodów, a obok znajduje się obiekt noclegowy Kapanski Stan wraz z restauracją. Przynajmniej w teorii, bo wyglądają na zamknięte.


Siedzący na chodniku chłopak mówi nam po polsku "dzień dobry", ale czy się dobrze zakończy, to zaraz się okaże. Zagaduję do faceta, który chyba jest szefem warsztatu.
- A, nocleg? Momencik - po chwili namysłu zaprasza do środka i zaczyna gdzieś wydzwaniać, a potem kłócić się telefonicznie z kobietą, która pewnie jest właścicielką tego przybytku. Ta twierdzi, że na dziś nie miała żadnych rezerwacji, a facet nerwowo tłumaczy, że nie dość, iż mamy wydruk ją potwierdzający, to jeszcze znalazł nas w komputerze. Mijają minuty, w ogólnosłowiańskim narzeczu wyjaśniamy sobie pewne kwestie, wreszcie dostaję do ucha smartfona, przez który kobieta mówi po angielsku to, co i tak już zrozumieliśmy wcześniej po bułgarsku: "Przepraszamy za zamieszanie, za chwilę pokój będzie gotów".
Napięcie schodzi, więc od razu proszę o zimne piwo 😛. Restauracja faktycznie nie funkcjonuje i to raczej od dawna, ale napoje procentowe posiadają i sprzedają. Jeszcze tylko trzeba przebrnąć przez kwestie finansowe, bo babcia naszego rozmówcy była przekonana, że cena z internetu to tylko opłata za rezerwację i trzeba do niej dołożyć standardową kwotę za pokój 😛.
Koniec końców mamy całkiem przyzwoity nocleg i to w miejscu zupełnie nieturystycznym, co pozwala rzucić okiem na taką "zwykłą" Bułgarię. A ta jest najbiedniejszym państwem Unii Europejskiej, doskonale to widać podczas wieczornego spaceru po wiosce: wiele ulic bez asfaltu, zaniedbane domy, znaczna część opuszczonych. Budowano je z tego, co wpadło w ręce. Jednak rumuńska prowincja zwykle wygląda trochę bardziej zasobnie.



Prawie nie spotykamy innych ludzi, bo co to robić po zmroku? Knajp nie ma (pierwszy raz nie zjemy kolacji w lokalu), sklepy też już dawno zamknięte. Innych atrakcji również nie widzieliśmy, wszyscy pochowali się w gospodarstwach. Po głównym placu hula ciepły wiatr.


Poranek sugeruje, że czeka nas upalny dzień. Im dalej od Morza Czarnego, tym cieplej: na wybrzeżu temperatura lekko przekraczała 30 stopni, a w głębi lądu zaczyna dochodzić do 40-tki.
 
Idę się przejść na spacer i przy okazji zrobić zakupy na śniadanie. Poniżej warsztat wraz z naszym noclegiem (z pokoju mieliśmy wyjście na balkon).



Ulice znowu są niezbyt ludne. Mijam opuszczoną szkołę podstawową i zaglądam pod ładną cerkiew św. Demetriusza. Obok świątyni stoi kontener, do którego jedna babka wrzuca dymiące się śmieci. Czekam przez chwilę, czy czasem całość nie zajmie się ogniem...




 
Klepsydry ale nie z pogrzebów, lecz wspomnienia rocznic śmierci - po kilku miesiącach albo latach.
 

Robię zakupy w małym markecie obok głównego placu. Wybór mają dość skromny.



W cieniu drzew czają się dwa pomniki. Jeden przedstawia żołnierza, zatem wiadomo, że upamiętnia poległych. Mieszkańcy ginęli w wojnach bałkańskich, światowych, a jeden nawet w Hiszpanii. Druga postać to Geco Nedełczew (Гецо Неделчев), komunistyczny partyzant, tutaj urodzony, zabity w 1944. To od niego pochodzi współczesna nazwa miejscowości. Początkowo nazywała się ona z tureckiego Chasanłar (część wioski była zamieszkała przez Turków, ale opuścili ją po wyzwoleniu Bułgarii), potem Borisowo (na cześć urodzin następcy tronu Borysa), aż wreszcie aktualnie.
 
Podczas latania z aparatem zagaduje mnie śniady chłop. Pyta się mnie, czy mówię po rosyjsku, a może chociaż po cygańsku? Przedstawia się jako Rumun, ale od dawna mieszkający w Bułgarii. Cieszy się, że fotografuję pomniki, bo to ważne obiekty.


Po spakowaniu zajeżdżamy do Razgradu (Разград), leżącego dosłownie zaraz obok (w czasach komunistycznych Gecowo było jego dzielnicą). Stolica obwodu zaczyna swoją historię w czasach starożytnych - na jej dzisiejszych obrzeżach Rzymianie założyli obóz wojskowy Abritus, który przekształcił się w miasto otoczone solidnymi murami, które jednak nie powstrzymały przed jego kilkukrotnym zdobyciem i zniszczeniem.

Antyczne mury częściowo zrekonstruowano, można je obejrzeć w parku, a obok pobliskiej szkoły zorganizowano lapidarium pod gołym niebem. Obok kamieni z inskrypcjami łacińskimi i greckimi są także młodsze - z XIX wieku.



Ślady samego miasta zobaczymy kawałek dalej - zarysy domów, budynku publicznego z kolumnami. Brązowym paskiem oznaczono poziom, do którego sięgają oryginalne elementy.




Nad toaletami umieszczono napis Latrina. I pomimo, że drugi głosi iż pecunia non olet, to kibelek jest darmowy 😏.


W centrum Razgradu udaje się zaparkować bez problemu, bo zamiast konieczności wysyłania smsów władze miasta zostawiły starą, sprawdzoną metodę, tzn. parkingowego, a właściwie parkingową. Płacimy za dwie godziny i idziemy się rozejrzeć. Najpierw na targowisko, gdzie za śmieszne pieniądze zjadamy kebabcze z dodatkiem ostrej papryki.


Obwód Razgrad to jeden z dwóch w kraju, gdzie większość stanowią muzułmanie. Jak już pisałem wcześniej, są to przeważnie Turcy, ale także niewielka grupa Pomaków, czyli Słowian, którzy w czasach Imperium Osmańskiego przeszli na islam, głównie z powodów ekonomicznych, czasem też pod przymusem. Pod odzyskaniu przez Bułgarię niepodległości ich sytuacja stała się nieciekawa - traktowano ich jako zdrajców i odszczepieńców, a za rządów Teodora Żiżkowa na siłę próbowano asymilować. Zbułgaryzowano im imiona i nazwiska, zlikwidowano szkolnictwo, zdarzały się aresztowania i zabójstwa. Podobne działania przedsięwzięto przeciwko Turkom, którzy zaczęli emigrować do dawnej ojczyzny, ale Pomacy nie znali tureckiego ani nie byli częścią tureckiej kultury, więc dla nich nie było to dobre rozwiązanie.
W każdym razie w tym regionie wyznawców Allaha zostało sporo, choć nie w samym mieście (nazywanym przez Turków Hezagrad) - tu ich procent zbliża się do dwudziestu. Jest to jednak jedyne miejsce, gdzie widziałem kobiety w chustach.


Po zrzucaniu osmańskiej niewoli Bułgarzy wpadli w szał niszczenia wszystkiego, co tureckie. Chęć zemsty zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem i obecnie w bułgarskich miastach jest bardzo mało zabytków z czasów tureckich. W Razgradzie uchowała się wieża zegarowa z 1864 roku.
 
 
Kolejnymi pamiątkami po panowaniu sułtanów są dwa meczety. W centrum wznosi się meczet Ibrahima Paszy, którego budowę ukończono w 1616 roku. Wizualnie to typowa świątynia z tamtego okresu. Od dawna zamknięta - po całych dekadach niszczenia wzięto się wreszcie za remont.



W Razgradzie jest sporo intrygujących rzeźb - jakiś Prometeusz, dziecko drapiące się w nogę, a nawet bezwstydni kochankowie.


Ostatnie bułgarskie zakupy - już częściowo do domu...


...i suniemy na północ, w stronę Dunaju. Droga przecina mało ludne, mało leśne i lekko pofałdowane krajobrazy Niziny Naddunajskiej.


Na samym końcu czeka Ruse (Русе), ponad stutysięczne miasto nad Dunajem. Planowałem się po nim trochę poszwendać, lecz jak zwykle nie ma już na to czasu.
Przy wjeździe widzę interesujący obiekt, więc zatrzymuję się, aby go obejrzeć. To kolumna nazywana "Pomnikiem Rusofilów".


Trochę zajęło mi znalezienie odpowiedzi na pytanie o co może tu chodzić... A historia z rusofilami wyglądała tak: w 1886 roku zdetronizowano Aleksandra Battenberga, pierwszego nowożytnego władcę Bułgarii. Książę był Niemcem, ale wyniesiono go na tron przy poparciu Rosjan. Potem jednak Rosjanom podpadł, obalili go oficerowie o prorosyjskich poglądach, których z kolei zastąpił premier o profilu antyrosyjskim. Nastąpiła zmiana monarchy (na kolejnego Niemca, lecz już z rodu Koburgów), która nie spotkała się z poparciem stronnictwa prorosyjskiego. Garnizon w Ruse wszczął bunt, ten został stłumiony, a jego dowódców rozstrzelano. Dziś w tym miejscu spotykają się wielbiciele Rosji, których w Bułgarii jest cała masa.

Zjeżdżamy w dół, do poziomu rzeki. Na jednym ze skrzyżowań w oddali miga wysoka na ponad dwieście metrów wieża telewizyjna.


Krótki postój nad brzegiem. Rumunia na wyciągnięcie ręki, po niecałym tygodniu od jej opuszczenia. Dunaj przekroczyć można niby promem, ale w rzeczywistości jest tylko jedna opcja jego pokonania...



Ta opcja to słynny Most Przyjaźni, zwany też Mostem Dunajskim albo po prostu Mostem Giurgiu-Ruse. Przerzucono go w 1954 i do niedawna był jedynym mostem na całej granicy bułgarsko-rumuńskiej. 
Wjazd na przejście graniczne jest idiotyczny, bo z ronda, gdzie tworzy się korek. Potem czeka się w kolejce do punktu poboru opłat (brak bułgarskiej kontroli granicznej) i można zmieniać kraj.


4 komentarze:

  1. Te wzgórza, to jak Góry Stołowe. Tylko na horyzoncie widać kolejne Stoły ;)
    Ten pierwszy meczet robi wrażenie. Jeszcze nie miałem okazji być nawet pod meczetem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, jest podobieństwo do Stołowych :D

      A co do meczetów - w naszej okolicy ciężko o takie. Najbliższy - zabytkowy - meczet to chyba na Podlasiu albo... w południowych Węgrzech ;)

      Usuń
  2. Bardzo zaciekawiły mnie ten Kamienny Las i jeździec z Madary. Masz rację Bułgaria to nie tylko wybrzeże, niesamowite wrażenie wywarł na nas Monastyr Rilski przepiękne położony w górach a i Sofia jest niezwykle ciekawa. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rilski jest piękny, a o Sofii krąży wiele niepochlebnych opinii, ale ja ich nie podzielam, bo jest tam co oglądać :) Pozdrowienia!

      Usuń