piątek, 5 stycznia 2024

Kiskőrös: baseny, traktory i Sándor Petőfi.

Węgierski strażnik graniczny jak zawsze każde otworzyć bagażnik.
- Papierosów nie mam, z alkoholu trochę piw, wina i jedna rakija - opowiadam znudzonym głosem.
Madziar kiwa ręką, aby jechać. Nie wszyscy mają tyle szczęścia: na sąsiednim stanowisku blond suka w mundurze trzepie auta tak ostro, jakby od tego zależał los Europy. Kobiety pograniczniczki są zawsze takie gorliwe.
Przekroczenie granicy zajęło dwadzieścia pięć minut. Mało, patrząc na całą granicę i jakie korki się na niej tworzą i dużo, biorąc pod uwagę jak boczne to przejście.


Przed nami krótki odcinek węgierskiej części Banatu. Pierwsza wioska to Tiszasziget, nie ma w niej nic ciekawego.


Druga to Újszentiván. Mieszka w niej kilka procent Serbów, stąd posiada też serbską nazwę Нови Сентиван.


W centrum wita typowa węgierska pomnikomania, a z boku dostrzegam niewielką, sympatyczną spelunkę.



Segedyn (Szeged)
 mijamy wewnętrzną obwodnicą. Potem krótkie odcinki autostrady i bocznymi, spokojnymi drogami podążamy do celu. Okolice porośnięte są ładnym dla oka lasostepem (pusztą)



Jak zawsze wracając z Bałkanów zatrzymujemy się na ostatnie dni u Węgrów, żeby wygrzać się na basenach termalnych. Kiedyś robiliśmy tak również jadąc na południe, ale w ostatnich latach uznałem, że będę wydawał mniej pieniędzy u przydupasa Putina. Tak więc zostaje tylko ostatni weekend. Podobnie jak rok temu wybrałem miasto Kiskőrös, liczące kilkanaście tysięcy mieszkańców. Jest kompaktowe, posiada kilka sklepów i knajp, a przede wszystkim fajny kompleks basenów, w którym nadal w cenie noclegu na kempingu jest wejście nad wodę i to niedrogie.
Kemping jest zadrzewiony i nie ma problemów, aby znaleźć tam spokojne miejsce. Rozbijamy się w podobnym miejscu, co ostatnio, ale tym razem dokładnie sprawdzam, czy na ziemi nie ma białych plam świadczących o bombardowaniach z góry 😏.


Na kempingu królują kampery i przyczepy, w standardowym namiocie śpimy tylko my. To w sumie żadna nowość. Wśród narodowości prawie sami Węgrzy, Kiskőrös zdecydowanie nie leży na szlakach międzynarodowej turystyki. Oprócz nich jest kilku emerytów z Niemiec oraz po jednym aucie z rejestracjami rumuńskimi, belgijskimi i holenderskimi. Miarą prowincjalności jest reakcja pań w kasie, które nie znają żadnego cywilizowanego języka.
- Poland? - dziwią się na mój wpis w formularzu meldunkowych.
- Lengyel - podpowiadam.
- Aaa!


Kompleks basenowy nie jest ogromny, ale w zupełności wystarcza na tutejszą frekwencję. Rzecz jasna dominują osoby w starszym wieku, dopiero w weekend pojawiają się młodsi. Wylegiwanie się w wodzie i na trawie, testowanie piwnych ciekawostek, słowem - piątkowy relaks.
Tak na marginesie - źródła wody termalnej odkryto przypadkowo, w czasie prowadzonych w latach 50. ubiegłego wieku odwiertów w poszukiwaniu ropy naftowej.







Pewna starsza pani mówi nam "dzień dobry". Okazuje się, że jest z Częstochowy, a wracają z mężem z Chorwacji. Zawsze jeżdżą do Kiskőrös, bo tu jest najtaniej. 


Obsługa krząta się jak lis w kurniku, bo na sobotę przewidziano jakąś imprezę. Ciężarówką przywozi się dodatkowe krzesła, stoliki, targają nawet donice z palmami; czekam, aż zaczną malować trawę na zielono.


Kolacja z jednorazowego grilla 😊.


Jak chyba każde prowincjonalne węgierskie miasto nawet w weekendowe wieczory próżno szukać tłumów na ulicach.



Muzeum - dom rodzinny Sándora Petőfiego, o którym jeszcze napomknę.


Jak muzeum, to muszą być pomniki. Wokół chałupy są ich dziesiątki. Jeden z nich - pod blokiem - przedstawia Júlię Szendrey, żonę Petőfiego, która też była poetką.


Miejscowości partnerskie Kiskőrös.


Na rynku działają dwa lokale. Jeden do pub, drugi to fastfood, ale taki rozbudowany, mają kilkadziesiąt rodzajów jedzenia. Siadamy tam i przyglądamy się miejscowym motoryzacyjnym szpanerom. To akurat się nie zmienia, tacy zawsze się znajdą, tylko, że zamiast sportowymi autami pędzą przez centrum... traktorami! Ze zdumieniem gapię się jak gazują, wchodzą w poślizgi niczym czarnym BMW, po czym wracają i wszystko zaczyna się od nowa.


Rowerzyści muszą tu uważać na panoszące się na ścieżkach słupy.


W sobotę od siódmej rana słychać ryk traktorów. Zaglądam za płot, ale to nie sąsiedzi.


Około ósmej hałas się zwiększa i ulicą, prowadzącą z pól, nadciąga cały sznur traktorów! Nowe, stare, zabytkowe, cała plejada! To część dzisiejszej imprezy.




Nie wszyscy jednak przekonali się do silników, niektórzy wolą tradycyjne czteronożne środki transportu.


Na kąpielisku gra muzyka, jakieś regionalne gwiazdy radiowe nawijają do mikrofonów, ale generalnie siedzący w wodzie mają ich gdzieś, nikt nie zwraca na te hałasy większej uwagi.


Według ostatniego spisu kilka procent mieszkańców deklaruje się jako Słowacy (po słowacku miasto nazywa się Malý Kereš). Na budynku ratusza widnieje tablica urzędowa w słowackiej wersji, ale na początku nie potrafiłem rozszyfrować określenia mešťanosta, ponieważ nigdzie takiego na Słowacji nie widziałem. Okazało się, że w przeszłości był to jeden z zarządzających miastem, dzielący się władzą z burmistrzem. Ostatni raz osoby z takim tytułem sprawowały swój urząd za czasów księdza Tiso, dzisiaj rolę tę spełnia primátor.


Słowakiem był również Sándor Petőfi, choć to bohater narodowy Węgrów, a nie Słowaków. Urodził się w tej miejscowości jako Sándor Petrovics, zrodzony z małżeństwa Márii Hrúz (Mária Hrúzová) i Istvána  (Štefana) Petrovicsa. Słowackość matki nie budziła zastrzeżeń, natomiast w przypadku ojca do tej pory wiele źródeł podaje, że był on Serbem plus jeszcze kilka innych mijających się z prawdą kwestii. Madziarzy przejrzeli dokładnie genealogię przodków Petőfiego. Nazwisko faktycznie zdaje się pochodzić z Bałkanów, więc być może prapraprapradziadowie przybyli stamtąd na tereny Górnych Węgier, ale kilka wieków wcześniej. Tata urodził się na węgierskiej (również dzisiaj) ziemi, ale opinie, czy czuł się Węgrem oraz w jakim stopniu mówił po madziarsku są sporne, na pewno nie miał nic wspólnego z serbskością. Mama przyszła na świat we wiosce niedaleko Martina i badacze też spierają się jaki język był przez nią najczęściej używany (Słowacy twierdzą, że słowacki, Węgrzy - co oczywiste - że ich godka). Obydwoje należeli do wyznawców kościoła ewangelickiego, czyli tego bardziej patriotycznego, niż ówczesny katolicki. To ciekawe, że z takiej mieszanki wyrósł wielki węgierski patriota, który nie miał żadnych wątpliwości kim jest. Być może słowackie korzenie były jednym z powodów jego prowęgierskiej gorliwości (ponoć śmiano się z jego słowiańskiego akcentu), prawdopodobnie również rodzina uznawała, że najlepszym sposobem na osiągnięcie sukcesu jest madziaryzacja i asymilacja. 


Początkowo nie było pewności, w której miejscowości urodził się poeta i późniejszy powstaniec, ale już w 1862 roku (w czterdziestą rocznicę urodzin) umieszczono na chałupie stosowną tablicę. Od końca stulecia dom był na utrzymaniu gminy i odwiedzali go turyści, w 1958 wpisano go na listę zabytków. Może kiedyś uda mi się zajrzeć do środka, bo do tej pory albo trafiałem na remont albo na drzwi zamknięte z innych powodów. W pobliżu, oprócz wspomnianych pomników, jest cała ścieżka edukacyjna informująca o różnych tajemnicach rodziny Petrovics.


Myślałem, że znajdę jakieś słowackie ślady na cmentarzu, ale nic z tego - nie było słowiańskich nagrobków. Udało się znaleźć jedynie nazwisko Szlovak. Innych starych grobów zachowało się całkiem sporo.



Sobotni handel przy cmentarzu.


W ostatnich chwilach przed opuszczeniem miasta kręcę się po różnych uliczkach. Chciałem napisać "mniej turystycznych", ale całe Kiskőrös, poza muzeum i basenami, nie jest turystyczne.




Zaglądam na dworzec kolejowy. Zamknięty na głucho, choć pociągi oczywiście przez Kiskőrös kursują i to niemało, ponieważ biegnie tędy główna węgierska linia z Budapesztu na Belgrad. Dwie pozostałe linie nie miały tyle szczęścia - na tej do Kalocsy jeżdżą jedynie składy towarowe, a ciekawą wąskotorówkę do Kecskemét zamknięto całkowicie i rozebrano.



Znów wybieram boczne drogi. Częściowo biegną one granicą Parku Narodowego Małej Kumanii (Kiskunsági Nemzeti Park). Park ten nie tworzy jednej całości, składana się on aż siedmiu rozdzielonych fragmentów. Powołany został m.in. do ochrony puszty, dawnego życia pasterskiego i hodowli bydła. I rzeczywiście w oddali widać pasące się krowy, budynki gospodarcze, poprzegradzane pastwiska.



Osadnictwo jest dość rozrzucone. Nieduże wioski, ale niektóre z małymi perełkami.


Największą miejscowością jest niewielkie miasto Izsák. Na trawniku przed ratuszem postępująca pomnikomania; jest nawet jeden huzar...


Ten pomnik zapewne dotyczy powstania z 1956 roku. Pomijam już fakt, że obecne Węgry swoją polityką i postawą plują tamtym powstańcom w twarz, ale po grafice można odnieść wrażenie, że protestowali wówczas łysi Cyganie w t-shircie i dżinsach!


W Izsák urodził Béla Kiss, prawdopodobnie największy węgierski seryjny morderca (nie licząc polityków i żołnierzy). Ma na swoim koncie co najmniej trzydzieści kobiet; po zabójstwie konserwował je w alkoholu drzewnym. Ciała odkryto, gdy trwała Wielka Wojna, a on przebywał na serbskim froncie - nigdy nie został złapany i ukarany, w sumie nie wiadomo, co się później z nim stało. 
W ramach odganiania zła pod kościołem katolickim wystawiono świętego papieża.


Sama świątynia ma przyjemne, klasycystyczne wnętrze. Na suficie jest malowidło przedstawiające świętego Stefana ofiarującego swoją koronę Maryi i Dzieciątku. Ten motyw pojawia się w wielu krajach chrześcijańskich, co miało dowodzić wyjątkowej łączności pomiędzy Bogiem a państwem. Potem przychodziły wojny, katastrofy, zarazy i mit pryskał...



Wkrótce wjeżdżam na autostradę i zaczyna się nuda. Czasem tylko jakieś owieczki pojawią się za płotem.


Wraz z niemieckimi, austriackimi i francuskimi rejestracjami wraca cywilizacja i kultura, czego dowodem jest panujący na parkingach syf. Byle do przodu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz