Pierwszy wyjazd górski w 2025 roku zaczął się optymistycznie: przed
Prudnikiem mamy słoneczko, mgiełki i zimową aurę. Aż chce się wyjść z
auta i robić zdjęcia!
Niestety, wkrótce potem wszystko zakrywają chmury.
W Jeseníku słońca całkowicie brak, ale za to śniegu więcej,
więc coś za coś. Przed wyprawą uderzam do knajpki na powitalną IPĘ, czyli
dokładnie tak samo jak w ostatni wypad 2024 roku, tylko tym razem nie sam, a
z Bastkiem.
Zakładamy plecaki. Przechodzimy przez rynek i przez linię kolejową w kierunku
Głuchołaz (funkcjonowała komunikacja zastępcza). To było miesiąc temu; kilka
dni po naszej wizycie śnieg stopniał i wrócił na jesenickie ulice dopiero teraz.
Niebieskim szlakiem podchodzimy pod Kopę
(Koppenberge). Ścieżka jest wyślizgana, więc wyciągam raczki, a
właściwie nakładki. Po ich nałożeniu idzie mi się dość dziwnie, okazuje się,
że jeden z nich ciągle się podwija i spada. Biorę zapasowy od Bastka,
lecz ten także nie chce się trzymać; bardzo podejrzane, przecież używałem ich
nie raz! Idę zatem dalej w jednym raczku. Dla odmiany Bastkowi daję zapasowy
kijek, więc ja podchodzę w dwóch, a on w jednym 😏.
Po prawej Zlatý chlum (Goldkoppe), na którym byłem tuż przed Sylwestrem,
w jakże innej pogodzie. Widać więc, że wybraliśmy dokładnie przeciwny kierunek
wędrówki: wtedy to były Jesioniki, tym razem Rychleby,
ewentualnie Góry Złote.
Końcówka Rychlebów w stronę północnym, za nimi województwo opolskie.
Centrum Jeseníka z kościołem Wniebowzięcia Maryi Panny. Z tyłu
modernistyczny budynek kilku urzędów, w tym miejskiego, celnego i pracy.
Przez nasze problemy z raczkami dajemy się wyprzedzić pewnemu starszemu
facetowi. Postanawiamy, że pierwszy i ostatni raz tego dnia!
W uzdrowisku Lázně Jeseník (do 1947 Gräfenberk, Bad Gräfenberg) pusto i cicho. Ewidentnie nie jest to środek sezonu, nie jest to chyba
nawet połowa. Tak naprawdę w ogóle nie widać innych ludzi. Podchodzimy pod
główny budynek (Priessnitzovo sanatorium), gdzie ostrzega nas mijany
wcześniej turysta:
- Tam jest zamknięte!
Czy on naprawdę myślał, że jesteśmy klientami tego przybytku? 😛
Już wiemy gdzie podziało się słońce: gdzieś za głównymi szczytami Wysokiego
Jesionika.
Termometr na przystanku autobusowym pokazuje zero stopni, ale śnieg przy
gruncie jest przymrożony. Podchodzimy ponad Lázně, gdzie na skraju lasu stoi
pomniczek drogi świętego Jakuba. Tych tras pątniczych ostatnio mocno się
namnozyło.
Całkiem ładna panoramka: po lewej bardzo turystyczny Zlatý chlum, po prawej
płaski i bezszlakowy Orlík. Poniżej zabudowa uzdrowiska.
Bywalcy Jeseníka doskonale wiedzą, że szlaki w okolicach miasta pełne są
mniejszych i większych pomników. To kolejna zasługa uzdrowiska: pomniki
stawiali wdzięczni kuracjusze, pomniki stawiały władze, a także różne
organizacje. Zazwyczaj postawały nad źródełkami, a tych są tutaj dziesiątki.
Po II wojnie światowej na pewien czas o nich zapomniano, potem odpowiednio
poprawiono usuwając napisy w niewłaściwym języku, przez co większość z nich
wygląda dziś inaczej niż w oryginale. Mimo to stanowią cenne pamiątki
leczniczej historii miasta i za każdym razem, gdy tu jestem, staram się
zobaczyć coś nowego. Tym razem w dużej mierze powtarzam trasę pomnikową z
odbytej już wizyty w tej części Rychlebów, ale miała ona miejsce ponad
dziesięć lat temu, więc czuję się tak, jakbym wszystko widział po raz pierwszy
😏.
Jako pierwszy trafia się Rumunský pramen (König Carol Quelle), jedna z najładniejszych marmurowych konstrukcji w lesie. Ufundował go król
Rumunii Karol, który w 1888 roku spędził w sanatorium siedem tygodni. Dziś
pierwotna nazwa została zakryta, a królewską koronę zastąpił znak uzdrowiska.
Kawałek dalej leżą dwa źródła: Smrkový i Vilémův pramen. Są
jednymi z najstarszych, datuje się je na rok 1839 (Sibenfichten Quelle,
przemianowane potem na Fichten Quelle). W 1867 roku prawe z nich
nazwano Princ Wilhelm Quelle. Niektóre strony www podają, że powodem
miała być koronacja Wilhelma II na pruskiego króla, ale to nieprawda, bowiem
taki zaszczyt spotkał Wilusia sześć lat wcześniej, w dodatku tego z numerem
pierwszym, a nie drugim 😏. Rzeczywistym patronem był Wilhelm IV z dynastii
Nassau, przyszły wielki książę Luksemburga, który wówczas bawił w Gräfenbergu.
Pod koniec XIX wieku doszło do przypadkowej zamiany nazw obu źródeł, więc
dzisiaj to lewe jest Vilémův pramenem, prawe
Smrkovým pramenem, a jeszcze przez pewien czas zwano ich pramenem Partyzánů. Tabliczki są nowiutkie. Warto dodać, że kiedyś obok źródeł stała wiata dla
kuracjuszy.
Jitřní pramen, słynący "od zawsze" ze smacznej, lekko radioaktywnej
wody. Powstał jako Böhmische Quelle, ufundowali go arystokraci z
Czech i Moraw. Dawniej obok źródła działała niewielka restauracja. Dzisiejsza
forma pomnika pochodzi z lat 60. ubiegłego wieku, poprzednia uległa
zniszczeniu w czasie wiosennych roztopów.
Jeden z najbardziej okazałych: Priessnitzův pramen (Priessnitz Quelle). W tym przypadku pomnik nie przeszedł istotnych zmian oprócz płyt z nazwą,
zmieniono także wieńczącą go amforę. Jeszcze dekadę temu obok stała solidna
drewniana wiata, w której spaliśmy pewnej jesieni, dziś nie ma już po niej
śladu.
Opuszczamy teren przyległy do uzdrowiska, zaczynamy zdobywać wysokość idąc w
kierunku północnym. Na żółtym szlaku nie
ma żadnych ludzkich śladów, czasem zdarzą się tropy sarny lub zająca. Czuć, że
śnieg nie jest związany z podłożem, bo co chwilę jedną stopą (tą bez raczka)
ślizgam się na lodzie czającym się pod warstwą białego. W pewnym momencie, na
ostrzejszym podejściu, zaczynam bezradnie coraz szybciej poruszać nogami, lecz
stoję w miejscu, wreszcie zaczynam zjeżdżać w dół i uderzam kolanami w
zlodowaciałą ziemię! Bastek się śmieje, ale takie pułapki potrafią być
naprawdę nieprzyjemne.
Odbijamy ze szlaku w bok, aby skorzystać z Nassauskej stezki
(Nassau Weg). To stara trasa prowadząca z uzdrowiska, wytyczona w
latach 70. XIX wieku z inicjatywy Adolfa, wielkiego księcia Luksemburga.
Monarchowie z tego księstwa lubili tutejsze wody.
Trochę szkoda braku słońca, ale ja najbardziej stęskniłem się za prawdziwą
zimą i tutaj ją mamy! Biało, śnieżnie, żadnych innych turystów, cisza z rzadka
tylko przerywana odgłosem pojedynczego ptaka!
Im wyżej, tym więcej skał. Najpierw trafia się Sommerova skála (Die Sommer Felsen). Tabliczkę z niemiecką nazwą umieszczono na ścianie w 2019 roku.
Dalej: Nassauská skála. Tutaj zachowała się oryginalna tabliczka z
tekstem Die Nassau Felsen.
Żeby nie było, iż tylko łazimy przy pomnikach i skałach, to jest też szczyt ,
na który prowadzi ścieżka wielkiego księcia:
Studniční vrch (Hirschbad). Mój zegarek pokazuje tysiąc metrów, lecz w
rzeczywistości jest ich 992. Jest to najbardziej wybitny
wierzchołek Gór Rychlebskich - ponad czterysta metrów. Na szczyt nie prowadzi
żaden szlak (żółty biegnie nieco niżej),
ale spotkamy tu odpowiednią tabliczkę i nadajnik.
Między szczytem a szlakiem jest coś nowego: Jelení koupel (Hirschbad Quelle). Według legendy w tutejszym źródle łania moczyła zranioną nogę -
zaobserwował ją Vincenz Priessnitz i wówczas wpadł na pomysł leczenia ludzi. O
pierwotnym źródełku niewiele wiadomo, być może w ogóle nigdy nie wypływała tu
woda, tylko zbierała się po deszczach. Dwa lata temu miejsce to urządzono od
nowa, a czechosłowackie tablice zastąpiła niemiecka. Zastanawialiśmy z
Bastkiem czy to oryginał czy nie. Ja twierdziłem, że jest za nowa, on - że
mogli wyczyścić starą. Ponieważ na czeskich stronach nic nie pisze o
oryginale, więc to zapewne kopia.
Z częściowo zarośniętej polany pod źródełkiem/pomnikiem widać Biskupią Kopę.
Tam też nie ma słońca, więc prognozanci pogody jak zwykle dały ciała.
Tu nie jestem pewien, co to za górka.
Schodzimy na północne stoki i robimy sobie postój we wiacie na rozwidleniu
szlaków Ripperův kámen (Ripper Stein). Kawałek obok domku
rzeczywiście leży kamień upamiętniający Johanna Rippera, zięcia Priessnitza.
Przy wiacie są ponownie ludzkie ślady, jakiegoś jednego osobnika, który kręcił się w kółko. Idziemy za nimi do Pramena Pokroku (Vorwärts Quelle). Marmurowa deska z napisem jest oryginalna, ale nie
z 1848 roku, gdy obudowano źródło, lecz z początku 20. stulecia, kiedy przeszło ono remont.
Aby nie wracać się tą samą ścieżką, ciśniemy na przełaj przez las. Powalone drzewa, dziwne ślady, ni to ludzkie, ni zwierzęce, a szlaku ciągle nie widać. Kierunek jednak musi być prawidłowy! Wychodzimy na teren po wycince, żadnych oznaczeń. Już wołam do Bastka, aby sprawdził GPS-a, lecz pojawiła się dróżka i biało-niebiesko-białe maźnięcia farbą. A więc jednak szliśmy właściwie.
Z tego miejsca mamy panoramę z Pradziadem oraz innymi ważnymi szczytami
Wysokiego Jesionika.
Bardzo przyjemny widok, gdy w dolinach także jest biało, a nie tylko na
szczytach.
Mimo, że mamy dopiero czternastą trzydzieści, to zrobiło się mroczno. Chmury
skutecznie blokują dopływ światła, choć w tle widać różne kolory: za
zboczem Šeráka i niższymi szczytami Hanušovickiej vrchoviny.
Nie umiem się napatrzeć, cykam zdjęcie za zdjęciem. Pradziad oddalony jest o
niemal dokładnie dwadzieścia kilometrów.
Červená hora i Dlouhé stráně.
Schodzimy w dół po śladach kilku osób i po dwudziestu minutach jesteśmy
przy Medvědím kámenu. Skały były popularnym punktem widokowym już
półtora wieku temu, do tej pory można na nich przeczytać wykute Bären Stein
oraz datę 1859. Znalazły się też głąby, które nawet tutaj musiały przytargać
kłódki i przypiąć je do barierki.
Z tego miejsca widoki ograniczone są do Šeráka i Keprníka. Gdy się dobrze
przyjrzeć, to można dostrzec schronisko Georgschutzhaus pod
Šerákiem.
Zakład przetwórstwa wapienia obok którego będziemy za jakiś czas przechodzić.
Ślady innych osób skończyły się, więc ktoś zszedł do punktu widokowego i
zawrócił. My schodzimy dalej, tym odcinkiem jeszcze nie szedłem. Słabo
oznaczony, kluczy pomiędzy skałami, momentami jest bardzo stromo. Czasem nie
wiemy którędy przejść, łapiemy się drzew albo kamieni, osuwamy się na śniegu
próbując zatrzymać się kijkami. Mój jedyny raczek zdążył się zerwać i
podróżuje w plecaku, Bastkowi też się jeden urwał. Śpieszmy się kochać raczki,
tak szybko odchodzą.
Gdy się w końcu wypłaszcza, mijamy linię kolejową do Žulovej, też wówczas
zawieszoną. A kawałek za nią fragment szlaku, który opisany był w internecie
jako zamknięty z powodu szkód powodziowych. Zastanawialiśmy się, co tutaj woda
mogła zniszczyć i wyszło na to, że mostek przy drodze. Potok Vidnávka
(Weidenauer Wasser) jest szeroki na kilka metrów i nie wygląda groźnie, ale
brzegi są podmokłe, a kamienie śliskie. Głupio byłoby do niego wpaść.
Przekraczamy rzeczkę kawałek wyżej, bez niepotrzebnych strat. Potem musimy
podejść asfaltem pod jaskinię Na Pomezí, zamkniętą w zimie.
Znowu musimy pójść w górę, choć mamy już tego serdecznie dość. Mijamy zakład
przetwórczy wapienia, gdzie akurat wpadła ciężarówka.
Uważając na śliską ścieżkę schodzimy do Lipovej-lázně (Bad Lindewiese),
jednocześnie kontrolując czas, aby nie spóźnić się na odjazd pociągu. Powoli
zaczyna zmierzchać.
Gdzieś daleko zachodzi słońce.
Wioska wygląda jakby już kładła się do snu, bo na ulicach prawie nikogo nie
spotkaliśmy.
Ludzie są za to na dworcu i czekają na pociąg. Kolej u Czechów to
nadal inny świat niż u nas: Lipová-lázně zamieszkana jest przez około dwa tysiące osób, a budynek dworca jest otwarty i działa w nim kasa.
Siadamy na ławkach. Przeszliśmy niby tylko siedemnaście kilometrów, lecz trasa
zmęczyła nas tak, że czuję się, jakby wykorzystał mnie dinozaur.
Pociągiem wracamy do Jeseníka kończąc w ten sposób debiutancką górską
wędrówkę 2025 roku. Była to pierwsza wyprawa zupełnie pozbawiona słońca od
trzech lat, a jednocześnie pierwsza w prawdziwie zimowych klimatach od 2023
roku, tak więc suma minusów i plusów wyszła dodatnio 😏.
Śnieg jest, to jest najważniejsze. Mnie już denerwuje widok gór w styczniu-lutym bez śniegu. Szkoda, tylko braku słońca, bo by wyglądało to nieco weselej.
OdpowiedzUsuńŚnieg był, ale już nie ma. W ostatnich dniach było go na tyle niedużo, że stopniał nawet w mrozie!
UsuńNo ja nie wiem jak wy to robicie. Ja w tym roku pojechałam w zachodniopomorskie - był śnieg. Pojechałam do Wałbrzycha - miotło tym białym g... jakby się wściekło, góry wokół całe białe... Pojechałam do Bytomia - napadało... Może śnieg jest złośliwy i pokazuje się tylko tym, którzy nie chcą go widzieć?? ;)
UsuńPod Opolem było tej zimy siedem - słownie SIEDEM - dni, kiedy był śnieg. Poza tym - nic. Jadę w kierunku Jesioników i nic. Dopiero w okolicach Zlatych Hor to się zmienia, ale jak się śnieg pojawia, to zaraz znika. W Beskidach poniżej 1000 metrów to praktycznie też go nie było, dopiero niedawno napadało. Zresztą - co z tego, że śnieg napada, jeśli na drugi dzień zniknie? To nie jest zima... W Sudetach są najmniejsze opady od lat, może być ciekawe wiosną...
UsuńTo widać tylko ja mam pecha....
UsuńTo tak jak z psami :P
UsuńW tym roku nawet w Tatrach jest lipnie ze śniegiem. Niby zima, a śniegu praktycznie nie ma. Ale jak ma być inaczej, jeśli praktycznie nie padało w styczniu i lutym?
UsuńMi dwie pary raczków też odeszły, bo pękły metalowe łączenia. Obecnie już któryś sezon mam raczki firmy VI.6+ i dają radę.
Raczki używam ostatnio tak rzadko, że szukam głównie produktów ekonomicznych, a potem się tak kończy...
UsuńJa z produktów "ekonomicznych" się wyleczyłem. Nie stać mnie na nie ;) Bo najczęściej i tak po jakimś czasie wychodzi, że trzeba kupić coś lepszego. I kosztowo wychodzi więcej, gdyż do ceny czegoś lepszego, musisz doliczyć cenę jakiegoś tańszego odpowiednika. Już pominę, że problemy z tym sprzętem mogą przełożyć się na nieudany wyjazd.
UsuńŚrodek zimy, a nawet Pradziad tylko lekko przypruszony śniegiem. Pamiętam zbiorowe wycieczki na narty w Jeseniki. Śnieg tam potrafił utrzymywać się do maja. Niedługo śnieg obejrzymy tylko na archiwalnych zdjęciach. Miałeś szczęście, że chociaż tyle go zobaczyłeś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Albo w archiwum albo trzeba będzie lecieć na Antarktydę, może tam go jeszcze nie zabraknie ;) No jest z tym dramat, właściwie w tym momencie zima się skończyła. Pozdrowienia!
Usuń