Podróżując po różnych zakątkach Śląska dotarłem również do województwa
wielkopolskiego, gdzie znajdują się skrawki Dolnego Śląska. Ostatnio
opisywałem kraik rychtalski (Reichthaler Ländchen), w tym
odcinku chciałbym się zająć położonym na północ od niego Bralinem i jego okolicami.
Bralin został odcięty od Dolnego Śląska w identyczny sposób jak Rychtal: w 1920 roku: na podstawie traktatu wersalskiego oderwano go z Niemiec i
przyłączono do świeżo odrodzonej Polski. Argumentacja strony polskiej była
dokładnie taka sama: są to tereny na których przeważa ludność polskojęzyczna,
a więc Polacy. Oczywiście takie tezy często nie mają pokrycia z
rzeczywistością, ale właściwie do tej pory się ich używa, aby uzasadnić
pretensje terytorialne. Jako poparcie polskości Bralina wysyłano delegacje do
aliantów, prezentowano listy poparcia oraz polskie książeczki kościelne.
Podobnie jak w przypadku kraiku rychtalskiego mocarstwa zachodnie podjęły
decyzję wysłuchując tylko jednej strony i nie zdecydowały się na
przeprowadzenie plebiscytu takiego jak na Górnym Śląsku. W oficjalnym
przekazie, obowiązującym do dzisiaj, ludność była z powodu zmiany
przynależności państwowej zachwycona, a Bralin radośnie "powrócił" do
Macierzy. Nieoficjalnie nie wszystko było takie czarno - białe. Ze wspomnień
potomków Bralinian wynika, że poparcie dla polskości wcale nie było takie
powszechne, a "listy poparcia" niekoniecznie nimi były. Nawet dzisiaj można
przeczytać, że polscy działacze "agitowali wśród ludu i uświadamiali mu, że
jest polski", więc skoro konieczne byłe uświadamianie, to lud przed agitacją
niezbyt sobie ze swojej polskości zdawał sprawę. Z powodu braku plebiscytu
trudno po stu latach określić rzeczywiste stanowisko propaństwowe ówczesnych
mieszkańców. Pewien obraz sytuacji może dać pierwszy polski spis powszechny z
1921 roku: w przeciwieństwie do spisów pruskich pytano w nim o narodowość, a
nie język używany w domu. Zakładając, że przeprowadzony on został rzetelnie i
pamiętając, że część niechętnie nastawionej do Polski ludności mogła już
wyjechać, faktycznie pokazuje on w wielu miejscowościach ziemi bralińskiej
znaczną przewagę deklaracji polskich, ale w niektórych nadal przeważały
niemieckie.
Zacznijmy od Bralina. Rzadki przypadek, aby nazwa w języku polskim była taka sama jak w niemieckim. O ile kraik rychtalski do zmiany granicy leżał w
powiecie namysłowskim, o tyle tereny te były częścią
powiatu sycowskiego (Landkreis Groß Wartenberg). Kolejna różnica pomiędzy stolicami obu
ziem (bralińskiej i rychtalskiej) jest taka, że w momencie przyłączenia do
Polski Bralin już dawno nie był miastem, stracił prawa miejskie jeszcze w
XVIII lub XIX wieku (różne są daty w różnych źródłach, niezły rozrzut
pomiędzy nimi). Na miejscu to widać. Rychtal prezentuje typowy
małomiasteczkowy styl z rynkiem i ratuszem, a Bralin jawi się raczej jako
większa wieś, rynek to po prostu skrzyżowanie i parking.
Domy przy rynku są raczej skromne i w niczym nie przypominają zdobionych
kamienic miejskich.
Na środku głównego placu wznosi się ceglany, neogotycki kościół ewangelicki
z 1867 roku. Nabożeństwa odbywały się w nim do lat 70. ubiegłego wieku.
Obecnie należy do gminy, ale chyba nic się w nim nie dzieje.
Po sąsiedzku od kościoła dawna pastorówka, niedawno odnowiona. Dzisiaj
mieści się w niej Ośrodek Pomocy Społecznej.
W przypadku kościoła ewangelickiego dobrze można zilustrować jak wygląda
dzisiaj polityka historyczna władz samorządowych, niewiele (albo wcale) nie
różniąca się od polityki historycznej sanacji i komunistów. Otóż na stronie
gminy można było przeczytać m.in. "z uwagi na fakt, że społeczność ewangelicka w Bralinie mówiła wyłącznie
po polsku i nie uległa germanizacji, do pierwszych lat XX wieku odbywały
się tu oddzielne nabożeństwa w języku polskim i niemieckim". Taką samą tezę powtórzono m.in. w Wikipedii. Już samo to zdanie sobie
przeczy: skoro ewangelicy mówili wyłącznie po polsku, to dla kogo były msze
niemieckie? Na ten absurd zwrócono nawet uwagę w regionalnym "Życiu Gminy Bralin", nota bene wydawanym przez gminę. Inne interesujące informacje znalazłem
na tablicach poświęconych znanym mieszkańcom. Można się z nich dowiedzieć,
że Bralin leżał "na ówczesnym Śląsku (dziś Wielkopolska)". Jeżeli urzędnicy nie wiedzą, że jednostka administracyjna nie jest tym samym co
kraina historyczna, to trudno się dziwić, że zwykli, prości ludzie twierdzą
współcześnie, iż Sosnowiec znajduje się na Śląsku, a Opole nie.
W ogóle wydania "Życie Gminy Bralin" opatrzone są na pierwszej
stronie intrygującym napisem o brzmieniu "Bralin - Wielkopolskie miasteczko o śląskich korzeniach". Jak już wspominałem Bralin praw miejskich nie posiada od dawna
(nieodległy Rychtal odzyskał je w 2024 roku), więc najwyraźniej redakcja
próbuje zakrzywiać rzeczywistość 😏.
W Bralinie ewangelicy byli niedużą, maksymalnie kilkunastoprocentową
mniejszością. Katolickość tych ziem zapewne przyczyniła się do
propolskich ciągotek wśród mieszkańców, bo księża często wspierali tę opcję.
To w sumie logiczne: w Prusach katolicyzm zawsze traktowany był z
podejrzliwością, jako agentura Watykanu. W odrodzonej Polsce wyznanie to
stawiano na piedestale, więc z punktu widzenia plebana była to znacznie
korzystniejsza opcja. Bralin do 1925 roku wchodził w skład diecezji
wrocławskiej, następnie diecezji włocławskiej, a od trzech dekad kaliskiej.
Kościół katolicki od ewangelickiego dzieli ledwie sto metrów i ulica. Jest
on o dwieście lat starszy od luterańskiego odpowiednika.
Działający w Bralinie księża zazwyczaj nie pochodzili z tej okolicy. Ksiądz
Rutkowski przybył aż z Torunia. Najbardziej gardłujący za Polską ksiądz
Gabriel przyjechał z Dobrzenia Wielkiego. Co ciekawe, w jego rodzinnej
miejscowości aż tak nie podzielano polskiego stanowiska, w plebiscycie
wygrała opcja niemiecka.
Idziemy się rozejrzeć po ulicach, choć po prawdzie niewiele jest na nich do oglądania. Tablica z nekrologami pusta, to chyba dobrze.
Pomnik ofiar II wojny światowej nie grzeszy oryginalnością. Ładniejsza jest figurka Nepomucena stojąca na rozdrożu dróg. Za nią dawny dom starców oraz parafialny. Wzniesiony w połowie XIX wieku, ponoć jeden z najstarszych murowanych budynków Bralina.
Na narożnej kamienicy przebijają ślady starych napisów. Jest polski "RESTAURACJA, MIESZKANIA", a pod nim niemiecki, nieczytelny.
Wytrawne oczy dostrzegły małą pamiątkę z przeszłości, być może z czasów
wzniesienia domu: metalowa tabliczka ostrzegająca przed dotykaniem.
Poszukujemy symboli samorządowych. Ledwie widoczny herb wciśnięty jest nad
daszek urzędu gminy. Przedstawia on wieżę oraz iglaste drzewo z literą B.
Pochodzi on z dawnej pieczęci miejskiej, ale nie wiadomo, co symbolizuje. Czy
to jest wieża kościelna czy warowna, czy litera B to nawiązanie do nazwy, czy
może do rodu Bironów, którzy w XVIII wieku byli właścicielami Bralina?
Bardzo kolorowa jest flaga gminy! Wygląda jakby ktoś wziął za podstawę flagę
Kostaryki, a potem dodał jeszcze kilka barw, żeby się wyróżniała! Może to
jakiś wczesny proporzec LGBT? Próżno szukać w internecie znaczenia
poszczególnych barw, urzędnicy pewnie sami nie wiedzą dlaczego łopoczą takie,
a nie inne kolory, więc podejrzewam, że po prostu zaczerpnięto je z herbu i
wyszło takie multi-kulti 😏.
O ile w centrum Bralina przeciętny turysta nie znajdzie wiele ciekawego, o
tyle niecałe dwa kilometry od niego, przy drodze na Rychtal, stoi prawdziwa
perełka: wielki drewniany kościół odpustowy Narodzenia Najświętszej Maryi
Panny. Wielkość potęguje jeszcze położenie w szczerym polu.
Czemu wybudowano go akurat tutaj? Legendy mówią o obrazie maryjnym, który w
cudowny sposób "przemieszczał" się poza Bralin. Najpierw ustawiono przy nim
krzyż, potem kapliczkę, a w 1711 roku kościół, mający być wotum dziękczynnym
za uzdrowienie w czasie epidemii cholery (która miała miejsce osiemdziesiąt
lat wcześniej, więc trochę się Bóg naczekał).
Środek świątyni jest nietypowy, składa się z czterech ramion krzyża greckiego,
ołtarz położony jest centralnie i posiada dwie strony!
Oprócz tego we wnętrzu są jeszcze trzy ołtarze boczne, a także droga krzyżowa
z około 1790 roku z opisami w archaicznej polszczyźnie.
Otoczenie kościoła nawiązuje do jego stylu. Z drewna powstała dzwonnica,
drewnem obito również toaletę. Drewniana jest również "Przystań księży",
cokolwiek ona znaczy.
Okolica jest sielska: z jednej strony wierni pedałują do kościoła na mszę, z
drugiej mamy panoramę Bralina.
Ten idylliczny obraz zakłócają zaparkowane byle gdzie samochody. Mało kto
korzysta z wyboistego bruku, prawie wszyscy cisną pod kościół przez łąki.
Wracamy do głównej drogi, zatrzymując się koło przyjemnej kapliczki.
Z tej odległości również widać wielkość kościoła, który podobno może pomieścić
dwa tysiące wiernych. Od strony Bralina ciągną do niego auto za autem, od
strony mniejszych miejscowości ludzie przybywają na dwóch kółkach.
Pora na zajrzenie do kilku mniejszych miejscowości wokół Bralina. Najciekawszą
historię ma Tabor Wielki. Już sama nazwa może dawać to myślenia. Wioskę
założyli w połowie 18. stulecia Czesi, potomkowie braci czeskich, którzy po
wojnie trzydziestoletniej osiedli na Śląsku, a potem przeszli na kalwinizm.
Sto lat później kilkadziesiąt rodzin postanowiło się przenieść
z Münsterbergu (Ziębic) na pogranicze z Wielkopolską. Nowa osada
otrzymała nazwę Groß Friedrichs-Tabor, będącą połączeniem imienia
króla Prus i Taboru, miasta od którego swe miano wzięła najbardziej radykalna
grupa husycka. W XIX wieku wioska osiadła na obecnym miejscu i
była jedną z trzech czeskich kolonii w tym rejonie. Czescy kalwini przez cały
okres niemiecki zachowywali odrębność językową i kulturą (wioskę
nazywali Velký Tábor lub Bedřichův Tábor), a po włączeniu
ich do Polski wystąpili o repatriację do Czechosłowacji, która, poza kilkoma
rodzinami, nie doszła do skutku. Z drugiej strony spis z 1921 roku wskazał w
Taborze trzystu pięćdziesięciu Niemców i setkę Polaków, ani jednego Czecha.
Czyżby z jakiegoś powodu wybrali oni deklarację niemiecką? W pozostałych dwóch
czeskich wioskach (Klein Friedrichs-Tabor/Mały Tabor i Tschermin/Czermin)
deklaracje czeskie występowały.
Trzy czwarte z mieszkańców określiło się wówczas jako ewangelicy. Uczęszczali
do zboru wzniesionego wkrótce po nowej lokacji. Dzisiaj sterczy on... pośrodku
ronda, ale stare mapy sugerują, że od samego początku stał on na skrzyżowaniu
dróg.
Po kolejnej wojnie większość Czechów nie chciała nadal być obywatelami Polski,
zwłaszcza, że coraz częściej zdarzały się napady i grabieże, podczas których
nie robiono różnicy pomiędzy Czechami i Niemcami. Pojawiły się zakazy
odprawiania nabożeństw w kalwińskich świątyniach. Niektórych Czechów
wywieziono na roboty do Związku Radzieckiego, podobnie jak miała rzecz na
Górnym Śląsku. Każdy obcy, nawet jeśli też był Słowianinem, ale nie mówił w
domu po polsku (choć mieszkańcy Taboru znali go ze szkół i urzędów) i nie był
katolikiem, automatycznie stawał się potencjalnym wrogiem. W wyniku
porozumienia pomiędzy rządem polskim i czechosłowackim zgodzono się na
"repatriację" do starej ojczyzny, której nigdy przedtem nie widzieli. W
grudniu 1945 roku, w okolicach Bożego Narodzenia, ruszył transport ponad
czterystu pięćdziesięciu osób, setka rodzin z trzech wiosek. Warunki w pociągu
były ciężkie, wagony ciasne i nieogrzewane. W Katowicach cały skład odstawiono
na boczny tor, a otaczający go żołnierze straszyli, że skierują wszystkich na Syberię.
W końcu jednak pociąg przekroczył czechosłowacką granicę w Boguminie. Śląskich
Czechów skierowano w zachodnią część Republiki, w okolice Mariańskich Łaźni,
na tereny ogołocone z Niemców, starano się lokować ich grupowo. Władze
państwowe witały ich uroczyście, regionalne i nowi sąsiedzi niekoniecznie.
Częsty paradoks historii: w Polsce traktowano ich często jako Niemców, a w
Czechosłowacji... również traktowano ich jako Niemców! Czesi spod Bralina byli
wielojęzyczni, z kolei najmłodsze pokolenie urodzone i wychowane w czasach
wojny mówiło tylko po niemiecku i nosiło niemieckie imiona. W wyniku różnych
konfliktów na nowej ojcowiźnie zdarzały się przypadki, że niektórzy z
"repatriantów" uciekali następnie do Niemiec, a wszyscy lepiej dogadywali się z nielicznymi sudeckimi Niemcami, niż z rodzimymi Pepikami.
Nie wiadomo ilu Czechów zostało. "Repatriacja" była dobrowolna, lecz we wspomnieniach pojawiają się informacje, że wszyscy wyjechali, poza kilkoma osobami z mieszanych rodzin czesko-niemieckich. Ich pewnie i tak wkrótce wywieziono przymusowo i nie do Czechosłowacji, ale
do alianckich stref okupacyjnych. Musiał jednak ktoś pozostać: artykuł w
Przeglądzie Historycznym z 1957 roku twierdzi, że w Taborze
Wielkim nadal mieszkały dwie czeskie rodziny. Dzisiaj - podobnie jak w
dawnych czeskich wioskach na ziemi kłodzkiej - pewnie nie ma tam już ani
jednej osoby, dla której czeski byłby językiem rodzinnym.
Przy braku wiernych opuszczony zbór zaczął niszczeć. Spółdzielnia gminna
urządziła w nim magazyn zboża i doprowadziła do takiego stanu, że w latach 70.
trzeba było rozebrać wieżę, bo groziła zawaleniem. W 1979 roku przejęli go
katolicy, wyremontowali i odbudowali wieżę, dziś to kościół Matki Boskiej
Częstochowskiej. To dobrze, że ciągle istnieje, lecz próżno szukać przy nim
jakiejkolwiek wzmianki o jego przeszłości.
Dom z czerwonej cegły stojący przy rondzie to dawna szkoła, co zresztą
sugeruje sam wygląd. Jako ciekawostkę historyczną dodam, że w czasie II wojny
światowej czeskim dzieciom pozwolono chodzić na lekcje na takich samych
zasadach jak niemieckim. Według opowieści, które krążyły po Taborze, zgodę
miał wyrazić sam Adolf, mówiąc, że to "dzieci starych Czechów" (Kinder der alten Böhmen) i niech się uczą. Od dawna wiadomo, że nie ma lepszej drogi do wynarodowienia niż przez państwową szkołę.
Położone na południe od Bralina Mnichowice (Münchwitz) nie miały aż tak skomplikowanej przeszłości, choć
jest to wioska znacznie starsza. Powstała w XIII wieku, jej pierwszym właścicielem
byli mnisi z wrocławskiego klasztoru augustianów przy kościele "na Piasku".
W spisie z 1921 roku wyraźnie dominowali Polacy, deklaracji niemieckich było
około dziesięciu procent. Wszyscy określili się jako katolicy.
Kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej pochodzi z 1802 roku, a na cmentarzu spoczywa wiele grobów z niemieckimi nazwiskami.
Wieś ma kształt wrzecionowaty, świątynię z dwóch stron otaczają ulice. Stoi przy nich sporo starych domów, niektóre całkiem ładne, z zieloną laubą.
Na koniec Nowa Wieś Książęca (Fürstlich Neudorf). Po włączeniu do Polski według spisu mieszkało
w niej prawie pięciuset Niemców i prawie dwustu Polaków. Głównie katolicy,
ale było także kilkunastu ewangelików. Mają tu ciekawy kościół św. Trójcy z
drewnianą wieżą.
Wokół kościoła znajdziemy kilka starych grobów. Jeden z nich należy do
księdza Przywary, który pochodził z Polskiej Nowej Wsi pod Opolem. Rodziny o
takim nazwisku mieszkają tam do dzisiaj.
Są też wiekowe groby "cywilne".
Pomnik Poległych z nowymi tablicami. Czyżby oryginalnie napisy były po
niemiecku, choć już wykonane w Polsce? Gdyby użyto polskiego języka, to raczej nie
zostałyby zniszczony, no chyba, że przez Niemców?
Gmina Bralin, podobnie jak gmina Rychtal, ma być terenem, gdzie mogła
zachować się jeszcze tzw. gwara sycowska, czyli dolnośląska odmiana
śląszczyzny. Kluczowe jest słowo "mogła", bo internet nie jest przekonany
jak rzeczywiście sprawa wygląda: jedni piszą, że ludność została całkowicie
spolonizowana i gwara zanikła, inni, że miejscowi zachowują swoją odrębność
od reszty województwa i godki używają. Ciekawe jak to wygląda, biorąc pod uwagę, że już sama przynależność do Śląska bywa kwestionowana, a co najmniej zapominana.
W opisie Nowej Wsi Książęcej masz dwa razy "katolicy" ;)
OdpowiedzUsuńTo efekt państwowe promocji katolicyzmu :P
UsuńDzięki, zaraz poprawię!