wtorek, 27 września 2022

Widokowe drogi Czarnogóry: A-1, Barutana, Pavlova Strana i R-15.

Jazda po czarnogórskich drogach bywa wyzwaniem, za które jednak czeka nagroda. Czarnogórskie trakty są - moim zdaniem - jednymi z najbardziej widokowych w Europie. Wiedzą o tym władze tego małego kraju i wyznaczyły w terenie liczne "trasy panoramiczne".


Zdecydowana większość powierzchni Czarnogóry stanowią góry - według niektórych danych jest to nawet 90% terenu. Trudno się dziwić, że gdziekolwiek spojrzymy, tam je widzimy, nawet jeśli akurat jesteśmy na kawałku płaskiego. Na zdjęciu poniżej miasteczko Mojkovac, przez które przepływa Tara. Ten fragment doliny wykorzystano do budowy nietypowego obiektu sportowego, składającego się ze ścieżki rowerowej i bieżni dla biegaczy.


Pierwsza opisywana tutaj droga była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Jedziemy na południe w kierunku stolicy i nagle widzę zielone znaki z napisem "Podgorica". A zielony kolor w wielu państwach oznacza autostradę. Problem jest taki, że przecież Czarnogóra autostrad nie posiada! Nawet odcinek z Virpazaru do Sutomore, na którym znajduje się tunel Sozina, nie jest autostradą. A może coś przegapiłem? Bez namysłu skręcam w bok i po kilkunastu minutach rzeczywiście widzę oznaczenie autobany i duży węzeł drogowy. W ramach kontrastu przede mną wlecze się jakaś rozpadająca się półciężarówka ze średnią prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę...


Oczywiście wiedziałem, że kilka lat temu Czarnogórcy rozpoczęli budowę pierwszej autostrady, mającej połączyć wybrzeże Adriatyku i granicę z Serbią, a docelowo nawet z Belgradem. Prace prowadzone w trudnym terenie, których sens podważali wszyscy ekonomiści, szły bardzo powoli, ale były kontynuowane, gdyż z przyczyn politycznych i wizerunkowych nie można czegoś takiego przerwać. Autostradę budowali Chińczycy, bo nikt z Europy nie chciał. Skośnoocy też ją finansowali, udzielając sowitych pożyczek na bardzo niekorzystnych warunkach. Efekt jest taki, iż Czarnogóra bliska jest bankructwa, a Chińczycy przejęcia kluczowych sektorów czarnogórskiej gospodarki, w tym portu w Barze.
Okazało się, że 13 lipca 2022 roku otwarto pierwszy odcinek autostrady A-1, czyli pięć dni przed naszym przyjazdem. Jest to jedna z najdroższych autostrad na świecie: 41 kilometrów kosztowało ponad dziewięćset milionów dolarów, co daje ponad dwadzieścia milionów dolarów na kilometr. Czarnogórski rząd się cieszy, choć nadal nie wiadomo, czy uda mu się spłacić pożyczkę - to zresztą celowane działanie Chińczyków, popularne w stosunku do biednych lub małych krajów, które chcą podnieść jakość swojej infrastruktury. Najpierw dają kasę, a potem opanowują kraj. Zwykli Czarnogórcy są w stosunku do tej inwestycji podzieleni: z jednej strony skraca się czas podróży, z drugiej koszta są ogromne, podobnie jak straty w środowisku. Na razie autostrada kończy się prawie "w polu", a jej kontynuacja to pieśń dalekiej przyszłości.
Natomiast ja, jako zagraniczny kierowca, byłem pod ogromnym wrażeniem! Na stosunkowo krótkim odcinku jest kilkanaście tuneli oraz mostów, a otaczają nas pustkowia i góry ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów nad poziomem morza.



Ogromne, puste i pozbawione infrastruktury parkingi robią surrealistyczne wrażenie. Są przygotowane na duży ruch, ale specjaliści nie mają złudzeń: ta droga nigdy na siebie nie zarobi, a o zwrocie kosztów budowy nie ma nawet co marzyć.
 
 
Sielskie widoczki: samotny kościółek na wzgórzu oraz płonące lasy (temperatura przekraczała 40 stopni Celsjusza).



Przy wjeździe pobrałem bilet, przy wyjeździe (Smokovac, tuż nad Podgoricą) ponownie są bramki. Oddaję papier i czekam na cenę, ale ładna, młoda dziewczyna uśmiecha się i mówi:
- Dzisiaj gratis.
Łał! Promocja dla cudzoziemców? Nie, raczej krótki okres darmowych przejazdów, gdyż już pod koniec lipca stawka dla samochodów osobowych wynosiła trzy i pół euro. Mimo wszystko to dość drogo, jak za cztery dychy do przejechania.

Kolejny widokowy odcinek zaczyna się na południowy-wschód od stolicy. Zanim jednak na niego wjedziemy, to zaglądam do wyludnionej wioski Barutana. Znajduje się tam bardzo interesująca konstrukcja, której oficjalna przydługa nazwa brzmi: Pomnik poległych w walce o wolność mieszkańców Lješanskiej nahii (Spomenik Palim borcima Lješanske nahije).


Pomnik upamiętnia mieszkańców regionu, którzy zginęli w różnych konfliktach XX wieku - a zatem w obu wojnach światowych oraz w bałkańskich. Na pomysł jego budowy wpadli weterani oraz działacze partyjni w 1975 roku. W konkursie wygrał projekt pani architekt przebywającej wówczas w USA i zrobiło się spore zamieszanie, gdy przesyłka z odpowiednimi papierami... zaginęła na poczcie. W takiej sytuacji pojawiła się opcja wykorzystania projektu z drugiego miejsca, ale w końcu zwycięska praca się odnalazła i w 1980 roku uroczyście ją odsłonięto.



Centralnym punktem jest zespół betonowych słupów tworzących coś w rodzaju wieży podobnej do kwiatu lub rąk wznoszących się z błaganiem do nieba. Można ją także porównywać do pochodni, która była godłem komunistycznej Jugosławii. Do środka prowadzi ścieżka z trzema wnękami - każda symbolizuje inną wojnę. Powstał również amfiteatr z dziesiątkami okrągłych siedzeń.
Trzeba przyznać, że całość robi duże wrażenie. Zawsze twierdziłem, że dyktatury potrafiły tworzyć wyjątkowe dzieła, bo zależało im na trafianiu w serca i mózgi obywateli nie tylko siłą. Idąc tym tokiem myślenia można się pocieszyć, że Polska jeszcze nie jest dyktaturą 😉.



Po rozpadzie Jugosławii pomnik zaczął niszczeć, ale w ostatnich latach go wyremontowano, więc niektóre elementy lśnią nowością. Mimo to raczej mała szansa, że spotkamy przy nim innych turystów. Prócz cykad i odległego warczenia samochodów brak tutaj innych dźwięków, a przedstawiciele cywilizacji w postaci pojedynczych dachów są oddalone. W krzakach obok pustego parkingu trafiam na stare "krzesła" z amfiteatru, których najwyraźniej nikomu nie chciało się już ze sobą zabierać.


Nie wiem czy zostało wiele więcej z wioski Barutana niż nazwa na mapie. Przy drodze do pomnika mija się jeden opuszczony budynek oraz drugi - prawdopodobnie przedszkole lub podstawówkę. Ona chyba jest używana, ale zabudowań mieszkalnych i tu brak.


Z Barutany należy przejechać kilka kilometrów szosą M-10 i następnie odbić w wąską drogę na południe, gdzie po chwili ukaże się nam taki widok!


Zakręt rzeki Rijeka Crnojevića znajduje się w niemal każdym folderze reklamowym Czarnogóry. I trudno się dziwić, bo wygląda cudnie. Najbardziej znane jest ujęcie z punktu widokowego Pavlova Strana, gdzie rzeka zakręca o 180 stopni. Ciężko było to złapać na jednym ujęciu, więc pozostaje obejrzeć kilka zdjęć.



W dole co rusz płynie kajak lub łódka. 



Dość powszechnie spotyka się podpis tego miejsca jako "Jezioro Szkoderskie". Nie wiem, co trzeba mieć (albo nie mieć) w głowie, aby coś takiego umieszczać? Ja rozumiem, że propaganda turystyczna jest ważna, ale to tak jakby zdjęcie Wisły opatrzyć opisem "Bałtyk". Faktycznie Rijeka Crnojevića wpada do jeziora, lecz nie tutaj, a za sterczącymi na horyzoncie kopcami.



Przy Pavlovej stranie czasem zbierają się tłumy, natomiast my trafiamy jedynie na dwa samochody innych turystów, w tym jeden z krakowskimi rejestracjami. Dziwi mnie kompletny brak infrastruktury, bo zamknięty pensjonat trudną za takową uznać.



Niezbyt szeroką, krętą drogą zjeżdżamy do miasteczka (niecałych dwustu mieszkańców)... Rijeka Crnojevića. Dziwacznie to brzmi - sama rzeka zawiera w nazwie słowo "rijeka", a miejscowość nazywa się dokładnie tak samo 😏. Znajdziemy w niej kilka lokali, dwa kamienne mosty, Pomnik Poległych, można także wypożyczyć łódkę lub wybrać się w rejs. Jest to takie małe centrum turystyczne, ale wygląda dość sympatycznie, nie przytłacza komercją.



Dalsza droga prowadzi początkowo mniej więcej na wysokości rzeki. W pewnym momencie widzę ławeczkę opatrzoną napisem "PANORAMA", ale odgrodzoną płotem. Chyba tylko dla wybranych. Na szczęście można się wdrapać na pobliską skałę i obserwować kolejny zakręt Crnojevićy oraz ruch jednostek pływających.
 




Górzyste okolice i pustawe drogi.
 


Stopniowo znowu nabieramy wysokości. Ni stąd ni zowąd za zakrętem pojawia się... bar! Kilka stolików, zadaszony punkt sprzedaży, parę samochodów. Chłodne napoje kuszą niesamowicie, ale trzeba przeć przed siebie.
 

Coraz lepiej widać, jak rzeka zmienia się w zatokę Jeziora Szkoderskiego. Tereny po obu brzegach to bagna i torfowiska, raj dla ptaków i innych zwierząt.
 


Droga nie należy do najszerszych, ale zazwyczaj nie ma problemów z minięciem się. No, chyba, że z naprzeciwka pojawił się szambowóz - wtedy dzieliły nas od siebie centymetry. Na pewno jednak nie ma co szaleć i na wszelki wypadek lepiej zwalniać przed zakrętami, których są tu setki.
 

 
Czasem trafi się malutka osada, składająca się z kilku domów. Możliwe, że niektóre nawet są zamieszkałe. Nieodłącznym elementem krajobrazu są także tablice i pomniki z czerwonymi gwiazdami, przypominające komunistycznych gierojów sprzed lat.



Zbliża się koniec tej części widokowej drogi (oznaczonej na pierwszym zdjęciu jako 3B). Rijeka Crnojevića definitywnie przybrała już postać jeziora, dostrzegam też biegnącą wzdłuż brzegu przelotówkę M-2, łączącą Podgoricę z Adriatykiem.



Samotne gospodarstwo stojące na wzgórzu. Omijamy mnie i zaczynamy mocny zjazd, za którym będzie Virpazar.

Virpazar jest znacznie bardziej zatłoczony niż Rijeka Crnojevića. Choć i tu mieszka niewielu stałych mieszkańców (mniej niż trzystu), to jest najważniejszym ośrodkiem turystycznym po czarnogórskiej stronie Jeziora Szkoderskiego. Przy wjeździe zatrzymuje mnie facet:
- Macie rezerwację?
- To trzeba mieć rezerwację, aby wjechać do centrum? - dziwię się.
- No niee, na rejs łódką - śmieje się chłop.
- A nie, my chcemy jechać dalej do Vladimira.
- To na skrzyżowaniu w lewo. 
Na szczęście obyło się bez naganiania. Ale faktycznie - do Virpazaru przyjeżdża się właśnie po to, aby wypłynąć na jezioro. Przy brzegach dwóch rzek cumują dziesiątki łódek lub większych jednostek. Przy drodze mieści się kilkanaście stanowisk z napisami w różnych językach i flagami rozmaitych krajów. Turystów grupuje się według mowy lub narodowości, aby nie trzeba było się mieszać. Przemykają kolejne zorganizowane grupy - albo czekają na swoją łódkę, albo właśnie skończyli i udają się do knajpy. Na wąskim moście co chwilę tworzy się korek, brak miejsc do parkowania, więc ostatecznie zostawiam wóz już na opłotkach i cofamy się, aby zrobić małe zakupy. Co prawda rano odwiedziliśmy centrum handlowe w Podgoricy, ale przez emocje związane z pięknymi widokami człowiek i tak zrobił się głodny...
Obserwuję też ciekawe zjawisko: idzie baba z maseczką ffp2 na twarzy. W upale i w oddaleniu od innych ludzi - już samo to upoważnia do zadania pytania o stan psychiczny kobiety. Ale kij z tym, może się boi? Sądziłem tak, dopóki nie podniosła nagle maseczki, aby... zaciągnąć się papierosem. Po odświeżeniu płuc z powrotem porządnie się zamaskowała.
 


Przed nami jedna z najciekawszych dróg w Czarnogórze - nosząca oznaczenie R-15, biegnąca zachodnim skrajem Jeziora Szkoderskiego. Widokowa, ale internety przestrzegają, że jest wąska, kręta, niebezpieczna, nie dla niedoświadczonych kierowców, nie dla osób z lękiem wysokości i w ogóle nie dla każdego. Życie uczy, że takie opinie są zazwyczaj przesadzone, a ludzie lubią się dowartościować albo poszpanować opowieściami, jakie to przeżyli niebezpieczne przygody... Mimo wszystko cieszę się, że będę jechał stroną przyklejoną do gór, a nie do przepaści 😏.
 

Na pewno nie jest  to autostrada - na większości odcinków miejsca starcza na półtora samochodu, czasem na jedno. Co jakiś czas umieszczono mijanki w postaci poszerzonego pobocza, więc zazwyczaj, przy odrobinie cierpliwości, spokojnie się przejedzie. Zresztą nikt tu nie pędzi - gdy prawie ocieraliśmy się o transportera z francuskimi turystami, to machaliśmy sobie wesoło, bo każdy był zadowolony, że dzieje się to w tak pięknej okolicy. Ze dwa lub trzy razy musiałem się cofnąć o kilkadziesiąt metrów, żeby przepuścić jakiś wóz, lecz naprawdę nie było to żadną tragedią. Aby spaść w przepaść trzeba byłoby się naprawdę postarać...




Po drodze mijamy kilka niewielkich miejscowości. W jednej z nich staję, aby sfotografować jakieś urządzenie, prawdopodobnie kiedyś dostarczało wodę. Schowani w cieniu drzewa faceci pozdrawiają mnie głośno, krzycząc "Poljska". Wolałbym "Šleska", ale trudno. Z pobliskiej knajpy wyskakuje kobiecina i zaprasza do siebie. Z żalem odmawiam, bo nie wiem ile czasu zajmie dalsza podróż, a czeka na nas jeszcze przekroczenie granicy. Ewentualnie zapasy można uzupełnić w wiosce Mali Ostros (Ostros i Voqël - zamieszkałej prawie wyłącznie przez Albańczyków), gdzie działa kilka lokali, przynajmniej teoretycznie.


A co z najważniejszym, czyli z widokami? Oczywiście, że są! Nie przez cały czas, bo często droga się oddala od brzegu albo panoramę zakrywają drzewa lub krzaki, ale jest masa miejsc, skąd możemy sycić wzrok taflą Jeziora Szkoderskiego i albańskimi górami na drugiej stronie. Najciekawsze są liczne wysepki przy czarnogórskim brzegu, na niektórych mieszczą się monastyry i właśnie do nich kursują łodzie z Virpazaru. Szkoda tylko, że z racji temperatury przejrzystość nie jest najlepsza.




Musimy dotrzeć na przełęcz położoną w prawej części zdjęcia, natomiast po lewej widać już albańską Szkodrę. Trójkątna środkowa góra to chyba Maja Golishit, mierząca 651 metrów nad poziom morza.


Odcinki, kiedy jesteśmy odsłonięci od jeziora wzgórzami, też są ciekawe, bo otacza nas bardzo pofałdowany teren oraz świecące się w słońcu skały.


Jeśli mnie pamięć nie myli, zdaje się, że to był jedyny las, przez który przejeżdżaliśmy. Bardzo głośny, cykady dawały taki koncert, że aż uszy bolały.
Z racji, że w tej części Czarnogóry dominują Albańczycy, tablice są podwójne, choć akurat tej osady nie udało mi się znaleźć na żadnej mapie. Może to jakiś zapomniany przysiółek?


Zabawę kończy wjazd na przełęcz Stegvaši. Przebycie pięćdziesięciu kilometrów od Virpazaru zajęło półtorej godziny. Szczerze pisząc jestem kapkę zawiedziony, bo naprawdę spodziewałem się jakiś większych emocji, drżenia rąk nad kierownicą, nerwowego wpatrywania się w lusterka, główkowania czy zaraz nie spadnę... A tu nic - spokojna, uważna jazda bez większych przypadków grozy. Mogliśmy jednak skusić się na knajpę, do której nas proszono...


Kiedyś już tu byłem, więc wiem, czego się spodziewać: przełęcz to świetny punkt widokowy na jezioro i Albanię. O dziwo, dzisiaj są pustki. W sumie na drodze też nie było wielkiego ruchu.



Większość otoczenia Jeziora Szkoderskiego to góry. Po czarnogórskiej stronie pasmo Rumija, ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów, choć te blisko brzegu wznoszą się niżej, na 700-800 metrów n.p.m.. Sama przełęcz to niby tylko 480 metrów, ale z racji wybijania się praktycznie z poziomu morza, to te wysokości odbiera się zupełnie inaczej. Po stronie albańskiej teren jest początkowo płaski, ale po kilku-kilkunastu kilometrach zaczyna gwałtownie się wznosić - to Góry Północnoalbańskie, popularnie zwane Przeklętymi (Bjeshket e Namuna, bardziej znane jako Prokletije). Ta najwyższa część Gór Dynarskich dochodzi do 2694 metrów.



Jeszcze ostatnie spojrzenie na pobliskie wysepki - z racji swojej niewielkiej powierzchni raczej nie są zagospodarowane.


Odwracając wzrok można popatrzeć w kierunku zachodnim, gdzie zamiast jeziora widać głównie zieleń, bo zdecydowaną większość przestrzeni zajmują lasy. Na horyzoncie ciągnie się pas bladego błękitu - Morze Adriatyckie. To mój jedyny kontakt z nim podczas tych wakacji - świadomie zrezygnowałem z morskich fal na rzecz jeziornego spokoju.



W ten sposób praktycznie zakończyliśmy tegoroczną wizytę w Czarnogórzę. Granica z Albanią biegnie dwieście metrów od przełęczy, jeszcze przed tą pierwszą niewysoką górką. Żeby jednak ją przekroczyć musimy zjechać na sam dół i udać się na jedyne przejście graniczne w tej okolicy.


4 komentarze:

  1. Widoki z dróg zapierają dech a tu trzeba uważać, bo to drogi głównie górskie. Pasażer jest w zdecydowanie uprzywilejowanej sytuacji. Do tej pory jakoś nie składało się aby tam pojechać, dlatego w tej chwili wycieczka wirtualna musi wystarczyć. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po deszczach te drogi są na pewno znacznie bardziej niebezpieczne, ale latem praktycznie nie pada i wystarczy zdrowy rozsądek. Pozdrowienia!

      Usuń
  2. Kiedyś kolega polecał pobyt nad tym jeziorem, jako alternatywę do Adriatyka. Myślę, że to fajny pomysł. Drogi świetne, ja tam lubię takie zakręty, wąskie i z kiepską nawierzchnią...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezioro Szkoderskie jest czystsze i zazwyczaj cieplejsze niż Adriatyk, o spokojnej wodzie nie wspomnę. Poza wężami żadne niebezpieczeństwo w nim nie grozi ;)

      Usuń