środa, 12 października 2016

Nad pięknym żelaznym Dunajem

Dunaj widziałem już wielokrotnie i w różnych krajach, ale zawsze powoduje u mnie pewnego rodzaju wzruszenie. Tak samo było i tym razem w Orșovej.


To ostatnie miasto w rumuńskim Banacie, dalej na wschód zaczyna się Oltenia. Lecz tam już nie pojedziemy, nasz wzrok kieruje się na południe ku Serbii.


W tym odcinku będzie dużo zdjęć - ostrzegam lojalnie .

Dunaj chyba spełnia życzenia, ponieważ gdy tylko go ujrzeliśmy to przestało padać, a zza chmur zaczęło nawet wychylać się słońce .

Droga wzdłuż rzeki jest widokowa - z jednej strony skarpa, z drugiej skały. W oddali widać potężną konstrukcję spiętrzającą wody.


To zapora Żelazne Wrota I (Porțile de Fier, Ђердап I, Đerdap I) - największa na Dunaju i jedna z największych w Europie hydroelektrowni. Wspólna konstrukcja Jugosławii i Rumunii z przełomu lat 60. i 70. Podniosła poziom rzeki o jakieś 30 metrów kosztem 400-500 milionów dolarów. Zatopiono 10 tysięcy hektarów ziemi na obu brzegach, ponad 20 tysięcy ludzi przesiedlono. Zmianie uległ miejscowy ekosystem. W zamian za to oba kraje zyskały tani prąd, a Dunaj stał się żeglowny dla ciężkich statków. Druga zapora - Żelazne Wrota II - pracuje osiemdziesiąt kilometrów dalej w kierunku morza.


Na mapie zaznaczono kilka promowych przejść granicznych, lecz nie wiem czy one jeszcze działają. Jedyne drogowe funkcjonuje na... zaporze. Zastanawiamy się ileż znowu stracimy podczas oczekiwania na odprawę a tu niespodzianka - całość zajęła może z 5 minut! 

Rumuni tylko pobieżnie spojrzeli na dokumenty, Serb rzucił kuda, na co zgodnie z prawdą odpowiedziałem nazwę najbliższego miasta. Celnik akurat zapalił sobie cygareta, więc w ogóle nie był zainteresowany zawartością wozu. Po dwóch latach znów jesteśmy w Serbii .

Na ichniejszym brzegu drogi trochę gorsze, ale ruch mniejszy. Wszystko mokre.


Przekraczając granicę cofnęliśmy zegarki, więc jesteśmy godzinę do przodu. Korzystam więc z okazji i zatrzymuję się obok pobliskich ruin rzymskiego castrum Diana. Wybudowane za Trajana w 101 n.e. przed podbiciem Daków.




Podchodzę bliżej brzegu i uwieczniam na zdjęciu zaporę - jest to obiekt strategiczny, więc obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć. Na rumuńskich wzgórzach pojawia się trochę słonecznych plam


Jej długość to 1200 metrów, a wysokość 60.


Z boku widać podtopione drzewa. Ciekawe jak długo są one pod wodą?


W czasie budowy hydroelektrowni zatopieniu uległo kilka wysp, m.in. Ada-Kaleh, leżąca między zaporą a Orșovą. Dawna enklawa turecka o której zapomniano w czasie kongresu pokojowego była zamieszkała przez muzułmanów. Nie będę tutaj opisywał całej historii, zainteresowani mogą poczytać o niej na Wikipedii, jednak najciekawsze jest to, że wyspę zrekonstruowano na... innej wyspie, leżącej w pobliżu! Odbudowano tam nawet twierdzę, jednak ludzie woleli już zamieszkać w innych miejscach.

Gdy wracam do ruin Diany widzę faceta w białej koszuli idącego w moim kierunku. Na piersi identyfikator. Już się obawiałem iż przyczepi się do fotografowania zapory, ale tylko poinformował iż jest już po 18-tej, więc powinienem opuścić teren, gdyż o tej godzinie go "zamykają". W cudzysłowu, gdyż nie ogranicza go żaden płot, ale pewno nie chcą aby ktoś się kręcił po zmroku w tej okolicy.

Mówię mu, że cieszę się iż mogłem tutaj pochodzić samemu, bo w Hunedoarze i Sami... Srami... Samri... - jak pisałem, nie umiem z pamięci wymówić tej przeklętej dackiej nazwy - bo w rumuńskich ruinach było pełno ludzi.
- Tutaj pół godziny temu przeszła ulewa z widocznością ograniczoną do kilku metrów, więc nikomu by się nie chciało łazić w takiej pogodzie - uśmiecha się strażnik.

Przed Kladovem (Кладово) staję jeszcze raz aby zrobić zdjęcie twierdzy Fetislam, do której wrócimy jutro.


Z kolei za Kladovem znajdują się ruiny rzymskiego mostu Trajana przerzuconego przez Dunaj. Widzę w centrum drogowskaz i... ląduję na osiedlu domków jednorodzinnych. Osiedlu koszmarnym, bo większość ulic była jednokierunkowa, szybko straciłem orientację i jeździłem jak głupi w kółko. Po wydostaniu się machnąłem ręką na most i pojechaliśmy dalej szukać kempingu - pogoda się poprawiła i można było rozstawić namiot.

Znaleźliśmy go w wiosce Brza Palanka (Брза Паланка). Swojski, wyłącznie z Serbami. Starsza dozorczyni wzięła nas początkowo za Niemców - to już kolejna nacja którą mieliśmy być . Policzyła nam za dużo za nocleg (wszystko przez to, że uparliśmy się płacić w dinarach), ale za to chętnie częstowała swojską rakiją . W pobliżu była też knajpa czynna do późna. Pytam się, czy dostaniemy coś do jedzenia.
- No drinks, no drinks - macha rękami kelner. I tak kilka razy. W końcu poprosiłem menu. Drinks oczywiście było, żarcie tanie i pyszne (zwłaszcza pleskavica w bułce), piwo zimne. W lokalu sami autochtoni. Jednak co Serbia to Serbia .

Metr od namiotu płynął Dunaj. A w oddali widać światełka rumuńskiego brzegu.



Planowałem rano kąpiel w słynnej rzece, ale kwitnąca zieleń skutecznie mnie do tego zniechęciła. Plaża i przystań dla kempingowiczów wyglądała jak zaświniona łąka.






Sam kemping przypominał mi inne podobne w Serbii oraz obóz pionierów pod macedońską Ochrydą. Rzadko zaglądają tu zagraniczni turyści, a większość osób spędza w nim wiele dni, stąd i campery obudowane niczym małe domki.


Bezdomne psy leżą tu i tam czekając na jakiegoś litościwego dobrodzieja. Doczekały się .


Niedaleko stoi nieśmiertelne Yugo w żółto-kanarkowych barwach.


Wracamy do Kladova i ponownie próbuję znaleźć ruiny mostu. Drogowskaz po raz drugi wyprowadza nas na pieprzone osiedle domków! Sram na to, nie będę tutaj spędzał pół dnia! Później okazało się, iż właściwa droga biegła równolegle do mojej, przy samej rzece. Niestety, w mieście wszystkie widziane przeze mnie znaki wskazywały błędny kierunek.

Twierdzy Fetislam szukać nie trzeba.



Wybudowano ją w XVI wieku na polecenie sułtana Sulejmana Wspaniałego. Miała być przyczółkiem do inwazji na Europę. Nie wiedzieli jeszcze, że prościej i taniej jest wsadzać po prostu ludzi na łódki, a następnie wysyłać w kierunku brzegu nieprzyjaciela, który radośnie przyjmie ich do siebie.

Twierdzę w 1867 roku przejęło serbskie wojsko wraz z całą okolicą. Większość terenu zajmuje dziś park. Z murów widać nieodległy rumuński Drobeta Turnu Severin z wielką stocznią i zakładami przemysłowymi. Jest nawet ławeczka dla strudzonych wędrowców.



Obok murów zewnętrznych załogę chroniła dodatkowa cytadela wewnętrzna.



Jest mocno pozarastana i widać, że już dawno nie używano niewielkiego amfiteatru tam umiejscowionego. W oddali majaczy zapora, bliżej na środku rzeki jakiś statek. Serbski, wygląda na pogłębiarkę.



Kolejne kilkaset kilometrów będziemy podążać widokową drogą - prawie cały czas wzdłuż Dunaju i z bliską Rumunią na drugim brzegu. Szosa jest w dość dobrym stanie (pomijając remonty w kilku miejscach, gdzie w podwozie wali grys) oraz niezbyt ruchliwa.


Ten odcinek nazywany jest Żelazną Bramą lub Żelaznymi Wrotami. Na razie jedziemy dość nisko - po drugiej stronie Orșova i mosty po których jechaliśmy wczorajszym późnym popołudniem.



Miasto leżało kiedyś tam gdzie dziś znajduje się zatoka. Podobnie jak wiele innych zostało zalane i mieszkańcy musieli przenieść się wyżej.

W Tekiji (Текија) w przeszłości funkcjonowało promowe przejście graniczne (mam je widoczne na mapie samochodowej). Dziś pozostała po nim rdzewiejąca przystań.


Zaczyna się najbardziej efektowny fragment Żelaznych Wrót - Cazanele Mici/Mali Kazan (Małe Kotły). Droga wznosi się do góry, rzekę otaczają wysokie skały, Dunaj się zwęża.




Przed podniesieniem wody musiało wyglądać to jeszcze ładniej. Przy punkcie widokowym staje każdy samochód i trudno się dziwić.


Po rumuńskiej stronie współczesna cerkiew św. Anny. Przy niej sporo samochodów. Kawałek w prawo, za mostem, wykuto w skałach potężną głowę wodza Decebala, ale nie widać jej z tego miejsca.


Gdzieś pod nami znajduje się Tabula Traiana - rzymska tablica upamiętniająca budowę drogi w 100 n.e.. Przed zalaniem wycięto ją ze skały i przeniesiono pięćdziesiąt metrów wyżej, ale i tak jest dostępna jedynie łodzią.

Przejeżdżam tunel i zatrzymuję się ponownie. Cerkiew z innego ujęcia.


Szosa schodzi w dół a rzeka rozszerza się do kolejnej zatoki - wszystko to super wygląda.



Wracamy do poziomu Dunaju. Ponownie płynie on leniwie szerokim korytem. W niektórych miejscach rośnie zielony dywanik.



Co chwilę mijamy słupki graniczne. Każdy ma literkę PC (Република Србија) i datę - każdy inną. Słupek na kempingu posiadał wyryty rok 1984. Stawiano je w różnych okresach? Na pewno po podniesieniu wody przebieg granicy się zmienił, a kolejne odcinki zbiornika ograniczonego zaporami oddawano w różnych latach, ale czasem dwa słupy tuż obok siebie miały różną datę. Dziwne.


Kolejne zwężenie to znak, że Żelazne Wrota się kończą.


Rumuński rybak .


Za zakrętem pojawiają się wieże zamku Golubac, pięknie położonego nad samą rzeką.


Na rumuńskiej stronie znacznie mniej imponujące - ledwo widoczne - pozostałości twierdzy Św. Władysława wybudowanej w XV wieku przez Zygmunta Luksemburskiego. Z kolei z wody wystaje skała Babacai. Według legendy turecki możnowładca więził tam jedną ze swoich siedmiu żon, bo romansowała z węgierskim szlachcicem. Jej ukochany uratował ją, a Turka zabił, przed śmiercią oznajmiając, iż była żona przeszła na chrześcijaństwo. Czyli zupełnie odwrotnie niż współcześnie.


Zamek Golubac okazał się największym rozczarowaniem całego wyjazdu! Twierdza jest niedostępna, gdyż trwa intensywny remont albo bardziej pasowałoby określenie "odbudowa". Fragmenty świeżych ścian lśnią w słońcu, pojawiły się dachy, przebito nowy tunel, powstaje cały kompleks turystyczny. Zamknięte jeszcze parkingi można sobie wyobrazić zapełnione samochodami i autokarami.



Spóźniłem się o rok albo dwa . To miejsce nie będzie już tak sympatyczne jak kiedyś, na pewno pojawią się bilety wstępu, durnowate wystawy albo dmuchane place zabaw. Rozumiem, że takie zamki trzeba konserwować, jednak tutaj zdecydowanie poszli za daleko... Szykuje się kolejna tłumnie oblegana atrakcja turystyczna.

Skoro z oglądania Golubaca nici to wciskam gaz do dechy i bocznymi drogami przez zapadłe wioski pędzę z powrotem do Dunaju; z powrotem, gdyż na pewien czas oddaliliśmy się od niego. Powodem pośpiechu jest prom, który pływa co trzy godziny. Alternatywa to ponad sto kilometrów do najbliższego mostu.

Nerwówka okazała się niepotrzebna, gdyż prom rusza z pewnym opóźnieniem - załoga właśnie siedzi w knajpie i je posiłek.


Po konsumpcji na drewniany podest wjeżdżają cztery samochody, w tym "Austriacy" - mieszanka jugosłowiańsko-turecka. Dzieci początkowo robią zdjęcia ale szybko się nudzą, więc przechodzą do pożyteczniejszych zajęć: głośnego słuchania austriackiego rapu, malowania sobie gęby w lusterku i zabaw ze smartfonem. Jedna z dziewczyn sądzi, iż ją fotografuję, więc odwraca się z piskiem. No tak, to nie byłaby słit-focia .


Odpływamy! Za nami zostaje wioska Ram (Рам) nad którą góruje twierdza turecka z 16. stulecia.


Prom nie płynie samodzielnie - ciągnie go holownik z wydzierającym się silnikiem.



W tym miejscu Dunaj ma od 1 do 3 kilometrów szerokości, przeprawa zajmuje niecałe 20 minut. Z prawej strony widać rumuńskie góry.




Drugi brzeg coraz bliżej - to Wojwodina, a konkretnie serbska część Banatu. Można powiedzieć, że z Banatu wyjechaliśmy i do Banatu wróciliśmy w ciągu niecałej doby.


Z głównego koryta wpływamy do kanału Dunaj-Cisa-Dunaj. Powstał on już na przełomie XVIII i XIX wieku, a Serbowie tylko zmodernizowali dzieło habsburskich inżynierów.


Miejscowi beznamiętnie siedzą w swoich samochodach, ale dla turystów to jednak duża atrakcja .



Zabudowania drugiej przystani robią się coraz większe. Stara Palanka (Стара Паланка), dawna osada Szwabów naddunajskich, licznie zamieszkujących Kraje Korony Św. Stefana. Nazwa palanka jest popularna w tych regionach i oznacza palisadę.



Jeszcze kilkanaście metrów i będziemy na wojwodińskim brzegu - ale to już w następnym odcinku.


10 komentarzy:

  1. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg, tym bardziej że sama mam chrapkę na Żelazne Wrota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dunaj już opuściliśmy, więc będzie tylko o Wojwodinie :) Trasa jest przepiękna, pomyśleć, że początkowo chciałem ją przelecieć wieczorem albo po zmroku...

      Usuń
  2. Ooo! Toż to ten Golubac, pod którym życie i kariera Zawiszy Czarnego dobiegły kresu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ten! Ale chyba jeszcze w tym roku także będzie niedostępny dla turystów.

      Usuń
  3. cześć,
    Przejeżdżaliśmy przez Żelazne Wrota w 2015. Golubac już wtedy był w remoncie. Warte odwiedzenia jest te muzeum archeologiczne Lepenski Vir. My Decebala jednak widzieliśmy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać jak bardzo nieaktualne są i przewodniki i spora część informacji w necie (odnośnie Golubaca). Decebala zazdroszczę - polowałem na niego i... przegapiłem!

      O muzeum słyszałem, ale jak to często bywa - zabrakło czasu, przynajmniej tym razem! Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń