Jazda po czarnogórskich drogach bywa wyzwaniem, za które jednak czeka nagroda. Czarnogórskie trakty są - moim zdaniem - jednymi z najbardziej
widokowych w Europie. Wiedzą o tym władze tego małego kraju i wyznaczyły w
terenie liczne "trasy panoramiczne".
Zdecydowana większość powierzchni Czarnogóry stanowią góry - według niektórych
danych jest to nawet 90% terenu. Trudno się dziwić, że gdziekolwiek spojrzymy,
tam je widzimy, nawet jeśli akurat jesteśmy na kawałku płaskiego. Na zdjęciu
poniżej miasteczko Mojkovac, przez które przepływa Tara. Ten fragment
doliny wykorzystano do budowy nietypowego obiektu sportowego, składającego się
ze ścieżki rowerowej i bieżni dla biegaczy.
Pierwsza opisywana tutaj droga była dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Jedziemy
na południe w kierunku stolicy i nagle widzę zielone znaki z napisem
"Podgorica". A zielony kolor w wielu państwach oznacza autostradę. Problem
jest taki, że przecież Czarnogóra autostrad nie posiada! Nawet odcinek z
Virpazaru do Sutomore, na którym znajduje się tunel Sozina, nie jest
autostradą. A może coś przegapiłem? Bez namysłu skręcam w bok i po kilkunastu
minutach rzeczywiście widzę oznaczenie autobany i duży węzeł drogowy. W ramach
kontrastu przede mną wlecze się jakaś rozpadająca się półciężarówka ze średnią
prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę...
Oczywiście wiedziałem, że kilka lat temu Czarnogórcy rozpoczęli budowę
pierwszej autostrady, mającej połączyć wybrzeże Adriatyku i granicę z Serbią, a docelowo nawet z Belgradem.
Prace prowadzone w trudnym terenie, których sens podważali wszyscy ekonomiści,
szły bardzo powoli, ale były kontynuowane, gdyż z przyczyn politycznych i
wizerunkowych nie można czegoś takiego przerwać. Autostradę budowali
Chińczycy, bo nikt z Europy nie chciał. Skośnoocy też ją finansowali,
udzielając sowitych pożyczek na bardzo niekorzystnych warunkach. Efekt jest
taki, iż Czarnogóra bliska jest bankructwa, a Chińczycy przejęcia kluczowych
sektorów czarnogórskiej gospodarki, w tym portu w Barze.
Okazało się, że 13 lipca 2022 roku
otwarto pierwszy odcinek autostrady A-1, czyli pięć dni przed naszym
przyjazdem. Jest to jedna z najdroższych autostrad na świecie: 41 kilometrów
kosztowało ponad dziewięćset milionów dolarów, co daje ponad dwadzieścia
milionów dolarów na kilometr. Czarnogórski rząd się cieszy, choć nadal nie
wiadomo, czy uda mu się spłacić pożyczkę - to zresztą celowane działanie
Chińczyków, popularne w stosunku do biednych lub małych krajów, które chcą
podnieść jakość swojej infrastruktury. Najpierw dają kasę, a potem opanowują
kraj. Zwykli Czarnogórcy są w stosunku do tej inwestycji podzieleni: z jednej
strony skraca się czas podróży, z drugiej koszta są ogromne, podobnie jak
straty w środowisku. Na razie autostrada kończy się prawie "w polu", a jej
kontynuacja to pieśń dalekiej przyszłości.
Natomiast ja, jako zagraniczny kierowca, byłem pod ogromnym wrażeniem! Na
stosunkowo krótkim odcinku jest kilkanaście tuneli oraz mostów, a otaczają nas
pustkowia i góry ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów nad poziomem morza.
Ogromne, puste i pozbawione infrastruktury parkingi robią surrealistyczne
wrażenie. Są przygotowane na duży ruch, ale specjaliści nie mają złudzeń: ta
droga nigdy na siebie nie zarobi, a o zwrocie kosztów budowy nie ma nawet co marzyć.
Sielskie widoczki: samotny kościółek na wzgórzu oraz płonące lasy (temperatura
przekraczała 40 stopni Celsjusza).
Przy wjeździe pobrałem bilet, przy wyjeździe (Smokovac, tuż nad Podgoricą)
ponownie są bramki. Oddaję papier i czekam na cenę, ale ładna, młoda dziewczyna
uśmiecha się i mówi:
- Dzisiaj gratis.
Łał! Promocja dla cudzoziemców? Nie, raczej krótki okres darmowych
przejazdów, gdyż już pod koniec lipca stawka dla samochodów osobowych
wynosiła trzy i pół euro. Mimo wszystko to dość drogo, jak za cztery dychy do
przejechania.
Kolejny widokowy odcinek zaczyna się na południowy-wschód od stolicy. Zanim
jednak na niego wjedziemy, to zaglądam do wyludnionej wioski Barutana.
Znajduje się tam bardzo interesująca konstrukcja, której oficjalna przydługa
nazwa brzmi:
Pomnik poległych w walce o wolność mieszkańców Lješanskiej nahii (Spomenik
Palim borcima Lješanske nahije).
Pomnik upamiętnia mieszkańców regionu, którzy zginęli w różnych konfliktach XX
wieku - a zatem w obu wojnach światowych oraz w bałkańskich. Na pomysł jego
budowy wpadli weterani oraz działacze partyjni w 1975 roku. W konkursie wygrał
projekt pani architekt przebywającej wówczas w USA i zrobiło się spore
zamieszanie, gdy przesyłka z odpowiednimi papierami... zaginęła na poczcie. W
takiej sytuacji pojawiła się opcja wykorzystania projektu z drugiego miejsca,
ale w końcu zwycięska praca się odnalazła i w 1980 roku uroczyście ją
odsłonięto.
Centralnym punktem jest zespół betonowych słupów tworzących coś w rodzaju
wieży podobnej do kwiatu lub rąk wznoszących się z błaganiem do nieba. Można
ją także porównywać do pochodni, która była godłem komunistycznej Jugosławii.
Do środka prowadzi ścieżka z trzema wnękami - każda symbolizuje inną wojnę.
Powstał również amfiteatr z dziesiątkami okrągłych siedzeń.
Trzeba przyznać, że całość robi duże wrażenie. Zawsze twierdziłem, że
dyktatury potrafiły tworzyć wyjątkowe dzieła, bo zależało im na trafianiu w
serca i mózgi obywateli nie tylko siłą. Idąc tym tokiem myślenia można się
pocieszyć, że Polska jeszcze nie jest dyktaturą 😉.
Po rozpadzie Jugosławii pomnik zaczął niszczeć, ale w ostatnich latach go
wyremontowano, więc niektóre elementy lśnią nowością. Mimo to raczej mała
szansa, że spotkamy przy nim innych turystów. Prócz cykad i odległego
warczenia samochodów brak tutaj innych dźwięków, a przedstawiciele cywilizacji
w postaci pojedynczych dachów są oddalone. W krzakach obok pustego parkingu
trafiam na stare "krzesła" z amfiteatru, których najwyraźniej nikomu nie
chciało się już ze sobą zabierać.
Nie wiem czy zostało wiele więcej z wioski Barutana niż nazwa na mapie. Przy
drodze do pomnika mija się jeden opuszczony budynek oraz drugi -
prawdopodobnie przedszkole lub podstawówkę. Ona chyba jest używana, ale
zabudowań mieszkalnych i tu brak.
Z Barutany należy przejechać kilka kilometrów szosą M-10 i następnie odbić w
wąską drogę na południe, gdzie po chwili ukaże się nam taki widok!
Zakręt rzeki Rijeka Crnojevića znajduje się w niemal każdym folderze
reklamowym Czarnogóry. I trudno się dziwić, bo wygląda cudnie. Najbardziej
znane jest ujęcie z punktu widokowego Pavlova Strana, gdzie rzeka
zakręca o 180 stopni. Ciężko było to złapać na jednym ujęciu, więc
pozostaje obejrzeć kilka zdjęć.
W dole co rusz płynie kajak lub łódka.
Dość powszechnie spotyka się podpis tego miejsca jako "Jezioro Szkoderskie".
Nie wiem, co trzeba mieć (albo nie mieć) w głowie, aby coś takiego umieszczać?
Ja rozumiem, że propaganda turystyczna jest ważna, ale to tak jakby zdjęcie
Wisły opatrzyć opisem "Bałtyk". Faktycznie Rijeka Crnojevića wpada do jeziora,
lecz nie tutaj, a za sterczącymi na horyzoncie kopcami.
Przy Pavlovej stranie czasem zbierają się tłumy, natomiast my trafiamy
jedynie na dwa samochody innych turystów, w tym jeden z krakowskimi
rejestracjami. Dziwi mnie kompletny brak infrastruktury, bo zamknięty
pensjonat trudną za takową uznać.
Niezbyt szeroką, krętą drogą zjeżdżamy do miasteczka (niecałych dwustu
mieszkańców)... Rijeka Crnojevića. Dziwacznie to brzmi - sama rzeka
zawiera w nazwie słowo "rijeka", a miejscowość nazywa się dokładnie tak samo
😏. Znajdziemy w niej kilka lokali, dwa kamienne mosty, Pomnik Poległych,
można także wypożyczyć łódkę lub wybrać się w rejs. Jest to takie małe centrum
turystyczne, ale wygląda dość sympatycznie, nie przytłacza komercją.
Dalsza droga prowadzi początkowo mniej więcej na wysokości rzeki. W pewnym
momencie widzę ławeczkę opatrzoną napisem "PANORAMA", ale odgrodzoną płotem.
Chyba tylko dla wybranych. Na szczęście można się wdrapać na pobliską skałę i
obserwować kolejny zakręt Crnojevićy oraz ruch jednostek pływających.
Górzyste okolice i pustawe drogi.
Stopniowo znowu nabieramy wysokości. Ni stąd ni zowąd za zakrętem pojawia
się... bar! Kilka stolików, zadaszony punkt sprzedaży, parę samochodów.
Chłodne napoje kuszą niesamowicie, ale trzeba przeć przed siebie.
Coraz lepiej widać, jak rzeka zmienia się w zatokę Jeziora Szkoderskiego.
Tereny po obu brzegach to bagna i torfowiska, raj dla ptaków i innych
zwierząt.
Droga nie należy do najszerszych, ale zazwyczaj nie ma problemów z minięciem
się. No, chyba, że z naprzeciwka pojawił się szambowóz - wtedy dzieliły nas od
siebie centymetry. Na pewno jednak nie ma co szaleć i na wszelki wypadek
lepiej zwalniać przed zakrętami, których są tu setki.
Czasem trafi się malutka osada, składająca się z kilku domów. Możliwe, że
niektóre nawet są zamieszkałe. Nieodłącznym elementem krajobrazu są także
tablice i pomniki z czerwonymi gwiazdami, przypominające komunistycznych
gierojów sprzed lat.
Zbliża się koniec tej części widokowej drogi (oznaczonej na pierwszym zdjęciu
jako 3B). Rijeka Crnojevića definitywnie przybrała już postać jeziora,
dostrzegam też biegnącą wzdłuż brzegu przelotówkę M-2, łączącą Podgoricę z
Adriatykiem.
Samotne gospodarstwo stojące na wzgórzu. Omijamy mnie i zaczynamy mocny zjazd,
za którym będzie Virpazar.
Virpazar jest znacznie bardziej zatłoczony niż Rijeka Crnojevića. Choć i tu
mieszka niewielu stałych mieszkańców (mniej niż trzystu), to jest
najważniejszym ośrodkiem turystycznym po czarnogórskiej stronie Jeziora
Szkoderskiego. Przy wjeździe zatrzymuje mnie facet:
- Macie rezerwację?
- To trzeba mieć rezerwację, aby wjechać do centrum? - dziwię się.
- No niee, na rejs łódką - śmieje się chłop.
- A nie, my chcemy jechać dalej do Vladimira.
- To na skrzyżowaniu w lewo.
Na szczęście obyło się bez naganiania. Ale
faktycznie - do Virpazaru przyjeżdża się właśnie po to, aby wypłynąć na
jezioro. Przy brzegach dwóch rzek cumują dziesiątki łódek lub większych
jednostek. Przy drodze mieści się kilkanaście stanowisk z napisami w różnych
językach i flagami rozmaitych krajów. Turystów grupuje się według mowy lub
narodowości, aby nie trzeba było się mieszać. Przemykają kolejne zorganizowane
grupy - albo czekają na swoją łódkę, albo właśnie skończyli i udają się do
knajpy. Na wąskim moście co chwilę tworzy się korek, brak miejsc do
parkowania, więc ostatecznie zostawiam wóz już na opłotkach i cofamy się, aby
zrobić małe zakupy. Co prawda rano odwiedziliśmy centrum handlowe w Podgoricy,
ale przez emocje związane z pięknymi widokami człowiek i tak zrobił się
głodny...
Obserwuję też ciekawe zjawisko: idzie baba z maseczką ffp2 na twarzy. W upale i w oddaleniu od innych ludzi - już samo to upoważnia do zadania pytania o stan psychiczny kobiety. Ale kij z tym, może się boi? Sądziłem tak, dopóki nie podniosła nagle maseczki, aby... zaciągnąć się papierosem. Po odświeżeniu płuc z powrotem porządnie się zamaskowała.
Przed nami jedna z najciekawszych dróg w Czarnogórze - nosząca oznaczenie
R-15, biegnąca zachodnim skrajem Jeziora Szkoderskiego. Widokowa, ale
internety przestrzegają, że jest wąska, kręta, niebezpieczna, nie dla
niedoświadczonych kierowców, nie dla osób z lękiem wysokości i w ogóle nie dla
każdego. Życie uczy, że takie opinie są zazwyczaj przesadzone, a ludzie lubią
się dowartościować albo poszpanować opowieściami, jakie to przeżyli
niebezpieczne przygody... Mimo wszystko cieszę się, że będę jechał stroną
przyklejoną do gór, a nie do przepaści 😏.
Na pewno nie jest to autostrada - na większości odcinków miejsca starcza
na półtora samochodu, czasem na jedno. Co jakiś czas umieszczono mijanki w
postaci poszerzonego pobocza, więc zazwyczaj, przy odrobinie cierpliwości,
spokojnie się przejedzie. Zresztą nikt tu nie pędzi - gdy prawie ocieraliśmy
się o transportera z francuskimi turystami, to machaliśmy sobie wesoło, bo
każdy był zadowolony, że dzieje się to w tak pięknej okolicy. Ze dwa lub trzy
razy musiałem się cofnąć o kilkadziesiąt metrów, żeby przepuścić jakiś wóz,
lecz naprawdę nie było to żadną tragedią. Aby spaść w przepaść trzeba byłoby
się naprawdę postarać...
Po drodze mijamy kilka niewielkich miejscowości. W jednej z nich staję, aby
sfotografować jakieś urządzenie, prawdopodobnie kiedyś dostarczało wodę. Schowani w cieniu drzewa faceci pozdrawiają mnie głośno, krzycząc "Poljska". Wolałbym "Šleska", ale trudno. Z
pobliskiej knajpy wyskakuje kobiecina i zaprasza do siebie. Z żalem odmawiam,
bo nie wiem ile czasu zajmie dalsza podróż, a czeka na nas jeszcze
przekroczenie granicy. Ewentualnie zapasy można uzupełnić w wiosce
Mali Ostros (Ostros i Voqël - zamieszkałej prawie wyłącznie przez
Albańczyków), gdzie działa kilka lokali, przynajmniej teoretycznie.
A co z najważniejszym, czyli z widokami? Oczywiście, że są! Nie przez cały
czas, bo często droga się oddala od brzegu albo panoramę zakrywają drzewa lub
krzaki, ale jest masa miejsc, skąd możemy sycić wzrok taflą Jeziora
Szkoderskiego i albańskimi górami na drugiej stronie. Najciekawsze są liczne
wysepki przy czarnogórskim brzegu, na niektórych mieszczą się monastyry i
właśnie do nich kursują łodzie z Virpazaru. Szkoda tylko, że z racji
temperatury przejrzystość nie jest najlepsza.
Musimy dotrzeć na przełęcz położoną w prawej części zdjęcia, natomiast po
lewej widać już albańską Szkodrę. Trójkątna środkowa góra to chyba Maja Golishit,
mierząca 651 metrów nad poziom morza.
Odcinki, kiedy jesteśmy odsłonięci od jeziora wzgórzami, też są ciekawe, bo
otacza nas bardzo pofałdowany teren oraz świecące się w słońcu skały.
Jeśli mnie pamięć nie myli, zdaje się, że to był jedyny las, przez który
przejeżdżaliśmy. Bardzo głośny, cykady dawały taki koncert, że aż uszy bolały.
Z racji, że w tej części Czarnogóry dominują Albańczycy, tablice są
podwójne, choć akurat tej osady nie udało mi się znaleźć na żadnej mapie. Może
to jakiś zapomniany przysiółek?
Zabawę kończy wjazd na przełęcz Stegvaši. Przebycie pięćdziesięciu
kilometrów od Virpazaru zajęło półtorej godziny. Szczerze pisząc jestem kapkę
zawiedziony, bo naprawdę spodziewałem się jakiś większych emocji, drżenia rąk
nad kierownicą, nerwowego wpatrywania się w lusterka, główkowania czy zaraz nie
spadnę... A tu nic - spokojna, uważna jazda bez większych przypadków grozy.
Mogliśmy jednak skusić się na knajpę, do której nas proszono...
Kiedyś już tu byłem, więc wiem, czego się spodziewać: przełęcz to świetny
punkt widokowy na jezioro i Albanię. O dziwo, dzisiaj są pustki. W sumie na
drodze też nie było wielkiego ruchu.
Większość otoczenia Jeziora Szkoderskiego to góry. Po czarnogórskiej stronie
pasmo Rumija, ze szczytami dochodzącymi do 1500 metrów, choć te blisko
brzegu wznoszą się niżej, na 700-800 metrów n.p.m.. Sama przełęcz to niby
tylko 480 metrów, ale z racji wybijania się praktycznie z poziomu morza, to te
wysokości odbiera się zupełnie inaczej. Po stronie albańskiej teren jest początkowo płaski, ale po
kilku-kilkunastu kilometrach zaczyna gwałtownie się wznosić - to
Góry Północnoalbańskie, popularnie zwane Przeklętymi (Bjeshket e Namuna, bardziej znane jako Prokletije). Ta
najwyższa część Gór Dynarskich dochodzi do 2694 metrów.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na pobliskie wysepki - z racji swojej niewielkiej
powierzchni raczej nie są zagospodarowane.
Odwracając wzrok można popatrzeć w kierunku zachodnim, gdzie zamiast jeziora
widać głównie zieleń, bo zdecydowaną większość przestrzeni zajmują lasy. Na
horyzoncie ciągnie się pas bladego błękitu - Morze Adriatyckie. To mój
jedyny kontakt z nim podczas tych wakacji - świadomie zrezygnowałem z
morskich fal na rzecz jeziornego spokoju.
W ten sposób praktycznie zakończyliśmy tegoroczną wizytę w Czarnogórzę.
Granica z Albanią biegnie dwieście metrów od przełęczy, jeszcze przed tą
pierwszą niewysoką górką. Żeby jednak ją przekroczyć musimy zjechać na sam dół
i udać się na jedyne przejście graniczne w tej okolicy.
Widoki z dróg zapierają dech a tu trzeba uważać, bo to drogi głównie górskie. Pasażer jest w zdecydowanie uprzywilejowanej sytuacji. Do tej pory jakoś nie składało się aby tam pojechać, dlatego w tej chwili wycieczka wirtualna musi wystarczyć. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPo deszczach te drogi są na pewno znacznie bardziej niebezpieczne, ale latem praktycznie nie pada i wystarczy zdrowy rozsądek. Pozdrowienia!
UsuńKiedyś kolega polecał pobyt nad tym jeziorem, jako alternatywę do Adriatyka. Myślę, że to fajny pomysł. Drogi świetne, ja tam lubię takie zakręty, wąskie i z kiepską nawierzchnią...
OdpowiedzUsuńJezioro Szkoderskie jest czystsze i zazwyczaj cieplejsze niż Adriatyk, o spokojnej wodzie nie wspomnę. Poza wężami żadne niebezpieczeństwo w nim nie grozi ;)
Usuń