Opuszczamy brzeg Jeziora Ochrydzkiego, które nieco obniżało
temperaturę i zapewniało trochę wytchnienia. Wjeżdżamy w wysuszone i gorące
tereny macedońskiego interioru. Od razu za Ochrydą zaczynamy się
wspinać, bo przecież wszędzie są góry. Podjeżdżając pod przełęcz na wysokości
1200 metrów musimy się zmierzyć z kierowcami ciężarówek, którzy namiętnie
wyprzedzają się na ciągłej i w nieoświetlonych tunelach. W pewnym momencie
dogania mnie... śmieciarka i dziko trąbi, abym przyspieszył. Nic nowego na
Bałkanach.
Gdy robi się spokojniej staję na poboczu, aby rozprostować kości. Nie
dostrzegam żadnych budynków. Żółte trawy kontrastują z ciemną zielenią na
zboczach. W tle, za moim samochodem, uchwyciłem nadajnik na wierzchu
Pelisteru w paśmie Baba - jest to trzeci najwyższy szczyt Macedonii
(2601 metrów).
Za Bitolą (Битола) okolica się spłaszcza, jedynie po lewej stronie przemykają
żółtawe pagórki. Widać ślady po ogniu - albo samozapłony albo rolnicy znowu
bawili się zapałkami. Najwięcej czarnych plam było na obrzeżach Bitoli, w
cygańskiej dzielnicy: tam z dymem poszła nie tylko roślinność, ale i kilka
skleconych z byle czego chałup. Dookoła tradycyjnie walały się całe góry
śmieci, w tym masa szklanych butelek, więc w takich warunkach naprawdę nie
jest trudno o pożar. Ogień był wybredny, potrafił pożreć trawę, drzewa do
ich połowy, po czym w niewyjaśniony sposób minął wybrane domostwa.