środa, 28 grudnia 2016

Lysá Hora (Gigula) w chmurach i ślizgawicy

O ile przez większą część roku nie udało nam się z tatą wybrać wspólnie w góry, to pod koniec nieco to nadrobiliśmy 😉. W październiku Bílý Kříž, w listopadzie Filipka z Wielkim Stożkiem, więc gdzie w grudniu? Wymyśliłem Lysą Horę, bo tam ojciec jeszcze nie był.

Niestety, tym razem nie trafiliśmy z pogodą. Dwa wcześniejsze dni była idealna pogoda z czystym niebem, w wigilię widziałem na kamerkach piękny poranek, natomiast 23 grudnia słońce zakryły chmury, jest szaro i buro!


Parkujemy na dzikim parkingu za wioską Malenovice (Malenowitz). Termin w końcówce grudnia to już nasza tradycja, choć zwykle po świętach, a nie przed. Liczyliśmy, że w wigilię wigilii będzie pusto, a tam już stoi z dziesięć samochodów!

Śliską drogą dreptamy do szpetnego hotelu Petr Bezruč. Tam kolejne kilkadziesiąt aut! Zdecydowanie Czesi też lubią koniec roku w górach.


Szlak jest bardzo śliski, dobrze, że w lesie można go ominąć bokiem. Żałuję, iż nie wziąłem raków z domu.


Korzystamy ze skrótu wskazanego nam przez Czecha - tutejsza ścieżka to już w ogóle kompletna ślizgawka i zaczynamy się zastanawiać, czy lepiej nie zawrócić?


Dobrze, że tata miał kije, więc pożyczyłem jeden z nich 😉.

Na szczęście szlak, do którego ponownie doszliśmy, jest w lepszym stanie i można iść w miarę normalnie.


Piękne widoki w kierunku doliny, gdzie zostawiliśmy wóz.


W pewnym momencie zaś można skrócić trasę, ale widać, że w lesie znowu ludzie "tańczą na lodzie", więc spokojnie wybieramy dłuższy szlak.

W miejscu zwanym Ivančena oglądamy symboliczną kamienną mogiłę, ustawiono w 1946 przez czechosłowackich skautów. Upamiętnia ich kolegów, których zabili Niemcy w ostatnich tygodniach wojny. Obok niej coś w rodzaju amfiteatru.



Spotykamy tu grupę dziarskich emerytów w wieku 70-80 lat. Mieszkają gdzieś pod Jesionikami i należą do jakiegoś klubu turystycznego. Po górach chodzą często i dwa razy w tygodniu, ruszają się, aby nie "zardzewieć" 😉. Każą pozdrowić panoramę ze szczytu, gdyby poprawiła się pogoda 😊.


Na to się jednak nie zanosi... Trawersujemy szczyt Malchor, tu podejście jest momentami ostrzejsze.


Przy szlaku mijamy... udekorowaną choinkę! Szkoda, że nie wzięliśmy nic z domu do dołożenia.


Końcówka to zygzaki i strome podejście pod szczyt. Zastanawiam się, czy widoczne tu konstrukcje to ochrona przyrody albo może raczej przed lawiną? Widać też, iż na górze jest jaśniej.



Lysá Hora (Gigula, Lysa-Berg, Kahlberg). 1324 metry, najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego, a do 1968 roku również Beskidu Śląskiego. Najwyższa góra Śląska Cieszyńskiego, a dawniej Protektoratu Czech i Moraw.

Znana ze swojej wybitności i charakterystycznej wieży telewizyjnej, którą teraz ledwo widać.


Stoi tu dawne schronisko Beskidenverein z 1933 roku - Steinerne Haus (Kameňák, a dziś śmieszna nazwa Desítka). Podczas mojej ostatniej wizyty w 2013 roku zjadłem w niej swojego pierwszego nakladaneho hermelina 😋. Dziś zamknięte, chyba służy jako miejsce udzielania noclegów.


Dużo się od mojej ostatniej wizyty zmieniło: wybudowano i otwarto dwa schroniska! Bezručova chata to kopia obiektu Klubu Czechosłowackich Turystów z 1934 roku, które spłonęło (prawdopodobnie podpalone) w 1978 roku.


Naprzeciwko zaprasza Chata Emil Zátopek - Maratón (durniejszej nazwy chyba nie szło wymyślić). Są w niej wolne miejsca (ludzi na Giguli masa), więc tam siadamy. Moloch bez klimatu, jedzenie średnie, do tego gigantyczna kolejka do kasy. Fatalnie to zorganizowano...


Na pocieszenie przebija się słońce, tak, że momentami mamy nad głowami niebieskie niebo. Ale chmury nie dają za wygraną...






No nic, trzeba będzie tu wrócić w lepszą pogodę, ta jest zdecydowanie najgorsza na jaką tu trafiłem.

Robimy jeszcze sobie zdjęcie z faną :).


Schodzimy inną trasą w kierunku zachodnim. Poniżej szczytu chmury ponownie gęstnieją.


Pojawiają się też rowerzyści - idioci, którzy zjeżdżają na pałę, prawie taranując ludzi. O dzwonku można zapomnieć. W ramach kary jeden z nich zalicza efektowny upadek.


Znów widzimy świąteczną choinkę, tym razem udekorowaną... damską bielizną 😀.


Na zielono-żółtym szlaku ponownie wraca lód... Musimy zwolnić tempo i uważać na każdy krok.


Potem postanawiamy, jak na początku dzisiejszej wędrówki, skrócić sobie drogę i schodzimy pod nieczynnym wyciągiem w kierunku doliny i widocznego w niej hotelu. Z naprzeciwka pod górę gramoli się tata z dzieckiem i ciągną dwie pary nart.


Przy samochodzie jesteśmy przed godziną 16-tą. Zdjęcie nie różni się za bardzo od tego z godziny 10-tej...


Pogoda dała ciała, ale i tak warto się było przejść zgodnie z grudniową świecką tradycją ;).

A że to ostatni już wpis w tym roku, życzę wszystkim oby 2017 nie był gorszy niż obecny :).

2 komentarze:

  1. Tobie tez wszystkiego dobrego w Nowym Roku :) powodzenia na szlakach gorskich!

    OdpowiedzUsuń