Druga tegoroczna wycieczka z tatą nastąpiła w listopadzie. Tym razem dla odmiany wybraliśmy czeski Beskid Śląski.
Parkujemy pod sklepem w Hrádku (Gródek, Grudek), niedaleko przystanku kolejowego. Zaczyna się tu zielony szlak, początkowo biegnący pod górę asfaltową drogą.
Już stąd doskonale widać rozciągające się za nami góry Beskidu Śląsko-Morawskiego z wyróżniającym się szczytem Ostrý. W górnych partiach jest trochę białego.
Na końcu asfaltu stoi biały budynek przypominający z daleka pałacyk - połączenie zboru czeskobraterskiego (o czym informuje dwujęzyczna tablica) oraz chyba budynku mieszkalnego.
Obok stoi pomnik Wincentego Witosa, który podczas pobytu na emigracji w Czechosłowacji w 1937 roku przyjechał do Hrádku na kuracje ziołowe, mające złagodzić jego problemy gastryczne.
Widok z parkingu na Kozubową, po lewej Wielki Połom.
Szlak przez chwilę biegnie lasem, następnie znów wraca na drogę. Dochodzimy do przysiółka z niedługim wyciągiem. Warunki narciarskie raczej jeszcze kiepskie 😉. Ale owce widać nie narzekają.
Dla turystów otwarta jest chata Hrádek, mieszcząca się w zwykłym domu. Można tu dojechać samochodem a i piechotą nie jest daleko z dołu, więc trochę ludzi mimo wczesnej pory się kręci.
Mamy nadzieję na czosnkową, ale ta już wybyła. Zadowalamy się więc czymś innym :).
Z okolic chaty widoczki na dolinę Olzy, budowaną obwodnicę Trzyńca i Javorový ze swoją wieżą, którego odwiedziliśmy rok temu tuż przed wyborami.
Na polance stoi kaplica św. Izydora wystawiona w 2012 roku przez właścicieli chaty turystycznej.
Robimy sobie zdjęcie; fanę niestety zostawiłem w domu 😑.
Za kapliczką znajduje się tzw. Aleja Dobra. Wytyczono ją w 2014 roku: szesnastu włodarzy okolicznych miejscowości posadziło na niej jabłonie różnych czeskich odmian. Każdego roku dosadza się trzy kolejne drzewka - zaszczytu tego dostępują wybrani ludzie dobrej woli, którzy bezinteresownie pomagają innym. Przechodzący obok turyści oczywiście mogą się częstować w sezonie jabłkami, a nawet powinni ;).
Blokowiska i zakłady Trzyńca.
Po około kilometrze chodzimy do Filipki - składającej się z kilkunastu chałup rozłożonych pod szczytem o tej samej nazwie.
Miejsce jest w tym momencie nieco zatłoczone - sporo ludzi przybywa do niego w czasie spacerów, zwłaszcza do sympatycznego bufetu. Na razie jednak go mijamy i idziemy dalej wzdłuż polan z widokami na pasmo graniczne z Małym i Wielkim Stożkiem.
Bufetowy kot wysokogórski ;).
Fajna drewniana chałupa.
Stary pomnik z napisem "Forstmeister Emil Merk † 24. VI. 1911". Jeśli tu zmarł, to przynajmniej w ładnym miejscu.
Czuć już zbliżającą się zimę, gdyż pojawił się pierwszy bałwan 😃. Lekko uświniony liśćmi, może to kolory maskujące?
Szczyt Filipki (polska Wikipedia podaje 768 metrów wysokości, czeska i mapy 771) to trójstyk. Zbiegają się na nim tereny gmin Hrádek, Návsí i Nýdek.
Filipka jest węzłem kilku szlaków, największym w tym rejonie obok Stożka. Postawiono na niej również niewielką wiatę.
Widoki w kierunku przełęczy Jabłonkowskiej zamglone...
...w stronę doliny potoku Hluchová (Głuchówka) trochę mniej.
My natomiast obieramy kurs na Wielki Stożek - ostatni raz byłem na nim ponad cztery lata temu, ale nigdy od czeskiej strony. Liczba turystów momentalnie spada do zera, widać Czechów tam nie ciągnie.
Końcówka do granicy jest ostrzejsza, a ścieżka węższa.
Wychodzimy obok pozostałości po tablicy przy węźle nazywanym "Pod Velkým Stožkem".
Niezbyt fortunnie postanowiliśmy wejść na szczyt niebieskim szlakiem granicznym. To ledwo kilkaset metrów, ale stromo i ślisko.
W schronisku PTTK tłok i ścisk, w powietrzu czuć zaduch. Szybko rzucam okiem na ceny - piwo o 100% droższe niż dwa kilometry dalej w czeskim przybytku.
- Chcesz coś zjeść? - pytam tatę.
- Nie, a ty?
- Też nie.
- To idziemy stąd.
Wizyta zajęła nam mniej niż minutę ;). Fotografuję jeszcze widoczki na polską stronę. Beskid Żywiecki ledwo widoczny.
Schodzimy w stronę Małego Stożka. Pogoda zaczyna się psuć, ale i tak była nam łaskawa, bo prognozy zapowiadały znacznie gorszą.
Przy dawnym przejściu turystycznym ponownie wchodzimy na czeską ziemię. Po wyjściu z lasu doskonale widać zabudowania Filipki.
W dolinie Hluchovej podobno jest jakaś gastronomia, ale budynek wygląda na zamknięty. Gramolimy się zatem z powrotem do Filipki, tym razem mając za sobą Wielki Stożek.
Obok bufetu rozłożył się miejscowy i sprzedaje swojskie sery. Kupujemy, po czym udaje nam się znaleźć wolny stolik w środku i zjeść obiad :).
Zastanawiamy się którędy wracać do samochodu: trasą, którą przyszliśmy czy może dłuższą do Návsí? Z powodu zbliżającego się zmroku preferowałem tą pierwszą, ale tata podejmuje ojcowską decyzję, aby pójść czymś nowym.
Na szlaku mijamy gospodarstwo w którym produkują wspomniane sery. Są też głodne i ciekawskie owce ;).
W lesie widzę nietypowy słupek Teschner Kammer. Nietypowy, bo z cyframi. Dodano je później i wykorzystano jako oznaczenie sektora leśnego?
Noc coraz bliżej. Bardzo lubię ten moment, gdy góry kładą się spać.
W Návsí (pol. Nawsie, niem. Nawsy) ucieka nam autobus, ale za trzy kwadranse będziemy mieli pociąg. Zaglądamy więc do dworcowej knajpy, typowej spelunki.
- Klimat jak ze Szwejka - mówi tata. - W Polsce takie coś na dworcu byłoby niemożliwe.
Fakt. Tu czuję się jak w domu, podobnie jak stali bywalcy oglądający mecz hokeja. ;)
Ciekawostką jest fakt, że przez długie lata miejscowy dworzec nosił nazwę "Jabłonków". Samo miasto położone kilka kilometrów dalej takowego nie posiada, gdyż w czasie budowy kolei w XIX wieku rajcy nie chcieli go u siebie (pociągi miały straszyć zwierzęta i wywoływać pożary). Gdy po upadku komunizmu Nawsie odłączyło się od Jabłonkowa (procesy dokładnie odwrotne niż ostatnio w RP) po kilku latach zmieniono nazwę na obecną.
Piętrowa Škoda CityElefant (oficjalnie Elektryczny Zespół Trakcyjny serii 471) przyjeżdża punktualnie. Skład nowy, czyściutki i cichy. Świetnie się musi sprawdzać na zatłoczonych trasach podmiejskich. Przejazd do sąsiedniej stacji trwa trzy minuty, za bilety płacimy około czterech złotych.
Samochód na nas grzecznie czeka tam, gdzie go zostawiliśmy. Kolejna udana wyprawa uskuteczniona :)
Super wycieczka :) Szkoda, ze nie bylo czosnkowej zupy, mam ogolnie wrazenie, ze ostatnio ciezko dostac ja w Czechach :<
OdpowiedzUsuńTrudniej znaleźć, a jeśli już jest, to zazwyczaj z granulatu albo prawie bez czosnku :( Naprawdę sztuką zjeść teraz smaczną czeską czosnkową!
UsuńKurcze, super trada. Lubię te rejony. W każdej wsi knajpy z kelnerem. U nas chyba za 100 lat nie dojdziemy do takiej kultury? Sam widzisz jaka różnica jest w schronisku 😣
OdpowiedzUsuńNa Filipce mają dobre jedzenie, że o pivie nie wspomnę :))))
OdpowiedzUsuńJedzenie smaczne, choć wybór był już niewielki z racji godziny. Co do czeskich schronisk to ja mam mieszane uczucia - jedzonko mają tańsze niż w RP, piwo to oczywiste, ale z drugiej strony turysta nie może wyciągnąć swoich zapasów.
UsuńCo prawda to prawda. Jeśli chodzi o swoje jedzenie są bardzo restrykcyjni. Być może inne tradycje? Mam gdzieś foty z mojej wycieczki, czas sklecić jakiegoś posta :)
UsuńPozdrawiam :)
Na Filipce jestem kilka razy w roku (6-8). Lubię trasę z Hradka, lub z Na Wsie, albo ze Stożka. Tras jest więcej. Można z Wisły i przez Mały Stożek i od Nydka wdrapać się lub ze Soszowa potem dalej tą samą trasą.
OdpowiedzUsuńJutro mam iść na Filipkę ponownie. Nie wiem czy wyprawa się uda, bo pogoda zrobiła się nieciekawa. Może być ślisko. Nie wiem czy raczki by pomogły. Ma być trochę słońca, ale jednak mroźno i wilgotno. Trudno się więc zdecydować.
Pozdrawiam miłośników gór!
Jutro akurat pogoda ma być całkiem znośna w Beskidach, ale raczki wziąłbym obowiązkowo :)
UsuńPozdrawiam również!