Wrześniowy wyjazd w podkarpackie wykorzystałem, aby pokręcić się po wioskach w
okolicach Radymna i Przemyśla. Ponieważ są to rejony, które aż
do lat 40. ubiegłego wieku zamieszkiwała przeważnie ludność ukraińska, to
zakładałem, że będę zwiedzał głównie drewniane cerkwie. I rzeczywiście tak
było, choć doszły do tego również inne zabytki.
Pierwszy postój zarządzam na parkingu za Rzeszowem, aby rozprostować kości.
Autostrada A4 wygląda tu zupełnie inaczej niż na Śląsku i przy Krakowie: pusta
i przyjemna dla ruchu, zbiornik przeciwpożarowy cieszy oko.
Z autobany zjeżdżamy na węźle Przemyśl. Najbliższa miejscowość to
Zadąbrowie (Задуброва). Nie widzę żadnych oznaczeń prowadzących w
kierunku tutejszej świątyni (co okaże się normą w kolejnych wioskach), przez
krótki czas krążę bezradnie po remontowanych drogach i w końcu zagaduję
jednego z robotników:
- Kościół? Pojedzie pan tam i tam, stoi obok takiej drewnianej cerkwiewki -
wyjaśnia.
O tę cerkiewkę mi właśnie chodziło, nie wiedziałem, że wioska posiada również
inny kościół. Określenie "cerkiewka" pasuje tu idealnie, gdyż budynek
faktycznie jest niewielki i z daleka wygląda jak model do sklejania.
Wspomniany przez robotnika nowy kościół z 1984 roku to
jeden z tych, które zostały zaprojektowane w szalonym albo koszmarnym
śnie. Gdyby nie krzyże to wziąłbym go za pokraczną fabrykę.
Greckokatolicką cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy wybudowano w 1660 roku, ale
obecny kształt to efekt prac prowadzonych w 1934. Przypomina o nich data
umieszczona nad figurką maryjną. Swoją pierwotną rolę przestała pełnić po II
wojnie światowej i stała się kościołem katolickim. Pod koniec PRL-u uznano, że
jest za mała, przesunięto ją o kilkadziesiąt metrów, a na jej miejscu postawiono
potworka. Obecnie służy albo jako kaplica pogrzebowa albo magazyn cmentarny
(pojawiają się różne wersje).
Kilka starych nagrobków ustawionych w rzędzie.
Wkrótce w kościele odbędzie się ślub, o czym świadczą pojawiające się
wyperfumowane i odpicowane postacie, a także przygotowywana "brama weselna" na
sąsiedniej ulicy.
Z Zadąbrowia kierujemy się tymczasowo na północny-wschód, zmieniamy powiat
przemyski na jarosławski, przemykamy przez Radymno, za którym nad Sanem
leży Michałówka. Wioska ta, w przeciwieństwie do większości
okolicznych, zamieszkała była głównie przez rzymskich katolików, zatem możemy
w niej obejrzeć drewniany kościół, który nie zmieniał w poprzednim wieku
wyznania. Co ciekawe, świątynię św. Michała Archanioła wzniesiono w 18.
stuleciu, lecz z nieznanego mi powodu nie znajduje się ona na Szlaku Architektury
Drewnianej.
Na trawniku wokół niej zobaczymy kilka pomników, w tym podnoszącego ręce Jana Pawła
oraz taki, który skojarzył mi się z wielkim grzybem.
Dla miłośników białych tablic jedna do kolekcji 😏.
Położone kilka kilometrów dalej na północ Łazy (Лази) stanowiły
przeciwieństwo Michałówki: w latach 30. na 1650 mieszkańców ponad półtora
tysiąca stanowili grekokatolicy. Nie planowałem się tu w ogóle zatrzymywać,
gdyż internety nie pokazują w wiosce niczego interesującego, lecz mój wzrok
przykuły resztki konstrukcji spoczywające na niewielkim wzgórzu. Ponieważ
w pobliżu stał krzyż z napisami po polsku i ukraińsku, a niedaleko nowy
kościół, więc nie mogło to być nic innego niż pozostałości dawnej cerkwi!
Nie pomyliłem się - murowaną cerkiew św. Mikołaja poświęcono w 1894 roku.
Dzisiaj pamiątką po niej są dolne partie murów, walające się sygnowane cegły
oraz spory fragment posadzki otaczającej miejsce, gdzie kiedyś znajdował się
ołtarz.
Pod koniec ostatniej wojny i wkrótce po niej Ukraińcy z Łaz kilkukrotnie
padali ofiarami napadów ze strony polskich grup ("band") oraz milicji, ekscesy te kończyły się zabójstwami łącznie
ze spaleniem żywcem. Zdarzyły się także ataki typowo rabunkowe, a nawet najazd
na cerkiew w czasie odbywania nabożeństwa, wypędzenia stamtąd wiernych i
masowego bicia oraz okradania... ze świątecznych ubrań. Z drugiej strony
miejscowi mniej lub bardziej chętnie wstępowali w szeregi UPA, a także ginęli
jako polscy żołnierze we wrześniu 1939 roku, czerwonoarmiści,
członkowie Ukrainische Hilfspolizei, SS Galizien, przepadali bez wieści w
niemieckich i polskich więzieniach. Słowem - typowo kresowa rozpierducha. W
czerwcu 1947 roku Wojsko Polskie otoczyło Łazy i wywiozło część mieszkańców na
Ziemie Wyzyskane, a niektórzy znaleźli się w Ukraińskiej SRR.
Cerkiew to wszystko przetrwała, przez prawie dekadę stała opuszczona, ale
niezniszczona. Jej los miał się przypieczętować dopiero po dojściu do władzy
Gomułki - nowi polscy mieszkańcy Łaz uzyskali zgodę na jej rozbiórkę, aby
pozyskać materiał budowlany. Ruiny wyglądają jednak zaskakująco świeżo,
zwłaszcza płytki, jakby odkryto je całkiem niedawno.
Kilkaset metrów dalej rozciąga się cmentarz z grobami zarówno starszymi, jak i
młodszymi.
Przejeżdżamy przez Laszki (Ляшки), gdzie na wzgórzu strzelają w niebo betonowe słupy - plac
budowy cerkwi, której nigdy nie dokończono. A potem jest
Miękisz Stary (М'якиш-Старий) i świątynia,
której widok wywołuje bolesny ścisk serca.
Nagrobki rodziny Younga, właścicieli Miękisza w 19. stuleciu. Nazwisko brzmi
z angielska, no i dlaczego pochowano ich przy unickiej świątyni?
W okolicy spotykam pełno znaków drogowych starego typu. Czasem robię wielkie
oczy, widząc drogowskaz na... Wielkie Oczy 😏.
Wołosi szczególnie cenili sobie świętego Dymitra i takiego też patrona ma miejscowa
cerkiew z 1924 roku. Obecnie służy wiernym zarówno łacińskiego i jak greckiego
katolicyzmu. Ze zdjęć wynika, że bardzo podobna do niej była cerkiew w Łazach.
Tu mieszkańcy okazali się rozsądniejsi - zamiast ją niszczyć, przystosowali do
własnego kultu.
Zbliżyliśmy się do granicy ukraińskiej i wyjeżdżamy obok
przejścia Korczowa-Krakowiec (znowu jesteśmy w powiecie jarosławskim). Co
prawda Ukraina formalnie jest zamknięta dla obcokrajowców, lecz nie dotyczy to
transportu towarów, więc widzimy setki ciężarówek stojących w
wielokilometrowych korkach. Jak dla mnie to uwłaczające w stosunku do
kierowców, życzę każdemu zwolennikowi zamykania krajów wielu dni
spędzonych w takich warunkach.
Skręcamy w boczną drogę, aby obejrzeć kolejną drewnianą cerkiew, położoną w
pobliskich Młynach (Млини). Kiedyś nosiła imię Opieki Matki Bożej, dziś występuje jako katolicki kościół Matki
Bożej Pocieszenia. Pochodzi z XVII lub XVIII wieku, konstrukcja jest dość
prosta, na planie prostokąta. Otoczono ją kamiennym murem.
Młyny były kiedyś dużą wioską, liczącą ponad tysiąc mieszkańców (dziś
niecałych trzystu), niemal wyłącznie Ukraińców. Przez kilkanaście lat funkcję
proboszcza pełnił w nich Mychajło Werbycki - autor tekstu do hymnu
Ukrainy. Pochowano go obok cerkwi, jakiś czas temu nad grobowcem dobudowano
kaplicę oraz dostawiono okolicznościowy pomnik w kształcie liry.
Widok na cerkiew spod krzyża przy wielkim lesie. Gdy spojrzymy w drugą stronę,
to zobaczymy hale o wiele mówiących nazwach (Lwowska, Kijowska). Centrum
handlu, dziś świecące pustkami.
Wracamy między ciężarówki, kolejka kończy się dopiero za Młynami. A my
odbijamy w trzeciorzędną drogę na południe. Na skrzyżowaniu, w miejscu oznaczonym na
mapach jako Łapajówka, zatrzymuję się przy zaniedbanym pomniku. Napis głosi,
że poświęcony jest poległym w walkach z UPA na terenie powiatu Radymno. Jeśli
"poległym", a nie pomordowanym, to znaczy, że dotyczy on zapewne żołnierzy lub
milicjantów. Rok jego wystawienia to miałby być 1975, ale coś mi tu nie
pasuje... Przede wszystkim tablica jest już nowa, z orłem w koronie. Po drugie
trzy czarne X mogą wskazywać, że początkowo nie chodziło o ofiary ukraińskich
nacjonalistów, lecz o uczczenie 30-lecia Polski Ludowej, a po upadku komuny
zmieniono intencję.
Najważniejszym punktem dzisiejszego zwiedzania jest Chotyniec (Хотинець). Tutejsza cerkiew to zabytek na tyle cenny, iż wpisano ją
na listę dziedzictwa UNESCO razem z 16 innymi z terenu Polski i Ukrainy.
Mimo takiego znaczenia wcale nie mamy łatwo do niej trafić, oznakowanie
mocno szwankuje. Jeździmy po wiosce tam i z powrotem, dwukrotnie mijając
pijanego rowerzystę z psem (był tak nabombiony, że telepał się z jednej
strony ulicy na drugą i jeszcze mi wygrażał 😛); w końcu okazało się, że
należy jej szukać na górce za kościołem katolickim ze zdjęcia poniżej.
Cerkiew Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy faktycznie jest piękna!
Wybudowana około 1670 roku, później wielokrotnie ją przekształcano. Uzyskała
wygląd świątyni jednonawowej, czwórdzielnej (prezbiterium, nawa, babiniec i
przedsionek). Czasem można przeczytać, że to typ cerkwi bojkowskiej:
faktycznie pewne podobieństwo tu mamy, lecz to raczej przypadek - Bojkowie
mieszkali kilkadziesiąt kilometrów stąd.
Cerkiew po akcji "Wisła" została bez gospodarza, następnie przejęli ją
katolicy, ale w latach 80. i tak ją zamknięto z powodu złego stanu
technicznego. W 1990 roku powróciła do grekokatolików i wtedy zaczęły się
porządne remonty. Widać to po ścianach zewnętrznych - deski są młode, nie
zdążyły ściemnieć.
Galeria z arkadami babińca - nietypowa, bo na piętrze.
Drzwi są otwarte, wreszcie można wejść do środka.
Bogato zdobiony ikonostas zachwyca - jak przeważnie, gdy
zwiedzam stare, drewniane cerkwie. Zazwyczaj robią na mnie o wiele większe
wrażenie, niż analogicznie kościoły katolickie. Czuć w nich jakiś mistycyzm,
magię, obecność sacrum. Z boku zachowała się polichromia z 1731 roku
- Sąd Ostateczny w łopatologiczny sposób pokazujący los
grzeszników i zbawionych.
Cerkiew po latach przerwy pełni funkcje sakralne jako unicka świątynia
parafialna. Należą do niej głównie Ukraińcy, którym udało się wrócić z
wygnania.
Opuszczamy Chotyniec kierując się dalej na południe. Na skrzyżowaniu mam
odbić w lewo, co czynię, ale szybko zaczyna mi coś nie zgadzać, gdyż...
kończy się asfalt! No nic, może tak ma być? Po chwili asfalt znów się
pojawia i przejeżdżamy nad pustą autostradą, lecz zaraz za nią ponownie
wraca szuter z piachem...
Niezrażony cisnę przed siebie i dopiero za polną krzyżówką decyduję się
uruchomić GPS-a: skręciliśmy za wcześnie i tułamy się
jakimiś kompletnymi zadupiami...
Nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło - dzięki pomyłce zajeżdżamy do
Kalnikowa (Кальників, już w powiecie przemyskim). Według internetu
jest to jedyna miejscowość pasa przygranicznego w tej okolicy, w której
większości ludności ukraińskiej udało się zostać na ojcowiźnie - polski
ksiądz miał im bowiem wystawić katolickie metryki chrztu (w czasie
deportacji de facto nie liczyła się narodowość, lecz wyznanie).
Skutkiem tego dziś Kalników stanowi jeden z głównych ośrodków ukraińskiej
mniejszości, jeśli nie w Polsce, to na pewno w województwie. Tutejsze koło
Związku Ukraińców ma być najprężniejsze w kraju, działa dziecięcy zespół
folklorystyczny. Nie jestem w stanie zweryfikować danych etnicznych, nawet
spisy powszechnie nie bardzo tu pomogą (ten z 2011 jest kompletnie
niewiarygodny, gdyż prowadzono go nie metodą spisową, lecz w dużej mierze
"szacunkową", a ten wcześniejszy posiada co prawda dane dla gmin, ale
obciążone zarzutami celowego zaniżania liczby osób deklarujących narodowość
niepolską). Bezsprzecznym faktem natomiast jest, że w centrum stoi cerkiew
Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny z 1920 roku.
Cerkiew należy do kościoła prawosławnego. To rzadkość wśród Ukraińców dawnej
Galicji, gdzie królował grekokatolicyzm. W tym przypadku prawdopodobnie
przyczyniła się do tego polityka: władze PRL-u unitów zwalczały, więc kiedy
w 1958 roku miejscowi ponownie zagospodarowali opuszczoną świątynię, łatwiej
było mi zadeklarować się jako prawosławni (przedtem istniała tu parafia
greckokatolicka).
Kolejna miejscowość postojowa to Leszno, choć u mnie w atlasie
widnieje Poździacz (Поздяч). No właśnie. Pisałem wcześniej o
zmianach nazw w przypadku Kobylic. Nie były one wyjątkami - dotknęło to 120
miejscowości Polski południowo-wschodniej. Ktoś w rządzie Edwarda Gierka,
tego otwartego i nowoczesnego przywódcy, wymyślił, iż najwyraźniej akcja
"Wisła" nie wystarczyła, wyludnianie i likwidacja całych wsi to za mało.
Należało jeszcze po trzydziestu latach zmienić nazwy na bardziej polskie,
może wtedy łatwiej byłoby wymazywać historię. Co ciekawe, nazwy zmieniono
również osadom, które po wypędzeniach przestały istnieć. Zarządzenie weszło
w życie 1 października 1977 roku i wywołało niespodziewany opór środowisk
naukowych, turystycznych, przewodnickich, a nawet Związku Literatów Polskich
i kół gospodyń wiejskich. Zaskoczone władze początkowo udawały, że coś w tej
kwestii robią, lecz w końcu ugięły się i już za Jaruzelskiego (w 1981 roku)
przywrócono niemal wszystkie oryginalne nazwy. Niemal, gdyż nie dotyczyło to jednego z przysiółków w gminie Nisko. Leszno także na powrót stało się
Poździaczem, jednak tylko na osiem miesięcy, gdyż na życzenie mieszkańców wróciło Leszno... Podobnie kilka lat później stało się z wioską
Niziny/Dusowce.
W każdym razie współcześnie mamy Leszno. Ciekawe czy autorzy mego atlasu
samochodowego zatrzymali się mentalnie w latach 70.? 😛
Środek Leszna/Poździacza przypomina trochę miasteczko z niewielkim rynkiem.
Na skwerze bieleje pomnik ofiar obozu w Thalerhof. Co prawda Austriacy w
czasie Wielkiej Wojny trzymali tam głównie Rusinów podejrzewanych o sympatie
prorosyjskie, ale niektórzy Ukraińcy także mieli pecha znaleźć się wśród
więźniów, ewentualnie część Poździaczan była moskalofilami...
Cerkiew św. Bazylego pochodzi z XVIII wieku, lecz wygląda dość młodo, w
dodatku w czasie ostatniego remontu zniszczono pewne elementy, a także
zakryto boazerią wewnętrzną polichromię. Pierwotny ikonostas przeniesiono do
skansenu w Sanoku, zatem środek niczym się nie różni od innych kościołów
katolickich.
Chrystus stracił głowę. Ktoś położył ją obok.
Przemykamy ukradkiem przez Medykę - wąż ciężarówek oczywiście
się wije w kierunku granicy, lecz mniejszy niż w Korczowej. Następnie w
miarę sprawnie udaje się przeciąć Przemyśl - nie mamy już czasu
na zwiedzanie tego interesującego miasta.
Na rogatkach skręcam w mocno boczną drogę i zatrzymam ostro piąć się do
góry. Nawierzchnia fatalna, pofałdowana, więcej dziur niż asfaltu, ostatni raz podobną
jechałem gdzieś na Bałkanach. Kruhel Wielki (Кругель Великий) to
od jedenastu lat administracyjnie część Przemyśla. Przedtem był samodzielną
wioską (a istniał już co najmniej w 15. stuleciu), do 1946 roku zamieszkałą
głównie przez Ukraińców (w przeciwieństwie do położonego niżej "polskiego"
Kruhela Małego).
Ale to przeszłość - za sadem wśród drzew skrywa się niewielka świątynia i
cmentarz.
Cerkiewka Wniebowstąpienia Pańskiego powstała prawdopodobnie w początkach
XVII wieku, jest więc w krajowej czołówce, jeśli chodzi o długość istnienia.
Pod koniec 19. stulecia cerkiew rozbudowano, lecz i tak nie osiągnęła
wielkich rozmiarów; najwyraźniej nie było takiej potrzeby. Po wojnie - jak
większość innych - niszczała, remont zaczęto w 1989 roku. Całkowicie ją
wtedy rozebrano i konserwowano, ale złożono dopiero ponad dekadę później,
wymieniając część budulca. Zawsze się zastanawiam, czy jeśli w budynku stare
zastąpiło nowe, to mamy do czynienia z oryginalnym zabytkiem czy już kopią?
Cerkiew reprezentuje archaiczny, prosty i ludowy styl świątyń wschodniego
chrześcijaństwa.
Obok niej stroi drewniana dzwonnica oraz cmentarz. Na nagrobkach można
prześledzić ewolucję pisowni nazwisk zmarłych: najpierw używano jedynie
cyrylicy, potem przerzucono się na alfabet łaciński, ostatnio znów wraca
cyrylica. Niektórzy się polonizowali, inni wracali do korzeni.
Zjeżdżając dziurawą ulicą do głównej drogi podziwiam nasłonecznione wzgórza
Pogórza Dynowskiego, które zaczyna się za krajówką (albo za Sanem, w
zależności od podziału).
Ostatni postój, nieplanowany, nastąpił w Kuźminie (Кузьми́на). Na
rozstaju dróg, w miejscu gdzie Pogórze Przemyskie przechodzi w Góry
Sanocko-Turczańskie, stało coś drewnianego, do którego zdążały grupki ludzi.
Była to cerkiew św. Dymitra, obecnie kościół MB Nieustającej Pomocy; rok
produkcji 1814.
Zaintrygował mnie opis na tablicy: "w 1938 roku cerkiew została odebrana Ukraińcom i przekazana na kościół
rzymskokatolicki'. O tak, po prostu ją odebrano i dano komuś innemu? Faktem jest, że władze
II Rzeczpospolitej urządzały różne patriotyczne zabawy typu "akcja
polonizacyjno-rewindykacyjna" czy "polityka wzmacniania polszczyzny", które
oznaczały burzenie lub zagarnianie cerkwi czy przymusowe nawrócenia na
katolicyzm w asyście wojskowych bagnetów, ale dotyczyło to prawosławnych i
miało miejsce na terenie ziemi chełmskiej, lubelskiej, Polesiu oraz Wołyniu.
Ale tutaj? Okazało się, że w tym przypadku polscy wierni wzięli sprawę we
własne ręce. Otóż w Kuźminie grekokatolicy byli mniejszością i ich rzymscy
bracia w wierze postanowili przejąć świątynię dla siebie. Według niektórych
źródeł przez pewien czas cerkiew była użytkowana przez oba wyznania, ale nie
ma wątpliwości, iż należała do kościoła unickiego. Polacy, zapewne za
sugestią i aprobatą miejscowych władz, cerkiew zajęli siłą. No bo po co
budować coś samemu, skoro można ukraść? Ukraińcy - jak można się
domyśleć - nie przyjęli tego z entuzjazmem, próbowali swą własność odbić.
Dochodziło do regularnych bójek, podobno nawet do otworzenia ognia przez
polską stronę i pierwszego trupa. Interweniowała żandarmeria, która
zamiast wypędzić złodziei, rozpoczęła brutalną pacyfikację Ukraińców - wiele
osób płci obojga ciężko pobito, byli zabici, sporo aresztowano, kilku
miejscowych wysłano do Berezy Kartuskiej. Cerkiew zamknięto. Piękny opis
chrześcijańskich czynów miłosierdzia, a to przecież z dwóch stron walczyli katolicy!
Budynek otworzyli dopiero Niemcy i oddali Ukraińcom, zaś po wojnie władze
zrobiły to, na co od dawna miały ochotę, czyli przekazały - tym razem na
stałe - kościołowi rzymskokatolickiemu. Wnętrza już w żaden sposób nie
przypominają o ruskiej przeszłości...
Ciekawie wygląda zestaw podobizn na ostatnim zdjęciu - jak na dłoni widać, jak chrześcijaństwo w Polsce przeszło w politeizm.
OdpowiedzUsuńOpierając się na Biblii można nawet wątpić, czy to rzeczywiście nadal jest chrześcijaństwo. Czczenie świętych, obrazków i pomników niemal zastąpiło samego Boga.
UsuńBardzo fajnie podsumowałeś obecną religię. Serio.
UsuńW rzeczy samej Hanysie. Katolicyzm, zwłaszcza w polskim wydaniu, ma bardzo niewiele wspólnego z chrześcijaństwem. Biblia się nie liczy - ważniejszy katechizm.
UsuńTo, niestety, efekt dziejów Polski. Kk był utożsamiany jako skarbnica narodowa i potem po obaleniu komuny pozwolono mu na wszystko. A że lud w RP religijność ma często tak samo ludową jak kilka wieków temu, to mamy piorunującą mieszankę.
UsuńLubię takie trasy prowadzące pośród mało znanych miejscowości z celem przewodnim, jakim jest zobaczenie cerkwi i drewnianych kościołów. Sam mam kilka takich wycieczek już za sobą. Pokazane świątynie są bardzo urokliwe, jedne bardziej, inne mniej zadbane. Niezwykły kontrast jest między pięknem starych, prostych rozwiązań architektonicznych, a tworami współczesnych architektów. Przykład Zadąbrowia najlepiej to ilustruje. A że można inaczej przekonałem się na Podlasiu. Też powstało tam dużo nowych kościołów, głównie prawosławnych, ale z o wiele ciekawszą formą architektoniczną. Jest na czym oko zawiesić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
No właśnie nowe prawosławne świątynie czasem potrafią pozytywnie zaskoczyć, natomiast jeśli chodzi o katolickie, to przeważnie są architektonicznymi koszmarkami. Nie wiem czy to wynika z lenistwa, bezguścia (bo kiczu wszędzie coraz więcej), czy fantazji miejscowego proboszcza??
UsuńArchitekt płakał, jak projektował... Poważnie zastanawiam się, co ten gość pił czy palił, jak projektował. Przecież takiego koszmarka nie da się na trzeźwo popełnić...
UsuńPatrząc na współczesną architekturę w Polsce zakładam, że takich pijanych albo naćpanych architektów są tysiące...
Usuń;)
OdpowiedzUsuń