Poszukując miejsca na założenie "bazy noclegowej" na bułgarskim wybrzeżu Morza Czarnego mój wzrok przyciągnęła miejscowość o dość pokręconej
nazwie - Szkorpiłowci (Шкорпиловци, w angielskiej transliteracji
Shkorpilovtsi). Położona jest ona czterdzieści kilometrów na
południe od Warny i zdawała się spełniać wszystkie albo większość
postawionych przeze mnie warunków.
Forma noclegu, jaka mnie interesowała, to kemping. W Bułgarii większość
takich obiektów dzieli się na dwie kategorie: hałaśliwe, tłoczne molochy
i mniejsze obiekty, oferujące kiepski stan sanitarny. Ewentualnie te
dwie odmiany łączą się w jedno (molochy z kiepskim stanem sanitarnym), a
wyjątki mają inne wady - na przykład położenie na odludziu. W
Szkorpiłowci kemping znajduje się w miejscowości i także niemal zaraz
przy morzu - dzieli go od brzegu kilkaset metrów, wystarczy przejść
przez drogę. Poniżej pomiędzy drzewami widać niebieski kolor i molo, a
to zdjęcie z kempingowego baru.
Prowadzący kemping to bardzo ciekawa postać - starszy pan w typie
hipisa: długie włosy, kapelusz, luz. Ożenił się z Polką i ponad
trzydzieści lat spędził w RP, więc mówi po polsku lepiej niż niejeden
autochton znad Wisły. Wielu polskich turystów myślało wręcz, iż to
rodak! Nieco zdradza go akcent, lecz wtedy przekonuje, że jest góralem
😛. Z kolei na powtarzające się pytania dlaczego nauczył się polskiego
odpowiada, że to z powodu... psa. Suka, rasowy owczarek, faktycznie
reagowała tylko na polskie słowa, mówiły tak do niej nawet bułgarskie
wnuki właściciela 😏.
Trochę zdarzyło nam się porozmawiać - opowiadał, że głównie mieszkał w
Warszawie, ale w pewnym momencie przeniósł się do Lidzbarka
Warmińskiego, gdzie prowadził knajpę. Zatrudnił kilku miejscowych, lecz
po pięciu latach musiał zwinąć interes: sąsiadom nie podobało się, że
jakiś obcy robi u nich interes i "odbiera im pracę" (ciekawa logika,
biorąc pod uwagę, że właśnie ją oferował), nie dawano mu spokoju, więc w
końcu machnął na to wszystko ręką.
W przeszłości sporo podróżował, także na stopa. Nie można odmówić mu
sprytu: we Francji wyciągał niby bułgarskie wino (w rzeczywistości
rozlewane przez firmę w Polsce ze zlewek przywiezionych z Bałkanów) i częstował
nim żabojadów. Ci oczywiście byli wstrząśnięci paskudnym smakiem i od
razu przynosili swoje, swojskie napitki 😏. Mnie poczęstował domową
rakiją - wstrząsnęła, ale pozytywnie 😏.
Pod względem udogodnień kemping spełniał swoją rolę - w miarę regularnie
czyszczone toalety i kuchnia. Wypożyczalnia sprzętu, w tym rowerów - co
mnie szczególnie interesowało. Bar, o którym już wspominałem - można
było w nim kupić piwo (tańsze niż w knajpach) oraz proste
posiłki typu kebapcze albo banica.
Właściwie jedyny mankament kempingu to... jego popularność. Ludzie
ciągną tam jak muchy do kupy, więc w weekend bez wcześniejszej
rezerwacji można zapomnieć o możliwości noclegu.
Przyjechaliśmy w środę i do dyspozycji były jedynie dwa wolne miejsca!
Jedno z nich świetnie, bo w rogu, gdzie mieliśmy cień przez
niemal cały dzień. Ale auto już się nie wcisnęło, musiałem je zostawić
przy ulicy - to też wyszło na plus, gdyż cena wyszła niższa, a i mniej się
nagrzewało 😏.
Mimo tłoku noce przelatywały raczej na spokojnie, wszyscy starali się
szanować innych. Wśród turystów dominowali Bułgarzy oraz Rumunii
(wiadomo - ich wybrzeże jest krótsze i znacznie bardziej zabudowane),
trochę Niemców, Francuzów, Czechów. I jedni Polacy - poznałem ich
parcelę od razu, bo jako jedyni odgrodzili się od innych parawanem 😛.
Za sąsiadów mieliśmy także psy, koty i... papugi. Zaraz obok w dużej
przyczepie kwaterowała Koko. Przyjechał z nią wielki, łysy Niemiec z
Nadrenii-Palatynatu i tak ptakiem przyciągał do siebie dzieci, że
zacząłem się już zastanawiać, czy to nie jakiś wędrowny pedofil.
Szkorpiłowci dzieli się na dwie części - wioskę "właściwą", oddaloną od
morza o jakieś dwa kilometry, oraz naszą dzielnicę przybrzeżną. Ta
dzielnica to dwie ulice na krzyż, hotel z dumną nazwą, kilka
pensjonatów, dwa sklepy spożywcze, kino letnie, rząd straganów typowych dla każdej
miejscowości położonej nad morzem. Słowem - trudno ją nazwać metropolią,
ale i totalnym zadupiem, mamy dostęp do tak ważnych zdobyczy
cywilizacji, jak np. wesołe miasteczko.
Są oczywiście lokale. Właśnie dlatego chciałem uniknąć nocowania na
odludziach - jak na takim działa tylko jedna knajpa, to może spocząć na
laurach i mieć wszystko gdzieś, bo ludzie i tak nie mają wyboru. A tu
był: pierwsza restauracja znajdowała się kilkanaście metrów od kempingu.
Inna - dość droga - parę minut dalej. Do tego co najmniej dwa bary i
smażalnie ryb, a także ośrodek wypoczynkowy dla Bułgarów, gdzie
dwukrotnie udało nam się zamówić coś do jedzenia w okazyjnej cenie
(pewne braki w komunikacji międzynarodowej poskutkowały tym, że panie w
kuchni chciały mi zaserwować podwójne danie, choć zapłaciłem za jedno
😏). Na stole lądowały przede wszystkim dania z kuchni bułgarskiej -
kawarma, papryka w sosie, grillowana, faszerowana i panierowana,
sery w kociołku, grillowane cebule, bakłażany, sałaty szopka i
selska. Do tego, rzecz jasna, mięso z rusztu, piwo i rakija na
lepsze trawienie.
Śniadanie na bazie zakupów ze sklepu oraz z okolicznych straganów:
okazało się, że kebapcze na zimno także świetnie smakuje,
zwłaszcza popite taratorem albo piwem 😛.
Najważniejsze jednak jest morze! Tutejsza plaża bywa uznawana za
najdłuższą w Bułgarii - podobno ciągnie się na 12 lub 17 kilometrów. Aż
tak dużo mi nie potrzeba, wystarczy kawałek. Rzecz jasna jej część
została zajęta przez prywatne podmioty, które ustawiły bary, stoliki,
leżaki z parasolami.
Znacznie więcej jest odcinków niezagospodarowanych. Najbliższy
kempingowi posiada dodatkową atrakcję w postaci betonowego mola. Należy ono
do Akademii Nauk, która prowadzi na nim jakieś badania Morza Czarnego
(zasolenie i tym podobne), więc większość pomostu jest zablokowana
bramą. Od czasu do czasu i tak ktoś przez nią przechodzi: dzień przed
naszym przyjazdem wlazł na molo pijany facet i trzeba było wzywać
odpowiednie służby, w tym ratownicze (ludzie się topili skacząc z wysokości do wody).
Spod zamkniętej bramy i tak można zrobić fajne zdjęcia na okolicę.
Najpierw spojrzenie na południe, potem na północ w kierunku Warny, a
następnie prostopadle do lądu.
Ciekawostką jest wijąca się rzeczka, która jednak nie wpływa do morza, a
wydaje się wsiąkać w piasek! Woda w niej ma temperaturę przypominającą
lekko schłodzony wrzątek, lecz podłoże pełne jest śmieci i różnego syfu,
więc wszyscy ostrzegają, aby lepiej się w niej nie kąpać.
Rzeczka od strony mostu drogowego.
Piasek parzy, a woda jest dość ciepła. Fale - jak to zwykle w Morzu Czarnym
- niemałe, pływa się trudno. Wieje silny wiatr, więc ciężko
ustawić parasol, ale można się schować pod molem. Od czwartku do soboty
na plaży było dość spokojnie - problem stanowiły jedynie śmieci oraz
smród fajek, bo Bułgarzy to palacze starej daty. Dawno nie widziałem,
aby ktoś kurzył nawet przy jedzeniu! No i psy - te się strasznie
rozgrymasiły. Co rusz jakiś przylatywał aby coś wykopać, zakopać, a
najlepiej się wysikać. Ewentualnie zrobić kupę. Podobnie na kempingu -
wspaniały buldog francuski napaskudził obok baru, a z kolei pupil Węgrów
z rumuńskiej Krajowej (już sami Węgrzy w Krajowej to ewenement) był tak
wytresowany, że za potrzebą zawsze chodził do sąsiadów 😛.
Wszystko zmieniło się w niedzielę - do Szkorpiłowci zwalił się tłum!
Raczej nie taki, jaki widuję na zdjęciach znad Bałtyku, ale ewidentnie
ilość masy ludzkiej się zwiększyła. Na szczęście nadal jest tu tak dużo
terenu, że każdy znajdzie własny kącik (nasz biały parasol cudem
przetrwał wcześniejsze porywy wiatru i jako tako stał).
Przybyli głównie Bułgarzy i trochę Rumunów. No i Cyganie. Okolice mola to właściwie romska enklawa. Co prawda Bułgarzy także mają dość
ciemną karnację, ale Cyganów wyróżniał język i nie tylko. Nie, nie
śmiecenie i palenie, gdyż to robili wszyscy. U Cyganów kobiety nie kąpały
się i nie opalały w strojach plażowych, a w normalnym ubraniu. W sukniach,
spódnicach, dżinsach. Małe dziewczynki jeszcze mają ciuchy plażowe, a
nastolatki już nie. Panowie oczywiście nie muszą się zasłaniać.
A może to muzułmanie? W Bułgarii jest ich ponad pół miliona, w samym
Szkorpiłowci kilkudziesięciu. Ale żeby wszyscy kąpiący się dookoła nimi
byli, to byłby statystyczny cud! No i jak na wyznawców islamu to jednak
panie są trochę za bardzo rozebrane... W dodatku nie mówili po turecku, a to
przeważnie Turcy reprezentują muzułmanów w tym kraju.
Więcej ludzi, więc także więcej okazji do zdjęć. Próbuję uwieczniać
atrakcyjne ciała, ale większość pobliskich kobiet jest
przecież zasłonięta... Na plaży zagospodarowanej, przy płatnych parasolach i
leżakach, płeć żeńska kąpie się już w strojach europejskich - zapewne Bułgarki - ale aż tak dużego zooma nie posiadam 😏.
Przyglądam się ludziom i dziwuję się światu. Wspominałem o tym niedawno przy
okazji wizyty w Siedmiogrodzie - spora część pań nie potrafi już pozować bez
kręcenia tyłkiem i podnoszenia nóżek 😏.
Od dawna fascynuje popularność klapków. Rozumiem, że nosi się je pod prysznic
albo na basenie, lecz żeby na co dzień, wszędzie? W klapkach latają terroryści
w Nigerii, w klapkach biegają talibowie w Kabulu, w klapkach paradują
bałkańscy maczo. I pomyśleć, że moje potrafią spaść po paru krokach, a co
dopiero podczas biegu 😛.
O dziwo, mój aparat nikogo nie denerwował, niektórzy pozowali i machali do
zdjęć z wielką chęcią.
Dookoła gwar, śmiechy, kłótnie, dostojne matrony opieprzają dzieciaki oraz
mężów, a ci nie zostają dłużni. Słychać muzykę z radyjek oraz smartfonów,
szczeka pies. Maluchy biegają i krzyczą. Wyjątkowo mi to nie przeszkadza,
książka sama się czyta, a chłodne piwo smakuje znakomicie, choć to zwykły
sikacz 😏.
Nawet temperatura nie przesadzała: w ciągu dnia dochodziła do 28-30 stopni,
a więc ciepło, ale nie upalnie (wiatr od morza obniżał odczuwalną). Za to po
zmierzchu potrafiła zaskoczyć negatywnie - 17 stopni w lipcu, w Bułgarii?
Właściciel kempingu stwierdził, że zbliża się jesień.
Pewnego wieczoru pojawiła się dodatkowa atrakcja: usłyszeliśmy warkot, a potem
zjawił się śmigłowiec. Eurocopter Panther, jedna z dwóch maszyn tego typu
należących do bułgarskiej marynarki wojennej (a więc trzecia część
bułgarskiego lotnictwa morskiego), ćwiczył opuszczanie i podnoszenie "koszyka".
W sobotnie popołudnie postanawiam zwiedzić okolicę z pozycji siodełka, zatem wypożyczam na kempingu rower. Najpierw jadę na południe do miejsca, gdzie
pofalowane wzgórza schodzą wprost do morza. Docieram dość blisko, ale nie chce
mi się nieść przez ostatni odcinek roweru, całego oblepionego piaskiem.
Molo zostało daleko z tyłu.
Ta część plaży została zajęta przez "dzikich" lokatorów - co rusz widzę
skupiska wielkich parasoli oraz stojących obok nich samochodów, ktoś wbił nawet
maszt z brytyjską flagą. Las nad plażą pełen jest przyczep, bungalowów,
namiotów, stoją dziesiątki zaparkowanych aut, czasem jeden obok drugiego.
Spotykam drewniane i plastikowe wariacje na temat pryszniców, ale zastanawiam
się jak mieszkańcy tego nieoficjalnego pola biwakowego korzystają z toalety?
Odpowiedź przychodzi za jednym zakrętem, gdy wpadam na kobietę... sikającą na
środku drogi. Uśmiechnęła się przepraszająco i dalej robiła swoje; ja
przynajmniej staram się chodzić w krzaki... Jeśli tak tu wygląda strona sanitarna setek osób bytujących przez dni albo tygodnie, to musi być
bardzo sympatycznie. Unoszący się w powietrzu zapach zdaje się to potwierdzać
- to już na Przystanku Woodstock radziliśmy sobie lepiej...
Wracam do wioski, myję z piasku rower i pedałuję na północ. Mijam skrzyżowania
wśród pól słoneczników i podjeżdżam pod górkę, a następnie przecinam las, w
którym znaki ostrzegają przed czarną dupą.
Podjazd, zjazd i wyjeżdżam na szerszy teren.
Siedem kilometrów od kempingu znajduje się
Nowo Orjachowo (Ново Оряхово), liczące sobie około stu mieszkańców.
Typowa ulicówka, w centrum której znajduje się sklep, knajpa, kran z wodą
pitną oraz skromny pomnik jakiegoś lokalnego gieroja, zmarłego w 1944 roku.
Zaglądam do knajpy, bo mimo zaawansowanego popołudnia żar leje się z nieba.
Chciałem zamówić piwo, lecz facet przede mną brał mentę, zatem małpuję
go i proszę dodatkowo o kieliszek zielonego trunku z kostką lodu. Sympatyczna
barmanka pyta się mnie z uśmiechem, czy jestem fotografem.
- Tylko amatorskim - odpowiadam uśmiechając się równie sympatycznie.
Siadam na tarasie i wolno popijam chłodne napoje, przyglądając się ulicy.
Panuje duży ruch, bo sporo samochodów jedzie od strony morza, a wiele posiada
rejestracje z Sofii i Bukaresztu. Co chwilę któryś się zatrzymuje, aby zrobić
szybkie zakupy na jednym z kilkunastu straganów rozstawionych wzdłuż szosy -
mieszkańcy sprzedają tam warzywa i owoce, podejrzewam, że z własnych ogródków,
bo niestandardowe kształty, barwy i rozmiary na pewno nie przeszłyby
weryfikacji w sieciowych sklepach. To właśnie tutaj zaopatrywałem się w
produkty na śniadanie.
Siedzi się bardzo przyjemnie, lecz czas goni... Zajeżdżam jeszcze za wioskę na
teren Starego Orjachowa (Старо Оряхово), największej osady gminy, lecz nie jej
siedziby. Na jej skraju stoi stadion. Niby żadna atrakcja, ale reklamowali go
na wszystkich tablicach w okolicy, więc chciałem zobaczyć te cudo. I oto on:
Chyba pierwszy raz widzę, aby przy wyjeździe z takiego parkingu ustawiać
wypasione drogowskazy, znacznie nowsze od innych. Ewidentnie mieli dużo
pieniędzy do wydania.
Przez Nowo Orjachowo wracam do lasu i mozolnie wdrapuję się na górkę. Gdy
kończą się drzewa moim oczom ukazuje się zjazd (choć na zdjęciu tego za bardzo
nie widać), pola słoneczników i zabudowa nadmorskiej części Szkorpiłowci (ciekawe, czy ta nazwa się odmienia?).
Na skrzyżowaniu odbijam w prawo, do Szkorpiłowci "właściwego". Te nie składa
się tylko z jednej ulicy, ma bardziej rozrzuconą zabudowę. Centrum tworzy duży
asfaltowy plac, przy którym znajduje się cerkiew, poczta, przystanek
autobusowy, sklepy oraz - co oczywiste - knajpa.
W niewielkim parku zobaczymy pomnik z dwoma łysymi głowami - to wyjaśnienie
skąd się wzięło obecne miano miejscowości. Głowa po lewej należała do Hermanna
(Hermenegilda) Škorpila, a po prawej do Karla Škorpila. Dwaj pochodzący z
Czech bracia przybyli w latach 80. XIX wieku do Bułgarii i stali się "ojcami" miejscowej archeologii. Byli przy wszystkich najważniejszych
odkryciach archeologicznych tamtejszej epoki i w uznaniu ich zasług wioskę
nazywaną z turecka Făndăklii (Фъндъклии) przemianowano na Szkorpiłowci. Nie
jestem pewien, czy prowadzili badania także i tu, ale faktem jest, że przy
morzu odnaleziono resztki fortecy i muru obronnego z IV-VI wieku n.e.. Mur
biegł w miejscu, w którym codziennie przechodziłem z kempingu na plażę.
Tu także wstępuję na zimne piwko i zadowolony siadam pod parasolem
obserwując życie wioski. W Szkorpiłowci akurat brak straganów, więc
nastawione są na przyjezdnych, którzy tędy nie kursują.
Upał nieco zelżał, na ulicach pojawili się starsi ludzie.
Droga w stronę dzielnicy nadmorskiej pachnie świeżo wylanym asfaltem, a z
kolei poza terenem zabudowanym przygotowano wygodną ścieżkę dla pieszych.
Zastanawiam się tylko do czego miały służyć te daszki?
Bliskość morza miała ten plus, że mogłem nad nie przychodzić o dowolnej porze,
bo i tak miałem blisko. W niedzielę wybrałem się już po zachodzie słońca:
tłumy zniknęły, kąpali się jeszcze tylko pojedynczy Cyganie. I jedna całkiem
goła baba, w dodatku sąsiadka z kempingu (dla odmiany jej facet był całkowicie
okryty, gdyż udawał surfera) 😛.
W ostatni dzień poświęciłem się i wstałem na wschód słońca, który przypadał w
okolicach szóstej. Prawie się spóźniłem - jeszcze wchodząc na piasek wydawało
się, że do pojawienia się tarczy nad horyzontem mam kilka minut, a gdy
dochodziłem do mola, to nagle zaczęło one wręcz wyskakiwać niczym piłka!
Fale obijają się o słupy, a jednocześnie woda paruje. Morze i o tej porze jest
stosunkowo ciepłe, a gdy kąpałem się w nocy, to w ogóle była zupa.
Zdziwiłby się ktoś, gdyby sądził, że początek dnia będzie witał samotnie. Na
plaży kręci się już trochę osób - dominują wędkarze, ale są też inni miłośnicy
fotografii, spacerowicze, biegacze i wyprowadzacze psów. Pojawił się nawet
pierwszy parasol - komuś bardzo zależało, aby zaklepać sobie dobre miejsce.
Wschód słońca można uznać za całkiem fajne pożegnanie z Morzem Czarnym.
No ale żeby żadnego zdjęcia gołej baby nie było? No weź, do poprawy ;)
OdpowiedzUsuńSympatyczne to morze! I plaża.
Zdjęć mam kilka, ale są z odległości, więc widać tylko zarys - obfite piersi i niezły tyłek ;) Ale przecież jakbym tu wrzucił, to zaraz by się mógł jakiś obrońca moralności przypałętać, ewentualnie tropicielka seksistów i kłopoty murowane ;)
UsuńBardzo miłe wakacyjne wspomnienie. W Bułgarii nadmorskiej byłem w czasach studenckich, były to czasy słusznie minione a i tak dobrze ten pobyt wspominam. Pozdrawiam serdecznie.:)
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że w tamtych czasach wyjazd nad Morze Czarne musiał być i tak wspaniałym przeżyciem :) Pozdrawiam również!
Usuń