Kiedy w kalendarzu pojawi się karta z napisem "grudzień", to znak, że nadszedł
czas na jarmarki bożonarodzeniowe. Po roku przerwy wracam na nie do
Republiki Czeskiej. Tym razem wybrałem Ostrawę - szybki i sprawny
dojazd, a z racji swej wielkości oferuje kilka możliwości w tym temacie.
Przebywając w stolicy kraju morawsko-śląskiego porównywałem tutejszy jarmark z
katowickim - w stolicy województwa śląskiego byłem dzień
wcześniej, żeby dokładnie wszystkiemu się przyjrzeć i mieć najświeższe
informacje z pierwszej ręki. Dlaczego porównuję akurat te dwa miasta? Ostrawa
i Katowice to od wielu dekad miejscowości partnerskie. Mają niemal taką samą
liczbę mieszkańców i są największe na Górnym Śląsku (Ostrawa połowicznie,
ponieważ spora jej część - w tym centrum - leży na Morawach). Od pewnego czasu
nawet wzajemnie się polecają: w Katowicach zachęcali do odwiedzin jarmarku w
Ostrawie, w Ostrawie zachęcali do odwiedzin Katowic. Mamy zatem świetną okazję
do obejrzenia, jak miasta podobnej skali podchodzą do takiej samej imprezy.
Wnioski z tego porównania zaprezentuję na końcu, natomiast teraz skupmy się na
Ostrawie.
Główny jarmark odbywa się na rynku Morawskiej Ostrawy - Masarykovym náměstí. Rynek ten z trzech i pół strony otoczony jest
przeważnie zabytkową zabudową, jedynie pół zachodniej pierzei to wolna
przestrzeń i tam lubi hulać wiatr. Nie jest to architektura w stylu
Wrocławia albo Krakowa, ale ogólnie ładnie tu w otoczeniu starego ratusza,
kolumny maryjnej i kamieniczek. Tylko jeden z domów handlowych, pochodzący z
ostatniej dekady komunizmu, średnio pasuje do reszty.
Na placu stanęło ponad czterdzieści drewnianych budek oraz stanowisk w innym kształcie. Jak to na takich jarmarkach bywa - jest jedzenie, picie, pamiątki, ozdoby i różne pierdółki. Podczas ostatniego pobytu na takiej imprezie w Czechach (w 2022 roku w Pardubicach) narzekałem na mały wybór i brak konkurencji pomiędzy stoiskami. Tym razem było inaczej: zarówno napitki jak i jadło różniły się w zależności od punktów sprzedaży, różne były również ceny, więc można było porównywać i wybierać korzystniejsze opcje.
Zacznijmy od sprawy podstawowej, czyli ceny grzańców! Svařák zazwyczaj kosztował 60 koron, ale dało się też go kupić za 55 koron i wcale nie był gorszy. Był też svařák porzeczkowy, całkiem fajny w smaku i ten kosztował 50 koron. Większe różnice bywały w przypadku punčów - ceny zaczynały się również od 55 koron, ale potrafił kosztować i 80 koron, a z różnymi alkoholowymi wkładkami jeszcze więcej. Biorąc pod uwagę fakt, że dwa lata temu w Pardubicach koszt grzańców wynosił około 60 koron, to odkrywamy ze zdumieniem, że te ceny nie podrożały, a nawet czasami nieco się zmniejszyły. Być może w momencie otwarcia jarmarku były nawet niższe, bo widzieliśmy przemalowane kartki z cenami z 50 na 60 koron...
Plusem była też możliwość samodzielnego dokładania do napojów rozmaitych
dodatków typu mandarynki, pomarańcze, kawałki ananasa, wiśnie.
Kolejny plus to promocje typu: 5+1 albo 6+1. Zbieramy pieczątki, a piątego
albo szóstego grzańca dostajemy gratis. PARPA dostałaby szału.
Wzrost cen nie ominął jednak jedzenia, były ono w zdecydowanej większości
przypadków wyższe o jakieś 20% niż dwa lata temu i oczywiście droższe, niż analogiczne
specjały w lokalach. Taki jednak "urok" jarmarków. Na głodnych czekały
zapiekanki, chlebové placky (małe chlebki z nadzieniem),
bramboráky (wielkie, ociekające tłuszczem placki, bomba kaloryczna),
frgále, obowiązkowe langosze i trdelníki,
dania na wagę (haluszki, farmářské brambory, špekáčky na
ciemnym piwie), klasyczna kiełbasa z różna. Nie zaobserwowaliśmy natomiast
przenajświętszych góralskich serków, były za to serowe nici.
My żywiliśmy się głównie daniami na wagę i smakowały naprawdę nieźle. Z
kolei jeden bamborák potrafił nasycić dwie dorosłe osoby: jego wagi
nie doceniało wielu turystów i potem widać było, jak męczyli się nie umiejąc
skończyć placków, które szybko wystygały. Oglądanie smażenia
bramboráków to, obok picia grzańców, zawsze moje ukochana czynność na
jarmarkach - pięknie się wszystko dymi 😏.
Nie zabrakło jedzenia pakowanego: różnego rodzaju mięsa i kiełbasy, sery i
czeski czosnek, który też wyglądał jak ser 😏.
Nie brakowało i ozdób świątecznych, ciepłych elementów garderoby, a nawet...
piszczałek. Siedział sobie w budce facet, dłubał w drewnie i co jakiś czas
dmuchał w ustnik, aby sprawdzić dźwięk. Nie zarejestrowałem przy nim ani
jednego kupującego, ciekawe, czy mu się to w ogóle opłacało?
Oficjalny punkt sprzedaży pamiątek z Ostrawy. Mój tata, od kilku lat
miłośnik modelarstwa kolejowego, kupił tam miniaturowy tramwaj 😏.
Nie samym piciem i jedzeniem żyje człowiek. Na scenie co wieczór występowali
jacyś artyści. W piątek trafiliśmy najpierw na koncert gospel, który
zgromadził dużą widownię. Po nim nastąpił koncert dziewczyny z fajnym głosem
w towarzystwie didżeja; początkowo bawili się przy nich głównie żule, ale
potem dołączyli inni, sami zaczynając śpiewać, gdy zawodziła technika. W
sobotę koncertowały zespoły "swingujące", ale, pisząc wprost, smęcili
zamiast podrywać ludzi do ruchu.
Inna atrakcja to koło młyńskie, od pewnego czasu bardzo popularne na
jarmarkach. Wielkościowo podobne, a może identyczne jak w Katowicach, tylko
wagoniki lepiej chroniły od wiatru i deszczu. Koszt przejazdu = 100 koron.
Oczywiście koło najbardziej efektownie wyglądało po zmroku.
Trochę rzeczy prozaicznych.
* aby kupić napoje należało najpierw nabyć kubek. Kosztował on 50 koron
kaucji. Niestety, kubki nie były z gatunku tych wielce pamiątkowych, ale
dobrze izolowały ciepło.
* zaskoczeniem był fakt, że prawie wszędzie można było płacić kartą! Czechy
są krajem z wielką miłością do gotówki i zawsze był z tym problem na
jarmarkach. Tym razem można się było poczuć niemal jak w Polsce.
* jeden z wyjątków stanowiła... publiczna toaleta. Miasto chciało dodatkowo
zarobić, więc postawiło na rynku kontenery i ustaliło opłatę na 20 koron,
jedynie w gotówce. Zniechęciło to wiele osób, które próbowały skorzystać z
toalety w pobliskim domu handlowym. Zgodnie z informacjami z oficjalnej
strony IT w Ostrawie, kibelki miały tam być darmowe, a... nie były. Dom się
wycwanił i zainstalował nowiutką maszynkę kasującą 10 koron. Szybko się okazało,
że po wrzuceniu monety albo przyłożeniu karty przez bramkę może przejść
kilka osób. Najbardziej oszczędni przedstawiciele płci męskiej, w tym
niektórzy sprzedawcy, odwiedzali pobliski parking, który po zmroku służył
jako miejsce do sikania.
* stoiska otwarte były od 10 do 20. Rzeczywiście kilka minut po
10-tej prawie wszystko już ruszało.
Jak widać na zdjęciach zrobionych w ciągu dnia, to nie było tam tłumów.
Fotografie wykonałem w niedzielny poranek i wczesne popołudnie, wtedy
rzeczywiście panowała tam senna atmosfera. W piątkowe i sobotnie wieczory
pojawiały się na rynku znacznie więcej ludzi, lecz daleko było do tłumów
znanych z niektórych popularnych miast. Raz zdarzyło nam się stać w
kolejce do jedzenia około 10 minut, może ciut dłużej, ale związane to było
głównie z nierozgarnięciem obsługi. Na pewno trzeba było dłużej czekać w kolejce do koła młyńskiego, a także zdarzały się zatory przy trdelníkach. Przy kupowaniu grzańców zazwyczaj
wszystko szło szybko i sprawnie.
Z racji bliskości granicy nie mogło zabraknąć odwiedzających ze Śląska i
Polski. W piątek było ich niewielu, w sobotę już znacznie więcej, pojawiały
się też polskojęzyczne jednodniowe wycieczki. Zabawne było słuchać, jak
jedna polska ekipa pyta się o coś innej polskiej ekipy... po angielsku 😏.
Rynek regularnie patrolowała straż miejska. Im bardziej lichy
funkcjonariusz, tym bardziej obwieszony był różnymi akcesoriami, ale w kupie
tworzyli siłę. Za dużo pracy nie mieli, czasem zdarzało im się odpędzać
rozochoconych żuli lub bezdomnych, którzy grzecznie ich słuchali. Po pewnym
czasie twarze wyrzucanych delikwentów znaliśmy na pamięć.
Mój ulubiony punkt jarmarku: wielki piec, w którym pieczono
chlebové placky. Męska część ekipy doskonale
się bawiła przy swojej robocie. Na pewno nie przeszkadzały w tym kolejne
piwa wypijane z wielkich kufli i inne płynne wspomagacze. Faceci z każdą
godziną byli jeszcze bardziej weselsi, stając się bohaterami klientów, a
zwłaszcza klientek czekających na swoją porcję 😏.
Ostrawa, jak na duże miasto przystało, nie ograniczyła się tylko do imprezy
na samym rynku. Na niedalekim Jiráskovym náměstí znajdowała się
scena dla dzieci, drewniana szopka, trzy stragany, różne zabawki oraz budka,
w której można było napisać prośbę do Dzieciątka.
Ładnie oświetlony był plac przed Nowym Ratuszem, a kilka dni przed
naszym przyjazdem śpiewano na nim kolędy. Pierwsze zdjęcie z tego wpisu
pochodzi właśnie spod ratusza.
Na náměstí Dr. E. Beneše ustawiło się lodowisko i działała scena z
muzyką klubową.
W różnych innych częściach miasta również organizowano imprezy. Na zamku w
Śląskiej Ostrawie aż do stycznia trwa wystawa drewnianych szopek. Wiele z
oddalonych dzielnic miało swoje własne jarmarki, ale tylko dwa działają od
końca listopada do wigilii (jarmark na rynku działa aż do 1 stycznia) i oba
odwiedziliśmy na krótką chwilę.
Pierwszy z nich odbywa się w Porubie. Kilkanaście straganów, karuzela
dla dzieci i scena. Sam w sobie nie jest specjalnie interesujący, ale
ciekawe jest jego otoczenie, bowiem Poruba to socrealistyczne osiedle w
typie Nowej Huty lub Tychów.
W oczy rzucił mi się plakat reklamujący współpracę z Raciborzem. Poruba,
jako druga najludniejsza dzielnica Ostrawy, jest też pod tym względem
większa i od Raciborza.
Na Porubie jest taniej niż w centrum. Grzańce można było kupić już za 40
koron, ale były niesmaczne i niezbyt ciepłe. Te za 50 koron smakowały
całkiem nieźle. Widzieliśmy również bramboráky za 90 koron (na
rynku kosztował on zazwyczaj powyżej 200 koron), lecz nie próbowaliśmy.
Poruba postawiła kilka darmowych tot-toji dla odwiedzających i sprzedawców.
Nie mogło zabraknąć tradycyjnej szopki.
Drugi jarmark na uboczu odbywa się w najludniejszym obwodzie
Ostrava jih, w dzielnicy Hrabůvka. Zlokalizowany jest na
placu pomiędzy ulicą a budynkami sklepowymi i urzędem finansowym. Przy
wejściu witają wagoniki i rozświetlona brama z choinką.
Hrabůvka posiada własne koło młyńskie, nieco mniejsze od tego na
rynku. Dobrym pomysłem było postawienie dużego namiotu, w którym można się
schronić przed kapryśną aurą, choć czuć było w nim zapachy z dwóch darmowych
tojków.
Dla odmiany grzańce były tu najdroższe i nie schodziły poniżej 60 koron.
Jedzenie znowuż było tańsze: langosz i bramborák z serem
po 100 koron. Skusiliśmy się na ten drugi i dostaliśmy wersję... na zimno.
Ogólny przegląd cenowy:
* grzane napoje alkoholowe - od 55 koron, Poruba od 40 koron, Hrabůvka
od 60 koron,
* grzane napoje z wkładką - od 70-80 koron,
* grzany aperol - 85 koron,
* svařák jagodowy - 50 koron, svařák piernikowy - 65
koron,
* svařák bezalkoholowy - od 50 koron,
* piwo (niegrzane) - 50 koron,
* trdelník - 100 koron,
* langosz - 150 koron (100 na Hrabůvce),
* serowe nici - 10 sztuk za 45 koron, 100 sztuk za 270 koron,
* salami (m.in. końskie) - 130 koron za gruby kawał,
* chlebové placky - 150 koron,
* zapiekanki - 95-125 koron,
* kartoflane spiralki - 50 koron,
* churrosy - 160 koron za porcję,
* haluszki, farmářské brambory, špekáčky - 49 koron za
100 gramów,
* bramboráky - 33 korony za 100 gramów, zwykle sztuka kosztowała
220-240 koron (Hrabůvka i Poruba 90-100 koron za sztukę)
* pokrojona kiełbasa z warzywami - 65 koron za 100 gramów,
* kiełbasa z grilla - od 120 koron,
* grillowane udko - 99 koron,
* grillowany ser - 100 koron.
Jak jarmark ostrawski wygląda w porównaniu z katowickim? Ten w
stolicy województwa śląskiego jest większy i bardziej kolorowy. Więcej tutaj
różnych budek z opowiadanymi bajkami, kręcącymi się figurkami, więcej
oświetlonych figurek. To na pewno spodoba się dzieciom. Więcej tam również
ludzi, w tym... Czechów. W Ostrawie jest zdecydowanie luźniej. Położenie na
rynku sprawia, że ten ostrawski wydaje się bardziej przytulny (w Katowicach
tradycyjnego rynku brak). Pod względem sanitariatów Katowice wyglądają
lepiej - są dostępne bezpłatnie.
Inaczej wygląda sprawa z cenami. Grzańce zaczynają się od 18 złotych,
również te bezalkoholowe. Napoje typu herbata i kawa od 8 złotych, ale za
każdy dodatek trzeba dopłacić (cytryna, pomarańcza - 2 złote).
Jedzenie: frytki małe - 18 złotych, duże - 22 złote, zakręcony ziemniak - 17
złotych. Rozmaite zupy - od 20 złotych. Pajda chleba ze smalcem - 25
złotych, kiełbasa z grilla - 38 (!) złotych, oscypek od 8 złotych. Podpłomyk
- 36 złotych, bogracz - 32 złote, fasolka po bretońsku - 28 złotych, pierogi
- od 24 złotych. Zapiekanka - 22 złote. Placki ziemniaczane - od 30 do 42
złotych, ale z gulaszem (w Ostrawie są bez sosów, ewentualnie ser). Porcja
chirrosów - 22 złote, trdelník - 20-25 złotych,
langosz - 28- 34 złote.
W Ostrawie i Katowicach asortyment jedzenia się różni, ale widać, że w
przypadku podobnych produktów w Polsce jest drożej. Czasem o kilka
złotych, a czasem niemal o połowę, jak w przypadku grillowanych kiełbas.
Jedyny zauważony wyjątek - chirrosy w Ostrawie miały wyższą
cenę. Grzańce u Czechów także są tańsze i to sporo (10 złotych do 18
złotych). Podobnie koło młyńskie - Ostrawa około 18 złotych, Katowice - 25
złotych. Co najśmieszniejsze, tym katowickim też zawiadują Czesi.
Jaki z tego wniosek? Jeśli wolimy jarmark skromniejszy, luźniejszy i tańszy
to jedźmy do Ostrawy. Jeśli bardziej nas kręcą imprezy większe i bardziej
tłumne, a nie patrzymy na ceny - wybierzmy Katowice.
-----
Końcowe informacje praktyczne:
* dojazd do Ostrawy: samochodem autostradą A4 i potem D1, na tym
odcinku jest bezpłatna. Pociągiem - IC z Katowic. Ewentualnie
Kolejami Śląskimi do Bogumina i następnie przesiadka na pociąg
osobowy do Ostrawy. Można też kombinować z dwoma rodzajami transportu:
dojechać autem do Bogumina, skąd pociągiem do Ostrawy albo autem do
Czeskiego Cieszyna i stamtąd pociągiem do Ostrawy.
* parkowanie w centrum miasta jest zazwyczaj albo płatne albo
ograniczone czasowo albo zarezerwowane jedynie dla mieszkańców. Niektóre
parkingi są płatne całą dobę, inne tylko w określonych godzinach w dni
robocze. Cena za godzinę to zazwyczaj 30-40 koron. Dodam, że najbliższy
parking, który jest darmowy w weekendy, znajduje się przy centrum
wystawienniczym Černá louka. Jeżeli oddalimy się nieco od rynku, to
jest szansa na darmowe parkowanie przy ulicach, tam, gdzie w weekendy nie
obowiązują ograniczenia czasowe. Inna opcja to spróbować zostawić samochód
po śląskiej stronie za Ostrawicą i dojść na rynek piechotą.
* poruszanie się po mieście: z głównego dworca na rynek w Morawskiej
Ostrawie są niecałe trzy kilometry. Można tę odległość przebyć piechotą albo
skorzystać z komunikacji miejskiej. Najszybsza opcja to tramwaje - linia nr
1, 2 i 8, należy wysiąść na przystanku Elektra. Gdybyśmy chcieli
odwiedzić Porubę, to z centrum kursuje tam tramwaj numer 8, natomiast
na Hrabůvkę linie tramwajowe numer 1 i 12.
* bilety na komunikację: w Ostrawie praktycznie nie kupimy już
tradycyjnych papierowych biletów. Po wejściu do pojazdu przykładamy kartę
bankomatową/kredytową do terminala i to wystarcza, przejazd nalicza się.
Gdybyśmy chcieli opłacić kilka osób, to należy wybrać opcję spolucestující i ponownie przyłożyć kartę. Bilety standardowe kosztują 30 koron i w ciągu
godziny możemy się na nich dowolnie przesiadać: przy zmianie pojazdu należy
znowu przyłożyć kartę. Natomiast jeśli nasz czas podróży nie przekroczy 10
minut, to kartę trzeba przyłożyć do terminalna w momencie wychodzenia i
wtedy naliczy się niższa opłata (23 korony). Niby brzmi to logicznie, ale ja
wolałem opcję, że kupuję raz bilet i potem sobie wygodnie siedzę nie
kombinując z przykładaniem i pamiętaniem o tym podczas przesiadek. Wygoda
znowu musiała ustąpić "nowoczesności"... Oczywiście są również dostępne
opcje płacenia różnymi aplikacjami. Informacje o transporcie znajdziemy na
stronie MHD Ostrava.
* przejazdy specjalne: w okresie przedświątecznym uruchamiane są
specjalne kursy niedzielne zabytkowym tramwajem. Jeździ on na
odcinku Hlavní nádraží - Hranečník, bilet kosztuje 40 koron.
Codziennie można też spotkać standardowe tramwaje udekorowane ozdobami,
kursujące na różnych liniach i za normalną cenę.
* teoretycznie wszelkie informacje o jarmarku oraz o imprezach
towarzyszących znajdziemy na stronie www.ostravskevanoce.cz/ a także na stronie https://www.visitostrava.eu/pl/, ale niekoniecznie one mogą być... prawdziwe (jak chociażby w
przypadku toalet).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz