Kontynuuję zwiedzanie enklawy kietrzańskiej, czyli jedynej
enklawy morawskiej na Śląsku położonej na terenie Polski. Po
odwiedzeniu stolicy, czyli Kietrza (Ketscher, Ketř), przyszła pora na otaczające go wioski. Jest ich sześć, okrążają
stolicę enklawy ze wszystkich stron. Patrząc od zachodu i poruszając się
zgodnie ze wskazówkami zegara:
* Kozłówki (Kösling, Kozlůvky),
* Księże Pole (Knispel, Kněží Pole),
* Langowo (Langenau, Langov),
* Tłustomosty (Stolzmütz, Tlustomosty),
* Pietrowice Wielkie (Groß Peterwitz, Velké Petrovice),
* Krotoszyn (Krotfeld, Krotin).
Zaczynamy w kolejności takiej, jaką podałem wyżej, a więc jako pierwsze odwiedzam
Kozłówki. Nie jest to ludna wioska, liczy około stu pięćdziesięciu
mieszkańców. Przy głównej ulicy, równoległej do szosy wojewódzkiej, większość
domów ma długą metrykę, ale wiele z nich jest zaniedbanych lub opuszczonych.
Ludzi za bardzo nie widać, lecz się nie dziwię, bo jest przed południem w
dzień roboczy. Pojawił się tylko jeden chłop z reklamówką na zakupy, ale nie
wiem, gdzie mógłby je zrobić, bo sklepu tu brak. Tu i ówdzie na asfalcie walają się bryłki węgla, w które oczywiście kilka razy wjechałem.
Za centrum wioski można uznać skrzyżowanie, przy którym stoi kaplica św. Anny
z 1842 roku. Czasem określana jest jako kościół, taki też drogowskaz do niej
prowadzi. Wymiarami zdaje się być czymś pośrednim pomiędzy jednym a drugim.
Przed budynkiem krzyż ufundowany w 1887 roku przez rodzinę Mosler.
Krzyży w Kozłówkach jest więcej. Przy krzyżówce z drogą wojewódzką stoi o
kilka lat młodszy, fundatorstwa rodziny Heidrich. Budynek w tle mógł być kiedyś
gospodą.
Ponieważ w wiosce nie ma już więcej obiektów, które by przykuły moją uwagę,
więc podjeżdżam kawałek dalej na granicę z Kietrzem. W polu wznosi się
ceglasty pomnik zwieńczony czymś szarym.
Pomnik zwał się "Ecce homo" i przedstawiał frasobliwego Chrystusa w koronie
cierniowej. Niestety, z figury pozostały jedynie nogi. Na ścianach i jedynej
ocalałej tablicy widać ślady po kulach. Według legendy ową konstrukcję wystawił
na początku XVIII wieku ojciec dwójki synów, którzy stoczyli tu pojedynek o
prawo do dziedziczenia majątku. Obaj w nim zginęli.
Ponoć okoliczni mieszkańcy unikają przechodzenia obok niego nocą, ale w sumie
mnie to nie dziwi: dookoła są świeżo zryte pola, dawne ścieżki zaorano, więc
pewnie i w dzień nikt tu nie chodzi 😏. Ja skorzystałem z koryta wyschniętego
cieku, lecz i tak miałem buty ubłocone po kostki, gdyż po przymrozkach
rozmrażająca się ziemia była bardzo grząska.
Jadąc dalej dostrzegam w oddali zaśnieżony zbocza Jesioników z Pradziadem.
Ładny widok. Staję na swoim pasie, aby zrobić zdjęcie i nagle zza zakrętu
wyskakuje dostawczak z wygrażającym mi kierowcą! Co prawda nie wjechałem na
jego stronę, ale przeszkadzałem mu w ścinaniu zakrętów!
Wioską numer dwa będzie Księże Pole, które administracyjnie należy już nie
do gminy Kietrz, a do gminy Baborów. Nazwa wskazuje, że należało
kiedyś do księdza (albo księcia). Pierwsze co się rzuca w oczy to fatalny stan
dróg! Tak dziurawych to naprawdę dawno nie widziałem w żadnej miejscowości. Dziura goni dziurę, są też całe odcinki pozbawione asfaltu, który zapewne
zerwano w czasie jakiś prac i potem wszystko byle jak zasypano ziemią.
Pod płotami stoją sportowe, wypasione auta - niezły kontrast.
Księże Pole ma unikalny, kolisty układ, który najlepiej widać z powietrza.
Najważniejszym obiektem jest barokowy kościół św. Bartłomieja. Ciężko zrobić
mu dobre zdjęcie, bo prawie ze wszystkich stron otacza go zabudowa.
Na trawniku wokół świątyni dostrzegam kilka grobów. Na murze leży kot i
uważnie mi się przypatruje.
Na jednym z nagrobków wykuto modlitwę za wszystkich spoczywających na tym
cmentarzu (w domyśle: za tych, których pomniki usunięto). To ładny gest. Mniej
ładne okazało się odkrycie, że to czyjś grób, dodatkowo odwrócony w stronę
muru. Spoczywa tu Josefa Wilczek, zmarła w 1907 roku, ale jeśli nie zajdziemy
od tyłu, to się o tym nie dowiemy.
Skoro wioska jest kolista, to robię spacerowe kółko. Przyglądam się mijanym gospodarstwom, które kiedyś musiały być okazałe, a współcześnie często są ruiną. Przechodzę obok dawnego sklepu, lecz obecnie takie małe miejscowości to handlowa pustynia.
Niektóre uliczki są dość wąskie.
Rozpadający się dom w pobliżu kościoła, dawno temu
Gasthaus prowadzony przez niejakiego Klugera. Dzisiaj po mszy
trzeba pić w domu.
Góralskie akcenty na jednej z bram.
Księże Pole jest nieco ludniejsze od Kozłówek, ale i tak nie przekracza dwustu
mieszkańców. Jeszcze mniej ludności ma kolejna osada - Langowo. Do
niedawna była to zresztą kolonia Tłustomostów, a w czasach niemieckich
folwark. Swoją funkcję utrzymuje do dzisiaj: wypłowiałe tablice kierują do
fermy krów.
Zabudowa to garść starych domków jednorodzinnych i kilka pegeerowskich bloków.
Jedyną oznaką aktywności ludzkiej był dziadek z córką, wózkiem i dzieckiem.
Tłustomosty są większe, to od razu widać. Kiedyś mieli nawet stację
kolejową, ale ruch pasażerski ustał w 2000 roku. Tory sugerują, że jeżdżą tu
nadal pociągi towarowe, a są też plany przywrócenia składów dla ludzi.
Zostawiam wóz przy placu zabaw niedaleko kościoła. Świątynia sąsiaduje z blokami i metalowymi garażami.
Kościół to młody, ma dokładnie sto lat. Wybudowano go z inicjatywy urodzonego
w wiosce księdza Josefa Martina Nathana. Postać duchownego przybliżono na
tablicy przy bramie, ale jeśli ktoś nie siedzi w skomplikowanej historii tych
ziem (czyli zapewne jakieś 99% społeczeństwa 😏) to będzie miał mętlik. Nie ma
chociażby krótkiego rysu kościelnego-politycznego Kietrza i okolic, więc padną
pytania w jaki sposób Nathan został biskupem archidiecezji ołomunieckiej? No
bo, co Ołomuniec ma wspólnego z Tłustomostami?? Później jest wzmianka, iż
pełnił on funkcję wikariusza generalnego Wikariatu Generalnego w Branicach,
który to rozwiązano w 1945 roku, a w tym samym roku stracił też stołek biskupi
po utworzeniu diecezji opolskiej. Co ma piernik do wiatraka?
Wspominałem w poprzednim odcinku, że tereny obecnego powiatu głubczyckiego i
części powiatu raciborskiego należały od średniowiecza do diecezji
ołomunieckiej. Po wojnach śląskich dla tej części, która znalazła się w
granicach Prus, utworzono tak zwany dystrykt kietrzański (nie mylić z
enklawą kietrzańską 😏), którym kierował proboszcz z Kietrza. W okresie
międzywojennym zmieniono jego nazwę na wikariat generalny branicki i przeniesiono jego siedzibę do
Branic; właśnie tam proboszczem był ksiądz Nathan. Po II wojnie światowej powstała
administracja apostolska opolska i polscy księża przejęli parafie na tym
obszarze, ale formalnie pozostały one w rękach biskupów ołomunieckich. Dopiero
w 1972 roku powstała diecezja opolska (a nie w 1945) i dopiero wówczas nastał
aktualny stan podległości kościelnych.
Śladem wcale nie tak odległych zawiłości jest ciekawy herb na fasadzie
kościoła: w dwóch polach są złote groty na czerwonym tle, w kolejnych dwóch
czeski lew ze słowackim godłem na piersi. To herb arcybiskupstwa
ołomunieckiego obowiązujący w latach 1924-1978 (podkreślano wówczas związki z
państwem czechosłowackim), a w środku na niebieskim tle herb osobisty
ówczesnego biskupa. Zastanawiam się, czy jest w Polsce jeszcze jakieś inne
miejsce, gdzie na budynku publicznym widnieje symbolika czechosłowacka?
No dobra, koniec ględzenia o przeszłości (przynajmniej na chwilę) i ruszamy
dalej z obchodem. Do kościoła nie wejdziemy, bo dookoła trwa zaawansowany
remont, więc przechadzam się tylko alejkami cmentarza. Jest kilka niemieckich
grobów i krzyż, na którego boku napisano po polsku, że fundatorem był J.
Apolony. Madziar? Na tyłach świątyni skromne miejsce upamiętniające ofiary
wojen.
"Wrzucasz śmieci, wrzuć pieniążek" - czy to oznacza, że jak zabiorę śmieci, to
mogę zabrać pieniążek?
Za blokami ciągnie się niski budynek, bywała szkoła. Okna ma nowe, lecz
wygląda na opuszczony. Wystawiony jest na sprzedaż.
Idąc wzdłuż dawnego folwarku (obecnie część kombinatu rolnego Kietrz) dochodzę
do samotnych słupków i kawałka muru, na którym wymalowano Polskę Walczącą. To
pozostałość bramy, za którą kiedyś stał dom zniszczony pod koniec II wojny
światowej. Prawdopodobnie oberwał pociskiem, zginęło w nim kilka osób. Później
nikt nie chciał tu wybudować nowego, mieszkańcy uważają, że tam straszy. Z
kolei krzyż po prawej postawiono jako wspomnienie syna Richarda, poległego w
1917 roku w Rumunii.
Skromny pałac Donnersmarcków z XIX wieku. Nie oni w nim jednak mieszkali, ale
zarządcy ich wszelkich dóbr w okolicy.
Skrzyżowania czujnie strzeże Nepomucen (fundator: Kulawik, 1877), a obok
niegdyś funkcjonowała gospoda. Rzecz jasna to czasy dawno minione, kto dziś na
polskiej wsi chodzi do lokali, przecież tak nie wypada! Sklepu również próżno
szukać w Tłustomostach.
W poprzednim wpisie wspominałem, że niektórzy autorzy (zwłaszcza polscy),
uważają, że cały teren dawnej diecezji ołomunieckiej na terenie Polski należy
uznawać za Morawy. Nie zgadzam się z tą opinią, podobnie jak Czesi,
ograniczający Morawy jedynie do enklaw morawskich, a więc w tym przypadku
enklawy kietrzańskiej.
Niezależnie od poglądów które tereny uznawać za Morawy, utworzył się tutaj
specyficzny rodzaj tożsamości regionalnej, obejmujący nie tylko ziemię
enklawy, lecz także śląskie obszary diecezji ołomunieckiej. Mieszkańcy mówili
w dialektach morawskich, śląskich lub po niemiecku i uważali się za
Morawców (czes. Moravci, niem. Morawzen lub
Mährer). Chodziło głównie o ludność słowiańską, ale narrację tę
przyjmowali także osiedlający się tu Niemcy. Doszło zatem do specyficznej
sytuacji, że osoby, które normalnie uznalibyśmy za Niemców albo Ślązaków,
czuli się związani z krainą, w której formalnie nie mieszkali 😏. Od momentu
kształtowania się nowoczesnych narodów Morawcy, niezależnie od używanego
języka, przyjęli pruską (a potem niemiecką) tożsamość narodową, a także pruską
kulturę, pruskie poczucie obowiązku i porządku. Nie czuli oni związków z
Czechami i dość negatywnie się do nich odnosili (stąd masowe protesty, gdy w
1920 roku przyłączono do Czechosłowacji kraik hluczyński zamieszkały głównie
przez Morawców), podobny stosunek przejawiali oni do Polski i Polaków (w
czasie plebiscytu za Polską padły tu jedynie pojedyncze głosy). Oni byli po
prostu "swoi" i "u siebie". Mimo to po II wojnie światowej komunistyczne
władze uznały ich za Polaków i pozwolono im zostać, analogicznie postępowały
władze w Czechosłowacji uznając ich za Czechów. W późniejszych dekadach
większość Morawców skorzystała z możliwości emigracji i wyjechała do RFN-u. Do
dziś pewna liczba autochtonów tutaj żyje (szacuje się ją na kilka tysięcy),
lecz kultura morawska, jeśli w ogóle jeszcze jest kultywowana, to poza enklawą
kietrzańską. Deklaracji narodowościowych morawskich nie odnotowano, czeskie w
liczbie minimalnej. Kolejny paradoks historyczno-społeczny.
I tak właśnie zastanawiałem się, czy Morawcy mieszkają ciągle w Tłustomostach,
gdy usłyszałem zza jednego płotu rozmowę w śląskiej godce. Potem
przypomniałem sobie, że robotnicy pod kościołem też ryczeli do siebie po
śląsku, nawet przeklinali po śląsku! Ciekawe, czy uważali się za Morawców,
Ślązaków, Polaków, a może Czechów? Faktem jest, że przed Wielką Wojną w
Stolzmütz osiemdziesiąt procent osób mówiło w dialekcie sułkowskim, jednym z
odmian śląszczyzny; poprzednie odwiedzane przeze mnie wsie były
niemieckojęzyczne. Co jednak z tego wynika? Nic. Jak pisałem: wielu Morawców
wyjechała do Niemiec, pozostali zazwyczaj się spolonizowali. W gminie Baborów
tylko kilka procent mieszkańców zadeklarowało się jako Ślązacy albo Niemcy.
Oglądałem nową szkołę, teraz zerkam na starą szkołę z czasów pruskich. Szyby powybijane, w środku skład mebli. Włodarze gminy zdecydowali, że w Tłustomostach nie potrzeba placówek edukacyjnych, do przedszkola chyba też wozi się dzieci w inne miejsca.
Wracając do samochodu lustruję sztukę kibicowską umieszczoną w wielu
miejscach. Bardzo nie lubią tu Ruchu Chorzów, zazwyczaj występuje w połączeniu
z rysunkiem męskiego organu płciowego. A za kim są? Napisy "Odra" sugerowały
Odrę Opole, zwłaszcza w połączeniu z barwami, tylko rok mi się nie zgadzał, bo
1922. Więc Odra Wodzisław, interesujące... Być może te malowidła powstały w okresie
największych sukcesów Odry, kiedy grała w ekstraklasie i posiadała skór MKS.
Dziś klub potyka się w IV lidze śląskiej z przeciwnikami takimi jak Polonia
Łaziska Górne, LZS Bełk czy Kuźnia Ustroń.
Opuszczam Tłustomosty w kierunku południowym. Przekraczam tory, po których
dostojnie kroczy bażant. Droga, którą jadę, niedawno była zwykłą gruntówką,
teraz posiada nowy, choć wąski asfalt. Całkiem tam przyjemnie.
Niepostrzeżenie, bo bez żadnych tablic, przekraczamy granicę pomiędzy
województwem opolskim a śląskim.
Znaków obszaru zabudowanego też brak, więc teoretycznie po
Pietrowicach Wielkich mogę pędzić ile fabryka dała. Opieram się
pokusie i spokojnie zajeżdżam pod cmentarz. A tam prawdziwa gratka dla
miłośników starych nagrobków: jest ich cała masa, zarówno wśród innych grobów,
jak i pod murem w utworzonym lapidarium. Większość przedwojennych ma napisy
niemieckie, ale zdarzają się też polskie i czeskie.
Na początku XX wieku Groß Peterwitz zamieszkiwała głównie ludność używająca
gwar laskich. W niemieckich spisach klasyfikowano je jako język czeski (tak
jak śląski dialekt sułkowski wpisywano jako język polski), lecz w
rzeczywistości od literackiego czeskiego są one nieco oddalone (co widać i na
grobach). Ostatni spis z 2021 roku wskazał trzydzieści procent deklaracji
narodowości niepolskiej w gminie: śląskie lekko przebiły niemieckie. Czeskich
nie stwierdzono, pojawiły się natomiast... holenderskie.
Sporo nowych grobów także ma napisy niemieckie. Nazwiska, imiona w germańskim
brzmieniu, rzadziej w czeskim, a także typowo śląskie znane z innych
nekropolii. Mniej więcej połowa grobów wskazuje, że spoczywają w nich
autochtoni.
Zdarzają się i takie przypadki, gdzie dawne tablice służą jako chodnik.
Jeden z dwóch pomników poświęconych poległym żołnierzom (drugi umieszczono w
lapidarium). I stał się cud, bo pod nim róże zakwitły w marcu!
W porównaniu z poprzednimi wioskami Pietrowice jawią się jako prawdziwa
metropolia! Fontanna przy głównej ulicy oraz stojące przy niej domy sprawiają
wrażenie małego miasteczka. Są nawet jakieś lokale gastronomiczne!
Budynek w stylu typowego niemieckiego modernizmu czasów międzywojennych z
ciekawą kompozycją dwójki nastolatków.
Kościół pod wezwaniem aż trzech patronów. Obecna jego forma to lata 30.
ubiegłego wieku, ale historię ma znacznie starszą. Tutaj nie ma remontu, lecz szykują się do pogrzebu, więc jedynie na szybko zerkam przez uchylone drzwi.
Na pobliskim trawniku dwa Pomniki Poległych: resztki starego oraz nowy w
kształcie przypominającym otwartą książkę. Oraz krzyż wykonany w słynnej
raciborskiej pracowni rzeźbiarskiej Kokeš & Jungblut. Jej
produkty znam od dziecka, bo pod kościołem w mojej rodzinnej miejscowości też
stał taki, a ja jako bajtel dziwiłem się, że pisze tam po niemiecku.
Gdyby nie tabliczka informacyjna, to w życiu bym się nie domyślił, że urząd gminy jest dawnym pałacem! Wybudowany w 1822, kupiony przez samorząd z przeznaczeniem na szkołę i przebudowany, a w czasie wojny mocno zniszczony.
Odnowiony dworzec kolejowy to z kolei atrapa. Co prawda pociągi tędy kursują, ale wyłącznie towarowe - jeden właśnie przemknął. Stoi nawet tablica na rozkłady jazdy, lecz pusta. Dworzec stał się "stacją kultura".
Pietrowice Wielkie mają nietypowe położenie, bo leżą w dwóch krainach
historycznych naraz: większość wioski na Morawach, ale tereny za rzeką
Psiną (Cina, Zinna, Pština) to już Śląsk. Psina w tym miejscu wyznaczała północną
granicę diecezji ołomunieckiej. Śląska jest również południowa część
miejscowości, osada Skowronów (Kolonie Lerchenfeld). Nie posiada ona stałych świeckich mieszkańców,
ale znajduje się w niej drewniany kościół i wieża widokowa, więc postanawiam
też ją odwiedzić, wyjeżdżając na chwilę z enklawy morawskiej.
Na wieży spotykam podnieconego faceta z lornetką.
- Ależ dziś jest widoczność! - woła. - Co najmniej sto kilometrów! Widać
Pradziada, Beskidy, a nawet kościół w [zapomniałem nazwę miejscowości], co
prawda przez szkła, ale to rzadkie.
Fakt, jest Beskid Śląsko-Morawski, mocno przymglony, lecz Łysą Górę można
rozpoznać. Jest Pradziad i Kopa Biskupia, widziałem je już wcześniej. Są
kościoły w okolicznych wioskach: na pierwszym zdjęciu wystają świątynie w
Krzanowicach i w Pietraszynie. Ale do setki się nawet nie zbliżyliśmy! Do
Pradziada mamy sześćdziesiąt kilometrów, do Kopy pięćdziesiąt, do Giguli
sześćdziesiąt pięć. Swoje przemyślenia zostawiłem jednak dla siebie, nie
chciałem psuć chłopu radości 😉.
Tłustomosty z pałacem w Krowiarkach w tle oraz centrum Pietrowic. Droga prowadząca do Skowronowa to kilometr kostki brukowej, drogowcy musieli się cieszyć gdy ją kładki.
Już robi się zielono, ale to jeszcze nie soczysta wiosna. No i piździ, lodowaty wiatr potrafił na wieży urwać głowę, a na pewno porwać czapkę.
Wielkie jak dziesięć stodół "ognisko rekolekcyjne" oraz klasztor sióstr zawierzanek. Mnogość zakonów i ich nazw nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Podchodzę pod kościółek pątniczy Świętego Krzyża z XVII-XVIII wieku. Skromna świątynia oszpecona plakatem ze zdjęciem oraz laskiem, w którym kiedyś były ławki, a teraz zostały tylko murowane podstawy. Dziwnie to wygląda: rozumiem, że w Zagłębiu zwijają asfalt na noc, ale żeby tutaj zwijali ławki na zimę??
Szarpię za drzwi, te ani drgną. Już chciałem odpuścić, gdy nagle z góry zaczęła schodzić cała grupa zakonnic. Niektóre nawet młode i ładne, uśmiechają się. No i one pokazały, że drzwi przesuwa się w bok, zamiast ciągnąć 😛.
Siostry odśpiewały jakąś piosenkę w przedsionku i poszły dalej, więc na spokojnie zajrzałem do wnętrza kościółka. Na poprzecznej belce widać napis w lokalnej mieszance morawsko-czesko-śląskiej.
Pamiątka po Morawcach jest również w nieodległej kaplicy "nad źródełkiem"
(kartka informuje, że woda nie nadaje się do picia) - to obraz z motywem
biblijnym.
Opuszczam Śląsk i wracam do enklawy morawskiej i do województwa opolskiego.
Przejeżdżam przez Kietrz, aby zobaczyć, a właściwie odhaczyć jeszcze dwie
lokalizacje na południe od miasta. Pierwsza to willa przy lesie, wybudowana
w 1923 dla myśliwych jako Hubertusruh. Prawdopodobnie pierwotnie
podlegała pod Kietrz, dziś jest administracyjną częścią
Dzierżysławia (Dirschel, Dršlav). Dom ten całe dekady niszczał,
teraz są ślady remontu.
I wreszcie Krotoszyn, w przeszłości folwark, później PGR, dziś wielkie gospodarstwo rolne, ale przy jedynej ulicy stoi też
kilkanaście domów. To również jest teren Dzierżysławia, który leżąc na
Śląsku ma trochę morawskiej ziemi w swoich granicach. Na ujęciu z oddali
Krotoszyn prezentuje się w zestawie ze Skrzycznem na horyzoncie i czeskim
kościołem.
Myślałem, że uda mi się przejechać z jednej strony osady na drugą i w ten
sposób dotrzeć do granicy z Czechami, ale drogę zastopowała mi zamknięta
brama. Dalsza część trasy w kierunku Kietrza należy do wielkiego
gospodarstwa.
Koniec końców w ten sposób zakończyłem wycieczkę po enklawie kietrzańskiej,
polskich Morawach, o których istnieniu mało już kto wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz