Dla miłośników jarmarków bożonarodzeniowych Berlin będzie
prawdziwym rajem: organizuje się ich tam kilkadziesiąt! Dokładna liczba nie
jest mi znana, oficjalna strona miasta mówi o ponad sześćdziesięciu, ale
trafiałem na informacje, że ilość mogła przekroczyć setkę! W każdym razie
nawet niższa z tych liczb jest imponująca, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj
miejscowości organizują taki jarmark jeden, ewentualnie kilka. Taka mnogość nie może jednak dziwić, bo w końcu kraje niemieckie to
ojczyzna Weihnachtsmarktów: pierwsze pojawiły się już w XIII
wieku, natomiast najstarszy berliński odnotowany został w 1529 lub w 1530
roku. Jarmarki organizowano nieprzerwanie w kolejnych wiekach, również w
czasie podziału miasta odbywały się zarówno w zachodniej, jak i we wschodniej
części. Dziś przyciągają miliony turystów z całego świata. Naprawdę miliony.
Jarmarki w Berlinie są bardzo różne: małe, duże oraz ogromne. Niektóre mają po
kilkaset stanowisk. Najwcześniejsze zaczynają się pod koniec listopada,
najdłuższe trwają do początku stycznia. Małe, dzielnicowe jarmarki potrafią
trwać tylko przez jeden weekend albo kilka dni. Są jarmarki standardowe, jak w
każdym innym kraju, są i tematyczne: historyczne, rzemieślnicze, żydowskie,
japońskie, fińskie, karaibskie, afrykańskie, bajkowe, magiczne, LGBTQIA,
parafialne, dla psów (jak sądzę dla ich właścicieli również), perwersyjne i
tak dalej. Większość jarmarków jest bezpłatna, niektóre pobierają wstęp w
cenie kilku euro, jest co najmniej jedna impreza all inclusive,
gdzie płaci się na wejściu i cała reszta jest już darmowa. Oferta jest
naprawdę imponująca! Zastanawiam się, ile potrzebowałbym czasu aby odwiedzić
wszystkie jarmarki? Miesiąc? Krócej? Dłużej? Mi musiały wystarczyć tylko trzy
dni, więc zajrzałem jedynie na kilka wybranych. Każdy z nich wciąga na dłużej
i choć w jakiś sposób wszystkie są trochę do siebie podobne, to za każdym
razem z taką samą fascynacją przechadzałem się pomiędzy straganami.
Cechą charakterystyczną niemal każdego odwiedzonego przeze mnie jarmarku były tłumy ludzi. Dawno nie widziałem takiego ludzkiego morza, choć przecież sam Berlin ma ponad trzy i pół miliona mieszkańców. Reprezentanci wszystkich kontynentów i pewnie większości światowych języków. Polski jest jednym z najczęściej słyszalnych, do Berlina wyjeżdża sporo grup zorganizowanych przez biura podróży - można ich rozpoznać z daleka, jak karnie podążają za przewodnikiem. O dziwo, znacznie mniej widoczni są Turcy i Arabowie, którzy na co dzień wyskakują z każdego berlińskiego rogu. Być może na ową mniejszą frekwencję wpływ ma pijaństwo odbywające się powszechnie na prawie każdym jarmarku. Nie da się ukryć, że grzane (i zimne) napitki procentowe to jeden z głównych magnesów przyciągający ludzi 😏, do tego wśród mięs króluje wieprzowina.
Ilość ludzi potrafiła być męcząca, zwłaszcza, że niektórzy poruszają się
jakby byli naćpani i idąc za nimi miałem wrażenie, że biorę udział w jakimś
pochodzie pingwinów. Na szczęście wszędzie szło znaleźć luźniejsze miejsca i
trochę odetchnąć. Kolejki do stoisk też zdarzały się zaskakująco rzadko,
właściwie tylko tam, gdzie sprzedawano coś wyjątkowego.
Kolejną cechą charakterystyczną były płatne toalety. To zresztą przypadłość
całego Berlina, a właściwie całych Niemiec: praktycznie nie ma czegoś takiego
jak darmowy kibel! Nawet w centrach handlowych niemal zawsze pobiera się
opłaty, co dla mnie jest po prostu chamskie. To tak jakby w restauracji po
posiłku kazali dodatkowo płacić. Pójście za potrzebą mieściło się w przedziale
0,50 - 1,50 euro, przy czym ta druga kwota wzbudzała oburzenie nawet u
przedstawicieli bogatych państw.
Nie muszę chyba dodawać, że na każdym jarmarku można było bardzo smacznie
zjeść (kuchnia z całego świata, ale najwięcej niemieckiej) oraz kupić
pamiątki, elementy wystroju i wyroby rzemieślników. Portfel nie był w takich
przypadkach zadowolony.
* Jarmark przy Czerwonym Ratuszu (Weihnachtsmarkt am Roten Rathaus)
Jeden z większych w mieście, zlokalizowany w samym centrum pomiędzy ratuszem,
wieżą telewizyjną a kościołem Mariackim. Działa od listopada do stycznia.
Bardzo tłoczny i chyba tu było najwięcej polskich wycieczek.
Symbol jarmarku - pięćdziesięciometrowe koło młyńskie z podgrzewanymi kabinami. Koszt przejazdu: 7 euro. Do tego kilka innych, mniejszych karuzel.
Uliczki stylizowane na dziewiętnastowieczny stary Berlin. Teren jarmarku,
dzisiaj pusta przestrzeń otoczona socrealistyczną architekturą, był kiedyś
gęsto zabudowany kamienicami.
* Jarmark na Alexanderplatz (Weihnachtsmarkt am Alexanderplatz)
Oddalony o kilka minut od jarmarku pod ratuszem, więc można obejrzeć je w
czasie jednej wizyty. Z daleka wydawał się skromny, ale potem okazało się, że
składa się z dwóch części, rozdzielonych torami tramwajowymi.
Widowiskowa piramida świąteczna, obowiązkowa na niemieckich jarmarkach (Weihnachtspyramide). Piramidy ustawiono prawie wszędzie, ale ta była jedną z najładniejszych.
Toaleta jedna lub dwie. Koszt: 1 euro. Tablica sugeruje, że należy sikać
pomiędzy drzewlami.
Najbliższa stacja: Alexanderplatz U2, U5, U8, S3, S5, S7, S9.
* Jarmark na Forum Humboldta (Wintermarkt am Humboldt Forum)
Precyzyjniej byłoby napisać, że to jarmark organizowany na terenie i w
sąsiedztwie Pałacu Berlińskiego, dawnego Pałacu Królewskiego. A jeszcze
precyzyjniej, że to nowa konstrukcja stylizowana częściowo na byłą siedzibę
pruskich królów, którą zburzyli komuniści. Po zjednoczeniu Niemiec
postanowiono ją odbudować, choć moim zdaniem efekt tych działań jest co
najmniej wątpliwy.
Stragany rozstawiono na dziedzińcu wewnętrznym (Schlüterhof) oraz w północnej części Schloßplatzu. Te fasady, która odtworzono na wzór historyczny, wyglądają bardzo ładnie podświetlone rozmaitymi wzorami.
Jarmark organizowany był po raz pierwszy i nie był przesadnie wielki, ale może
dzięki temu było tutaj dość luźno. Czasami nawet szło w spokoju porobić
zdjęcia 😏.
Na stanowiskach z jedzeniem panowała dziwna moda: po otrzymaniu potrawy
pobierano kaucję (Pfand) w wysokości 2 euro za... papierowy talerzyk!
Potem trzeba go było oddać i dostać zwrot. Dla mnie bez sensu, wszędzie były
kosze, nikt nie śmiecił, a te talerzyki i tak nie nadawały się do ponownego
użytku. Obsługa rzucała je na osobną brudną kupkę. Tyle wysiłku dla
segregacji? Przecież one i tak będą wymagać czyszczenia przed przemiałem.
Jarmark mile zdziwił nie tylko brakiem tłumów: w pałacu działa bezpłatna toaleta! To naprawdę berliński wyjątek!
Najbliższa stacja: Museuminsel U5.
*
Jarmark przy pałacu Charlottenburg (Weihnachtsmarkt am Schloss
Charlottenburg)
Jeden z najbardziej znanych, popularnych i zatłoczonych. Czasem tworzyły się
takie zatory, że ciężko było się przecisnąć, ale wystarczyło odbić lekko w bok
i robiło się luźniej. Tutaj także można było spotkać sporo grup z Polski.
Jarmark odbywa się w parku i na dziedzińcu pod barokowym letnim pałacem królów pruskich, co niewątpliwie wpływa na jego oblężenie. Fasady rezydencji są nieustannie oświetlone rozmaitymi, zmieniającymi się tapetami, dlatego warto tu zajrzeć po zmroku.
Inna atrakcja jarmarku to możliwość wejścia na dach jednego ze stanowisk (sprzedającego produkty kuchni węgierskiej). Z góry impreza robi jeszcze większe wrażenie, pod nami przelewa się nieustannie ludzka masa. Jarmark rozciąga się na takiej przestrzeni, że i tak nie ma możliwości ogarnięcia całości nawet z dachu.
Jarmark na Charlottenburgu uchodzi za ekskluzywny, więc prawdopodobnie chciano to podkreślić cenami toalet, wynoszącymi półtora euro! To naprawdę grube przegięcie! Kible były czyste i ogrzewane, ale jedynie dwa i do tego kiepsko oznaczone, więc do części kobiecej potrafiła się ustawić kilkunastoosobowa kolejka.
* Jarmark historyczny na terenie RAW (Historischer Weihnachtsmarkt auf dem RAW-Gelände)
Jarmark tematyczny odbywający się we dzielnicy Friedrichshain na terenach dawnych kolejowych zakładów naprawczych (Reichsbahnausbesserungswerk). Okolica jest ciekawa i mroczna, pełno tutaj
opuszczonych lub zaadaptowanych budynków przemysłowych, graffiti,
poukrywanych knajpek i klubów, prowadzących donikąd torów. Przyjechaliśmy
skuszeni "historycznością". Wstęp jest płatny, kosztuje 3 euro (z wyjątkiem
poniedziałku oraz wtorku) i jest to jednorazowe wejście (po opuszczeniu i
chęci powrotu musimy ponownie kupić bilet).
Przyznaję, że się troszkę zawiodłem. Ale tylko troszkę. Spodziewałem się czegoś w rodzaju zamku, średniowiecznego miasteczka, rycerzy i tym podobnych. Nic z tych rzeczy. Historyczne stylizacje były, część osób było przebranych (czasem ciężko stwierdzić za co 😏), pod nogi wysypano trociny niczym w stajni, a większość oświetlenia była gazowa lub za pomocą pochodni, lecz czegoś mi zabrakło... Może miałem za wysokie oczekiwania?
Mimo opłaty za wstęp toaleta także była płatna - 1 euro. W dodatku jedna, brudna i chłodna. Nieustannie trwały przy niej awantury osób twierdzących, że skoro kupili bilet, to kibel powinien być w cenie.
* Jarmark w Alt-Rixdorf (Alt-Rixdorfer Weihnachtsmarkt)
Jarmark lokalny w dzielnicy Neukölln. Działał tylko w jeden weekend (8-10 grudnia). Ciekawe jest
otoczenie, bo Rixdorf ma klimat małego miasta, jakim było jeszcze ponad sto
lat temu i zupełnie nie czuć, że jesteśmy w Berlinie.
Tutejsze kramy prowadzą organizacje charytatywne. Rozmaite: są świeckie zakony rycerskie, koreańscy ewangelicy, Lekarze Bez Granic, lokalne parafie wszystkich wyznań, Niemiecki Czerwony Krzyż, przedszkola i szkoły... Tak więc kupując grzańca wspomagasz np. kopanie studni w Ugandzie 😏. Zdecydowanie wolę taką formę niż zbieranie datków na ulicach.
W dodatku był to najtańszy jarmark w Berlinie: grzaniec kosztował
przeciętnie 3 lub 4 euro, ale dało się znaleźć również takie za 2,5 euro,
co wychodziło taniej niż w Polsce!
Kowale na bieżąco kuli żelazo póki gorące, można też było zobaczyć lamę i
inne zwierzaki.
W Rixdorfie spotkaliśmy Mikołaja takiego jakiego pamiętam jeszcze z
dzieciństwa, a nie wszechobecną wersję cocacolapodobną. Jak widać biskup był żonaty.
Tylko tutaj widziałem bezpłatne toalety (toi-toje), były też płatne kible
miejskie (0,50 euro).
Najbliższa stacja: Karl-Marx-Str. U8.
To skromny wybór z wielkiej ilości jarmarków. Podobno godne polecenia są
m.in. te na Gendarmenmarkt (byliśmy pod nim, ale nie widziałem powodu, aby
płacić 2 euro za wstęp), na Potsdamer Platz oraz w Spandau (kiedyś go
odwiedziliśmy, rzeczywiście fajny).
Informacje praktyczne:
* większość jarmarków zaczynała działać dopiero od popołudnia (zwłaszcza w
tygodniu), przed 14-tą funkcjonowały tylko te największe.
* pamiętając zamach terrorystyczny w Berlinie sprzed kilku lat zastanawiałem
się jak będą wyglądać środki bezpieczeństwa. Tymczasem odwiedzane przez nas
jarmarki nie były jakoś specjalnie odgrodzone od ulicy (z wyjątkiem tego pod
ratuszem), każdy chętny do masowego morderstwa raczej nie miałby problemu z
wjechaniem w tłum. Człowiek czuł się jednak bezpiecznie, widać było sporo
służb ochrony i nieco mniej policji.
* aby kupić wino należy opłacić kaucję za naczynie (Pfanz). Wynosiła
ona od 3 do 5 euro, jedynie na Rixdorf były plastikowe kubki za 0,50 euro. I
znów trochę się zawiodłem, większość naczyń do picia była szklanych i
skromnie zdobionych. Ciężko było znaleźć coś ładnego i glinianego na pamiątkę. Oczywiście
można było podchodzić z własnym naczyniem, ale wtedy obsługa potrafiła
podejrzliwie sprawdzać, czy nie mamy za dużego kubka.
* na jarmarkach króluje gotówka. W wielu miejscach kartą nie zapłacimy, o
czym informowały stosowane kartki. Z tego powodu wystawiono mobilne
bankomaty. Trzeba też uważać na sprzedawców, całkiem sporo z nich
"zapominało" wydać resztę. Tu euro, tam dwa i druga pensja ląduje do
kieszeni. Należy nie odchodzić i domagać się wypłaty należnego bilonu.
* nie odkryję Ameryki, gdy napiszę, że najszybciej i najwygodniej poruszać się komunikacją miejską.
Berlińska sieć metra (U-Bahn) i kolejki miejskiej (S-Bahn) jest niesamowicie
rozwinięta. Bilet 24-godzinny na strefy A i B (strefa C to tereny poza
miastem) kosztuje 9,5 euro i ważny jest od momentu skasowania.
* informacji o wszystkich jarmarkach udziela
oficjalna strona Berlina: berlin.de.
Ceny:
Poza jarmarkiem na Rixdorf wszędzie były one podobne albo wręcz takie same
(dotyczyło to zwłaszcza napitków). Zmowa cenowa albo jakiś odgórny nakaz.
Jedzenie potrafiło się różnić o jedno lub dwa euro, większe wahania bywały
przy rękodziele i pamiątkach. Poniżej subiektywna lista:
* grzaniec, poncz - 5 euro, z wkładką od 7 euro,
* piwo - od 5 euro,
* kieliszek wódki - od 3,5 euro,
* zapiekanki z serem, warzywami i/lub mięsem - od 7 euro,
* pieczone pieczarki - 7 euro,
* Schupfnudeln - kluseczki podobne do kopytek, sześć sztuk 6 euro,
* frytki - od 5 euro,
* currywurst - od 5 euro,
* krakauer (krakowska) - od 5 euro,
* stek - 7,5 euro,
* bratkartofle - 6 euro,
* porcja jedzenia kuchni tajskiej - od 9 euro,
* donutsy - pięć sztuk za 5 euro,
* zielona kapusta z kiełbasą (bardzo smaczne!) - 6 euro.
* trdelniki - od 6 euro,
* makaron z gulaszem (okazał się makaronem z keczupem i maciupeńkimi
kawałkami mięsa) - 6 euro.
Widać, że sporo ciekawych rzeczy można zobaczyć i zapewne dla handlarzy dodatkowa możliwość zarobku. Da sią zauważyć, że spore tłumy odwiedzają taki jarmark. Fajnie pokazałeś tego kowala. Nawet w Polsce takie obrazki należą do rzadkości. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOdzwyczaiłem się od takich tłumów. W Czechach jest jakieś 10 razy mniej osób ;)
UsuńA ci kowale ponoć są na Rixdorfie na stałe, nie tylko w czasie jarmarków. Pozdrawiam ;)
Kurczę, byłam ponad dobre dziesięć lat temu i wydaje mi się, że aż takich tłumów nie było... Chciałoby się wrócić, ale jednak ten tłok odstrasza - w Wiedniu mam wystarczający :D
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że najgorzej jest w weekend, jak się zwalają wycieczki, więc trzeba pojechać do Berlina w tygodniu ;) W Wiedniu to mnie też dawno na jarmarku nie było...
Usuń