środa, 7 grudnia 2016

Barania Góra na nas już czeka... Zima też.

Nie jestem fanem polskiego Beskidu Śląskiego. Uważam go za zbyt zabudowany, tłoczny i stosunkowo nudny. Ostatnie w nim wizyty następowały zazwyczaj od czeskiej strony. Tym razem jednak wybór miejsca okazał się trafny - schronisko Przysłop pod Baranią Górą. Jedne ze najszpetniejszych w Beskidach, blokowaty klocek bez klimatu z kiepską obsługą - tak było do niedawna. Od końca 2015 roku to się zmienia - z zewnątrz niewiele można zrobić, ale nowi dzierżawcy intensywnie remontują je w środku, zrobiło się bardziej klimatycznie i przytulnie. No i od maja pracuje tam nasza koleżanka ;)

Z racji iż pogoda znów zaskoczyła i kierowców i drogowców w piątek do Wisły docieramy z różnych stron. Mi przypadł zatłoczony, śmierdzący, zimny busik z Katowic. Poleciłbym go mojemu znajomemu, zadeklarowanemu korwiniście, który wielokrotnie sugerował, że wszelki transport powszechny dotowany z budżetu należałoby zlikwidować, a pozostawić tylko prywatną inicjatywę. Życzę mu samych takich sympatycznych podróży ;)

Neska dociera na dworzec wiślański z Krakowa chwilę po mnie. Zastanawiamy czy jechać do Czarnego czy na Kubalonkę, ale w końcu wybieramy przełęcz. A tam pełnia zimy! :D


Obawiałem się trochę warunków - kumpela ze schroniska już mi pisała, że śniegu jest pół metra i ciągle pada. Do tego ostro wiało. Zaplanowałem więc możliwe najbezpieczniejszą trasę z największymi szansami na przetarte szlaki.

Wiatr na szczęście ustał. Ruszamy około 17.30, jest już całkowicie ciemno. Czerwony szlak (nota bene Główny Szlak Beskidzki) do przełęczy Szarcula prowadzi uczęszczaną drogą, więc jest tu wręcz momentami ślisko od podłoża rozjechanego przez często mijające nas samochody.


Na Szarculi pojawia się problem, gdyż interesujący nas kierunek zatarasowany jest powalonymi drzewami. Już się zastanawiam czy nie schodzić w kierunku zapory, ale postanawiamy zajrzeć co jest za barykadą. A tam wyraźne ślady samochodu, po których idzie się jeszcze lepiej niż dotychczas :)


Później okazało się, że jechał tu Chudy z Przysłopu, który przybył właśnie do tych zwalonych drzew. Bardzo ułatwił nam zadanie :)

Szlak wije się tu jakoś dziwacznie lasem, my korzystamy z drogi. Maszeruje się naprawdę przyjemnie, zwłaszcza, że atmosfera jest bardzo zimowa :). Gdzieś po lewej widać światła wyciągów na Cienkowie - myślałem, że już jeżdżą, ale to tylko naśnieżanie. 

A śniegu faktycznie nasypało już sporo.


Po jakiejś godzinie od wyjścia z Kubalonki docieramy do Stecówki. W prywatnym schronisku widać jakieś słabe światła, ale ewidentnie jest zamknięte. Czy ono jeszcze w ogóle działa?


Kilkaset metrów dalej świeci się kościół MB Fatimskiej. Świeci się nowością - stara świątynia spłonęła w 2013 roku, ale ją odbudowano i ponownie służy wiernym dosłownie od paru dni. Patrząc na nią mam skojarzenia z kaplicą w której po raz pierwszy zaśpiewano "Cichą Noc", choć w ogóle nie są do siebie podobne. Ale ten czar chwili... ;)


Na parkingu zaparkowało kilka samochodów, jednak ludzi przez okna nie widać, nie słychać też żadnej melodii. Podobno wnętrze jest tak szczelne, iż nie przepuszcza żadnych dźwięków. Myśleliśmy, że to może roraty, ale to tylko zwykła msza. Na roraty w tych okolicznościach może i ja bym się skusił ;)


Droga ponownie staje się całkowicie odśnieżona; dojeżdżają tu ludzie, a dzieciaki zjeżdżają właśnie na sankach. Neska z kolei próbuje złapać zająca, lecz tylko tłucze sobie kolano :(

Czerwony szlak prowadzi przez pola równolegle do przysiółka Pietraszonka, jednak my schodzimy w dół skrótem do kaskad na Czarnej Wisełce. Tak jak przypuszczaliśmy - był on doskonale utrzymany. 

Przy potoku biegnie szlak czarny od zapory. Widzimy, że jechał tędy pług, wiemy więc że do schroniska dotrzemy bez żadnych kłopotów. Trasa jest dość monotonna, lecz gęby cały czas nam się cieszą - raz, że zima, taka jaką lubimy, a dwa - że u góry już czeka na nas koleżanka :)


Dwukrotnie mijają nas samochody. Nie machamy, ale też nikomu z kierowców (jednym z nich był Chudy ze schroniska, w drugim siedzieli GOPR-owcy) nie przyszło do głowy aby się zatrzymać i spytać, czy potrzebujemy podwózki. W sumie jednak nawet nie bardzo chcieliśmy, szkoda tego mrozu dookoła :) 

Czarna Wisełka wije się raz z prawej a raz z lewej strony...


Wraca czerwony szlak z którym rozstaliśmy się na Stecówce. Ani z tamtej strony ani jego odcinek przez las w kierunku Przysłopu nie był tknięty ludzką stopą - my kontynuujemy wędrówkę drogą, która pod koniec trochę kręci.

Krótko po 20-tej widać już światła schronu. Przyszliśmy szybciej niż sądziłem :)


W schronisku jest pusto oprócz trzech wspomnianych GOPR-owców, mijających nas na szlaku autem. Siedzą chwilę i się zbierają zaraz na szczyt. Nie chciałbym ich spotkać na swojej drodze, gdybym potrzebował chociażby informacji. Najpierw lekko wyśmiewają nasze plany na dzień następny, które wydawały się im bardzo skromne (chcieliśmy wejść na Baranią a potem np. do Kaskad Rodła i wracać przez Czarne). Proponują trasę ambitniejszą - przez Malinowską Skałę, a następnie to już nie pamiętam, ale nie wiem czy nie wspominał czegoś o Salmopolskiej!
- Taka sympatyczna wycieczka na 20 kilometrów, akurat na cały dzień! - mówi jeden z nich.
- Ale warunki są ciężkie - mówię ja.
- Od Baraniej wszystko będzie poprzecierane! My sami idziemy teraz do góry.
- O, to nam rzeczywiście przetrzecie. A gdzie dalej idziecie?
- A gdzie chcecie żebyśmy przetarli?
- Najlepiej wszędzie, niech każdy idzie w inną stronę - sugeruje Neska :lol .

Więc już wiemy, że będzie poprzecierane, wycieczka na 20 kilometrów i jeszcze na koniec, że stokówka - droga trawersująca całą kopułę Baraniej Góry - jest odśnieżona i można nią szybko chodzić.

Ahaa. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, ale przecież to są profesjonalni GOPR-owcy, a ja szary (dziś to raczej biały) człowiek, to co ja tam się znam...

Wieczór mija nam z Kamką na konsumpcji strawy i napitków i dłuuuugich rozmowach.


Rano pogoda taka jak w prognozach - mgła, chmury, zero słońca. No, ale jest zima, to już coś.


Podczas śniadania jeszcze skracamy nasz dzisiejszy plan - wejdziemy na Baranią i z powrotem. No, chyba, żeby się przejaśniło.

I już na początku szlaku okazuje się iż gówno, a nie jest on przetarty. Tzn. widać, że ktoś nim szedł, ale idzie się baaardzo wolno i baaardzo ciężko, człowiek zapada się przy każdym kroku.


Przejście przez polanę z wyciągiem położonym nad schroniskiem wydaje się trwać wieczność! Gdy w końcu PTTK znika nam z oczu otrąbiamy pierwszy sukces.


Brniemy mozolnie do przodu, metr za metrem.


Po jakiejś godzinie dochodzimy do pnia ze trzema znakami i zerkamy na mapę - przeszliśmy nieco ponad pół kilometra, około 1/4 trasy! Mnie już od pewnego czasu brzmiało w głowie:
"Kiedy powiem sobie dość 
A ja wiem, że to już niedługo"...
No i właśnie sobie powiedzieliśmy. Dalsza wędrówka byłaby kompletnie bez sensu. Szczyt w końcu byśmy pewnie osiągnęli, ale za jakieś 3-4 godziny, a jeszcze powrót, to akurat chyba na późną kolację :|.

Zarządzamy odwrót - aby go uczcić wyciągam jedyne posiadane piwo, które niemal natychmiast porywa George, a któremu Inez urządza sesję zdjęciową.


Schodzenie zajmuje nam niewiele mniej czasu niż wchodzenie. Już nie czujemy żadnego żalu, że w ten dzień za dużo nie łaziliśmy.


Idziemy jeszcze z ciekawości zobaczyć to "przetartą stokówkę"... a tam śniegu nawalone i tylko pojedynczy ślad nart! No zarąbiście, dziękujemy panom z <cenzura> GOPR-u za sprawdzone i cenne informacje! Już widzę lecące w las "kur...y" gdybyśmy zeszli do niej z Baraniej Góry i chcieli nią wracać.


A na razie wracamy do schroniska, pora jeszcze młoda, a w niedzielę też jest dzień :)

2 komentarze:

  1. wbrew pozorom takie mega śniegowe warunki, ciemność to najlepszy czas na zdobywanie gór - najlepsze wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mróz i ciemność jest klimatyczna, szło się świetnie :) Natomiast mega śniegowe warunki potrafią mocno ograniczyć plany ;)

      Usuń