Siedziałem sobie nad internetową mapą i zastanawiałem się, gdzie skoczyć do
Czechów na jakąś sudecką jednodniówkę. W pewnym momencie przykuła moją uwagę
konstrukcja w Rychlebach (Górach Złotych) - ni to wieża zamkowa, ni to
twierdza... I jakaś taka znajoma, choć nowa! Tam pojedziemy!
Docieramy z Bastkiem na
przełęcz Ramzovską (Ramzovské sedlo, Ramsauer Sattel). Jest
późnowrześniowa niedziela i niezła pogoda, więc walą tu zmotoryzowane tłumy z
co najmniej dwóch krajów. Na szczęście na parkingu zachowało się trochę wolnych
miejsc - ważne, aby się nie pomylić i wjechać na ten bezpłatny, bliżej ośrodka
narciarskiego.
Wypadałoby na dobry początek napić się piwa. Postanawiamy, że jeśli trafimy na
pierwszą cenę poniżej 40 koron za kufel, to wchodzimy! Przeszliśmy sto
pięćdziesiąt metrów i taką cenę zobaczyliśmy, więc usiedliśmy w restauracji
hotelowej. Kelner nieco zdziwiony, że nie chcemy nic do jedzenia, ale pora
była zdecydowanie za wczesna na posiłki, za to na napój energetyczny jak
najbardziej odpowiednia.
Nasyciwszy chuć przekraczamy drogę i wchodzimy na teren Rychlebów (parking i
hotel to były Jesioniki). Po drugiej stronie przystanek kolejowy Ramzová, najwyżej
położony lub prawie najwyżej położony w Republice Czeskiej. Mniej więcej w tym
miejscu biegnie także granica pomiędzy Śląskiem, a
Morawami (peron leży jeszcze na Śląsku).
Na Śląsku będziemy jednak tylko krótką chwilę, bowiem
czerwony szlak skręca na północny-zachód, na
Morawy. Za nami widok na Šerák i Obří skály.
Przechodzimy przez Petříkov (Peterswald), wioskę niewielką, ale pełną starych
domów. Mają także sporo obiektów dla turystów, co najmniej jedną otwartą
knajpę oraz kaplicę/kościółek św. Wawrzyńca sprzed stu lat.
Wchodzimy w las. Szlak na razie prowadzi asfaltem, co u Czechów niespecjalnie
dziwi. W pewnym momencie z boku widzimy pozostałości po kopalni grafitu.
Asfalt odchodzi w bok, zaczyna się normalna ścieżka. Spotykamy na niej kobietę
z... plastikowym kieliszkiem wina w ręce.
Nieco po ponad godzinie osiągamy skrzyżowanie szlaków
Císařská lovecká bouda. Chatka myśliwska stoi kawałek dalej, natomiast
na rozwidleniu kilka lat temu wybudowano solidną, wielką wiatę z kominkiem. Od
razu pojawia się więcej ludzi.
Siadamy pod wiatą na chwilę przerwy. Nadciągają kolejne panie z kieliszkami -
okazuje się, iż degustują burčák! Co prawda piłem go już trochę w tym roku,
ale i tak ślinka mi cieknie.
Przekroczyliśmy tysiąc metrów n.p.m., więc następny odcinek będzie prawie
zupełnie płaski, co bardzo cieszy Bastka.
- Wreszcie normalny szlak, po zdobyciu wysokości nie trzeba się męczyć, a nie
jak ostatnio w Beskidzie Śląsko-Morawskim! - woła.
Pierwszy widok na dzisiejszy cel główny.
Z naprzeciwka nadciąga coraz więcej grup, a także pojedynczych osób. Profil
mocno niedzielny: wózki z dziećmi, sandalarze, klapkowicze, kijkowcy, emeryci
ledwo trzymający się pionu... Podchodzimy do polany Palaš, gdzie parkują
samochody. Fajnie tak, przyjechać sobie na górę czterema kółkami. Sporo jest
także wozów na polskich blachach (nota bene granica z RP biegnie może dwieście
metrów na północ od nas).
Moje kąśliwe komentarze na temat spotkanych aut spotykają się z reakcją
Bastka:
- Jak zwykle marudzisz. To jeszcze nic złego te kilka samochodów.
- A ty jak zwykle jesteś naiwny - odpowiadam. - To dopiero początek, zaraz
zobaczysz resztę.
I zobaczył. Parking pod schroniskiem był kompletnie zawalony, stały tam nawet
kampery (przypominam, że to nie jest dolina, a okolice szczytowe).
Chata Paprsek to ładne, drewniane schronisko, które zachowało
oryginalny wygląd z 1932 roku. Wybudowało je Mährisch-Schlesischer
Sudetengebirgsverein i nazwało Schleslerhaus (Śląski Dom, choć
nieustannie jesteśmy na Morawach). Niestety, w weekendy panuje tutaj atmosfera
rodem z Krupówek, na co składa się możliwość legalnego dojazdu dłuższą
asfaltową drogą ze Starého Města, a gdyby ktoś chciał jechać krócej, to może
dojść z parkingu położonego dwieście metrów niżej. Zimą to z kolei popularny
ośrodek sportów narciarskich. Gdy byłem tu pierwszy raz kilka lat temu, to
trafiliśmy na pustkę, lecz to była wczesna godzina w środku tygodnia. Teraz -
w niedzielne popołudnie - jest jak jest... Bastek przyznał, że tym
razem marudziłem słusznie i nie przesadzałem 😏.
Trudno mieć pretensje do ludzi, iż w dzień święty ruszyli w góry, ale nie
sądziłem, że niemal wszyscy wwiozą swoje cztery litery czterema kółkami.
Kolejka do baru to kilkadziesiąt osób na zewnątrz plus zawijas w środku.
Wszystkie stoliki zajęte. Dzieciarnia okupuje wszystko i wszędzie.
Nic tu po nas, idziemy dalej.
Zdjęcie panoramy Jesioników...
Drewniana kapliczka św. Krzysztofa wzniesiona w 2009 roku. Posiada dzwon z
okresu międzywojennego, który kiedyś dzwonił w osadzie Grund Messinghammer.
Początkowo nie umiałem odgadnąć o jaką wioskę chodzi, ale okazało się, że to
dzisiejszy wyludniony przysiółek Brannej - Mosazné Hamry.
Zielonym szlakiem trawersujemy górę o
intrygującej nazwie Stolec. Ludu spotykamy sporo, ale większość osób idzie w
kierunku do nas przeciwnym, więc jest szansa, że w drugim miejscu będzie
trochę luźniej...
Las się kończy i zaczyna rozległa polana. Teraz nasz cel widać jak na dłoni -
ani chybi wieża zamkowa jak z bajki.
Szczyt Větrov (po niemiecku Zeh Koppe) stał się w tym roku
najnowszą (i chyba największą) atrakcją Rychlebów. Czesi postanowili na nim
wznieść replikę wieży widokowej, jaka do 1973 roku stała na
Śnieżniku. Autorzy twierdzą, że dokładnie odwzorowano wygląd zewnętrzny
i wewnętrzny - na podstawie zdjęć nie jestem w stanie stwierdzić, czy
rzeczywiście to identyczna kopia, ale wymiary się zgadzają: wyższa wieża
mierzy 33 metry, a niższa 17.
Oryginałowi patronował cesarz Wilhelm I (Kaiser-Wilhelm-Turm), kopia nazywa
się Dalimilova rozhledna. Inicjatorem budowy był pan Dalimil Mika (stąd
nazwa; także właściciel Chaty Paprsek), "zakochany" w konstrukcji ze Śnieżnika. "Powrót kamiennej ślicznotki" -
jak napisano w folderze informacyjnym.
Jak na razie wieża wygląda trochę zbyt nowo, co nie dziwi, gdyż otwarto ją w
lipcu 2021 roku. Warunki atmosferyczne zapewne szybko ją postarzeją i
zwłaszcza w zimie będzie prezentować się pięknie. Niestety, ale zupełnie nie
pasuje do niej żółty domek pełniący rolę bufetu. Wydaje się, iż ten śnieżnicki
był lepiej wkomponowany, ale to też może być efekt starych fotografii i
pocztówek. Nie mniej sam pomysł mi się podoba i osobiście uważam, że jeśli na
Śnieżniku koniecznie powinna ponownie stanąć wieża widokowa (a nie powinna),
to zdecydowanie wybrałbym rekonstrukcję kamiennej budowli, a nie stawiany tam
obecnie "blender". Niech tylko Czesi uważają, aby nie dopuszczać na Větrov
polskiego wojska, a zwłaszcza saperów...
Zostawiam Bastka z klamotami i uderzam do środka. Bilety sprzedaje automat,
którego... obsługuje jakiś facet. Nowoczesna technika. Kosztują 120 koron, co jest ceną wysoką i
raczej nie współmierną do tego, co możemy zobaczyć dookoła. Raczej płacimy
zatem za możliwość wejścia do "historycznej" budowli.
Na wyższy taras prowadzi 168 schodów, można dostać kręćka.
Panorama z góry to przede wszystkim "korona" Wysokiego Jesionika, czyli Šerák,
Keprník, Vozka i Černá stráň. Oraz oczywiście Pradziad - patrząc na
niego uzmysławiam sobie, że nie byłem na nim
już cztery lata! Mam go tak blisko, nieustannie go skądś obserwuję, ale zawsze wybieram inne
miejsca do odwiedzenia.
Widoki w kierunku schroniska Paprsek i ichniejszego kompleksu narciarskiego. Z
oddalenia nie prezentuje się aż tak strasznie.
Spojrzenie na południe w dolinę oraz na inne okolice. Prześwietlone od słońca
szczyty na horyzoncie to już Hanušovická vrchovina, natomiast bliższe po
prawej należą do Masywu Śnieżnika.
Uczciwie muszę napisać, iż z wieży widać niemal dokładnie to samo, co z poziomu
gruntu. "Niemal" robi jednak w tym przypadku różnicę, gdyż z dołu nie
zobaczymy Śnieżnika. A przecież o to chodziło, aby z kopii śnieżnickiej
wieży móc spojrzeć na miejsce, gdzie stał oryginał! To zresztą tylko niecałe
dziesięć kilometrów stąd. Najśmieszniej, że za pierwszym razem Śnieżnika... nie
poznałem! Gapię się w tamtym kierunku i myślę: "Co to za góra? Ma jakąś wieżę,
chyba tam jeszcze nie byłem". Zmyliła mnie właśnie ta nowo stawiana wieża,
gdyż do tej pory Śnieżnik kojarzył mi się z płaską, pustą powierzchnią 😛.
Widoki z dolnego tarasu - najciekawiej wyglądają dwa samotne tojki 😛.
Docelowo w domku obok wieży ma działać restauracja lub schronisko. Na razie to
jeszcze wielka prowizorka: nie szło nawet wejść do środka, do jedzenia nie ma
nic poza przekąskami, na szczęście można kupić piwo. Organizacja była tak
słaba, że w kolejce spędziliśmy prawie kwadrans. Mimo wszystko ludzi kręciło
się tu mniej niż przy Paprsku, w końcu nie dojedziemy pod wieżę samochodem,
tylko trzeba się przebijać pieszo!
Na zegarku wskazówki pokazały godzinę trzecią, niebo zaczęło się zaciągać,
więc uznaliśmy, że pora się zbierać.
Szutrowymi drogami schodzimy do dolnej części kompleksu narciarskiego. W jego
sąsiedztwie wyrosło całe osiedle domków.
Spoglądam na mapę i czasomierz: pociąg odjeżdża za godzinę i trzy kwadranse, a
do przejścia mamy około ośmiu kilometrów. Musimy zatem trzymać tempo powyżej
czterech kilometrów na godzinę, co powinno się udać, bo większość trasy
prowadzi w dół.
Przy drodze stoją pozostałości Pomnika Poległych oraz krzyż - pamiątki po
wiosce Gross - Würben (Velké Vrbno). Kiedyś liczyła ponad dwieście
dusz, po 1945 niemal całkowicie się wyludniła i jej teren włączono w granice
Starého Města. Inną pamiątką jest urzędowa tablica miejscowości z okresu
międzywojennego.
Pokonywanie trasy idzie nam całkiem nieźle, niektóre kilometry połykamy poniżej dziesięciu minut. Tak jest do miejsca, gdzie kiedyś istniało
Klein-Würben (Malé Vrbno) - widzimy tam ruiny budynków gospodarczych i
mieszkalnych (sześć lat temu niektóre jeszcze stały), a szlak zaczyna pchać
się w górę. Zmieniliśmy także pasmo górskie - Rychleby zastąpiła
Hanušovická vrchovina (niektórzy zaliczają ją do szeroko rozumianych
Jesioników).
Podejście na przełęcz pod Kutným vrchem (Hutten Berg) daje w kość i trochę nas
zwalnia, na szczęście jest dość krótkie. Na przełęczy mamy chwilkę na złapanie
oddechu oraz poszukiwanie řopíków kryjących się po krzakach i w lesie.
Kontrola czasu - jest nieźle. Na rogatkach Brannej (do 1947 znanej jako
Kolštejn, a po niemiecku Goldenstein) jestem już spokojny, że
zdążymy.
Branná to jedna z moich ulubionych sudeckich miejscowości. Ładnie położona, ładnie zabudowana. Dawniej miała status miasteczka, potem
miasta, ale po wypędzeniu Niemców zdegradowano ją do rangi wsi. Co ciekawe -
ogłoszona została miejską strefą zabytków, a nie wiejską.
W drodze zaglądamy na cmentarz z ciekawym Pomnikiem Poległych.
Niedzielne popołudnie to czas, kiedy takie osady raczej nie są zadeptywane
przez tłumy przechodniów.
Bastek hipnotyzuje kota. Podczas każdego wyjazdu ma plan, aby jakiegoś porwać
i przywieźć do domu, lecz do tej pory ciągle mu się to nie udało 😛.
Na starówce jest co oglądać: budynek browaru restauracyjnego Kolštejn,
nowy secesyjny ratusz, opuszczony stary ratusz (właściwie wójtostwo),
renesansowy kościół świętego Michała oraz częściowo odnowiony zamek.
Do torów mamy jeszcze tylko kilkaset metrów... Tymczasem spotykamy kobietę z dzieckiem,
która wypytuje o najbliższą restaurację i jest niepocieszona, iż musi się
cofać na rynek.
Na dworzec przybywamy z dziesięciominutowym zapasem. Oczywiście nie jest to
ostatni kurs, bo pociągi kursują regularnie co godzinę albo i dwie, lecz
szkoda byłoby, aby uciekł nam sprzed nosa.
Wkrótce motorák wiezie nas z powrotem na Ramzovské sedlo. Z okien
obserwujemy lasy pod Šerákiem oświetlone promieniami późnego słońca.
Ludzi z pociągu wychodzi sporo, lecz parkingi są już prawie puste. Czuć, że
dzień, weekend i cały tydzień zbliża się ku końcowi.
Idąc do samochodu z zainteresowaniem przyglądam się drewnianemu domkowi
wystawionemu przez Lasy Republiki Czeskiej. To wiata z trzema ławkami i stołem
oraz dwoma kranami (w jednym niby płynie woda ze zlewiska Morza Bałtyckiego, a
w drugim z Czarnego, bo przez przełęcz biegnie wododział). Drzwi nie są
zamykane na zamek. Pomyślałem, że to niezłe miejsce na nocleg i nie
przypuszczałem, jak szybko przyjdzie się mi o tym przekonać...
Bardzo fajne miejsce na jednodniową wycieczkę, ale chyba faktycznie lepiej ją zorganizować w środku tygodnia. Nie wiedziałem, że na Śnieżniku były takie kamienne wieże. Teraz poszukałem w internecie i faktycznie te nowe wyglądają na identyczne. Czego nie można powiedzieć o tej obecnie stawianej na szczycie Śnieżki. Ozdobą raczej nie będzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ze środkiem tygodnia może być ten problem, że wieża będzie zamknięta. Poza sezonem letnim to zazwyczaj takie atrakcje są czynne tylko w weekendy. Pozdrowienia!
UsuńZakładając, że na szczycie nie ma drzew to nie warto wydawać 20 pln za wstęp. W końcu widok taki sam jak z dołu ;)
OdpowiedzUsuńTaki sam z wyjątkiem tego Śnieżnika, którego z dołu nie widać. To chyba największa atrakcja tej wieży, że można zobaczyć drugą wieżę :P
UsuńI poczuć się prawie jak Saruman. ;-)
UsuńGorzej, jakby przyszły Enty z wizytą :P
UsuńFajna wycieczka! Ta wieża mi gdzieś mignęła wcześniej w internecie i zapisałam ją sobie, by kiedyś odwiedzić. Może kiedyś, przy okazji dłuższego pobytu w Bielicach, uda się ułożyć jakąś ciekawą pętelkę.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się jeszcze czemu nigdy nie mieliśmy okazji spróbować specyfiku o nazwie burčák? :) Chyba mamy co nieco do nadrobienia ;)
Na burčák trzeba trafić - sprzedają go tylko w okresie od końca sierpnia do początku listopada. Najbardziej popularny jest na Morawach, w rejonach winiarskich - w innych miejscach trzeba szukać punktów sprzedaży, więc w mniejszych miejscowościach może być niedostępny.
UsuńŚwietny wypad. Całkiem ładnie wyszła Czechom ta replika śnieżnickiej wieży. Szkoda jedynie, że nie stoi tam gdzie oryginalna, bo ta "latarnia morska" to...
OdpowiedzUsuńJest w ogóle chyba jakaś moda na odtwarzanie starych konstrukcji tego typu. W Turyngii zbudowano jakiś cas temu Altvaterturm, znaną swego czasu z Pradziada. Ja osobiście nie widzę w tym nic zdrożnego, tym bardziej, że tego typu murowane konstrukcje mają według mnie dużo uroku i ciekawie wkomponowują się w krajobraz. Oczywiście pod warunkiem, że nie są zwykłym, chamskim, betonowym klockiem.
Okolicę Chaty Paprsek wspominam bardzo miło. Zresztą ją samą także, szczególnie przez smaczną kuchnię. No i na szczęście nie byliśmy tam w weekend, zatem choć odrobina spokoju była nam dana. :)
Czesi mogli zrobić psikusa i postawić tę kopię na Śnieżniku, ale po swojej stronie :D A tak na poważnie - w tym rejonie pobudowali już dość sporo różnych dziwnych atrakcji (teraz jakiś najdłuższy most wieszany na świecie wznoszą), więc może lepiej, że trochę ją od Śnieżnika odsunęli.
UsuńDzięki za pomysł na fajną wycieczkę :) Przepiękne miejsca i urocze zdjęcia :)))))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Polecam się i pozdrawiam :)
UsuńI taka wieża powinna stanąć na Śnieżniku. Widzę Paprsek okupowany, kiedyś trafiłem tam na... wesele :) Větrov zapisany w kajecie, zawsze tam nie byłem.
OdpowiedzUsuńJeszcze rok temu nie było po co na Větrov iść ;)
UsuńVětrov zapisałem do odwiedzenia, bo dzięki tej replice wieży, jest tego wart :) O ile lepiej taka kamienna wieża wygląda niż zwykła drewniana, czy metalowa. Zresztą jak widzę tą na Wysokim Kamieniu, to również jestem pod dużym wrażeniem chęci i pomysłu właściciela.
OdpowiedzUsuńTyle, że Wysoki Kamień to jest wiecznie niedokończona budowa bez kibla, o części noclegowej nie wspomnę. To już za komuny szybciej budowano... W sumie to i tak lepiej niż ten burdel na Kopie Biskupiej.
UsuńMimo tempa budowy na Wysokim Kamieniu, ja doceniam to, że komuś chciało się tym zająć i zrobić budynek wraz z otoczeniem w ładnym stylu. Co obecnie rzadko się już niestety zdarza.
UsuńTyle, że budynek w takiej formie jest tam zupełnie nieprzydatny. Ba, biorąc pod uwagę, że nie ma toalety, to można stwierdzić, że przyczynia się do zasyfienia okolicy. I raczej się to nie zmieni, bo tam są problemy z wodą, pozdrowieniami i tym podobnymi.
UsuńTfu, pozwoleniami oczywiście ;)
Usuń