niedziela, 10 marca 2024

Śląsk wielkopolski: Bralin i okolice.

Podróżując po różnych zakątkach Śląska dotarłem również do województwa wielkopolskiego, gdzie znajdują się skrawki Dolnego Śląska. Ostatnio opisywałem kraik rychtalski (Reichthaler Ländchen), w tym odcinku chciałbym się zająć położonym na północ od niego Bralinem i jego okolicami.

Bralin został odcięty od Dolnego Śląska w identyczny sposób jak Rychtal: w 1920 roku: na podstawie traktatu wersalskiego oderwano go z Niemiec i przyłączono do świeżo odrodzonej Polski. Argumentacja strony polskiej była dokładnie taka sama: są to tereny na których przeważa ludność polskojęzyczna, a więc Polacy. Oczywiście takie tezy często nie mają pokrycia z rzeczywistością, ale właściwie do tej pory się ich używa, aby uzasadnić pretensje terytorialne. Jako poparcie polskości Bralina wysyłano delegacje do aliantów, prezentowano listy poparcia oraz polskie książeczki kościelne. Podobnie jak w przypadku kraiku rychtalskiego mocarstwa zachodnie podjęły decyzję wysłuchując tylko jednej strony i nie zdecydowały się na przeprowadzenie plebiscytu takiego jak na Górnym Śląsku. W oficjalnym przekazie, obowiązującym do dzisiaj, ludność była z powodu zmiany przynależności państwowej zachwycona, a Bralin radośnie "powrócił" do Macierzy. Nieoficjalnie nie wszystko było takie czarno - białe. Ze wspomnień potomków Bralinian wynika, że poparcie dla polskości wcale nie było takie powszechne, a "listy poparcia" niekoniecznie nimi były. Nawet dzisiaj można przeczytać, że polscy działacze "agitowali wśród ludu i uświadamiali mu, że jest polski", więc skoro konieczne byłe uświadamianie, to lud przed agitacją niezbyt sobie ze swojej polskości zdawał sprawę. Z powodu braku plebiscytu trudno po stu latach określić rzeczywiste stanowisko propaństwowe ówczesnych mieszkańców. Pewien obraz sytuacji może dać pierwszy polski spis powszechny z 1921 roku: w przeciwieństwie do spisów pruskich pytano w nim o narodowość, a nie język używany w domu. Zakładając, że przeprowadzony on został rzetelnie i pamiętając, że część niechętnie nastawionej do Polski ludności mogła już wyjechać, faktycznie pokazuje on w wielu miejscowościach ziemi bralińskiej znaczną przewagę deklaracji polskich, ale w niektórych nadal przeważały niemieckie.

Zacznijmy od Bralina. Rzadki przypadek, aby nazwa w języku polskim była taka sama jak w niemieckim. O ile kraik rychtalski do zmiany granicy leżał w powiecie namysłowskim, o tyle tereny te były częścią powiatu sycowskiego (Landkreis Groß Wartenberg). Kolejna różnica pomiędzy stolicami obu ziem (bralińskiej i rychtalskiej) jest taka, że w momencie przyłączenia do Polski Bralin już dawno nie był miastem, stracił prawa miejskie jeszcze w XVIII lub XIX wieku (różne są daty w różnych źródłach, niezły rozrzut pomiędzy nimi). Na miejscu to widać. Rychtal prezentuje typowy małomiasteczkowy styl z rynkiem i ratuszem, a Bralin jawi się raczej jako większa wieś, rynek to po prostu skrzyżowanie i parking.



Domy przy rynku są raczej skromne i w niczym nie przypominają zdobionych kamienic miejskich.


Na środku głównego placu wznosi się ceglany, neogotycki kościół ewangelicki z 1867 roku. Nabożeństwa odbywały się w nim do lat 70. ubiegłego wieku. Obecnie należy do gminy, ale chyba nic się w nim nie dzieje.




Po sąsiedzku od kościoła dawna pastorówka, niedawno odnowiona. Dzisiaj mieści się w niej Ośrodek Pomocy Społecznej.


W przypadku kościoła ewangelickiego dobrze można zilustrować jak wygląda dzisiaj polityka historyczna władz samorządowych, niewiele (albo wcale) nie różniąca się od polityki historycznej sanacji i komunistów. Otóż na stronie gminy można było przeczytać m.in. "z uwagi na fakt, że społeczność ewangelicka w Bralinie mówiła wyłącznie po polsku i nie uległa germanizacji, do pierwszych lat XX wieku odbywały się tu oddzielne nabożeństwa w języku polskim i niemieckim". Taką samą tezę powtórzono m.in. w Wikipedii. Już samo to zdanie sobie przeczy: skoro ewangelicy mówili wyłącznie po polsku, to dla kogo były msze niemieckie? Na ten absurd zwrócono nawet uwagę w regionalnym "Życiu Gminy Bralin", nota bene wydawanym przez gminę. Inne interesujące informacje znalazłem na tablicach poświęconych znanym mieszkańcom. Można się z nich dowiedzieć, że Bralin leżał "na ówczesnym Śląsku (dziś Wielkopolska)". Jeżeli urzędnicy nie wiedzą, że jednostka administracyjna nie jest tym samym co kraina historyczna, to trudno się dziwić, że zwykli, prości ludzie twierdzą współcześnie, iż Sosnowiec znajduje się na Śląsku, a Opole nie.
W ogóle wydania "Życie Gminy Bralin" opatrzone są na pierwszej stronie intrygującym napisem o brzmieniu "Bralin - Wielkopolskie miasteczko o śląskich korzeniach". Jak już wspominałem Bralin praw miejskich nie posiada od dawna (nieodległy Rychtal odzyskał je w 2024 roku), więc najwyraźniej redakcja próbuje zakrzywiać rzeczywistość 😏.

W Bralinie ewangelicy byli niedużą, maksymalnie kilkunastoprocentową mniejszością. Katolickość tych ziem zapewne przyczyniła się do propolskich ciągotek wśród mieszkańców, bo księża często wspierali tę opcję. To w sumie logiczne: w Prusach katolicyzm zawsze traktowany był z podejrzliwością, jako agentura Watykanu. W odrodzonej Polsce wyznanie to stawiano na piedestale, więc z punktu widzenia plebana była to znacznie korzystniejsza opcja. Bralin do 1925 roku wchodził w skład diecezji wrocławskiej, następnie diecezji włocławskiej, a od trzech dekad kaliskiej.

Kościół katolicki od ewangelickiego dzieli ledwie sto metrów i ulica. Jest on o dwieście lat starszy od luterańskiego odpowiednika.



Działający w Bralinie księża zazwyczaj nie pochodzili z tej okolicy. Ksiądz Rutkowski przybył aż z Torunia. Najbardziej gardłujący za Polską ksiądz Gabriel przyjechał z Dobrzenia Wielkiego. Co ciekawe, w jego rodzinnej miejscowości aż tak nie podzielano polskiego stanowiska, w plebiscycie wygrała opcja niemiecka.



Wkraczając tu w styczniu 1920 roku polskie wojsko nie do końca wiedziało czego się spodziewać. W instrukcjach zwracano uwagę, aby dowódcy pilnowali swoich podkomendnych w miejscowościach zamieszkałych przeważnie przez ludność niemiecką, wśród nich wymieniono Bralin. Podobno jednak uroczyście powitano tutaj polskich żołnierzy, w przeciwieństwie do Rychtala, gdzie czekały na nich zamknięte okiennice. Spis z 1921 roku wykazał dziewięciuset mieszkańców określających się jako Polacy i trzystu jako Niemcy. Na cmentarzu przykościelnym można znaleźć sporo grobów z typowo niemieckimi nazwiskami, ale imiona są już polskie. Natomiast całkowicie niemiecki grobowiec spotkałem tylko jeden, obficie porośnięty zielskiem. Spoczywam w nim rodzina Kapell.


Idziemy się rozejrzeć po ulicach, choć po prawdzie niewiele jest na nich do oglądania. Tablica z nekrologami pusta, to chyba dobrze.


Pomnik ofiar II wojny światowej nie grzeszy oryginalnością. Ładniejsza jest figurka Nepomucena stojąca na rozdrożu dróg. Za nią dawny dom starców oraz parafialny. Wzniesiony w połowie XIX wieku, ponoć jeden z najstarszych murowanych budynków Bralina.



Na narożnej kamienicy przebijają ślady starych napisów. Jest polski "RESTAURACJA, MIESZKANIA", a pod nim niemiecki, nieczytelny.



Bardziej okazały budynek banku z kapliczką na wysokości pierwszego piętra.


Wytrawne oczy dostrzegły małą pamiątkę z przeszłości, być może z czasów wzniesienia domu: metalowa tabliczka ostrzegająca przed dotykaniem.


Poszukujemy symboli samorządowych. Ledwie widoczny herb wciśnięty jest nad daszek urzędu gminy. Przedstawia on wieżę oraz iglaste drzewo z literą B. Pochodzi on z dawnej pieczęci miejskiej, ale nie wiadomo, co symbolizuje. Czy to jest wieża kościelna czy warowna, czy litera B to nawiązanie do nazwy, czy może do rodu Bironów, którzy w XVIII wieku byli właścicielami Bralina? 


Bardzo kolorowa jest flaga gminy! Wygląda jakby ktoś wziął za podstawę flagę Kostaryki, a potem dodał jeszcze kilka barw, żeby się wyróżniała! Może to jakiś wczesny proporzec LGBT? Próżno szukać w internecie znaczenia poszczególnych barw, urzędnicy pewnie sami nie wiedzą dlaczego łopoczą takie, a nie inne kolory, więc podejrzewam, że po prostu zaczerpnięto je z herbu i wyszło takie multi-kulti 😏.


O ile w centrum Bralina przeciętny turysta nie znajdzie wiele ciekawego, o tyle niecałe dwa kilometry od niego, przy drodze na Rychtal, stoi prawdziwa perełka: wielki drewniany kościół odpustowy Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Wielkość potęguje jeszcze położenie w szczerym polu.



Czemu wybudowano go akurat tutaj? Legendy mówią o obrazie maryjnym, który w cudowny sposób "przemieszczał" się poza Bralin. Najpierw ustawiono przy nim krzyż, potem kapliczkę, a w 1711 roku kościół, mający być wotum dziękczynnym za uzdrowienie w czasie epidemii cholery (która miała miejsce osiemdziesiąt lat wcześniej, więc trochę się Bóg naczekał).
Środek świątyni jest nietypowy, składa się z czterech ramion krzyża greckiego, ołtarz położony jest centralnie i posiada dwie strony!


Oprócz tego we wnętrzu są jeszcze trzy ołtarze boczne, a także droga krzyżowa z około 1790 roku z opisami w archaicznej polszczyźnie.




Otoczenie kościoła nawiązuje do jego stylu. Z drewna powstała dzwonnica, drewnem obito również toaletę. Drewniana jest również "Przystań księży", cokolwiek ona znaczy.



Okolica jest sielska: z jednej strony wierni pedałują do kościoła na mszę, z drugiej mamy panoramę Bralina.



Ten idylliczny obraz zakłócają zaparkowane byle gdzie samochody. Mało kto korzysta z wyboistego bruku, prawie wszyscy cisną pod kościół przez łąki.


Wracamy do głównej drogi, zatrzymując się koło przyjemnej kapliczki.


Z tej odległości również widać wielkość kościoła, który podobno może pomieścić dwa tysiące wiernych. Od strony Bralina ciągną do niego auto za autem, od strony mniejszych miejscowości ludzie przybywają na dwóch kółkach.



Pora na zajrzenie do kilku mniejszych miejscowości wokół Bralina. Najciekawszą historię ma Tabor Wielki. Już sama nazwa może dawać to myślenia. Wioskę założyli w połowie 18. stulecia Czesi, potomkowie braci czeskich, którzy po wojnie trzydziestoletniej osiedli na Śląsku, a potem przeszli na kalwinizm. Sto lat później kilkadziesiąt rodzin postanowiło się przenieść z Münsterbergu (Ziębic) na pogranicze z Wielkopolską. Nowa osada otrzymała nazwę Groß Friedrichs-Tabor, będącą połączeniem imienia króla Prus i Taboru, miasta od którego swe miano wzięła najbardziej radykalna grupa husycka. W XIX wieku wioska osiadła na obecnym miejscu i była jedną z trzech czeskich kolonii w tym rejonie. Czescy kalwini przez cały okres niemiecki zachowywali odrębność językową i kulturą (wioskę nazywali Velký Tábor lub Bedřichův Tábor), a po włączeniu ich do Polski wystąpili o repatriację do Czechosłowacji, która, poza kilkoma rodzinami, nie doszła do skutku. Z drugiej strony spis z 1921 roku wskazał w Taborze trzystu pięćdziesięciu Niemców i setkę Polaków, ani jednego Czecha. Czyżby z jakiegoś powodu wybrali oni deklarację niemiecką? W pozostałych dwóch czeskich wioskach (Klein Friedrichs-Tabor/Mały Tabor i Tschermin/Czermin) deklaracje czeskie występowały.

Trzy czwarte z mieszkańców określiło się wówczas jako ewangelicy. Uczęszczali do zboru wzniesionego wkrótce po nowej lokacji. Dzisiaj sterczy on... pośrodku ronda, ale stare mapy sugerują, że od samego początku stał on na skrzyżowaniu dróg.


Po kolejnej wojnie większość Czechów nie chciała nadal być obywatelami Polski, zwłaszcza, że coraz częściej zdarzały się napady i grabieże, podczas których nie robiono różnicy pomiędzy Czechami i Niemcami. Pojawiły się zakazy odprawiania nabożeństw w kalwińskich świątyniach. Niektórych Czechów wywieziono na roboty do Związku Radzieckiego, podobnie jak miała rzecz na Górnym Śląsku. Każdy obcy, nawet jeśli też był Słowianinem, ale nie mówił w domu po polsku (choć mieszkańcy Taboru znali go ze szkół i urzędów) i nie był katolikiem, automatycznie stawał się potencjalnym wrogiem. W wyniku porozumienia pomiędzy rządem polskim i czechosłowackim zgodzono się na "repatriację" do starej ojczyzny, której nigdy przedtem nie widzieli. W grudniu 1945 roku, w okolicach Bożego Narodzenia, ruszył transport ponad czterystu pięćdziesięciu osób, setka rodzin z trzech wiosek. Warunki w pociągu były ciężkie, wagony ciasne i nieogrzewane. W Katowicach cały skład odstawiono na boczny tor, a otaczający go żołnierze straszyli, że skierują wszystkich na Syberię. W końcu jednak pociąg przekroczył czechosłowacką granicę w Boguminie. Śląskich Czechów skierowano w zachodnią część Republiki, w okolice Mariańskich Łaźni, na tereny ogołocone z Niemców, starano się lokować ich grupowo. Władze państwowe witały ich uroczyście, regionalne i nowi sąsiedzi niekoniecznie. Częsty paradoks historii: w Polsce traktowano ich często jako Niemców, a w Czechosłowacji... również traktowano ich jako Niemców! Czesi spod Bralina byli wielojęzyczni, z kolei najmłodsze pokolenie urodzone i wychowane w czasach wojny mówiło tylko po niemiecku i nosiło niemieckie imiona. W wyniku różnych konfliktów na nowej ojcowiźnie zdarzały się przypadki, że niektórzy z "repatriantów" uciekali następnie do Niemiec, a wszyscy lepiej dogadywali się z nielicznymi sudeckimi Niemcami, niż z rodzimymi Pepikami.
Nie wiadomo ilu Czechów zostało. "Repatriacja" była dobrowolna, lecz we wspomnieniach pojawiają się informacje, że wszyscy wyjechali, poza kilkoma osobami z mieszanych rodzin czesko-niemieckich. Ich pewnie i tak wkrótce wywieziono przymusowo i nie do Czechosłowacji, ale do alianckich stref okupacyjnych. Musiał jednak ktoś pozostać: artykuł w Przeglądzie Historycznym z 1957 roku twierdzi, że w Taborze Wielkim nadal mieszkały dwie czeskie rodziny. Dzisiaj - podobnie jak w dawnych czeskich wioskach na ziemi kłodzkiej - pewnie nie ma tam już ani jednej osoby, dla której czeski byłby językiem rodzinnym.
Przy braku wiernych opuszczony zbór zaczął niszczeć. Spółdzielnia gminna urządziła w nim magazyn zboża i doprowadziła do takiego stanu, że w latach 70. trzeba było rozebrać wieżę, bo groziła zawaleniem. W 1979 roku przejęli go katolicy, wyremontowali i odbudowali wieżę, dziś to kościół Matki Boskiej Częstochowskiej. To dobrze, że ciągle istnieje, lecz próżno szukać przy nim jakiejkolwiek wzmianki o jego przeszłości.



Dom z czerwonej cegły stojący przy rondzie to dawna szkoła, co zresztą sugeruje sam wygląd. Jako ciekawostkę historyczną dodam, że w czasie II wojny światowej czeskim dzieciom pozwolono chodzić na lekcje na takich samych zasadach jak niemieckim. Według opowieści, które krążyły po Taborze, zgodę miał wyrazić sam Adolf, mówiąc, że to "dzieci starych Czechów" (Kinder der alten Böhmen) i niech się uczą. Od dawna wiadomo, że nie ma lepszej drogi do wynarodowienia  niż przez państwową szkołę.


Położone na południe od Bralina Mnichowice (Münchwitz) nie miały aż tak skomplikowanej przeszłości, choć jest to wioska znacznie starsza. Powstała w XIII wieku, jej pierwszym właścicielem byli mnisi z wrocławskiego klasztoru augustianów przy kościele "na Piasku". W spisie z 1921 roku wyraźnie dominowali Polacy, deklaracji niemieckich było około dziesięciu procent. Wszyscy określili się jako katolicy.

Kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej pochodzi z 1802 roku, a na cmentarzu spoczywa wiele grobów z niemieckimi nazwiskami.



Wieś ma kształt wrzecionowaty, świątynię z dwóch stron otaczają ulice. Stoi przy nich sporo starych domów, niektóre całkiem ładne, z zieloną laubą.



Na koniec Nowa Wieś Książęca (Fürstlich Neudorf). Po włączeniu do Polski według spisu mieszkało w niej prawie pięciuset Niemców i prawie dwustu Polaków. Głównie katolicy, ale było także kilkunastu ewangelików. Mają tu ciekawy kościół św. Trójcy z drewnianą wieżą.


Po drugiej stronie ulicy plebania.


Wokół kościoła znajdziemy kilka starych grobów. Jeden z nich należy do księdza Przywary, który pochodził z Polskiej Nowej Wsi pod Opolem. Rodziny o takim nazwisku mieszkają tam do dzisiaj.


Są też wiekowe groby "cywilne".



Pomnik Poległych z nowymi tablicami. Czyżby oryginalnie napisy były po niemiecku, choć już wykonane w Polsce? Gdyby użyto polskiego języka, to raczej nie zostałyby zniszczony, no chyba, że przez Niemców?


Gmina Bralin, podobnie jak gmina Rychtal, ma być terenem, gdzie mogła zachować się jeszcze tzw. gwara sycowska, czyli dolnośląska odmiana śląszczyzny. Kluczowe jest słowo "mogła", bo internet nie jest przekonany jak rzeczywiście sprawa wygląda: jedni piszą, że ludność została całkowicie spolonizowana i gwara zanikła, inni, że miejscowi zachowują swoją odrębność od reszty województwa i godki używają. Ciekawe jak to wygląda, biorąc pod uwagę, że już sama przynależność do Śląska bywa kwestionowana, a co najmniej zapominana.


2 komentarze:

  1. W opisie Nowej Wsi Książęcej masz dwa razy "katolicy" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To efekt państwowe promocji katolicyzmu :P

      Dzięki, zaraz poprawię!

      Usuń