wtorek, 19 października 2021

Rumunia - Porolissum i Kluż-Napoka.

Przestawiamy zegarek godzinę do przodu.
 

Gdy kawałek za granicą zatrzymałem się, aby sprawdzić mapę, z lasu wyszedł jakiś zarośnięty facet. Z łamańca romańsko-słowiańsko-ugrofińskiego dowiedziałem się, że skończyła mu się benzyna i chce podjechać do miasta, aby napełnić nią plastikową butelkę. Okłamałem go, że nie rozumiem. Nie budził zaufania - niezbyt czysty na ciele, w brudnym ubraniu i z gębą przypominającą recydywistę. Niestety - i piszę to jako częsty użytkownik autostopu - ale wygląd często torpeduje możliwość podwózki i tak było tym razem.

Pierwsza miejscowość po rumuńskiej stronie to Valea lui Mihal (Érmihályfalva), miasteczko zamieszkałe głównie przez Węgrów. To w niej przed jedenastoma laty po raz pierwszy postawiłem nogę na rumuńskiej ziemi, kiedy wyszedłem z pociągu. Pamiętam zaniedbany dworzec, tragiczny kibel i uśmiechniętą panią kasjerkę, która przyniosła mi... miskę z wodą, abym mógł umyć ręce! Kwintesencja rumuńskich klimatów! W tym roku tylko przez nią przejeżdżamy.

Początkowo drogi są bardzo dobrej jakości, potem - po zjeździe na boczne - asfalt staje się pofałdowany i mocno poklejony, lecz nie ma tragedii. Od Marghity ponownie nawierzchnia przypomina płaski stół.
Zastanawiam się, które słoneczniki są ładniejsze? Rumuńskie czy węgierskie? Albo słowackie? 😛 A może wszystkie tak samo cieszą oko, bo w końcu wszystkie rosną na dawnych Wielkich Węgrzech?


Suniemy przed siebie bez większego pośpiechu. Rumuńskie szosy pełne są idiotycznych ograniczeń prędkości, obszarów zabudowanych w polach i lasach, ale prawie nikt ich nie przestrzega. Zastanawiam się, jak oni są w stanie spiąć budżet państwa, skoro nie ma polowania na kierowców?


Czasem zatrzymam się na chwilę, aby uwiecznić jakiś regionalny folklor. Na pierwszym zdjęciu pomnik wojenny w Ip (po węgiersku Ipp) upamiętniający ofiary masakry z września 1940 roku. Armia węgierska wkraczając w ten rejon po II arbitrażu wiedeńskim zabiła ponad 150 miejscowych Rumunów, prawdopodobnie przy pomocy ich przeważnie węgierskich sąsiadów. Pretekstem była śmierć dwóch madziarskich żołnierzy, choć ponieśli ją w wyniku niewłaściwego przechowywania granatów.


Na drugim zdjęciu dworzec autobusowy w Șimleu Silvaniei (węg. Szilágysomlyó).


Krajobraz zaczyna się zmieniać: Wielką Nizinę Węgierską (Rumuni tę część nazywają Niziną Cisy) zastępują Góry Zachodniorumuńskie (Munții Apuseni), czyli Karpaty - na razie jeszcze niezbyt imponujące metrażem, ale różnicę zaczyna być widać.


Dłuższy postój czeka nas w okolicach Zalău (węg. Zilah, niem. Zillenmarkt), za którym auto będzie musiało się trochę powspinać, gdyż trzeba osiągnąć jeden z niższych szczytów Gór Meseș (Munții Meseșului, Meszes-hegység). Na wysokości prawie pół tysiąca metrów w 106 roku n.e. Rzymianie wznieśli obóz wojskowy, mający chronić przeprawy przez Karpaty podczas prowadzonej wówczas wojny z Dakami. W kolejnych dekadach obóz stopniowo się rozbudowywał, wyrosła obok niego także osada cywilna, która w pewnym momencie razem z obozem otrzymała status miasta i jako Porolissum stała się stolicą prowincji. Współżycie rzymsko-dackie raczej przebiegało spokojnie i pokojowo, a miejscowi zaczęli się intensywnie romanizować.


Teren po Porolissum to jedno z największych stanowisk archeologicznych w Rumunii, ale, moim zdaniem, z punktu widzenia obcowania z historią rozczarowanie! Pozostałości rzymskich prawie nie zobaczymy, gdyż spoczywają w ziemi, a na powierzchni obudowano je współczesnymi elementami. W niektórych przypadkach nawet do tego się nie posunięto i po odkryciu po prostu zasypano je z powrotem, zwłaszcza, jeśli odnaleziono mozaiki. W efekcie chodzimy sobie po nagrzanej od słońca polanie i przyglądamy się trawie, z której wystają położone niedawno kamienie i prawie nowe kolumny, a na pocieszenie zostaje przeczytanie tablicy informacyjnej opisującej, co mogło się tam znajdować. Mi zawsze bardzo brakuje w takich miejscach zaznaczenia poziomu, do którego sięga oryginalny budulec, lecz tu prawdopodobnie nie byłoby co zaznaczać.



Być może lepiej wyglądają ruiny amfiteatru, które z powodu jakiegoś zagapienia przeoczyliśmy. Ze współczesności robi wrażenie zrekonstruowany fragment mury wraz z bramą Porta Praetoria.





Autentyczna jest zapewne droga rzymska oraz dwa sarkofagi, wykopane kilka lat temu.



Niewątpliwie ładne są również widoki na wszystkie strony otaczającego górę świata.




Nie uważam spędzonego tu czasu za stracony, lecz spodziewałem się czegoś więcej. Wstęp do ruin jest płatny (drobna suma).


Kolejne kilometry to powrót do główniejszej drogi, a następnie do jeszcze bardziej głównej. Na jednym ze skrzyżowań - w wiosce Creaka (węg. Karika) - trafiamy na drewnianą cerkiew. Pasowała by mi raczej do Maramureszu.


Oprócz krajobrazu zmieniają się także krainy historyczne: od wczoraj przebywaliśmy w Kriszanie (stolicą węgierskiej części jest Debreczyn), a teraz wjeżdżamy do mojego ulubionego Siedmiogrodu i to od razu do jego stolicy, czyli Klużu (rum. Cluj, węg. Kolozsvár, niem. Klausenburg). Owa stołeczność jest nieformalna, choć w przeszłości Kluż był oficjalną stolicą Wielkiego Księstwa Siedmiogrodu. Jako, że współcześnie to drugie pod względem zaludnienia miasto Rumunii, więc nie dziwią mnie korki nawet w niedzielne popołudnie, zwłaszcza, że układ drogowy jest zazwyczaj w takich przypadkach beznadziejny.


Po raz pierwszy na wyjeździe odpalam nawigację, gdyż chciałem zatankować, a nigdzie nie widać stacji benzynowej. GPS znajduje taką na osiedlu, nie miałbym szans samodzielnie na nią trafić. Potem bezbłędnie prowadzi nas do miejsca noclegowego położonego w okolicy pełnej krętych, stromych i jednokierunkowych uliczek - tam dojechałbym bez pomocy, ale zależy nam na czasie, aby przed zmrokiem jeszcze trochę pozwiedzać.

Dzielnica, w której śpimy, to sektor szpitalny - co chwilę mijamy jakąś placówkę służby zdrowia, klinikę, nieustannie kursują karetki. I leży na wzgórzu, do centrum trzeba będzie zejść w dół.
 

 
Po pewnych perturbacjach związanych z samochodem (jak idiota zablokowałem sobie kierownicę i dopiero po konsultacjach telefonicznych udało się ją przywrócić do życia, choć miałem wrażenie, że prawie ją złamałem) maszerujemy na starówkę.


Historia Kluża, podobnie jak wielu rumuńskich miast, zaczyna się w czasach rzymskich - Imperium założyło w tym miejscu obóz Napoca, następnie podniesiony do rangi miasta i stolicy własnej prowincji. Po opuszczeniu Dacji przez Rzymian osadnictwo zanikło na prawie siedem stuleci. Dopiero w X wieku pojawili się tu Węgrzy i wznieśli opactwo oraz zamek. Wszystko zniszczyli Tatarzy, a nową osadę, początek dzisiejszego Klużu, wybudowali w XIII wieku koloniści sascy. Jej dzieje to dzieje całego Siedmiogrodu - Królestwo Węgier, podbój turecki, autonomiczne Księstwo Siedmiogrodu podczas trwania którego nastąpił dynamiczny rozwój. W okresie rozwoju nacjonalizmów Kluż stał się areną walk Rumunów o swoje prawa polityczne, samo miasto było jednak w przytłaczającej większości zamieszkałe przez Madziarów (ostatni habsburski spis wykazał ponad 80% tej narodowości). Mimo to w wyniku traktatu w Trianon włączono je do Rumunii, z krótką przerwą na lata II wojny światowej.
Współcześnie stosunki demograficzne są niemal dokładnym lustrzanym odbiciem tych sprzed stu lat - cztery piąte mieszkańców to Rumunii, Węgrów jest kilkanaście procent, co i tak daje kilkadziesiąt tysięcy osób. Na ulicach węgierskość daje się zauważyć, działają węgierskie instytucje kulturalne i naukowe. Z kolei Sasów - potomków założycieli średniowiecznego Kluża - została garstka.
W 1974 roku komuniści dodali to rumuńskiej nazwy drugi człon - "Napoca", więc oficjalnie istnieje Cluj-Napoca. Nicolae Ceaușescu nawiązał do rzymskiej przeszłości i chciał w ten sposób dogryźć Węgrom, gdyż wówczas obowiązywała teoria, iż Rumunii pochodzą od zromanizowanych Daków albo wręcz Rzymian. Ma ona tyle wspólnego z rzeczywistością, co wiara w Wielką Lechię i pochodzenie szlachty polskiej od starożytnych Sarmatów. Dzisiaj wiadomo (przynajmniej poza Rumunią), że naród rumuński to mieszanina wielu genów, a najwięcej znajdziemy w nich słowiańskich. Węgrzy mogą zatem podejść do "Napoki" ze spokojem, bo w żaden sposób nie zmienia ona faktu, iż Kluż stał się rumuński dopiero niedawno. W normalnym, nieoficjalnym użyciu Kluż-Napoka/Cluj-Napoca praktycznie nie jest stosowany, więc i ja będę się posługiwał historyczną, krótką nazwą 😉.

Serce Kluża bije na Piața Unirii (placu Unii), a w czasach węgierskich Fő tér (Główny plac). Wznosi się na nim wielki gotycki kościół pod wezwaniem świętego Michała. Niestety, aktualnie remontowany, więc do środka nie zajrzymy.


Druga spora konstrukcja to pomnik króla Macieja Korwina - węgierski monarcha urodził się w Klużu. Dzieło to jest dobrym obrazem wzajemnych relacji węgiersko-rumuńskich. 
 
 
Odsłonięto go w 1902 roku i już wówczas pojawiły się zgrzyty z niektórymi elementami kompozycji, a delegacji Rumunów w ogóle nie zaproszono na inaugurację. Po przejęciu władzy przez Bukareszt pomnik chciano zburzyć albo przenieść, skończyło się ściągnięciu królewskiego herbu i na dodaniu nowej tablicy, sugerującej, że monarchą był kiepskim, bo opuścili i pokonali go właśni poddani, a generalnie był z pochodzenia Rumunem. Gdy Kluż na krótko wrócił do Węgrów, ci przywrócili stan oryginalny, po czym w 1945 roku na rozkaz komunistów na cokole umieszczono neutralny napis "MATHIAS REX". Względny spokój panował do zmiany ustroju na demokratyczny, kiedy to burmistrzem Klużu został rumuński nacjonalista. Znowu kazał przymocować drażniącą Węgrów tablicę z okresu międzywojennego, próbował również całkowicie usunąć pomnik pod pretekstem prowadzonych na placu badań archeologicznych. Po tym jak stracił stanowisko konflikt został wyciszony, a dziesięć lat temu Maciej Korwin doczekał się kompleksowej renowacji. Pamiątką po burmistrzu-nacjonaliście są skromne ruiny Napoki, których przez brudne szkło praktycznie nie widać.
 
 
Bulevardul Eroilor (dawniej Deák Ferenc utca), biegnąca na południe od głównego placu ulica pełna kolorowych kamienic. Pomarańczowy kościół należy do grekokatolików.


Pomnik Wilczycy Kapitolińskiej, symbolizującej więź Rumunów z Rzymianami. Wieź ta jest pobożnym rumuńskim życzeniem, gdyż - tak jak pisałem wyżej - Rumunii nie są bezpośrednimi potomkami ludności żyjącej na tym terenie dwa tysiące lat temu. Oczywiście jakiś niewielki procent antycznych genów może znaleźć się w rumuńskiej krwi, ale nie ma żadnych dowodów na istnienie ciągłości osadniczej dacko-rzymsko-rumuńskiej. Po ewakuacji rzymskich garnizonów w końcu III wieku nastąpiło tzw. "mroczne tysiąclecie", kiedy próżno szukać wieści o mieszkańcach tych ziem (z wyjątkiem Siedmiogrodu, w którym od średniowiecza osiedlali się Węgrzy i Niemcy; przodkowie Rumunów przybyli dopiero po nich). Teoria o rzymskim pochodzeniu pojawiła się w szerszej świadomości w 18. stuleciu i była propagowana przez księży greckokatolickich, próbujących w okresie Oświecenia stworzyć podstawy nowego narodu rumuńskiego. A każdy naród potrzebuje własnych mitów, potrzebuje także uzasadnić obecność w danym miejscu - w przypadku Transylwanii dochodził do tego konflikt z Węgrami o to, "kto był pierwszy". W XIX wieku tworzenie nowoczesnego narodu przyspieszyło, dokonano romanizacji języka (przedtem traktowanego jako mowę słowiańską) i zaczęto wbijać ludziom do głów, że są prapraprawnukami Imperium Romanum. Stąd też Wilczyce w rumuńskich miastach, czasem będące prezentem od Włochów z okresu międzywojennego.
 
 
Kawałek dalej przy szerokim placu wznosi się kilka istotnych budynków. Pomarańczowy eklektyczny gmach to siedziba opery - do 1919 węgierskiej, a następnie rumuńskiej (węgierską wyeksportowano do mniej reprezentacyjnej lokalizacji). Za nią ciągnie się różowy "Pałac Sprawiedliwości".


Na przeciwko opery strzela w niebo potężny prawosławny sobór katedralny Zaśnięcia Matki Bożej. Powstał na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku w ramach polityki romanizacji nowych prowincji.


W tamtym czasie prawosławni stanowili niewiele więcej niż dziesięć procent mieszkańców, nie było więc potrzeby wznoszenia aż tak dużej świątyni, lecz chodziło o pokazanie, kto teraz rządzi w mieście. W ceremonii otwarcia uczestniczył król Karol II wraz z następcą tronu Michałem.


Trafiam na nabożeństwo, wiec znowu nie wejdę do środka z aparatem. Skupiam się na równie potężnym pomniku stojącym przed cerkwią - długo zastanawiałem się, co autor miał na myśli? Na jego szczycie macha ręką Avram Iancu, działacz narodowy z XIX wieku, tylko po co mu trąby??

To zapewne przypadek, że w europejskich krajach bogatych i rozwiniętych świątynie zamyka się albo zmienia ich funkcję na bardziej pożyteczną (nie dotyczy to oczywiście meczetów). Kraje biedniejsze i wstające z kolan nieustannie wznoszą nowe, krajobraz wiecznie jest nienasycony kościołami, na które zawsze znajdą się pieniądze. Nie inaczej jest w Rumunii - kilkaset metrów od prawosławnej katedry trwa budowa katedry greckokatolickiej. Trzeba przyznać, że mają rozmach.


Nowe często sąsiaduje ze starym - tuż obok oglądam zachowany fragment murów miejskich wraz z basztą, pochodzących z XV wieku.


"Besarabia to Rumunia" czyli tutejsza wersja napisów "Lwów jest polski" albo "Danzig ist deutsch".


Na obiado-kolację siadamy w restauracji, gdzie część stolików postawiono w bramie kamienicy. Na stole ląduje tradycyjna ciorbă de burtă oraz całkiem smaczne sarmale cu ciuperci, czyli miejscowe gołąbki z kapustą. Wokół nas latają natarczywe wróblopodobne ptaki, chyba nie jadły od tygodnia. Z ziemi nie chciały żreć, za to bardzo chętnie zaglądały na stół 😛.



Słońce zaszło, ale ulice i place nie zamierzają się wyludniać.




Podczas powrotu na nocleg ciemne niebo kilka razy przeszyła błyskawica. Może to znak na dobrą pogodę? Nie sprawdzałem dziś prognozy, nie wiem co zapowiadali... Ledwie usiedliśmy na tarasie z piwem i książką, a zaczęło kropić. Może zaraz przestanie? - pomyślałem chowając się pod zadaszeniem bujanej kanapy. Fakt, kropić przestało, a zaczęło się oberwanie chmury, do którego zaraz potem doszedł grad. Nasz pokój był na poddaszu, więc w okno na dachu przez dobre pół godziny waliły zamarznięte kule wielkości piłek do ping-ponga. 
- Jeśli samochód wytrzyma te bombardowanie, to będzie cud - stwierdziłem. Grad rąbie dalej, ściana wody nie ustępuje. Na korytarzach gasną światła. Wreszcie po godzinie się uspokaja... Wybiegam na ulicę - między chodnikami płynie rzeka sięgająca kostek, ale auto szczęśliwe nie odniosło żadnych obrażeń. W dolnych częściach Klużu nie skończyło się tak szczęśliwie, natura przewracała drzewa, niszczyła zaparkowane pod nimi pojazdy, trochę miejsc zalało. Gwałtowność opadów była na tyle intensywna, że jeszcze przed północną mówiono o nich w wiadomościach.


To nie był koniec niemiłych niespodzianek szykowanych przez Kluż: po zablokowaniu kierownicy i ulewie, w poniedziałek rano okazało się, że Teresę straszliwie boli ząb albo i dwa, bo dokładnie nie szło tego stwierdzić! Kolejne tabletki niewiele pomagają. Zacząłem szybko szukać w internecie jakiegoś gabinetu dentystycznego, gdzie można by się dogadać po angielsku, w końcu to drugie po stolicy miasto w kraju! Ale psinco... Co prawda wyświetliło się sporo dentystów, niektórzy nawet w naszej dzielnicy szpitalnej, ale nic w English! Co robić, wracać na Śląsk do sprawdzonego lekarza?? Zmarnować resztę wyjazdu? Z takim bólem i tak się nie da normalnie funkcjonować...
Na szczęście po iluś tam tabletkach zęby trochę się uspokajają, a ja ponownie ruszam do centrum - raz, aby wymienić walutę, a dwa, żeby jeszcze zobaczyć kilka miejsc. Na wszelki wypadek wolę sycić się Rumunią ile się da...
 
Główny plac jeszcze śpi.


Rumuńską odpowiedzią na pomnik Macieja Korwina jest pomnik hospodara Michała Walecznego. Postać symboliczna, bo zdołał po raz pierwszy w historii połączyć pod jednym berłem główne ziemie składające się na dzisiejszą Rumunię: Wołoszczyznę, Mołdawię i Siedmiogród. Co prawda udało mu się to tylko na rok (dokładnie był to rok 1600), bo potem wystąpili przeciwko niemu właściwie wszyscy, zarówno przeciwnicy zewnętrzni i jak wewnętrzni, ale pamięć o nim była jednym z fundamentów tworzenia samodzielnego państwa. Kompozycja rzeźbiarska powstała w 1976 roku, więc ma zupełnie inny styl niż secesyjna formacja węgierskiego monarchy.


Zachodzę nad Mały Szamosz (Someşul Mic), dopływ Cisy. Nad brzegami stoi trochę zaniedbanych budynków, na jednym z nich dostrzegam pozacierane węgierskie napisy.



To jest chyba współczesny węgierski teatr i opera - od zadu.


Pokłosie wieczornej ulewy: dywany z liści oraz zwalony przystanek autobusowy.



Żelazną kładką dla pieszych wracam na południowy brzeg rzeki, gdzie obok Parku Centralnego ustawiono kilka pomników. Wielki w kolorze białym upamiętnia ofiary reżimu komunistycznego (w grudniu 1989 zginęło w Klużu co najmniej 26 osób), mniejszy w kolorze czarnym Żydów - w 1944 roku Węgrzy zamknęli ich w getcie, a potem wywieźli do Auschwitz, w sumie kilkanaście tysięcy.



Na Piaţa Muzeului udaje mi się w końcu wejść do świątyni - kościoła franciszkanów pochodzącego z XIII wieku. Przed stuleciem Kluż był bardzo wymieszany religijnie - jedną czwartą stanowili wierni kościoła kalwińskiego, potem odpowiednio grekokatolicy, katolicy rzymscy, żydzi, prawosławni, luteranie i unitarianie. Dziś dominują prawosławni, ale przedstawiciele innych wyznać nadal są obecni (dla przykładu Siedmiogród to największe skupisko unitarian w Europie).


Niedaleko kościoła znajduje się jeden z najstarszych domów w mieście - gotycki, datowany na XV wiek. To w nim w 1443 roku miał się urodzić Maciej Korwin. Według tablicy z opisem w języku rumuńskim i angielskim monarcha był Rumunem. Zastanawiam się, gdzie przebiegają granice śmieszności przy tworzeniu nowej historii?


Otwarto kantor, więc wymieniam walutę i wracam na pokoje. Na szczęście ból w zębach trochę odpuścił, więc na razie nie ma mowy o kończeniu wyjazdu, tylko o szykowaniu się do dalszej drogi!

13 komentarzy:

  1. Korwin Rumunem? Niezłe. Hunyady by się zdziwił. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że najbardziej zdziwiłby się sam Korwin ;) No chyba, że chodziłoby o tego polskiego Korwina ;D

      Usuń
  2. Czarnek zapowiedział nowy przedmiot, który ma się nazywać HiT - myślę, że za jakiś czas będziemy mogli się przekonać o granicach śmieszności przy pisaniu nowej historii...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ruiny rzymskie kompletne rozczarowanie, natomiast Kluż - Napoka zrobił na nas dobre wrażenie, choć pogoda nie dopisała. Widzę na Twoich zdjęciach, że cerkiew owinięta w folie czyli remont. Gdy my tam byliśmy rusztowania stały w środku. Następnym razem cerkiew będzie jak nowa. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym roku mieliśmy wybitne szczęscie trafiania na remontowane obiekty :P Swoją drogą to ciekawe, że budynki, które nie mają stu lat, sypią się bardziej niż te średniowieczne :D Pozdrowienia!

      Usuń
  4. Kluż jest ładny. Zresztą jak i Rumunia.
    Trzeba było lecieć z kocem, przykrywać auto ;) pamiętam jak teściu pół roku po kupnie auta, tak właśnie robił, bo się bał, że grad mu zniszczy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie, ale skąd ten koc? :D Chociaż był jeden w aucie... Moja mama kiedyś tak zakryła auto kocem, to przed gradem uchroniło, ale koc wsadzony był w drzwi (aby nie odleciał) i nalało wody :D Z kolei jak kiedyś nie zakryła, to grad nieźle pokiereszował... No niestety, to jest trochę jak z zamachem terrorystycznym - albo nas rąbnie, albo nie ;)

      Usuń
    2. Akurat jakiś koc zawsze wożę w bagażniku. Jednak z gradem, czy upadkiem drzewa złamanego przez wiatr, jest jak mówisz. Loteria.
      Jeszcze odnośnie stopa. Jak zaczynałem jeździć stopem, kolega, który mnie do tej formy podróży przekonał, mawiał, że wygląd to jest sukces szybkości złapania, czy też w ogóle sukcesu złapania okazji. Nieraz potem się o tym przekonywałem, kiedyś mi parę osób powiedziało, że wzbudzałem zaufanie swoim schludnym wyglądem (dziś przez zarost, pewnie byłoby ciężko, dawno już nie próbowałem tej formy podróżowania). Miałem nawet takie przypadki, jak idąc z Mucznego, że zatrzymała się pani, która potem się przyznała, że zabrała kogoś pierwszy raz :)

      Usuń
    3. Takich co mnie zabierali jako pierwszego to miałem sporo :) Pomaga ciężki plecak, a czasem... aparat :D

      Usuń
    4. Plecak zdecydowanie pomaga!

      Usuń
  5. To łapanie stopa na brak benzyny to chyba jakaś przygraniczna rumuńska przypadłość. Też nie daliśmy się na to złapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robił przekonywujące wrażenie, gdyż rzeczywiście wyglądał, jakby mu zabrakło benzyny.

      Usuń