Wśród europejskich stolic Podgorica ma jedną z najgorszych opinii.
"Nudna", "beznadziejna", "nic tam nie ma", "szkoda czasu", "wysiąść z samolotu
i zaraz spadać". Do tej pory kilkukrotnie przez nią przejeżdżałem i, faktycznie,
w centrum nie bardzo było na czym oko zawiesić. Postanowiłem jednak dać jej
szansę i jadąc na południe zarezerwowałem sobie jeden nocleg w stolicy
Czarnogóry.
Dzisiejszy wygląd miasta to efekt II wojny światowej - lotnictwo alianckie
bombardowało ją ponad osiemdziesiąt razy i to na prośbę komunistycznych
partyzantów (jugosłowiański rząd na uchodźstwie był temu przeciwny). Celem
były oddziały niemieckie, ale ginęli głównie cywile, a zabudowa została w
większości zrównana z ziemią. Trudno sobie wyobrazić, aby Armia Krajowa
namawiała sojuszników, żeby zniszczyli z powietrza Warszawę, bo zbierają się w
niej jednostki Wehrmachtu. Tito nie miał takich oporów. Chichot historii
sprawił, że w 1946 roku Podgoricę przemianowano na Titograd na cześć
Josipa. Dzielny partyzant, za którego życzenia zapłacili życiem zwykli
Czarnogórcy, postanowił ją odbudować i słowa dotrzymał - powstało całkowicie
nowe miasto o jugosłowiańskiej stylistyce. Najnowszy wiek dołożył budynki ze
szkła, które średnio się z resztą komponują.
Jednak historia osady jest znacznie starsza - już w starożytności istniało tu
rzymskie miasto Doclea, którego ruiny można oglądać na obrzeżach stolicy. Po przybyciu Słowian powstała kolejna miejscowość - Ribnica, a
w XIV wieku w dokumentach po raz pierwszy pojawia się Podgorica (pod Goricą, czyli pod górką). Przez pewien czas była częścią średniowiecznej
monarchii serbskiej, następnie na kilka wieków znalazła się pod panowaniem
tureckim. Osmanowie sprowadzili tu muzułmańskich kolonistów i zmienili jej
charakter na typowo orientalny. W 1878 roku europejskie mocarstwa zabrały ją
Turkom i włączyły do niepodległej Czarnogóry; choć była ona najludniejszym
miastem, to stolicą państwa pozostała Cetynia. Rolę stolicy otrzymała dopiero
jako Titograd. Oprócz budowy osiedli mieszkaniowych komuniści postawili w
okolicy kilka wielkich zakładów przemysłowych, a jednocześnie uznawana była za
jedno z najbardziej zielonych miast Jugosławii.
Nasz "apartament" (celowo piszę w cudzysłowie) położony jest w dzielnicy domów
jednorodzinnych na północ od centrum, wśród niezbyt szerokich uliczek. Ledwo
wyszliśmy z auta, a czujemy się jak w piekarniku. O ile dotychczas temperatura
miała trzydzieści kilka stopni, to teraz dobiła do czterdziestu - potęguje ją
zwarta zabudowa i położenie na płaskim terenie pomiędzy wzgórzami.
Do centrum prowadzi ulica Serdara Jola Piletića - to typowa dla Podgoricy
aleja z dwoma pasami ruchu oddzielona wąskim skrawkiem zieleni, zdominowana
przez nowszą zabudowę.
Mijane ściany okraszono licznymi graffiti. Dominują te o tematyce sportowej,
ale nie dotyczą tylko prostych haseł klubowych. Na tym upamiętniono niejakiego
Marko Lazarevića, młodego kibica FK Budućnost, najsłynniejszego klubu
piłkarskiego stolicy i całego kraju. Kilka lat temu zginął w dramatycznym
wypadku samochodowym - po uderzeniu w inne auto spadł do wąwozu.
Są też hasła polityczne. Zastanawiałem się, o co chodzi w tym przypadku. Ponoć
takie napisy wyrażają tęsknotę za Jugosławią, ale... ze stolicą w Sarajewie.
Czyli za wielkim, zjednoczonym państwem, lecz wolnym od nacjonalizmów, gdzie
wszyscy żyliby wspólnie w jednym domu. Niepoprawni marzyciele.
Przez Podgoricę płynie Morača, uchodząca do Jeziora Szkoderskiego.
Podchodzimy na skarpę, aby popatrzeć na szaro-niebieską rzekę. Woda wydaje się
czysta, na kamieniach opalają się ludzie, wiele osób zażywa też kąpieli.
Brzegi spinają liczne mosty i kładki. Najważniejszy z nich to biały
Most Millenium (Most Milenijum), jeden z symboli miasta, otwarty w 2005
roku.
Kilka lat młodszy jest Moskovski most. Patron dzisiaj mało sympatyczny,
ale nie spodziewałbym się jego zmiany, bo Czarnogórcy to nadal jest z bardziej
prorosyjskich narodów w Europie.
Jak Moskwa, to i pomnik Władimira Wysockiego. Akurat w przypadku takiej
kultury rosyjskiej jestem daleki od ogłaszania jej bojkotu.
Na jakiś czas opuszczamy rzekę i kierujemy się na zachód w dzielnicę Novi
Grad. Znajdziemy tam największą świątynię stolicy -
Sobór Zmartwychwstania Pańskiego. To centralne miejsce kultu metropolii
Czarnogóry i Przymorza, wchodzącej w skład Serbskiego Kościoła
Prawosławnego.
Rzecz jasna budynek jest nowy, ale nawiązuje do przedwojennych planów
kościelnych. Architektonicznie obiekt jest interesujący, bo przypomina jakby
zlepek różnych elementów wsadzonych do jednej konstrukcji.
Wnętrza cieszą oko - prawosławne świątynie, nawet jeśli są świeże, to wyzwalają ducha przeszłości.
Obok soboru stoi inna niewielka cerkiewka, natomiast dodam, że najstarszą
świątynią Podgoricy jest średniowieczna cerkiew świętego Jerzego, ale akurat
ją remontowali, więc tam nie podchodziliśmy.
O ile sam sobór robi dobre wrażenie, o tyle jego otoczenie już nie - to
częściowo wielkie parkowisko, a częściowo pusty plac, na którym wiatr przesuwa
szuter. Betonowa pustynia, otoczona blokami i nielicznymi lokalami, cichymi jeszcze o tej porze dnia.
Przecinając kolejne skrzyżowania zahaczamy o parki, które dają przyjemny cień
w skwarze popołudnia. Praktycznie w każdym postawiono jakiś pomnik.
Jednym z większych zielonych obszarów jest Park Petrovića. Jego nazwa
wskazuje, co możemy w nim zastać - dawną zimową rezydencję Mikołaja I
Petrowića-Niegosza (Nikola I Petrovića-Njegoša). Główny pałac królewski
znajdował się w Cetyni, stolicy Czarnogóry aż do czasu komunizmu.
Pałac został uszkodzony podczas bombardowań NATO w 1999 roku - trzeba
przyznać, że alianccy lotnicy mieli poważne problemy z wyborem właściwych
celów. Obecnie na parterze mieści się galeria sztuki, natomiast piętro zajmuje
fundacja księcia Mikołaja (Nikola), prawnuka jedynego króla Czarnogóry. Rząd
przyznał głowie rodziny Petrović apanaże na działalność kulturalną i
polityczną, zwrócił część dawnego majątku oraz wypłacił odszkodowanie za
resztę. Być może czuł wstyd za to, co zrobili czarnogórscy politycy ponad sto
lat temu, kiedy postanowili Mikołaja I zdetronizować (przebywał wtedy na
emigracji, po tym jak wojska austro-węgierskie zajęły kraj) i połączyć się z
Serbią w jedno państwo.
W parku zachowało się jeszcze kilka innych obiektów z końca XIX wieku, m.in.
niewielka cerkiew.
Na sąsiedniej ulicy klimat nagle się zmienia: wysoki płot zabezpieczony
dodatkowo zieloną tapetą, budka policyjna (pusta) oraz zakazy fotografowania.
Ani chyba - jakiś obiekt strategiczny! I rzeczywiście, ambasada amerykańska
(której część stanowi stara królewska willa). Nosiciele demokracji na świecie
są tak kochani, że wszędzie muszą się maksymalnie odgrodzić.
Ironia ironią, lecz obawy przed ludźmi z zewnątrz mają uzasadnione - np. w
2018 roku Dalibor Jauković, Serb, weteran armii jugosłowiańskiej z walk w
Kosowie, zaatakował ambasadę granatem, po czym wysadził się w powietrze.
Powodem był protest przeciwko wstąpieniu Czarnogóry do NATO. Pomijając motywy
można się zastanawiać nad stanem umysłowym tego osobnika - nie dość, że ów
atak nastąpił w momencie, gdy Czarnogóra w skład Sojuszu już weszła, to
jeszcze wybrał sobie ciekawą porę, a mianowicie środek nocy, gdy w ambasadzie
nikogo nie było.
W pobliżu przedstawicielstwa USA pojawia się kilka interesujących obiektów
jugosłowiańskiego modernizmu. Fani tego stylu architektonicznego mogą w
Podgoricy nacieszyć oczy. Inni zapewne tylko wzruszą ramionami i przejdą
dalej.
Na zdjęciach widzimy kolejno:
* szkołę średnią,
* halę w centrum sportowym Morača,
* (prawdopodobnie) budynek administracyjny.
W okolicy sporo jest gmachów rządowych. Na fasadach wywieszono ogromne flagi
narodowe, tak aby nikt nie miał wątpliwości, w jakim kraju się znajduje.
Potrafię to zrozumieć - nawet w stolicy Czarnogórcy stanowią jedynie
sześćdziesiąt procent mieszkańców, a jeśli chodzi o deklarowany język, to
"czarnogórski" podało mniej niż połowa. Referendum niepodległościowe sprzed
kilkunastu lat ledwo przekroczyło wymagany próg i bez pomocy mniejszości
etnicznych opcja samodzielności prawdopodobnie by przegrała.
Znowu park. I skromny pomnik Josipa Broz Tito. Tego, na którego żądanie
alianci zrównali miasto z ziemią i który potem łaskawie kazał je odbudować.
Nazwę Titograd usunięto dopiero w 1992 roku, ale jeszcze niedawno
widziałem w Serbii znaki kierujące do takiej miejscowości.
Wróciliśmy nad rzekę. Pod nami mamy plażę i pozostałości starych konstrukcji.
W oddali ciemnieją otaczające stolicę góry.
Stary most na Ribnicy (Stari most na Ribnici), czasem też nazywany
mostem Adži-paši (Adži-pašin most), pochodzi z XVIII
wieku, choć niektórzy twierdzą, że Turcy jedynie wyremontowali przeprawę z
okresu rzymskiego. W każdym razie niewątpliwie jest to zabytek, a Ribnica
akurat wyschła.
Długą metrykę ma także Depedogen, czyli osmańska twierdza z 15.
stulecia; w tym przypadku również są podejrzenia, że jednak istniała już
wcześniej. Zostało z niej niewiele, gdyż w 1878 roku zniszczył ją wybuch
składowanej w środku amunicji.
Czytając o Podgoricy często można się dowiedzieć, iż nie posiada ona starówki.
To nieprawda, jak najbardziej istnieje Stara Varoš. Niestety, również i ona poniosła straty w czasie II wojny światowej, jednak przetrwały
wąskie uliczki i całkiem sporo niskiej zabudowy wzniesionej z kamienia w czasie rządów tureckich. Nie są to może piękne zabytki, lecz ta dzielnica
zdecydowanie różni się od pozostałych.
Tabliczki z nazwami ulic posiadają jeszcze zapisy w cyrylicy. Nie będę tu
wnikał, czy czarnogórski to rzeczywiście osobny język czy tylko odmiana
serbsko-chorwackiego, skoro sami naukowcy toczą na ten temat nieustanne
dyskusje, lecz od czasu proklamowania niepodległości w przestrzeni
publicznej dominuje alfabet łaciński, natomiast cyrylica powoli
znika, trzymając się mocno jedynie w strefie religijnej i... kibicowskiej.
Na starówce są ślady wielokulturowej przeszłości i teraźniejszości Podgoricy,
bowiem uchowały się na niej dwa meczety. Muzułmanów mieszka w stolicy
kilkanaście tysięcy, co daje około dziesięciu procent populacji. Wyznawcy
Allaha nie stanowią jedności etnicznej, gdyż są wśród nich i Boszniacy, i
Albańczycy, i "muzułmanie z narodowości". Z kolei wśród miejscowych katolików
najwięcej jest Albańczyków.
Pierwszy meczet to Starodoganjska džamija. Powstał w XV wieku, ale
widać, że go później przekształcano. Pod płotem siedzi rozebrany chłop i
chłodzi się wodą z kraniku.
Drugi obiekt z minaretem (jak przeczytałem - wyłączony z kultu),
Osmanagića džamija, wzniesiono w wieku XVIII i odbudowano ze zniszczeń
wojennych dopiero w latach 90. ubiegłego stulecia.
Na obrzeżach Starego Miasta zlokalizowano prawdopodobnie najsłynniejszy
zabytek Podgoricy, a mianowicie wieżę zegarową (Sat kula) z 1667 roku.
Ponieważ miał szczęście unikać wszelkich bomb oraz nie wystraszył się trzęsień
ziemi, więc czasem autorzy różnych opracowań sugerują, że to wręcz jedyny
prawdziwy relikt z poprzednich epok, co jest oczywiście bzdurą. Takie wieże zegarowe Turcy stawiali w niemal każdym większym mieście.
Zapewne co najmniej setkę wiosen ma także sąsiednie Muzeum Historii
Naturalnej. Jego wygląd od razu kojarzy się mi się z Adriatykiem.
No dobrze, większość interesujących mnie punktów została obejrzana. Wypadałoby
coś zjeść, a akurat niedaleko wieży działa polecana w internecie restauracja
Pod Volat. Zaglądamy. Ludzi sporo, lecz są wolne stoliki. Niestety, na
zewnątrz, więc musimy wdychać wszechobecny dym papierosowy. Kelnerzy uwijają
się aż miło, pośród drzew przechadza się kilka kotów, a spod ściany słyszę
język węgierski - to jedyni cudzoziemcy spotkani w czasie wizyty w Podgoricy.
Na zadeptanie przez obcokrajowców nie ma co liczyć.
Na stole ląduje zupa rybna, a w moim przypadku sarma; danie to pochodzi
- co za niespodzianka! - z kuchni tureckiej i przypomina gołąbki.
Trochę mi nie pasowały do tego kartofle, a frytki to już w ogóle niepotrzebnie
domawiałem, bo najadłem się jak dziki gołąb!
Nastał wieczór, lecz bynajmniej nie zrobiło się chłodniej. Wieża zegarowa jest
lekko podświetlona.
W przejściu powrotnym przez starówkę towarzyszą nam psy. Nie wyglądają na
zapuszczone, choć na pewno przynajmniej część nie posiada właściciela. Czasem w
bramie trafi się kot i wymownie zamiauczy na mój widok.
Pomnik konny wspominanego już Mikołaja I. Postać to była nietuzinkowa.
Tron objął jako nastolatek w 1860 i szybko rozpoczął reformy w swoim
niewielkim kraju. Od czasu do czasu zajmował się także poezją. Pod jego berłem
Czarnogóra uzyskała oficjalną niepodległość od Osmanów i znacznie powiększyła
swoje terytorium. W 1910 roku koronował się na króla - jak się później
okazało, jedynego. Ściśle związał się z Serbią (król Serbii był jego zięciem),
przez co w czasie Wielkiej Wojny wspomógł go w walkach z Austro-Węgrami.
Skończyło się to zajęciem kraju przez wojska Habsburgów i emigracją.
Pod koniec 1918 roku tzw. Wielkie Zgromadzenie Serbów w Czarnogórze podjęło
decyzję o włączeniu dotychczasowego niezależnego państwa w granice monarchii
serbskiej. Sam ten pomysł nie był zupełnym zaskoczeniem, bo plany połączenia dwóch
krajów w jedno trwały od dekad. Czarnogórcy dość powszechnie uznawali się za
członków narodu serbskiego. Wiedział to także Mikołaj I, który snuł plany
wielkiego serbskiego państwa, ale... pod swoim panowaniem. Nie wiem, jak on to
sobie wyobrażał. Propozycje połączenia były dwojakie: albo całkowita aneksja
Montenegro albo konfederacja równoważnych podmiotów. Po zakończeniu działań
wojennych to rząd serbski powołał komitet do spraw zjednoczenia, w którym
znaleźli się sami zwolennicy aneksji. W ten sposób zniesiono dotychczasowy
czarnogórski parlament, a wybory nowych posłów odbyły się w towarzystwie
serbskich żołnierzy. Nie trudno się domyślać wyników, zwłaszcza, że Serbowie
majstrowali przy ordynacji wyborczej, a przeciwnikom aneksji nie pozwolili
wrócić do kraju. Krótko pisząc: był to zwyczajny zamach stanu, poparty przez
bagnety obcego wojska. Z demokracją niewiele miał wspólnego, choć to pod
pretekstem zdrady demokracji zdetronizowano Mikołaja I. Zgromadzenie podjęło
decyzję o natychmiastowej likwidacji czarnogórskiej niezależności, co z
dzisiejszego punktu widzenia może wydawać się dziwne - teraz to wszystkie
regiony i prowincje chcą jej jak najwięcej.
Przeciwnicy takiego rozwiązania wywołali powstanie zakończone klęską, lecz
sporadyczne działania partyzanckie toczyły się jeszcze przez dekadę. W czasie
II wojny światowej niektórzy "zieloni" (bo tak nazywano zwolenników obalonej
dynastii) związali się z faszystowskimi Włochami, aby to przy ich pomocy
odbudować Czarnogórę, ale skończyło się to dla nich tragicznie. Dopiero w 1989
sprowadzono zwłoki Mikołaja z Włoch i pochowano w Cetyni, a w kraju zaczęto
stawiać mu pomniki.
Po tej krótkiej dygresji historycznej pora ruszać w kierunku miejsca
noclegowego. Jak już pisałem - pomimo zachodu słońca wcale nie zrobiło się
chłodniej, wieje silny, bardzo ciepły wiatr. Ulicami przemykają dziesiątki
samochodów, przechodniów coraz mniej, bo oddalamy się od centrum.
Czasem wystarczy przejść kilkaset metrów od budynków rządowych, miejskich czy
ważnych szkół i naszym oczom ukaże się obrazek bynajmniej nie przypominający
metropolii: małe sklepiki na przedmieściach.
Most Millenium jarzy się w ciemnościach.
W dzielnicy Momišići, w której śpimy, panuje cisza - słychać tylko podmuchy
wiatru oraz hałasy jednego nawiedzonego psa. Nasz "apartament" okazał się
klitką na parterze, właściwie bez normalnego okna, więc światło dzienne
wpadało jedynie przez otwarte drzwi. W łazience, jak zwykle na Bałkanach, jako
prysznic funkcjonowała cała przestrzeń kibla, brak zasłonki, więc wszystko
pływa, a szmaty czy czegoś innego do wycierania brak. Na pocieszenie mogliśmy
napełnić sobie butelki wodą z kranu - jak zapewnił właściciel "jest bardzo
dobra, cała Podgorica ją pije". I miał rację. Z drugiej strony nie ma co
wymagać cudów od tranzytowego noclegu za sto złotych - wyspać się człowiek
wyspał, a do centrum nie było tak daleko.
Rano podjeżdżam na chwilkę na Novą Varoš - obecną główną dzielnicę
stolicy. To w niej koncentruje się większość najważniejszych obiektów miasta i
państwa. Bardzo ciężko tam zaparkować, więc staję na chwilę nie do końca
legalnie na Trgu Nezavisnosti, centralnym placu. W przeszłości nazywał się
Trg Republike, a jeszcze wcześniej Trg Ivana Milutinovića, od
nazwiska komunistycznego polityka. W każdym razie to serce miasta. Po bokach
stoi m.in. Biblioteka Narodowa, urząd miejski, kilka ministerstw...
Wyjeżdżając z miasta zatrzymuję się w centrum handlowym na większe zakupy (w
Czarnogórze spędzamy tylko jedną noc). W dziale piwnym znajduję jedynego
przedstawiciela polskiego przemysłu spożywczego:
zrównoważone w charakterze.
No dobrze, ale na koniec trzeba zadać sobie pytanie, czy Podgorica
wykorzystała szansę jaką jej dałem? Czy warto było spędzić w niej kilkanaście
godzin? Odpowiem: tak. Przyjeżdżać do niej specjalnie z odległej okolicy
raczej nie ma większego sensu, ale jeśli chcemy przenocować gdzieś w drodze i
przyjemnie spędzić czas w praktycznie nieturystycznej miejscowości, to stolica
Czarnogóry będzie dobrym pomysłem. Miasto jest w miarę czyste, niezatłoczone
(zwłaszcza podczas upałów), niezbyt hałaśliwe. Ładne położenie nad Moračą i
możliwość chodzenia po ulicach, które niemal wszyscy uznali za niegodne
odwiedzin 😏 - to już jest coś.
A czy to rzeczywiście jest najnudniejsza stolica Europy? W tym przypadku
werdyktu nie wydam, ponieważ ja się podczas wizyty bynajmniej nie nudziłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz