czwartek, 2 grudnia 2021

Północne wybrzeże Bułgarii - od Durankulaku do Warny.

Do Bułgarii wracam po ośmiu latach. Nie napiszę, że to mój ulubiony kraj bałkański, ale wspominam go miło, więc chętnie tu ponownie zawitam. Na przejściu wita nas tablica.. z Kielc. Hmm, scyzoryk chyba gdzieś mam w schowku.


Kibelek, czyli krzaki. Dobrze, że oznaczono dojście.


Wjazd nastąpił przez przejście Vama Veche - Durankulak niejako z konieczności: w lipcu władze Bułgarii w swej nieograniczonej mądrości zdecydowały, iż turyści mogą przybywać do ich kraju tylko przez wyznaczone punkty graniczne. Powodem takich działań miały być braki w personelu medycznym, który miał sprawdzać paszporty COVID-owe - nie starczyło go na wszystkie przejścia. Nie wiem jaki jest średni poziom inteligencji w Bułgarii, ale jeśli do rzucenia okiem na kartkę papieru i wydania kilku dziwnych dźwięków (bo tak to wyglądało w naszym przypadku) potrzeba wykształcenia medycznego, to nie mam pytań... Efekt był taki, że na granicach tworzyły się korki, których normalnie można częściowo uniknąć, co z epidemiologicznego punktu widzenia było pięknym strzałem w stopę. W zawodach pod tytułem "Najgłupsze decyzje rządzących w czasie pandemii" poziom byłby bardzo wyrównany.
Dziś jednak mamy szczęście - odprawa zajęła około kwadransa. Rumun zbierał dokumenty i przekazywał Bułgarowi, ten znikał na chwilę w budynku i jakoś to szło.

Na zdjęciu prawdopodobnie dawny posterunek kontrolny pograniczników, umieszczony kilka kilometrów od właściwej granicy. Pierwsza linia kontroli za komuny i trochę później.


W tym wpisie zajmę się północną częścią bułgarskiego wybrzeża - uznajmy, że chodzi o Warnę i tereny ciągnące się nad nią. Większość to historyczna Dobrudża, o czym jeszcze napomknę. 

Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów od granicy to pustki i okolica raczej średnio ciekawa. Wokół głównej drogi prawie nie ma osad, morze z nielicznymi miejscowościami jest oddalone i go nie widać. Po bokach pola uprawne i wiatraki. Nawet ruch samochodowy jest minimalny.



Jedno z nielicznych miejsc, gdzie z drogi można dostrzec niebieską taflę - za słonecznikami widać jezioro-rezerwat Durankulak (Дуранкулашко езеро), a za nim Morze Czarne.


Początkowo planowałem nocować właśnie w tej części Bułgarii. Potem, po głębokiej i dogłębnej analizie, przeniosłem potencjalną "bazę noclegową" nieco poniżej Warny. Na północ jednak powróciłem, aby zobaczyć kilka miejsc położonych nad morzem, w tym jedno z najbardziej fotogenicznych, czyli przylądek Kaliakra (Калиакра). Na dzień dobry kasują za wjazd samochodu 6 lewów, ale potem innych opłat już nie ma.


Nie da się ukryć, że przylądek jest bardzo popularny i stanowi jeden z żelaznych punktów turystów indywidualnych i grupowych, zwłaszcza tych bywających w Złotych Piaskach. Mija nas kilka autokarów, w tym co najmniej jeden polski i już z daleka widzę, że parking jest dość zatłoczony. W takim razie zostawiamy wóz w pewnym oddaleniu, obok pomnika z nagimi dziewczynami.


Kompozycja ta związana jest z legendą o czterdziestu dziewicach (stąd nazwa Brama Czterdziestu Dziewic), które wolały związać się włosami i wskoczyć do morza, niż dać pojmać się Turkom. I od razu wiadomo, że to musiało być dawno, bo gdzie by dzisiaj znaleźć tak dużo dziewic w jednym miejscu??


Przylądek był zamieszkały od najdawniejszych czasów. Jego strategiczne położenie docenili już w IV wieku p.n.e. Trakowie, następnie rozbudowali Rzymianie. Ówczesna forteca miała trzy mury obronne, wieże, powstało przy niej także miasto. Ich dzieło kontynuowali Bizantyjczycy, z kolei Słowianie i Proto-Bułgarzy nie byli zainteresowani osadnictwem. Dopiero w 14. stuleciu Kaliakra stała się ponownie znaczącym ośrodkiem, który w końcu na kilka stuleci wpadł w ręce Turków (w pobliżu doszło także do potyczki z chrześcijańską armią Władysława Warneńczyka). Archeolodzy mają co robić, a Bułgarzy uwielbiają odbudowywać zrujnowane zabytki, możemy więc podziwiać całkiem dużo konstrukcji, które wyglądają mniej lub bardziej nowo.



Pozostałości budynków mieszkalnych i łaźni z okresu rzymskiego oraz obwarowań (drugi - środkowy mur obronny) z epoki hellenistycznej. Ciężko stwierdzić ile tu oryginału, a ile inwencji rekonstruktorów.




Prawda jednak jest taka, że do przybywa się tu nie dla zabytków, lecz dla widoków! Kaliakra ma formę skalistego półwyspu, chodzi się wysoko nad morzem, z obu stron możemy cieszyć oko pięknymi, czerwonawymi klifami! Poniżej urwiska od strony Warny, czyli zachodniej.
 




Po przejściu trzech pasm obronnych brukowana droga obniża się. Pisałem, że miejsce jest popularne, ale na szczęście nie oznaczało to dzikich tłumów. To w sumie tylko w Kaliakrze spotkaliśmy w tym roku osoby mówiący po polsku w postaci całej grupy.




Powyżej ścieżki mieści się baza wojskowa. Przynajmniej teoretycznie, bo wygląda na opuszczoną, a na pewno na mocno zaniedbaną - pordzewiałe nadajniki i słupy otoczone płotem oraz zablokowana brama. Rozumiem, że bułgarskie wojsko nie jest żadną potęgą i na nadmiar funduszy raczej nie narzekają, ale żeby aż tak?



Na końcu półwyspu odnajdziemy:
* rzeźbę poskładanego łucznika,


* cerkiewkę św. Mikołaja,


* jakieś świeże ruiny, skałki i fale obijające się o kamieniste plaże.



Na terenie rezerwatu Kaliakra znajduje się ponad setka grot i jaskiń. W jednej z nich urządzono niewielkie muzeum z modelem dawnej twierdzy oraz z ekspozycją przedmiotów tu znalezionych.


W drodze powrotnej trzymamy się wschodniego brzegu, aby ocenić klify z tej strony. Podobno czasem w morzu pojawiają się delfiny, a na niektórych plażach opalają foki.




Ławeczka w sam raz na obalenie piwka albo winka 😏. Tylko za bardzo nie można wychylać się do przodu.


Obok głównego parkingu zwrócił moją uwagę pomnik faceta w mundurze. Pomyślałem, że to zapewne jakiś radziecki gieroj, ale z drugiej strony, przy całej swej ogromnej sympatii Bułgarów do Rosjan, to akurat czerwonoarmistom nie mają oni za co pomników stawiać, gdyż wiedzieli skąd wieje wiatr i umiejętnie zmieniali sojusze. Najpierw trzymali się z Niemcami, lecz sprytnie nie wypowiedzieli wojny ZSRR (ba, jako członek Państw Osi Bułgaria utrzymywała z Moskwą oficjalne stosunki dyplomatyczne). Kiedy w 1944 roku Armia Czerwona wkroczyła do Bułgarii, to rząd najpierw ogłosił neutralność, potem lawirował, aż w końcu został obalony przez lewicowy zamach stanu, a nowi politycy u steru władzy błyskawicznie zmienili front. To się nazywa realpolitik!
W każdym razie na pomniku żołnierza radzieckiego nie przedstawiono, natomiast jest to i tak Rosjanin, a konkretnie admirał Fiodor Uszakow. W 1791 roku w bitwie u przylądka Kaliakra pokonał on flotę turecką.


Idąc do samochodu odbijamy polną drogą w kierunku urwiska, aby zobaczyć, co tam jest. Czuć smród padłego zwierza, a u dołu dostrzegamy ruiny jakiegoś budynku o datacji raczej nieantycznej.



Trzeci mur obronny, czyli - jak sądzę - ten najmłodszy, wzniesiony przez Rzymian. Tu wreszcie można przekonać się, ile przetrwało sprzed prawie dwóch tysięcy lat: w dole ciągnie się zielony pasek, który odgradza oryginalne dwa rzędy od pozostałych. Warto sobie z tego zdawać sprawę, gdy oglądamy "starożytne stanowiska archeologiczne" 😏.


Kaliakrię, mimo swej popularności i dużego ruchu, warto odwiedzić. W tej części wybrzeża ciekawych miejsc jest znacznie więcej, ale do tego należałoby mieć do dyspozycji co najmniej kilka dni na jeżdżenie. Z braku laku musimy się ograniczyć do tego, co najważniejsze.

Wracamy w kierunku głównej drogi. W Byłgarewie (Българево) oszukują mnie w kantorze na kwotę 10 lewów. Jestem tym bardziej wściekły, że gdybym się trochę skupił, to zorientowałbym się przy kasie, a nie trzy minuty później. A taka przyjemna miejscowość, ma nawet nieczynną fontannę w narodowych barwach.


Na obrzeżach Kawarny (Каварна) zauważam fajny pomnik dwóch kobiet - narodowy w treści, socjalistyczny w formie. Albo odwrotnie. Takich spotkamy w Bułgarii sporo. I dobrze.


Zastanawiam się, co też takiego stoi po drugiej stronie drogi? Nowobogacki pałacyk? Nie, dom pogrzebowy, a na płocie liczne klepsydry. Cmentarz jest gdzieś dalej.


Kawarna to miejsce, od którego zaczyna się większy ruch na drogach, a także podwyższa się gęstość występowania miejscowości. Największa z nich to Bałczik (Балчик), słynący z pałacu rumuńskiej królowej. No właśnie, rumuńskiej, a nie bułgarskiej. Więc w tym momencie nie byłbym sobą, gdybym trochę nie poględził o historii Dobrudży 😊.

Do drugiej połowy XIX wieku cała ta kraina była w rękach Turków. W 1878 roku, przy udziale jak zwykle nieomylnych mocarstw zachodnich i Rosji, podzielono ją pomiędzy wybijające się na niezależność Rumunię i Bułgarię. Sporo mieszkało tam wówczas muzułmanów - Turków i Tatarów (i tak jest do dzisiaj). Granica rumuńsko-bułgarska pokrywała się z obecną. W 1913 roku południową część Dobrudży przekazano Rumunii, która w ten sposób stała się właścicielką całości. Pod koniec Wielkiej Wojny na chwilę Bułgaria ją odzyskała, a nawet nabyła zbrojnie część ziem rumuńskich i podeszła pod Kostancę. Ostatecznie traktat pokojowy z 1919 roku oddał ponownie całą Dobrudzę w ręce Rumunów. Decyzja ta nie była podyktowana względami demograficznymi (w południowej części Rumuni prawie nie mieszkali), ale miała być karą za opowiedzenie się Bułgarii po stronie Państw Centralnych.
To właśnie w okresie międzywojennym rumuńska królowa Maria tak się zachwyciła Bałczikiem, że w nadmorskim mieście wybudowano dla niej letni pałac. Monarchini musiała mieć chyba także rozdwojenie jaźni, bo ponoć często powtarzała, że mimo tego Bałczik i cała Dobrudża powinna zostać zwrócona Bułgarii. Za jej życia nic na to nie wskazywało (zmarła w 1938), trwało rumuńskie osadnictwo wojskowe i kolonizacja, choć i tak Rumuni nigdy nie stali się dominującą nacją w prowincji.
Nieoczekiwanie w 1940 roku Sofia zażądała od Bukaresztu oddania swoich dawnych ziem. Dla Rumunów, którzy niedawno stracili północny Siedmiogród na rzecz Węgrów, był to kolejny cios, ale znacznie mniejszy niż w przypadku Transylwanii, gdyż chyba nigdy tych terytoriów nie traktowano jako prawdziwie rumuńskich. Mimo to rumuńscy politycy próbowali zyskać przychylność Niemców w tej kwestii, walczyli, aby przynajmniej pozostały przy nich miasta Silistra i Bałczik. O ile w tym pierwszym przypadku było to wykonalne (Silistra leży nad Dunajem i tuż przy współczesnej granicy, w dodatku Rumuni akurat tam stanowili większość), ale Bałczik to chyba musiałby być enklawą!
Nic z tego nie wyszło. Traktat podpisany 7 września 1940 w Krajowej spełniał marzenia królowej Marii i Bułgarów: historia zatoczyła koło i Dobrudża znowu została podzielona tak samo jak w 1878 roku. Dokonano "dobrowolnej" wymiany ludności z obu stron regionu, a jedyne ustępstwo na rzecz Rumunii to zapłata przez Bułgarię miliona lejów jako odszkodowanie za rumuńskie inwestycje. Co ciekawe - Dobrudża to chyba jedyny przypadek zmian granicznych aprobowanych przez III Rzeszę, których po wojnie nie anulowano. Może w tym przypadku alianci doszli do wniosku, że akurat ta korekta była sprawiedliwa? Niewątpliwie jednak Rumunii stracili kawał wybrzeża i teraz muszą się gnieść na swoim skrawku...

No dobra, wracamy do Bałcziku. Jechałem trochę na ślepo, więc zamiast pod pałacem wylądowałem w centrum. Niezbyt ciekawym, ładniejsze są widoki na morze oraz niedalekie białe urwiska.
 


 
Podjeżdżamy w końcu w okolice pałacu i od razu mi się tam nie podoba. Ogromny ruch, pełno autokarów (co oczywiste - sporo rumuńskich), o samochodach osobowych nie wspominając. Zawalone i drogie parkingi, ciągną kasę za każdą godzinę. W knajpie karmią w miarę smacznie, ale kelner... zapomniał o wydaniu reszty. Wreszcie do kompleksu pałacowego trzeba kupić chyba co najmniej dwa osobne bilety i do tego poruszać się w tłumie, więc ostatecznie rezygnujemy. Może będzie na następny raz.

Na zdjęciu kolejna miejscowość przy brzegu - Kranewo (Кранево). Zieleń, dachy hoteli, a w tle Bałczik.


Warna (Варна) leży już poza Dobrudżą, ale niewątpliwie na jej bułgarską część silnie oddziałuje. To trzecie największe miasto w kraju i ważny port nad Morzem Czarnym. Pierwsi - jak zwykle - byli tu Trakowie, później przypłynęli Grecy, zjawili się Rzymianie. W średniowieczu władza Bizantyjczyków mieszała się z (Proto)Bułgarami. Po upadku Konstantynopola Warna na cztery wieki stała się grodem tureckim.
Przez Warnę przejeżdżałem cztery razy i dwa razy się w niej zatrzymywałem na zwiedzanie. Początkowe wrażenie nie było zbyt imponujące - nieustanne korki (brak obwodnicy) oraz ciągnące się kilometrami przedmieścia z dziesiątkami warsztatów samochodowych.



Centrum prezentowało się lepiej, ale pojawił się problem występujący w wielu miastach zagranicznych - konieczność zapłaty za parkowanie. W ramach walki z zacofaniem włodarze Warny postanowili usunąć wszelkie parkometry i obecnie jedyna możliwość opłacenia postoju to wysłanie smsa z bułgarskiego numeru. Ponoć są jakieś punkty sprzedające bilety parkingowe, lecz żadnego nie spotkaliśmy. Ja wiem, że dziś niemal każdy posiada smartfona lub chociaż komórkę, ale - na litość boską - kwestia zarządzania miejscami do parkowania należy do zadań samorządowych, a wpływy lądują w budżecie miejskim. Dlaczego zatem dyskryminuje się obywateli bez odpowiedniego sprzętu oraz turystów (jeszcze nie zgłupiałem, aby z takiego powodu nabywać bułgarską kartę SIM)? Co następne? Załatwisz sprawę w urzędzie tylko z odpowiednią aplikacją, a śmieci odbiorą jedynie zarejestrowanym na odpowiednim portalu? Paranoja...
Na szczęście w Warnie sprawę tę ratuje kilka obiektów prywatnych (a przynajmniej nie samorządowych), gdzie można normalnie zapłacić w budce przy wyjeździe. Podczas piątkowej wizyty zostawiłem wóz przy nabrzeżu niedaleko jakiegoś urzędu i poza koniecznością jazdy pod prąd wszystko działało sprawnie. W poniedziałek nie było już tam miejsc, więc wjechaliśmy na pustą przestrzeń na terenie portu. Ten parking chyba nigdy się nie zapycha.


Oprócz nagrzanego do granic możliwości asfaltu spotkamy tutaj knajpy oraz m. in. wesołe miasteczko.


O funkcjach portowych jednak nie zapomniano. Przy nabrzeżu stoją dźwigi, a kawałek dalej pływający kolos - Amis Justice zarejestrowany w Panamie, rok budowy 2017. Stał w Warnie kilka dni, a według strony rejestrującej ruch statków, to w momencie pisania tego tekstu właśnie zmierzał do wybrzeży Meksyku 😊.
 



Nie będzie zaskoczeniem, że Warna to główna baza bułgarskiej marynarki wojennej. Po drugiej stronie basenu widzę kilka okrętów: od lewej niszczyciele min Cibar (Tsibar) i Struma, zbiornikowiec Bałczik i jednostka ratunkowa Proteo. Niszczyciele są weteranami z floty belgijskiej i holenderskiej, a Proteo służył kiedyś pod włoską banderą.


Choć Bułgaria posiada znacznie dłuższą linię brzegową niż Rumunia, to nie można napisać, iż jej marynarka wojenna jest silniejsza od sąsiadów.

Zaraz obok portu trafiamy na ślady ze starożytności - pamiątka po rzymskim mieście Odessos. Są to ruiny łaźni tzw. południowych, przy czym ich datacja ma spory rozrzut - od III do VI wieku naszej ery. Ciepłe cegły upodobały sobie koty, a ich sierść przystosowała się do otoczenia 😏.



Kilkaset metrów dalej znajdowały się łaźnie północne - starsze, bo z II wieku naszej ery. Był to ogromny kompleks, czwarty pod względem wielkości w całym Imperium, a największy na Bałkanach.



Po sąsiedzku, otoczona ogrodem, stoi cerkiew św. Atanazego z 1838 roku. W czasie komunizmu zamieniono ją na muzeum ikon, obecnie znów pełni funkcje sakralne.


Warneńska starówka to mieszanina budynków z przełomu XIX i XX wieku oraz z epoki Bułgarskiej Republiki Ludowej. Nieco chaotyczna, oszpecona setkami reklam zachęcających do wizyt w kasynach, lokalach międzynarodowych sieci lub do zjedzenia kebaba.






Główny plac - Niepodległości. Za komuny nazywał się "9 września" - to data zamachu stanu z 1944 roku. A propos nazw - od 1944 do 1956 roku Warna nosiła zaszczytne miano Stalin (Сталин).


Największy w mieście Sobór Zaśnięcia Matki Bożej, wzniesiony w stylu narodowym w 19. stuleciu. Niestety, oblepiony rusztowaniami, a drzwi dla zwiedzających zamknięto kwadrans przed naszą wizytą.


Dwa zauważone pomniki:
* Kałojana, średniowiecznego cara. Zwany niekiedy "Rzymianobójcą", bo skutecznie bił łacinników rządzących w Konstantynopolu,
* Borysa III, ostatniego cara panującego samodzielnie. Zmarł w 1943 roku, niedługo po spotkaniu z Hitlerem. Przyczyny śmierci były prawdopodobnie naturalne (m.in. zbyt duży stres), nie można jednak wykluczyć otrucia, bo stawiał się Adolfowi.



Gdzie tylko człowiek spojrzy do cienia, zwłaszcza na bocznych ulicach, tam zobaczy pełno kotów. Mieszkańcy regularnie je dokarmiają.


Podczas drugiej wizyty postanowiłem przejść się kawałek w pobliżu morza. Zza płotu mogłem zerknąć na wypasiony basen, którego błękit mocno kontrastuje z szarą niebieskością Czarnego.


Wzdłuż brzegu ciągnie się Ogród Morski (Морска градина). Nazywanie go ogrodem to szczyt skromności - w rzeczywistości mamy do czynienia z największym parkiem w kraju. Zaczęto go urządzać jeszcze pod koniec panowania tureckiego, a następnie Bułgarzy znacznie go powiększyli, sprowadzili tysiące roślin z całej Europy, zatrudnili specjalistów francuskich i wiedeńskich. Alejki ciągną się kilometrami, znajdziemy przy nich dziesiątki pomników, źródełek i fontann.



W parku funkcjonują też różne instytucje: planetarium, kasyno, amfiteatr, zoo, delfinarium... Na skraju mieści się Muzeum Marynarki Wojennej, lecz w poniedziałki oczywiście jest nieczynne. Przez płot można ocenić, że wystawa plenerowa nie jest zbyt zadbana...


Osobno stoi torpedowiec Dryzki - okręt-muzeum, na początku ubiegłego stulecia trzon sił morskich Bułgarii. Zasłynął w walkach z Turkami - w 1912 roku celnie trafił osmański krążownik Hamidiye. Co prawda nie zatopił go, ale uszkodził - zawsze coś.


W latach 50. Dryzki skreślono ze spisu floty i postanowiono uczynić z niego obiekt muzealny. Nieszczęśliwie ktoś się pospieszył i zdążył... pociąć go na złom. Ostatecznie kilka uratowanych elementów przełożono na bliźniaczy torpedowiec Strogi, po czym tę kompilację nazwano Dryzki 😛.

Na tym punkcie zakończyłem wizytę w centrum Warny. Niewątpliwie samo miasto warte jest odwiedzin, choć określanie go jako "najpiękniejszy czarnomorski kurort" (taki opis znalazłem na jednym z blogów!) to bardzo gruba przesada.

Poza centrum miałem na liście jeszcze jedno miejsce - polski ślad, czyli Mauzoleum Władysława Warneńczyka. A pisząc poprawnie historycznie to raczej jagielloński ślad, bo choć Władysław był królem Polski, to nie płynęła w nim ani kropla polskiej krwi: ojciec Władysław II był oczywiście Litwinem, matka Zofia podobnie, w dodatku z częściowo zrutenizowanej rodziny.
Władysław III, monarcha młody i niedoświadczony, dał się podpuścić przedstawicielom papieża (czemu historia ciągle się powtarza?) i zerwał korzystny rozejm z Turkami. Źle przygotowana wyprawa zakończyła się miażdżącą klęską chrześcijan i śmiercią króla pod Warną. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, mauzoleum jest więc puste. Znajduje się w dzielnicy, co za niespodzianka, Władisław Warnenczik (Владислав Варненчик). Mauzoleum nie cieszy się chyba statusem wielkiej atrakcji, gdyż po drodze próżno szukać jakichkolwiek znaków do niego prowadzących. Auto zostawiam na parkingu wśród bloków, jadłodajni i warsztatów samochodowych.


Nie byłem ani trochę zaskoczony, gdy odbiłem się od zamkniętej bramy. Poniedziałek. Co ciekawe - administracja muzeum-mauzoleum w ten dzień formalnie działa, ale zwiedzać nie można. Inna sprawa, że czytałem opinie, iż w pozostałe dni zamknięta brama to także częsty widok.


Na muzeum-mauzoleum składają się m.in. dwa trackie kurhany, ale przez kraty widzę tylko pofałdowany asfalt parkowej alei oraz płyty z herbami współczesnych krajów. Nie wiem tylko czy to symbole państw, które wchodziły w skład monarchii Warneńczyka, czy też tych, które wzięły udział w bitwie.
Hmmm, nie jestem pewien, czy będę próbował tu kiedyś zajrzeć jeszcze raz, choć kto wie?...

4 komentarze:

  1. To faktycznie nie widziałeś w Warnie więcej niż ja, ale przynajmniej podjechałeś do mauzoleum :P Za to inne nadmorskie okolice naprawdę ładne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podjechałem i zobaczyłem zamkniętą bramę - faktycznie sukces ;)

      Usuń
  2. W sumie czytając i oglądając Twoje zdjęcia z oglądania rzymskich ruin, zastanawiam się, jak ja bym je odczuł, w sensie, że średnio mnie akurat ta część historii interesuje, ale z drugiej strony, to kurka, ma trochę lat. Może się kiedyś przekonam ;)
    Co do poniedziałku, nie trzeba go było spędzić nad wodą, podpijając zimne piwo? ;) Bo tak trochę zmarnowane zwiedzanie, odbijając się od bram.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy kontakt z zabytkami ze starożytności to było coś niesamowitego (nota bene odbyło się to w Budapeszcie). Potem to trochę spowszechniało, ale zawsze czuje się coś takiego dotykając lub patrząc na coś, co widzieli ludzie dwa tysiące lub mniej lat temu. A jak się dotyka coś naprawdę wyjątkowego (np. szkielet brontozaura lub przedmioty należące do sławnych osób - np. szlafroku żony arcyksięcia Ferdynanda zamordowanej w Sarajewie) to wrażenie się potęguje :)
      Co do Warny - zawsze zaglądałem tam po drodze. W poniedziałek akurat kończyłem pobyt nad morzem, więc była i Warna, a potem odbiliśmy w stronę lądu.

      Usuń