Na Biskupią Kopę wchodziłem już prawie z każdej strony. Z
Pokrzywnej i z Jarnołtówka. Ze Zlatych Hor kilkoma trasami. Z Heřmanovic.
Na szybko z Petrovych boud. A pisząc krainami: ze Śląska. Głównie Dolnego,
poza Pokrzywną, która leży na Górnym Śląsku, ewentualnie za taki można uznać
Jarnołtówek. Pod koniec stycznia postanowiłem zaatakować ją... z Moraw.
Patrząc na mapę niektórzy będą się głowić, gdzie Morawy, a gdzie Góry
Opawskie? Ano całkiem blisko, bo przecież na południowy - wschód od Kopy
rozciągają się morawskie enklawy na Śląsku.
Niestety, spóźniłem się na zimę. Jeszcze tydzień temu góry przykryte były
przyjemną warstwą białego puchu, który nagle zaczął błyskawicznie znikać.
Wysoka temperatura, opady deszczu i silny wiatr skutecznie go wyeliminowały
😕. Zwłaszcza chyba ten ostatni... Staję przed Prudnikiem, żeby zrobić Kopie
zdjęcie z oddalenia i podmuchy miotają mną po polu jak pijanego rolnika na
rondzie. Fotkę jakoś udało mi się wykonać, ale spróbujcie się wysikać w
takich warunkach 😛.
Pogodę zapowiadano bardzo zmienną. Już w czasie dojazdu mam na przemian ścianę
deszczu i przeskakujące po zboczach słońce.
Parkuję pod urzędem gminy w Janovie (Johannesthal). Jest to jedno z najmniejszych miast Republiki
Czeskiej - z niecałymi trzema setkami mieszkańców zajmuje czwarte miejsce od
tyłu. Tradycje jednak posiada bogate: został założony przez biskupów
ołomunieckich w średniowieczu, później stał się miasteczkiem górniczym, bo jak
wszędzie w okolicy wydobywano srebro. Jeszcze w latach 30. ubiegłego
wieku żyło w nim ponad tysiąc osób.
Na środku skweru, który stanowi mniej więcej połowę głównego placu, pod
koniec XIX wieku odsłonięto pomnik Józefa II. Po Wielkiej Wojnie cesarza
zdjęto, a starosta postanowił go zamienić na "pomnik górniczy". Na każdej
z czterech stron opisano wydarzenia z historii miejscowości. Jakiś czas
temu obiekt odnowiono, niemieckie napisy i herb ponownie ozłocono.
Niebo w tle wygląda, jakby zaraz miało rąbnąć.
Miastem Janov jest, ale nie posiada u siebie żadnej knajpy, ani nawet
sklepu, przynajmniej na rynku. Restaurację/gospodę zamknięto raczej dość
dawno i jest w remoncie, sklep pewnie padł kilka lat temu.
Idę zobaczyć miejscowy kościół. Dość standardowy barok z 18. stulecia.
Na cmentarzu mieszanka grobów starych i nowych, wzdłuż muru istniała kiedyś
Droga Krzyżowa. Są też dwie kaplice, w jednej spoczywa rodzina Titze.
Przyglądam się zboczom po drugiej stronie doliny. Nie dość, że brak śniegu,
to jeszcze spora wycinka, smutno to wygląda.
Wracam do auta, przebieram buty, zarzucam plecak i pora ruszać z buta.
Chociaż zanim przeszedłem kilkanaście metrów, to zaintrygował mnie znak do
"kompleksu kulturalnego" prowadzący w wąską uliczkę z hasiokami.
Okazało się, że za urzędem rozciąga się spory trawiasty plac ze sceną i
rzędami drewnianych budynek do handlu oraz ławeczek. W sam raz na jakieś
miejskie imprezy 😏.
No bo tak po prawdzie to rynek jest chyba jedynym elementem Janova, który
przywodzi na myśl miejscowość z prawami miejskimi.
Sam wjazd na niego nie jest zbyt reprezentacyjny, bo kierowców wita
częściowo spalone domostwo.
Robię sobie tradycyjne zdjęcie na tle poczty, która w czwartek (a taki dzień
wówczas wypadał) działa w godzinach od trzynastej do piętnastej. Dodam
jeszcze, że pierwszą placówkę pocztową w Johannesthal otwarto w 1869 roku.
Ruszam z kopyta, ale nie zachód, gdzie wznosi się Biskupia Kopa, lecz
dokładnie w przeciwną stronę - na wschód. Za wcześnie jeszcze na zdobywanie
gór, mam zamiar coś zjeść i w ogóle pokręcić się trochę po Morawach.
Po kilku minutach wchodzę na teren Jindřichovaa (Hennersdorf).
Byłem w nim w październiku, gdy wracałem z noclegu we wiacie, ale wtedy
wyszedłem w centrum miejscowości, a teraz zahaczę jedynie o jej zachodnie
krańce. Fajny mają herb z czarnym kogutem. Zaprojektowany został na
podstawie starych pieczęci, gdzie ptak prawdopodobnie symbolizował jedno z
głównych zajęć mieszkańców, czyli hodowlę drobiu.
Jindřichov jest znacznie większy niż Janov, ma ponad tysiąc obywateli, ale
nigdy nie był miastem. Mijam kolejne domy stojące nad Osobłogą, większość
liczy sobie pewnie wiek albo i więcej.
Moim celem jest gospoda przy skrzyżowaniu z boczną szosą biegnącą w stronę granicy.
Być może jutro będę tędy wracał do auta, teraz mam ochotę na coś do
jedzenia i picia.
W środku jest jeszcze pusto, ale siadam w sali dla niepalących, natomiast z
werandy słychać odgłosy. Wkrótce pojawiają się pierwsi klienci, głównie
pracownicy wpadający na obiad. Ceny jedzenia są dość przyzwoite, lecz zakładam, że będę odwiedzał jeszcze jedną restaurację, więc zamawiam jedynie
czosnkową, no i piwo oczywiście.
Z telewizora lecą nieustannie reklamy środków na zgagę i zatwardzenie, potem
w wiadomościach wspominają, że to najtragiczniejszy dzień na drogach od 2019
roku, bowiem zginęło aż siedem osób. A na bonus wieści z Węgier, gdzie
jakoby madziarska policja rozbiła gang strzałokrzyżowców (nazistów), którzy
chcieli obalić rząd Orbana. W kilka osób. Aha.
Oprócz ludzi kręcą się też psy. Jeden nie wie, czy mnie polubić czy nie, bo
na przemian łasi się i szczeka. W końcu siada naprzeciwko i obserwuje.
O trzynastej trzydzieści zbieram się na autobus, przystanek stoi tuż obok
lokalu. Komunikacją publiczną przemykam przez Janov aż do
Petrovic (Petersdorf). Na końcu wioski znajduje się pensjonat z
restauracją.
Budynek zamknięty na głucho, knajpa nie działa, choć w internecie
twierdzą co innego! Jestem wściekły, bo gdybym to wiedział, to zjadłbym
obiad w tej poprzedniej! Autobus odjechał, więc schodzę do centrum Petrovic
wśród wielu drewnianych chałup.
Na głównym skrzyżowaniu przy urzędzie gminy mają spelunkę, ale otwierają
dopiero o szesnastej, nie będę tak długo czekał! Głowię się co robić, trochę za wcześnie na wyjście na szlak.
Ostatecznie siadam na przystanku, otwieram piwo i wyciągam batona. Dobre i
to. Kawałek obok rośnie wielkie drzewo - Lípa Svobody.
Zastanawiam się, ilu osobom rok 1945 przyniósł wolność, skoro przed wojną
Czesi stanowili około procenta mieszkańców? Sprawdziłem i wyszło, że mimo
daty lipę posadzono dopiero w 1948 roku, a uczynili to członkowie straży
pożarnej już po wymianie ludności. Zatem to nie chodziło o wyzwalanie
Niemców z rąk Niemców, tylko tak sobie ktoś wykombinował.
O piętnastej decyduję się w końcu ruszyć dalej. Najpierw na cmentarz, gdzie wita mnie odnowiona kaplica.
Wśród grobów znowu mieszanka starego i nowego. Z wielu zdjęć patrzą na nas ludzie, często o wiele za młodzi na śmierć. Czy jest dobry wiek na umieranie?
Obszedłem również pobielony kościół św. Rocha. Choć wybudowany został w 19. stuleciu i posiada prostą, klasycystyczną sylwetkę, to ponoć wnętrze jest barokowe.
Obok cmentarza biegną dwa szlaki: zielony na Petrove boudy, niebieski prosto na szczyt. Wybieram ten drugi i początkowo cisnę przez wielką łąkę. Na szczęście nie pada, a czasem pojawiają się słoneczne dziury.
Nabieram wysokości. W oddali dostrzegam nadajnik, to chyba
górka Strážnice, na którejś kiedyś spałem.
Węzeł szlaków Hähnelovo rozcestí to połowa drogi. Mógłbym stąd
skręcić prosto do schroniska, ale bez przesady...
Pomiędzy drzewami widzę wojskowy radar obok Kraví hory. Kręciłem się przy
nim w październiku.
W wyższych partiach spotykam nareszcie trochę śniegu, a na niebie kolorki.
Całkiem przyjemnie.
Szlak z Petrovic nie jest przesadnie długi: po trzech kilometrach łączy się
z niebieskim z Petrovych boud, a chwilę
potem pojawia się słupek graniczny przy Rudolfsheimie.
Po godzinie od opuszczenia cmentarza melduję się na Biskupiej Kopie.
Jak dla mnie to jeden z najbrzydszych sudeckich szczytów, po prostu nie
umiem patrzeć na ten burdel, ruinę niedokończonego schroniska, walające się
żelastwo, deski i dziesiątki innych rzeczy. Staram się robić zdjęcia tak,
aby było ten syf widać jak najmniej.
Najnowsze konstrukcje wcale nie są lepsze: postawiona przez Czechów kasa służy... no właśnie, do czego? Naprawdę nie można było dalej
sprzedawać biletów w wieży? Ano jednak się sprzedaje, tylko teraz
czyni to automat, a kasa okazała się nie kasą, ale budką stróża
doglądającego kamery. Ani się
w niej schować, ani usiąść, dno! Najwyraźniej czeskie samorządy też mają za
dużo pieniędzy, skoro wydają je na takie idiotyzmy! Wiata po polskiej
stronie to identyczne kuriozum, gdyż nie chroni ani przed wiatrem ani przed
deszczem! Po cholerę ją tu wybudowano? Być może i w tym przypadku jedynym
celem było przepalenie kasy na "inwestycje turystyczne"... Próbowałem przez chwilę
usiąść pod tym dziwadłem, ale wiatr tutaj jest znów bardzo silny i prawie
mnie z niej wypychał. Spocząłem więc we wnęce mieszczącej wieżowe drzwi, tam
był spokój!
A jakby było mało rozmaitych nowych obiektów, to wkrótce staną tutaj dwa
rzędy tablic informacyjnych z atrakcjami czeskiej części Gór Opawskich (po
polskiej stronie tablica stoi od dawna). Za rok czy dwa ciężko będzie
się ruszyć na szczycie, aby o coś nie zahaczyć!
Oczywiście o tej porze nie ma tu nikogo innego, więc mogę samotnie
kontemplować piękno świata zagłuszanego przez porywy wiatru. Przez większość
podejścia w ogóle nie było go czuć, na szczycie ponownie o sobie przypomniał.
Według pomiarów miał mieć prędkość osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt
kilometrów na godzinę. Temperatura formalnie utrzymywała się powyżej zera,
ale odczuwalna znacznie niżej.
Kiedy zrobiło mi się zimno zacząłem schodzić w dół, a w tym celu...
założyłem raczki! Śniegu tyle co kot napłakał, lecz szlak był całkowicie
zalodzony, więc z raczkami szło się bardzo komfortowo.
Zapada ciemność, w oddali migoczą światełka miejscowości. Wydawałoby się, że nadeszła późna godzina, a to dopiero styczniowa siedemnasta.
Wkraczając w progi schroniska Górnoślązaków nie spodziewałem się
spotkać tłumów, choć w województwie opolskim trwały wówczas ferie. I miałem
rację: w jadalni pusto. Dostaję klucz do pokoju na wyłączność. Kaloryfery
wyłączone, ciężko będzie cokolwiek wysuszyć. Do tego całe umeblowanie
stanowiły łóżka i stół. Żadnych krzeseł, o szafie nawet nie wspominam. Gdzie
mam położyć ciuchy, na podłogę? Słabo...
Przebieranko i złażę na kolację, skoro obiadu nie jadłem. Zamawiam bigos,
nawet całkiem smaczny. Wdaje się także w przyjemną rozmowę z dziewczyną z
obsługi. Ma ogromną wiedzę na temat okolicy i czuć, że lubi góry, chodzenie
po nich - nawet do pracy i z powrotem - sprawia jej dużą przyjemność. To
wcale nie takie oczywiste, wielokrotnie spotykałem się z sytuacją, że
podczas dyskusji z pracownikami schronisk okazywało się, że nie wiedzą o
szlakach kompletnie nic, a do roboty przyjeżdżają autem, bo przecież nie
będą się męczyć.
Oprócz mnie w schronisku nocować będą jeszcze trzy młode turystyki.
Przynajmniej nie zmarzną w pokoju. Zdaje się, że zaliczają pojedyncze
szczyty różnych pasm po kolei, może nawet KGP, bo to przecież teraz
strasznie modne. Turystyki chyba nie przepadają za podejrzanymi
obcymi, bo na mój widok idącego korytarzem szybko zatrzasnęły drzwi
😏.
Wieczór mija mi przy lekturze, czeskich radiach i... kobiecym chrząkaniu za
ścianą.
Rano z nadzieją podchodzę do okna. Nie zawodzę się: słońce na razie wygrywa
z chmurami i pięknie oświetla resztki śniegu.
Schodzę na werandę zrobić parę zdjęć. Turystyki akurat wychodzą. Chciały
zamówić śniadanie, ale o tej porze kuchnia jeszcze nie działa.
- A pan dokąd się wybiera? - pyta jedna.
Udusiłbym za tego "pana".
Pojawia się brodaty facet z psem. Specyficzny typ. Przyjechał tu terenówką z
lubuską rejestracją i zablokował się na lodzie. Teraz stoi powyżej
schroniska w poprzek drogi, ani do przodu ani do tyłu, tylko podłożony
kamień utrzymuje go w stabilnej pozycji.
- I co teraz? - pytam
- Mam to gdzieś, to nie moje auto - wzrusza ramionami.
Po chwili jednak nie ma tego gdzieś, bo kombinuje jak się wydostać.
Generalnie chłop jedno mówi, a drugie robi. Widząc, że jem śniadanie, on
również postanawia je zamówić.
- Kartą? - upewnia się gość za barem.
- Oczywiście, że gotówką, zawsze płacimy gotówką, po co nam karta?! - oburza
się brodacz, po czym... wyciąga gotówkę.
Musiałem jednak wpaść mu w oko, bo dosiada się i opowiada ostatnie przygody.
- Wczoraj byłem w Opolu i na hajmacie. Wiesz o czym mówię? Odwiedziłem
kumpla ze studiów. Zmienił nazwisko z Król na Kroll, rozumiesz? No i
postanowiłem potem skoczyć na Kopę. Dojechałem aż tu bez problemów, dopiero
tutaj był lód. No i teraz to nie ja mam problem, ale właściciel drogi, czyli
nadleśnictwo!
Hmm, na pewno - myślę sobie.
- Chciałbym zdobyć zimową Koronę Gór Polski - kontynuuje. - Najlepiej
jeszcze tej zimy.
- A masz już jakieś szczyty zdobyte?
- Nie, ale wkrótce zacznę.
Ciekawe, czy też terenówką? 😏
Rozmowa zeszła na temat Czechów.
- Mówi się, że to tacy germańscy Słowianie, że dużo przejęli od Niemców -
kiwa głową. - Ale to bzdura, przecież na burdel na Kopie patrzeć nie
można.
Tu akurat w pełni się zgadzam, ale za chwilę słyszę, że:
- ...na szczycie widać tę różnicę kulturową między Polakami a Czechami. Na
przykład tak fajnie obudowano ten wychodek obok wieży!
- To nie wychodek, to schronienie stróża - odpowiadam śmiejąc się.
- No co ty, ale jaja! To oni też tak przewalają kasę na bzdury jak u
nas? Niemożliwe!
W pewnym momencie widzimy przez okno, jak ze schroniska wychodzi dziewczyna
w stroju przypominającym ludowy.
- Ładne ubranie - zauważam.
- Ładna babka - potwierdza.
Nie muszę się spieszyć, więc wychodzę około dziesiątej. Przy takiej pogodzie
na pewno zahaczę o Wielką Srebrną.
Brodacz wraz z facetem z obsługi kombinują przy terenówce. W tym przypadku
uważam, że lepszy byłby telefon do leśniczego, którzy przyjechałby z solą i bloczkiem mandatowym. Niby nieładnie donosić, ale naprawdę wjeżdżanie
terenówką prawie na samą górę to już grube przegięcie.
Na drodze jest istne lodowisko. Znowu zakładam raczki.
Schodzę do przełęczy pod Kopą. Tu już raczki trzeba ściągnąć. Krótka
przerwa, mijają mnie trzy starsze panie. Przede mną wyrasta Wielka Srebrna,
a właściwie Srebrna Kopa (Silberkoppe). Nie wiem czemu, ale jakoś
automatycznie wbija mi się do głowy czeska odmiana nazwy (Velká Stříbrná).
Na podejściu spotykam zbiegającego z góry mężczyznę.
- Pierwszy raz na Srebrną?! - woła.
- Nie! - odkrzykuję.
- Świetnie widać Pradziada! - pomachał rękami i pobiegł dalej. Zacząłem
główkować, czy gdybym na nią wchodził po raz pierwszy, to Pradziada byłoby
widać lepiej czy gorzej?
Króla Jesioników faktycznie zaczyna być widać, ale całkiem przyjemnie patrzy
się także na Kopę i schronisko. Z daleka nie straszy Kopowy burdel,
natomiast terenówka spod schroniska zdołała się wyrwać i zjechała w dół.
Może kontynuować zbieranie zimowego KGP.
Jeżeli miałem jakąś maciupeńką nadzieję na trochę śniegu na Wielkiej
Srebrnej, to szybko ona stopniała. Resztki czają się jeszcze na samej
ścieżce.
Pradziadowa wieża odsłoniła się w całości. Bardzo lubię ten widok.
Srebrna Kopa. Szybko zarasta, za kilka lat panoram stąd już nie
będzie, zresztą i obecnie w kierunku zachodnim są one częściowo przysłonięte
młodymi drzewkami. Na dolnym zdjęciu Jindřichov z kościołem i z knajpą,
w której stołowałem się wczoraj.
Niebo zakryły chmury i Kopa Biskupia nabrała szaro-zielonych barw.
Patrzę również w stronę północną. Najbliżej rzecz jasna są Głuchołazy, w tle
zbiornik otmuchowski. Drugie ujęcie przedstawia Charbielin, a na horyzoncie
Nysę, która leży niedaleko, bo tylko około dwudziestu pięciu kilometrów ode
mnie.
Zaczynam schodzić, więc ostatnie zerknięcie na Pradziad.
Dziwna, obudowana kamieniami jama położona kilkanaście metrów od szlaku. Przypomina okop. Pierwszy raz ją widzę. Takich kamiennych konstrukcji jest w
Opawskich więcej, zazwyczaj przyjmują formę kopców. Jedni twierdzą, że to
pozostałości kultu pogańskiego (nie wydaje mi się), inni, że pamiątki po
pasterstwie z czasów, gdy gór jeszcze nie pokrywały lasy. A może
piece?
Szybko okazuje się, że schodzenie ze Srebrnej nie będzie takie proste jak
wchodzenie. O ile śniegu już nie ma, to ścieżka jest praktycznie w całości
oblodzona. Mógłbym założyć raczki, ale to trochę idiotyczne w takich
warunkach. Decyduję się iść równolegle przez trawę i krzaki, gdzie panuje
już wiosna. Stopniowo coraz bardziej oddalam się od szlaku, lecz staram się
trzymać słupków granicznych. Zresztą wzdłuż nich istnieje jakaś wiekowa
dróżka, czasami zmieniająca się w aleję. Być może dawno temu to ona była
głównym traktem górskich piechurów.
Równoległa wędrówka coraz bardziej się wydłuża, bo trzeba mijać powalone
drzewa po czeskiej stronie. Z polskiej strony słyszę głosy, więc wracam do
szlaku. Wyskakując z krzaków straszę jakąś rodzinkę 😏. W tym miejscu lodu już nie ma, zatem raz, dwa, dochodzę do
przełęczy pod Zamkową Górą. Przełęcz była w przeszłości miejscem
strategicznym, bo spotykały się tu tereny dolnośląskiego księstwa nyskiego,
górnośląskiej ziemi prudnickiej i morawskich ziem arcybiskupstwa
ołomunieckiego. Inna ciekawostka związana z granicami jest taka, że
kilkusetmetrowy fragment czerwonego i
żółtego szlaku prowadzący na przełęcz
od południa do 1958 roku leżał w całości w Czechosłowacji. Polska uzyskała
go dopiero w wyniku wymiany terytoriów, która objęła wiele punktów w
Sudetach.
Na przełęczy zmieniam szlak na
niebieski, który biegnie wzdłuż
granicy. Jest on raczej rzadko używany przez turystów, ale po chwili
spotykam ojca z dwójką dzieci.
- Fajną mamy zimę, nie? - rzuca do mnie z uśmiechem.
Obok szlaku znajduje się niepozorna konstrukcja z kamieni i z drewnianym
krzyżem. Grób czarownicy. Legenda o niej ma kilkaset lat i mówi
o staruszce parającej się znachorstwem, która żyła w lesie. Nękana przez
ludzi powiesiła się na drzewie rosnącym na granicy ziem, a że żadna
miejscowość nie chciała jej pochować, to spoczęła tutaj.
Wkrótce porzucam szlak i odbijam na Morawy, w leśną drogę. Nie mija zbyt dużo
czasu i wychodzę na polany. W resztkach śniegu dostrzegam ślady zwierząt,
głównie lisów.
Bezimienne skały na bezimiennym wzgórzu.
Idąc drogą trafiam na samotny dom z ostrzeżeniami o działającej kamerze.
Potem mija mnie wóz czeskich leśników, lekko zdzwionych moją postacią. A
jeszcze później pojawia się wieża kościoła w Jindřichovie.
Na "mojej" drodze obowiązuje zakaz ruchu pojazdów, lecz chyba nie wszystkich
on dotyczy.
Na prawo wystaje drugi kościół, w Janovie. Nie jestem jednak pewien czy
dotrę tam łąkami, czy raczej zatrzyma mnie bagienko, więc trzymam się
planu zejścia do Jindřichova.
Tak jak podejrzewałem: na główną szosę wychodzę obok gospody, którą obrzucam
tęsknym wzorkiem, ale od razu skręcam w kierunku Janova, idąc dokładnie tak
jak wczoraj, lecz w drugą stronę 😏.
Na jednym z budynków dostrzegam elementy, które mi poprzednio umknęły:
resztki niemieckiego napisu (Gott ?), hełm i toporek. Ewidentnie
stary garaż straży pożarnej.
Samochód na rynku w Janovie grzecznie stoi tam gdzie stał, czyli pod urzędem. Kolejna wyprawa w Góry Opawskie skończona, kolejne nowe szlaki
zaliczone. Szkoda, że zimy praktycznie nie spotkałem, ale i tak było
fajnie.
Już z okiem samochodu zaglądam jeszcze w dwa miejsca Janova:
* Pomnik Poległych, bardzo ciekawa konstrukcja, choć pozbawiona napisów,
* zaniedbana willa,
* dokładnie naprzeciwko niej opuszczone gospodarstwo z kościołem zamykającym
widok.
Podziwiam, że te resztki śniegu Ci się podobają...o ile zima w pełni jest ładna, to takie coś...no dobra każdy ma swój gust ;)
OdpowiedzUsuńŻe Ty tam takie kółka wykręcasz...podziwiam, choć rzeczywiście czeska część jest większa i przez to można więcej połazić niż po polskiej części...
Lepsze resztki śniegu niż zmęczona trawa ;) Jak przez cały ubiegły rok nie byłem na Kopie, to teraz w ciągu miesiąca odwiedziłem ją dwa razy i... chyba na jakiś czas mi znowu wystarczy ;)
UsuńJak zapewne wiesz to szczyt znajduje się w całości po czeskiej stronie, więc nie może tam stać "polska" wiata ;) I skąd Ty masz takie informacje, że w tym kiosku siedzi stróż i dogląda kamer jak to jeszcze nie zostało nawet uruchomione ? To ma być kiosk z pamiątkami. Bilety do końca sprzedawano w wieży ;) I te tablice na szczycie są od dwóch lat tylko ostatnio rozwalił je wiatr i teraz są już nowe ;p
OdpowiedzUsuńHmm, wiata faktycznie jest pewnie po czeskiej stronie, stylistycznie pasuje... Użyteczność taka sama jak owego "kiosku". Tablic ostatnio (w grudniu 2022) w ogóle nie widziałem, jedną opartą o blaszany domek.
UsuńA co do stróża: siedział w tym "kiosku" w ostatnią niedzielę i gapił się w kamerę. Był tym tak zaaferowany, że w ogóle nie zwracał uwagi na podchodzących ludzi (w tym na mnie ;) ). Fajny taki "kiosk z pamiątkami". Ewidentnie Czesi mieli dużo pieniążków do wyrzucenia w... błoto.
No to znaleźli chłopu zajęcie ;)
UsuńW ogóle włodarze miasta Zlate Hory to mają całkiem ciekawe pomysły. W sumie to w większości są to jakieś absurdy ;) A co do kiosku to taki ma zacząć tam funkcjonować w tym roku. Taka jest oficjalna wersja.
Może te absurdy podpatrzyli od jakiejś gminy zza bliskiej granicy? :D
UsuńCo do kiosku, to tam były za szybą jakieś magnesiki czy przypinki, bez cen, ot tak sobie wiszące. Ale co z tego, jak ten chłop miał gdzieś, czy ktoś jest nimi zainteresowany, pewnie nie dostanie za sprzedaż żadnych bonusów...
Jeśli statystyki nie kłamią, to już twój piętnasty post opisujący atrakcje Gór Opawskich. Jestem pod wrażeniem, że wciąż znajdujesz tam nowe miejsca, które nam pokazujesz, bo pasmo tych gór jest stosunkowo niewielkie. Kopę Biskupią uważam za taką trochę rodzinną górkę. Sam byłem na niej kilkanaście razy, ale zwykle są to tradycyjne wejścia z Pokrzywnej lub Jarnołtówka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Na szczęście Góry Opawskie to nie tylko Kopa, bo na pewno bym wtedy nie spłodził kilkunastu postów tylko o niej ;) A tak - mam jeszcze kilka miejsca tam do odkrycia, choć raczej już nic spektakularnego. A Kopa taka jest, rodzinna, większość turystów to właśnie rodziny, dla dzieciaków to często pierwsza większa górka :)
UsuńPozdrowienia!
"Lípa Svobody" 1948 roku > a ta data może ma związek z praskim zamachem stanu? pozdrawiam / Trop
OdpowiedzUsuńA na to nie wpadłem! Ale z drugiej strony tam jest wpisany rok 1945, więc też by nie pasowało...
UsuńCiekawy wariant trasy i zupełnie mi nieznany. Też ogromnie poirytował mnie bajzel na wierzchołku Kopy, choć jak byłem jesienią '22 to jeszcze tej budki stróża nie było. Ciekawi mnie, ile jeszcze upchną tam innych, zupełnie zbędnych budowli?
OdpowiedzUsuńSzkoda że wyraźnie brakło zimowych warunków. Tylko gdzieniegdzie dawały o sobie znać, niestety. Schodząc ze Srebrnej miałeś lód, my zaś ślizgaliśmy się do samej Przełęczy pod Zamkową, w nielichym błocie. Co pora roku to inna niespodzianka. ;)
Obiektów sukcesywnie przybywa na szczycie, może teraz wykaże się polska strona i coś dołoży w okolicy ;) Albo jakiś pomnik papieski, droga krzyżowa, wszystko zależy od władz lokalnych.
UsuńTegoroczna zima niestety mnie minęła, jak w końcu ruszyłem w góry, to się skończyła, choć ostatnio udało mi się jeszcze załapać na resztki. Ale o tym kiedy indziej napiszę ;)