niedziela, 23 marca 2025

Na Łysej Górze pożegnanie z zimą, której nie było.

Na najwyższym szczycie Beskidu Śląsko-Morawskiego byłem do tej pory co najmniej cztery razy. Wybrałem się po raz piąty (w tym trzeci raz z tatą), bo tam mieliśmy jedyną szansę, aby w czeskich Beskidach w marcu spotkać jeszcze zimę!

Z ciekawości pozwalamy nawigacji poprowadzić się najkrótszą drogą. Ta ciągnie nas po naprawdę dziwnych miejscach, dziurawych asfaltach, jezdniach bez możliwości minięcia się. Pod Prašivą spotykamy dziesiątki zaparkowanych byle jak samochodów i jeszcze więcej ludzi udających się na szczyt: bez wątpienia ta słoneczna sobota wyciągnęła z domów tłumy. Krótsza droga niekoniecznie oznaczała w tym przypadku szybszą, ale mieliśmy ładny widok na Łysą Górę, Smrk, Radhošť i pasmo Ondřejníka.



Bardzo malownicze ujęcie kościoła w Malenovicach (Malenowitz) - świątynia prezentuje się prawie jak w Alpach 😏.


Przejeżdżamy przez wioskę i ciśniemy aż na sam koniec asfaltu w dolinie potoku Satina. A tam czeka nieczynny od kilku lat hotel Petr Bezruč przy którym znajduje się nadal czynny parking. Płatny 100 koron przy wyjeździe, kartą lub monetami. Zastanawiam się co będzie, gdyby zabrakło miejsc? Prawdopodobnie jakbyśmy wjechali tylko na minutę i zawrócili, to i tak by nas skasowało. A miejsca jest już niedużo, za szlabanem stoją dziesiątki samochodów jeden obok drugiego. Zapowiada się niezły tłok na szlakach.
Po wyjściu na powietrze szybko zamieniam galotki z długich na krótkie: termometr pokazuje już 11 stopni, a temperatura ma jeszcze iść w górę. Zima pełną gębą. 


Ponieważ szlak na początkowym odcinku tworzy mocne zakosy, więc wpadam na genialny pomysł użycia skrótu w postaci ścieżki prosto pod górę. Patrzyłem wcześniej na mapę, ale nie dojrzałem, to dwieście metrów podejścia na niecałym kilometrze! Jest naprawdę stromo! A ja czasem zapominam, że tatuś ma już siedem dyszek na karku i choć jego kondycji mogłoby zazdrościć wielu znacznie młodszych mężczyzn, to jednak dostanie w kość już na samym początku potrafi załamać wiele osób. Ale nie jego, a zawracaniu nie ma mowy!


Stromiznę przeszliśmy bardzo wolno, w dodatku w końcówce musieliśmy się wdrapywać po powalonych drzewach. Potem jednak jest już znacznie łatwiej: szeroki jak droga niebieski szlak wydaje się być niemal płaski. Znowu tworzy zakosy i większość osób, zamiast skręcać, idzie prosto przez rezerwat, my jednak tym razem wybieramy oficjalną ścieżkę.


Co jakiś czas spotykamy schodzących ludzi z raczkami w rękach. Czyżby u góry było tak ślisko, że trzeba je będzie zakładać? Wkrótce się przekonamy. Pierwsze nieśmiałe płaty śniegu pojawiają się na wysokości 850 metrów.


Kawałek dalej od tego węzła szlaków znajduje się mohyla Ivančena. W 1946 roku skauci z Ostrawy upamiętnili tutaj swoich kolegów, zabitych rok wcześniej w ostatnich tygodniach wojny w Cieszynie. Postawili krzyż obok którego w kolejnych latach dokładano kamienie wspominające różne ofiary. Kiedy komuniści zlikwidowali niezależne harcerstwo włączając je do ruchu pionierskiego, mohyla stała się symbolem sprzeciwu przeciwko wszelkiemu uciskowi. Były okresy, że władze próbowały zakazywać odwiedzania tego miejsca, a także starały się kontrolować turystów, czy nie noszą w plecakach... kamieni 😛. Oczywiście szanse powodzenia takich akcji były niewielkie, a symboliczny pomnik oporu rozrósł się do kilkumetrowego muru. Paradoksem historii jest to, że do dewastacji mohyly doszło dopiero po upadku reżimu, kiedy to nieznani wandale rozbili wiele pamiątkowych tablic. Niedawno Ivančena przeszła rekonstrukcję i przybrała postać kamiennego kopca oraz przyległego do niego amfiteatru. Pomiędzy kamieniami widać tablice i kamyczki stare i nowe, niektóre nie mają ideologicznej treści i są po prostu wspomnieniami zmarłych przyjaciół.


Robimy sobie zdjęcie z faną: ponieważ murki są za niskie do postawienia aparatu, więc swą pomoc oferuje pewien Czech.


Nasza dzisiejsza trasa w dużej mierze pokrywa się z zimową wędrówką sprzed kilku lat, tylko wtedy był tu śnieg i nawet nie wiedzieliśmy, że na kopcu są jakieś tabliczki. Ale biała powłoka i tak na nas czeka - stopniowo pojawiają się coraz większe fragmenty zlodowaconego śniegu. Jeszcze ich za mało, aby ubierać coś pod buty.


W końcu lodu nie można już minąć, a zaczyna się podejście, więc w końcu wyciągamy z plecaków: ja nakładki, tata raczki. Oczywiście, ledwo je założyliśmy, to lód się skończył 😛.


To tylko krótka przerwa. Przez dziurę w lesie widać, że szczyt jest cały w bieli, a przełecz pod Malchorem, która jest na wysokości 1205 metrów, to początek rzeczywistej zimy. Śniegu jest tutaj jeszcze co najmniej kilkadziesiąt centymetrów, w niektórych miejscach więcej.




Ostatnie podejście to charakterystyczne zygzaki: po częstych osunięciach ziemi stok został zabezpieczony barierkami, sadzi się na nim nowe drzewa. To najprzyjemniejsza część wspinania, bo wyłoniły się panoramy.



Jakieś trzy czwarte Czechów posiada na nogach raczki, ja ze swoimi nakładkami wyglądam jak kretyn. Jeszcze lepiej prezentują się ci w samych butach, bo mało któremu udaje się utrzymać równowagę. Niektórzy zbiegają, inni zjeżdżają na stopach albo tyłku. Moda turystyczna przeróżna: od osób z krótkimi rękawkami i spodniami po takie, dla których zima się jeszcze nie skończyła i należy założyć czapkę i grubą kurtkę. Mi się co prawda zdarzyło już chodzić w krótkich galotkach po śniegu, ale jeszcze nie w nakładkach 😏. A do tego pomiędzy wszystkimi przemyka cała masa psów, tego dnia spotkaliśmy ich co najmniej setkę.


Kiedy na moment robiło się luźniej, można było na spokojnie sycić oczy górami. Prosto przede mną zalesiony Malchor. To piąty pod względem wysokości szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego albo czwarty, jeśli nie uwzględnimy drugiej kulminacji na Smrku. Żaden szlak na Malchor nie prowadzi. Z tyłu po prawej grzbiet z Prašivą i Ropičką.


Widoczność jest dzisiaj bardzo słaba, żeby nie napisać fatalna. Można się było tego spodziewać przy połączeniu silnego słońca i wysokiej temperatury. W kierunku wschodnim zakres dostrzegalny gołym okiem to Skrzyczne i Barania Góra, czyli jakieś czterdzieści kilometrów.


W stronę północną jest jeszcze gorzej: nawet zabudowania Frydka-Mistka i Ostrawy są zamglone. Z punktów charakterystycznych: w środku kolektor zbożowy w Bašce, z tyłu po prawej wielka strefa przemysłowa i elektrownia Kunčice.



Ostatnie metry podejścia.



Fabryka Hyundaia w Nošovicach oraz elektrownia w Dětmarovicach, którą widać z wielu miejsc na Śląsku.


Różne szczyty Beskidu Śląsko-Morawskiego, za nimi dolina Olzy i graniczne pasmo Beskidu Śląskiego z Wielką Czantorią.


Dolina Ostrawicy z Frýdlantem, pasmo Ondřejníka oraz Velký Javorník. Brakuje nie tylko przejrzystości, ale też kolorów. Okres przejściowy pomiędzy dwiema porami roku nie rozpieszcza fotografów.



Przed trzynastą zdobywamy północny kraniec największego szczytu Beskidu Śląsko-Morawskiego. Siedzi tam grupa Polaków. Podbiega ich koleżanka i radośnie krzyczy:
- Odkrycie roku! Wiecie, że tutaj jest schronisko?!
- No nieee, naprawdę? - wołają.
- Taaak!  A z tamtej strony też widać góry! To kolejna część panoramy!
Zastanawiam się, czy oni w ogóle zdawali sobie sprawę gdzie jadą, czy też smartfon ich zaprowadził? 😉

Tata wyciąga lornetkę dzięki której udaje mi się dostrzec słabiutki zarys Sudetów, ale na zdjęciu nie da się tego pokazać. Szukamy też Elektrowni Łaziska, lecz nie jesteśmy pewni, czy na pewno ją widzieliśmy.


Łysa Góra, dla Czechów Lysá hora, dla Niemców Kahlberg, ale też Lysa-Berg, Lissa Hora, dla Ślązaków Gigula (choć to już tereny czeskojęzyczne). Niezależnie od nazwy z 1324 metrami przez pięć lat nosiła dumne miano najwyższego szczytu Protektoratu Czech i Moraw, chociaż nie leży ani w jednych ani w drugich 😏. Na pewno jest najwyższym szczytem Śląska Cieszyńskiego. Gdyby nie wymyślenie odrębnego pasma, to byłaby też najwyższa w Beskidzie Śląskim. Trzeci najbardziej wybitny szczyt Republiki Czeskiej (gdyby włączono ją do Polski też byłaby trzecia), ale dopiero trzydziesta piąta pod względem wysokości w całym kraju.
Wybudowany na niej nadajnik urokiem nie grzeszy, lecz dzięki temu bezbłędnie można ją rozpoznać z daleka.


Szczyt, jak przystało na tak popularne miejsce, jest mocno zabudowany. Oprócz nadajnika i obiektów typowo turystycznych mamy dyżurkę ratowników (niestety, nową, rozebrano stary domek) oraz stację meteorologiczną. Termometr pokazuje 13 stopni na plusie.


Schroniska są dwa: prywatne, czyli większa i bardziej oblegana Chata Maraton...


...i mniejsza Bezručova chata, należąca do Klubu Czeskich Turystów. To kopia schroniska, które spłonęło w latach 70. ubiegłego wieku. Zawsze było w niej tłoczno, dziś nie, więc wchodzimy do środka.


Wnętrza są dość przyjemne i mają górski klimat. Brak kolejek do kasy, zamawianie idzie sprawnie. Bierzmy po zupie: ja czosnkową, tata kapuśniak. Do tego napoje: ja tradycyjnie piwo, tata Becherovkę. Ceny dość przyzwoite jak na tą lokalizację.


Stoły na przemian pustoszeją i się zaludniają. Przychodzi sporo rodzin z dziećmi, większość z raczkami w rękach. Część osób siedzi na tarasie i grzeje się w słońcu obok metalowego "drzewka" z lunetami w stronę wybranych szczytów.


Boczne fragmenty tarasu odgrodzone są szybami.


Co my dzisiaj zobaczymy z tej strony? No cóż, przejrzystość nie poprawiła się w czasie posiedzenia w schronisku. Natomiast pomaga śnieg utrzymujący się w wysokich górach i na trasach narciarskich. Dzięki temu rozpoznałem Wielką Raczę, a dalej za nią bardzo słabo bieleją granie Tatr oddalone o plus minus sto kilometrów.


Łatwiej było je dostrzec przez lornetkę. W tym przypadku nieco podkręciłem kontrast, aby wyłonił się Rozsutec i inne szczyty Małej Fatry,


Zbiornik Šance jeszcze częściowo zalodzony. Na drugim zdjęciu Radhošť i kaplica na szczycie.



Zaglądamy jeszcze na krótką wizytę do Maratonu. Tam ludu znacznie więcej i kolejka do baru, który jest kiepsko zorganizowany. Na ścianach wiszą obrazy z życia Emila Zátopka.



Między Maratonem a wieżą kryje się Steinerne Haus (Kameňák), czyli jedyna pozostałość po schronisku wybudowanym jeszcze przez Beskidenverein. Nie wiem co oznacza ta kupa gruzu: czy to resztki obiektów wyburzonych pod nowe budynki?


Zerkam w kierunku Beskidu Żywieckiego...


...i idziemy do słupa wyznaczającego szczyt, żeby zrobić zdjęcie z faną. Nie jest to łatwe, gdyż pojawiły się całe grupy osób, których prawdopodobnie głównym celem wyprawy było robienie sobie fotek 😏.


Od razu zrobiło się wiosennie: odkryte brzuchy, dekolty, obcisłe spodnie eksponujące tyłki, faceci w żonobijkach... tylko ten śnieg nadal nie pasuje.


Tu też kolejka...


W końcu udaje nam się uwiecznić z faną zachodząc obelisk od tyłu!


Zegarek wskazuje godzinę piętnastą, więc rozpoczynamy zejście. Czerwony szlak cały jest w śniegu. Raczki oraz nakładki znowu się przydają.




Tu zima trzyma się jeszcze mocno.



Z dołu próbuje podjechać dwóch rowerzystów. W pierwszej chwili uznałem, że to niezłe hardkory, ale potem okazało się, że używają elektryków.... Największą trudność sprawiało im poruszanie się po śniegu.
- Takie coś by nam się przydało - wskazują raczki mojego taty.
- Mogę wam odsprzedać - rzuca.
- A za ile?
- Tylko 100 euro - wołam.
Nie podjęli negocjacji 😏.


Śnieg kończy się jak ręką odjął na rozdrożu Lukšinec (około 950 metrów n.p.m.). Ludzie na szlaku też, bo większość czerwonym schodzi do Ostravic. Nasz żółty szlak prowadzi natomiast przez mały rezerwat Ondrášovy díry: to dwa wąwozy z jaskiniami, w których zimują nietoperze. Według legendy ukrywał się w nich także zbójnik Ondráš (Ondraszek).


Przerażające drzewo pożerające tabliczkę!


Słońce schowało się za zboczem i od razu zrobiło się jeszcze mniej kolorowo. Na polanie z wyciągiem orczykowym widzę w dole hotel przy którym zaparkowaliśmy, a powyżej niego ścianę płaczu na którą wspinaliśmy się kilka godzin wcześniej.


W niewielkim przysiółku U Veličků znajduje się gospoda przy szlaku! Niestety, akurat w tym tygodniu była zamknięta.


Ostro złazimy w dół. Nie chciałbym tu podchodzić. Na końcowym odcinku pojawia się asfalt. Ciśnie nim w górę facet wpatrzony w smartfon jak sroka w kość. Gdyby była tam dziura, pewnie by w nią wpadł. Kawałek za nim drepcze kobieta. Zagaduje do nas po polsku:
- Przepraszam, czy tam wyżej jest wodospad?
- Nie, wodospad jest niżej - odpowiadam.
- No właśnie tak myślałam, ale google prowadzi nas do góry - mówi babka i pokazuje mi telefon. Ma włączony widok satelitarny i do tego w formie 3D, więc jak dla mnie wygląda to zupełnie nieczytelnie. Wyciągam z kieszeni papierową mapę, na którą pani patrzy jak na małego kosmitę.
- Jesteśmy tutaj, a wodospad tutaj, obok skrzyżowania - pokazuję. - To powinno być niedaleko.
- Byliśmy tam, ale go nie widzieliśmy...
Po kilkuset metrach jest skrzyżowanie z drogą, wodospad zaś znajduje się w głębokiej dolinie zaraz za nią. Słychać go z daleka, są tablice do niego kierujące. Trzeba być głuchym i ślepym, żeby go przegapić. Schodzimy po długich schodach, kolanom to to nie podoba.


Satinský vodopád jest jednym z najbardziej znanych w czeskich Beskidach. Turystów przyciągał już w XIX wieku i teraz też na dole kręci się trochę osób. Są Polacy, Ślązacy i dziewczyna z napompowanymi ustami. Polka czy Ukrainka? Śpiewna mowa szybko przynosi odpowiedź. Właścicielka napompowanych ust uwiecznia swoje psy, inni uwieczniają się sami, muszę trochę odczekać, aż wodospad będzie pusty. Robię mu zdjęcie w modnej formie "białej wody".


Pozostało nam jeszcze podejść do parkingu. Tuż pod koniec zgubiliśmy szlak, więc ostatnie metry polegały na przedarciu się przez chaszcze. Aut zostało niewiele w porównaniu z ranem.


Nieczynny hotel i nadajnik na Łysej Górze. Wydaje się całkiem blisko.


Parking tak nas polubił, że szlabany nie chciały nas wypuścić. W końcu udało się wyjechać... A po udanym dniu tradycyjnie pojechaliśmy na kolację do browaru restauracyjnego w Vojkovicach 😊.

4 komentarze:

  1. Fajna wycieczka, kurczę nie wiedziałem, że da się zejść do wodospadów (piękne zdjęcie wodospadu).
    A ja już czekam jak to białe już zniknie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne miejsce na taki jednodniowy wypad. Ile czasu zajął Wam dojazd z Gliwic ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niecałe dwie godziny (z Łazisk, nie z Gliwic ;) ), ale spokojnie można by odjąć od tego jeszcze pół godziny, bo stawaliśmy przy kantorze i GPS bardzo dziwnie nas prowadził :P

      Usuń