środa, 25 grudnia 2024

Macedonia prawdziwa: Prilep, Gradsko i garść spomeników.

Opuszczamy brzeg Jeziora Ochrydzkiego, które nieco obniżało temperaturę i zapewniało trochę wytchnienia. Wjeżdżamy w wysuszone i gorące tereny macedońskiego interioru. Od razu za Ochrydą zaczynamy się wspinać, bo przecież wszędzie są góry. Podjeżdżając pod przełęcz na wysokości 1200 metrów musimy się zmierzyć z kierowcami ciężarówek, którzy namiętnie wyprzedzają się na ciągłej i w nieoświetlonych tunelach. W pewnym momencie dogania mnie... śmieciarka i dziko trąbi, abym przyspieszył. Nic nowego na Bałkanach.


Gdy robi się spokojniej staję na poboczu, aby rozprostować kości. Nie dostrzegam żadnych budynków. Żółte trawy kontrastują z ciemną zielenią na zboczach. W tle, za moim samochodem, uchwyciłem nadajnik na wierzchu Pelisteru w paśmie Baba - jest to trzeci najwyższy szczyt Macedonii (2601 metrów).



Za Bitolą (Битола) okolica się spłaszcza, jedynie po lewej stronie przemykają żółtawe pagórki. Widać ślady po ogniu - albo samozapłony albo rolnicy znowu bawili się zapałkami. Najwięcej czarnych plam było na obrzeżach Bitoli, w cygańskiej dzielnicy: tam z dymem poszła nie tylko roślinność, ale i kilka skleconych z byle czego chałup. Dookoła tradycyjnie walały się całe góry śmieci, w tym masa szklanych butelek, więc w takich warunkach naprawdę nie jest trudno o pożar. Ogień był wybredny, potrafił pożreć trawę, drzewa do ich połowy, po czym w niewyjaśniony sposób minął wybrane domostwa.


środa, 18 grudnia 2024

Jarmarki bożonarodzeniowe w Ostrawie!

Kiedy w kalendarzu pojawi się karta z napisem "grudzień", to znak, że nadszedł czas na jarmarki bożonarodzeniowe. Po roku przerwy wracam na nie do Republiki Czeskiej. Tym razem wybrałem Ostrawę - szybki i sprawny dojazd, a z racji swej wielkości oferuje kilka możliwości w tym temacie.
Przebywając w stolicy kraju morawsko-śląskiego porównywałem tutejszy jarmark z katowickim - w stolicy województwa śląskiego byłem dzień wcześniej, żeby dokładnie wszystkiemu się przyjrzeć i mieć najświeższe informacje z pierwszej ręki. Dlaczego porównuję akurat te dwa miasta? Ostrawa i Katowice to od wielu dekad miejscowości partnerskie. Mają niemal taką samą liczbę mieszkańców i są największe na Górnym Śląsku (Ostrawa połowicznie, ponieważ spora jej część - w tym centrum - leży na Morawach). Od pewnego czasu nawet wzajemnie się polecają: w Katowicach zachęcali do odwiedzin jarmarku w Ostrawie, w Ostrawie zachęcali do odwiedzin Katowic. Mamy zatem świetną okazję do obejrzenia, jak miasta podobnej skali podchodzą do takiej samej imprezy. Wnioski z tego porównania zaprezentuję na końcu, natomiast teraz skupmy się na Ostrawie.


Główny jarmark odbywa się na rynku Morawskiej Ostrawy - Masarykovym náměstí. Rynek ten z trzech i pół strony otoczony jest przeważnie zabytkową zabudową, jedynie pół zachodniej pierzei to wolna przestrzeń i tam lubi hulać wiatr. Nie jest to architektura w stylu Wrocławia albo Krakowa, ale ogólnie ładnie tu w otoczeniu starego ratusza, kolumny maryjnej i kamieniczek. Tylko jeden z domów handlowych, pochodzący z ostatniej dekady komunizmu, średnio pasuje do reszty.




czwartek, 12 grudnia 2024

Beskid Śląsko-Morawski: Ostrý i Kamenitý.

Ciężko było mi wstrzelić się w słoneczną lub bezdeszczową pogodę i ruszyć w listopadzie w góry. Wreszcie w przedostatnią niedzielę miesiąca pojechaliśmy z tatą w Beskid Śląsko-Morawski. Cel: tereny już nam dobrze znane, ale nieodwiedzane od kilku lat. Zresztą mamy już przemierzone tyle szlaków tego czeskiego pasma, iż naprawdę ciężko jest wymyślić coś całkowicie nowego.

Przyjeżdżamy do Kosarzysk (Košařiska, Kosarzisk), wioski położonej w dolinie potoku Kopytná. Kosarzyska są do tej pory jednym z większych skupisk ludności deklarujących narodowość polską (wójt nosi typowo czeskie imię Janusz 😏), więc nie dziwi stojący w parku kamień w dwóch językach (choć nazwa jest tylko po czesku). Z kolei na pobliskim drewnianym drogowskazie dochodzą jeszcze napisy w śląskiej góralszczyźnie.


Skromny urząd gminy. Jak ci wszyscy urzędnicy się w nim mieszczą?


Wędrówkę zaczynamy korzystając ze ścieżki edukacyjnej, przynajmniej w teorii. Istnieje ona na internetowej mapie, natomiast w terenie nie do końca, a przynajmniej nie regularnie, w dodatku pojawiające się z rzadka znaczki są dwóch kolorów, każdy prowadzi w inną stronę. Mijamy cmentarz ewangelicki i kaplicę, wdrapując się stromo pod górę. Przez chmury przebijają pierwsze promienie słońca.


sobota, 7 grudnia 2024

Beskid Makowski: Jałowiec i Adamy na kolorowo.

Dzień od samego początku zapowiadał się piękny. A zaczął się wcześnie, bo już po piątej mieliśmy pierwszy autobus. Potem pierwszy pociąg, drugi pociąg i trzeci pociąg. I drugi autobus. W ten sposób przed południem dotarliśmy do Stryszawy


Pędzimy na drugą stronę drogi, bo zaraz powinien jechać bus pod sam szlak, ale... okazało się, że akurat ten kurs wykreślono długopisem. W internecie on nadal istnieje, na stronach gminy istnieje, w rzeczywistości nie istnieje. Lata mijają, a w polskiej komunikacji regionalnej nic się nie zmienia. W tym momencie do wyboru mamy dwie opcje: pójść do właśnie otwieranej pizzerii i przez dwie godziny wydawać pieniądze na paskudne piwo albo łapać stopa. Wybór jest oczywisty i nie chodzi o piwo.
Ruch w naszą stronę jest zaskakująco duży, ale większość aut pewnie jedzie do Zawoi, a nie w dolinę Roztoki, gdzie chcemy się dostać. Mija nas jedno auto, drugie auto, zatrzymuje się trzecie: pani w wypasionej terenówce. Nie tylko atrakcyjna, ale też miła, bo - rzeczywiście jadąc do Zawoi - nadkłada drogi i zawozi nas do przysiółka Matusy. A tam czeka już na nas zielony szlak.


W ostatni weekend października na Adamach Mariusz wyprawiał swoje urodziny, nie wypadało go nie odwiedzić. Szlakowskaz informuje, że do celu mamy niecałe półtorej godziny, ale przecież nie przyjdziemy tam tak wcześnie. Mamy plan zdobycia Jałowca, więc odbijamy w drugą stronę na przełęcz Kolędówki.


wtorek, 3 grudnia 2024

Na Biskupią Kopę szlakami z Heřmanovic.

Na Biskupią Kopę wchodziłem w tym roku już dwa razy, w październiku wszedłem trzeci raz. Liczyliśmy, że uda się załapać na jesienne kolory, choć ta nadzieja nie była zbyt wielka, bo zazwyczaj mam w tej kwestii pecha. Mogę jednak wyprzedzić opowieść: na brak ładnych widoków nie narzekaliśmy.

Po drodze przyglądaliśmy się, jak wygląda teren po powodzi, która przewaliła się przez tę część Śląska niemal dokładnie miesiąc wcześniej. Najwięcej zniszczeń było widać na brzegach rzek i potoków.


Jeden z bohaterów wrześniowej tragedii: tama w Jarnołtówku (Arnoldsdorf). Choć w pewnym momencie woda zaczęła przelewać się przez koronę, a niektórzy straszyli, że w każdej chwili może pęknąć, to ponad stuletnia konstrukcja wytrzymała, chroniąc wioskę przed całkowitym zniszczeniem. Pytanie, czy wytrzyma kolejne takie wydarzenie.


Powódź dotknęła też Zlaté Hory (Zuckmantel); w pewnym momencie mieli tam największe opady z całego kraju. Wylał Złoty Potok (Zlatý potok, Goldbach), który na dalszym odcinku płynie przez Jarnołtówek w stronę Prudnika. W centrum chyba nie było większych zniszczeń, za to potok Olešnice mocno przeorał brzegi przy skansenie Zlatorudné mlýny. Podjechaliśmy tam zobaczyć skalę uszkodzeń. Same budynki na pierwszy rzut oka wyglądały na nieruszone, natomiast pozrywało niektóre mostki, woda porwała elementy małej architektury, m.in. rynny, w których przed powodzią odbywały się mistrzostwa świata w płukaniu złota. Skansen został zamknięty, ogłoszono zbiórkę funduszy na remont.



czwartek, 28 listopada 2024

Hradec nad Moravicí: z wizytą u książąt Lichnowskich.

Hradec nad Moravicí (Grätz) jest kilkutysięcznym miastem na czeskim Śląsku, położonym niedaleko Opawy (Troppau). Miastem starym, bo pierwsze prawa miejskie otrzymało w XV wieku, natomiast pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1060, ale ośrodek ten istniał na pewno już kilkaset lat wcześniej. Ukształtowanie terenu sprawiło, że od samego początku była to osada strategiczna: w tym miejscu pagóry Niskiego Jesionika okalają wąską dolinę wymienionej w nazwie Moravicy (niem. Mohra). Biegł tędy szlak handlowy w stronę Polski, a więc był to ważny punkt na wczesnośredniowiecznej granicy polsko-czeskiej, często się wówczas zmieniającej. Początkowo na jednym ze wzgórz znajdował się gród plemienia Golęszyców, następnie zastąpił go królewski zamek, używany przez kolejne czeskie i śląskie rody, wreszcie jego rola zmieniła się w typowo pałacową. Dzisiaj to właśnie rozległy kompleks zamkowo-pałacowo-parkowy przyciąga do Hradca turystów. Przyciągnął i nas, ale zanim pójdziemy w książęce progi, to pokręcimy się trochę po samym mieście, które przycupnęło nad samą rzeką, na północ od pałaców.


Centrum dzisiejszego miasta jest dawna samodzielna osada Podolí (Podoly). Z Hradkiem, który wyrósł z zamkowego przedmieścia, oficjalnie połączona została dopiero w XX wieku. Co ciekawe, główna ulica zwie się Podolską - nieco dziwnie, bo to tak jakby, dajmy na to, główna ulica katowickiego Załęża była Załęską 😏. 
W mediach często pojawia się określenie miasteczka jako "Perły Śląska". O ile można tak nazwać wzgórze zamkowo-pałacowe, to Hradec jako miejscowość zupełnie takim nie jest. Zobaczymy tutaj co prawda kilka kapliczek, w tym barokowego Nepomucena przy moście, jest stuletni budynek szkoły i parę starych kamieniczek, lecz całości w żaden sposób nie można określić jako "perły".


Największe wrażenie robi potężna wyrwa. Nasza wizyta odbyła się we wrześniu, nie minął jeszcze nawet tydzień, gdy rzeki czyniły spustoszenie w Czechach i w Polsce. Hradek zalewało dwukrotnie: w sobotę wieczorem i w niedzielę rano (14 i 15 września). Za każdym razem winnym była jednak nie Moravica, a jej dopływ Hradečná. Co prawda zniszczenia nie były tutaj wielkie (zwłaszcza w porównaniu z mijanym wcześniej Krnovem), ale domy w centrum i tak zostały podtopione. Muzeum zamkowe poinformowało, że zawiesza działalność, bo górka, na której się znajduje, została chwilowo odcięta od świata. W kilku miejscach nad brzegami oberwały się skarpy, w dół runął asfalt i bruk. Obok dziury wznosiła się kupa zniszczonego sprzętu domowego.


piątek, 22 listopada 2024

Jestřebí hory: knajpy, bunkry i wieża widokowa.

Jestřebí hory (Góry Jastrzębie, Habichtsgebirge) to pasmo w czeskich Sudetach, położone na zachód od Gór Stołowych. Nie są to góry wysokie (najwyższy szczyt mierzy ledwie 740 metrów), ani rozległe: ciągną się one co prawda na długość dwudziestu pięciu kilometrów, ale są wąskie - w najszerszym miejscu to ledwie trzy kilometry. Nie są również specjalnie popularne, zwłaszcza wśród turystów z zagranicy, choć szlaki są tu przeważnie łagodne, nadające się dla każdego piechura i rowerzysty. Do niedawna i dla mnie była to terra incognita, więc we wrześniu pojechaliśmy we dwójkę z Bastkiem, aby zmazać kolejną sudecką białą plamę.

Wycieczkę podzieliliśmy na dwa dni. W góry dotrzemy dopiero wieczorem, większość pierwszego dnia będziemy zaś przebywać na terenach klasyfikowanych już jako Krkonošské podhůří (Podgórze Karkonoskie, Riesengebirgs-Vorland). Ten etap będzie bardziej krajobrazowy.

Auto parkujemy w Červeným Kostelcu (Rothkosteletz) na blokowisku. Miasto jest nieduże, ale jak to w Czechach, całkiem sporo tu zabytków. Przy ulicy Komenského stoi kilka okazałych gmachów z okresu międzywojennego. Jest szkoła, siedziba Sokola i teatr. Ten ostatni otwarto w 1925 roku, rok później odwiedził go prezydent Masaryk, który wówczas objeżdżał tę część kraju. A dookoła rozkłada się czesko-polski cyrk.



Pomnik Poległych. Żołnierz wygląda jak góral, natomiast opłakującej poległych kobiecie ścięto głowę!


środa, 13 listopada 2024

Dookoła Jeziora Ochrydzkiego: Lin, Pogradec, Ochryda.

Jezioro Ochrydzkie w powszechnej świadomości kojarzy się głównie z Macedonią, ale przecież około jednej trzeci powierzchni i brzegu leży w granicach Albanii. To jednak dwa różne światy. W Macedonii mamy wpisaną na listę UNESCO Ochrydę, która wraz z sąsiednimi miejscowościami jest głównym zagłębiem turystycznym kraju, zwłaszcza dla przybyszy z zagranicy. Tak było w czasach jugosłowiańskich, tak jest i teraz. Gdzieś przeczytałem, że statystycznie na jednego mieszkańca macedońskiego wybrzeża przypadało półtorej turysty, ale to były dane sprzed dekady, obecnie na pewno jest ich jeszcze więcej. Natomiast Albania, ogólnie znacznie popularniejsza, pod względem turystycznym to przede wszystkim morze. Nad albańskie Jezioro Ochrydzkie mało kto z cudzoziemców zagląda i to też tradycja, bo przecież w czasach komunizmu był to teren całkowicie niedostępny dla osób postronnych. Pod względem zabytków i interesujących miejsc również macedoński brzeg przeważa nad albańskim, choć i nad tym drugim coś się znajdzie.

Przerwą w odpoczynku nad wodą miał być objazd jeziora dookoła. Już tak kiedyś zrobiliśmy dawno temu, teraz chciałem zobaczyć, co się zmieniło i miałem w planach zwiedzić pewną miejscowość, którą poprzednio ominąłem. Odległościowo taki objazd to mniej więcej sto kilometrów, ale może zająć i cały dzień. No to w drogę!

Najbliższe od Kaliszty jest główne przejście graniczne pomiędzy dwoma krajami zlokalizowane przy przełęczy Qafë Thanë/Kafasan (Ќафасан, niecałe 1000 metrów n.p.m.). Mimo niedzieli, a może właśnie dlatego, aut na przejściu jest całkiem sporo. Ustawiamy się w kilku rzędach. Z mojej lewej stoi facet, który usiłuje osobówką przewieźć kilka sporych okien, przy czym ramy są na dachu, a okna na tylnych siedzeniach. Pogranicznicy albańscy go nie puszczają, więc musi cofać na wstecznym, bo nikt nie przewidział zawracania. Zwraca uwagę też kilkunastosamochodowy orszak weselny, przy czym prawie każde auto ma rejestrację z innego kraju. Gdy po niecałych dwudziestu minutach meldujemy się po albańskiej stronie, to znowu się na nich natykamy.


Okolice przełęczy są wyschnięte na wiór, wypłowiałe zielsko trzeszczy pod stopami. W takich warunkach doskonale czują się różne rośliny ostowate, na przykład osociec hiszpański, który w ogóle nie jest wybredny jeśli chodzi o środowisko naturalne.




Jezioro Ochrydzkie trzysta metrów pod nami.


środa, 6 listopada 2024

Nad Jeziorem Ochrydzkim: Struga i Kaliszta.

Młoda funkcjonariuszka macedońskiej straży granicznej pyta się, dokąd jedziemy.
- Nad Jezioro Ochrydzkie - odpowiadam.
- Aach, Ochrydzkie - rozmarzyła się. - Tam jest pięknie, udanego pobytu!
Na pewno będzie udany, choć wjeżdżamy do państwa, które niedawno wprowadziło stan wyjątkowy. Powodem są szalejące od pewnego czasu pożary. Pojawiają się one w Macedonii Północnej co roku, ale te w 2024 były wyjątkowo duże i władze nie radziły sobie z gaszeniem ich przy wykorzystaniu standardowych środków. Paradoksalnie temperatury tego lata były nieco niższe niż poprzedniego, lecz być może na taką skalę zniszczeń złożyło się kilka innych czynników: mieszkańcy opowiadali, że wyjątkowo długo trwała susza, od bardzo dawna nie padało. Macedoński rząd bał się, że stan wyjątkowy wystraszy turystów, mimo, że pożary występowały głównie w środkowej i wschodniej części kraju, gdzie obcokrajowcy prawie nie zaglądają. Wystarczy jednak, że taki turysta z Polski przeczyta komunikat polskiego ministerstwa spraw zagranicznych, które z automatu zaczęło ostrzegać przed podróżami do Macedonii, a zacznie zastanawiać się nad odwołaniem wycieczki lub zmianą kierunku.

Kawałek za przejściem dostrzegam, że tablicę wjazdową wymieniono połowicznie: nazwa kraju jest aktualna, lecz kod samochodowy pozostał sprzed zmiany w 2019. Swoją drogą w trzech przypadkach podniesiono limit prędkości, co się praktycznie teraz już nie zdarza!


Dzisiejszy dzień to przede wszystkim dojazd na nocleg, nie zakładałem żadnego dłuższego zwiedzania, tylko naciskanie pedału gazu. A Macedonia to przecież góry. Trudno się dziwić, że w drugim najbardziej górzystym kraju Europy (a siódmym świata) widać je praktycznie wszędzie.



wtorek, 29 października 2024

Zabytkowa Galicja: cerkwie w zachodniej części powiatu przemyskiego.

Początek września to u mnie tradycyjny okres zwiedzania zabytków - przeważnie sakralnych - województwa podkarpackiego. Tym razem przyjrzymy się świątyniom w zachodniej części powiatu przemyskiego. Niemal wszystkie przedstawione w tym wpisie obiekty to dawne cerkwie greckokatolickie, bo właśnie one interesowały mnie najbardziej. Niestety, od 1947 roku żadna z nich nie spełnia już swojej pierwotnej roli. Większość została przekształcona w kościoły rzymskokatolickie i mniej lub bardziej przebudowana, pozostałe zaś nie są używane do regularnych celów kultowych: część z nich została wyremontowana, inne natomiast z każdą wiosną coraz bardziej zbliżają się do stanu rozbiórkowego.

Pierwszy postój to wioska Wapowce (Вапівці), położona kilka kilometrów na zachód od Przemyśla. Dokładne ustalenie dawnego składu etnicznego jak zawsze może nastręczać problemy - polskie spisy powszechne bywały w tych przypadkach nierzetelne, z kolei Ukraińcy lubili zaliczać do swojej nacji wszystko co się ruszało i nie było endekiem ani żydem. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta prawie tysięczna miejscowość w okresie międzywojennym była zamieszkana głównie przez Ukraińców wyznających grecką odmianę katolicyzmu. Pamiątką po nich jest cerkiew św. Mikołaja, dziś kościół filialny pod wezwaniem tego samego patrona. 


Cerkiew wybudowano w 1875 roku. Być może data nad drzwiami (1915) to rok remontu po zniszczeniach wojennych powstałych w czasie szturmowania Twierdzy Przemyśl. Obok stoi drewniana dzwonnica.


Na cmentarzu szaleje chłop na traktorku i przycina wyschniętą trawę w taki sposób, że w powietrzu zrobiło się zielono. Zachowało się kilkanaście starych nagrobków w cyrylicy, ale na grobie "księdza kanonika" napis wykonano po polsku.


Plac zabaw naprzeciwko OSP 😏.


niedziela, 20 października 2024

Beskid Niski: Svidník - Zyndranowa.

Svidník (Свідник). Jakoś się tak złożyło, że podczas kilku ostatnich odwiedzin Beskidu Niskiego zawsze odwiedzam to miasto. To jednak nie przypadek, ja je naprawdę lubię, choć spora część to typowe socjalistyczne bloki. Mimo wszystko czuję tu specyficzny klimat będący mieszanką gór i wielokulturowego pogranicza, podlany sosem głębokiej, słowackiej prowincji. 


Jako miasto Svidník nie posiada długiej historii: prawa miejskie otrzymał dopiero w 1964 roku. Dwadzieścia lat wcześniej powstał z połączenia dwóch znacznie starszych, sięgających średniowiecza osad. Były to Vyšný Svidník (Вышній Свідник, Felsővízköz, Obersvidnik) oraz Nižný Svidník (Нижнїй Свідник, Alsóvízköz, Niedersvidnik). Ten pierwszy był bardziej wiekowy oraz większy, leżał na prawym brzegu rzeczki Ladomirki, tam, gdzie dzisiaj biegnie główna droga i znajduje się większość kościołów, sklepów oraz muzeum wojenne. Ten drugi, położony na lewym brzegu Ladomirki, to teren, gdzie obecnie działa m.in. dworzec autobusowy. Ostatni spis z czasów Habsburgów wykazał, że mieszkała w nich głównie ludność rusińska, a także spore grupy Niemców i Węgrów, natomiast nie informuje on o żadnych Słowakach.
Obie wioski w XX wieku dwukrotnie spotkała katastrofa. Najpierw w grudniu 1914 roku żołnierze austrowęgierscy podpalili zabudowę oraz jedyny most, woląc ją zniszczyć, niż żeby dostała się w ręce nacierających Rosjan (Węgrzy twierdzą, że podpalili ją Rosjanie, trudno się przyznać do niszczenia swoich terenów). Następnie w 1944 kolejne ogromne zniszczenia przyniosły walki w czasie operacji dukielsko-preszowskiej. Efekt jest taki, że współczesny Svidník to przede wszystkim architektura z okresu socjalistycznej Czechosłowacji. Narodowa w treści, socrealistyczna w duchu, albo odwrotnie. 


Dom Kultury pochodzi z początku lat 60. ubiegłego wieku. Wygląda jak mniejsza wersja DK w Łaziskach Górnych.


niedziela, 13 października 2024

Beskid Niski: Radocyna - Nižná Polianka - Vyšný Mirošov.

Poranek w bazie namiotowej w Radocynie (Радоцина) jest chłodny i mocno pochmurny. Wydaje się, że może nawet spaść deszcz. Szary początek tygodnia.
Zbieram się godzinę później niż zakładałem, krótko po dziesiątej. I tak powinienem mieć wystarczająco dużo czasu na wszystko. Oprócz mnie z plecakiem rusza także facet śpiący we własnym namiociku, jego celem jest Huta Polańska (byłem w niej rok temu).


Wspominałem, iż baza - mimo nazwy - administracyjnie leży na terenie Czarnego (Чорне), a precyzyjniej nieistniejącego już Długiego (Долге). Podobne jest położenie najbliższej bazie kapliczki Świętej Rodziny (1903 rok) i krzyża upamiętniającego zniesienie pańszczyzny (rozmaita datacja).



W granice Radocyny wchodzimy kawałek dalej idąc na południe. Przynajmniej współcześnie, bo nie wiem jaki był dokładnie podział gruntów przed wypędzeniem Łemków, na pewno jednak nie było tu zabudowy. W górę, w stronę granicy, prowadzi szutrowo-ziemna droga, na szczęście jeszcze jej nie wyasfaltowano. Co nie znaczy, że nikt nią jeździ: nawet o tej porze przemknął tam i z powrotem dostawczak. Z innych środków transportu: z góry zjeżdżał rowerzysta i machał ręką na powitanie.


sobota, 5 października 2024

Beskid Niski: Grab - Wyszowatka - Radocyna.

Sierpniową wyprawę w Beskid Niski rozpoczynam niemal identycznie jak rok temu: od pojawienia się w południe na dworcu autobusowym w Jaśle. Dworzec ten bez większych poprawek mógłby grać w filmach o Polsce z końcowej epoki PRL-u 😏. Chociaż byłbym trochę niesprawiedliwy: pojawił się nowy element, toi-toi. Nawet dość czysty, zamiast papieru można w nim było znaleźć pogniecione puszki Harnasia oraz informacje, kto z miejscowych jest dobry w rozmaitych rodzajach seksu. Niestety, nie podano numeru telefonu.


Napisałem o "niemal identycznym rozpoczęciu", bo pewne różnice w porównaniu z ubiegłym rokiem są: wtedy była pochmurna, grożąca deszczem pogoda, teraz słońce pali aż za mocno. Wówczas był środek tygodnia, teraz niedziela (ale handlowa!). No i w 2023 roku kręciło się tu mnóstwo osób, a tym razem długo siedzę sam. Wreszcie pojawia się objuczona bagażami kobieta z trójką dzieci.
- Czy pan też jedzie tym autobusem do Krempnej? - pyta. Potwierdzam, bo to moje połączenie. Oglądając mój plecak kontynuuje wywiad: - A poleciłby pan jakieś szlaki do obejścia po okolicy? Gdzie pan pójdzie?
- Ja jadę do Grabia - mówię i widząc jej wielkie oczy uzupełniam: - To jest dalej, za Krempną.
Jej dzieci słabo sobie radzą z upałem, jedno prawie zemdlało i ma gorączkę. Kiepski początek urlopu.
Chwilę później zagaduje mnie druga pani, która siadła na ławce z mojej prawej. Uśmiechnięta, atrakcyjna w przedziale trzydzieści - czterdzieści lat.
- Nie wie pan, czy ten autobus wraca dziś czy dopiero jutro?
- Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że dziś, bo to jedyny kurs.
- A ile może mu zająć droga z Krempnej na ostatni przystanek i powrót? Bo wie pan, chciałabym trochę sobie po tej miejscowości pochodzić.
- Nie odpowiem dokładnie - rozkładam ręce. - Ale pewnie z godzinę, półtorej to może potrwać.
Zjawia się busik. Wchodzimy do niego tylko my, to znaczy sześć osób. Pani z trójką dzieci tak się zapętliła, że... zapomniała dokąd jedzie 😛.
- Do Krempnej - podpowiadam.
- A, faktycznie! Proszę pana, ile to będzie przystanków? - zwraca się do kierowcy.
- O matko - ten także rozkłada ręce. - To jest cała litania, ze czterdzieści. Powiem, kiedy trzeba wysiąść.


poniedziałek, 30 września 2024

Serbia Centralna: Koporin, Pokajnica i Vranje.

Czytając hasło Serbia Centralna większość osób będzie miała przed oczami centralną część Serbii. Ale nie, w tym przypadku mowa o regionie obejmującym wszystko w Serbii, co nie leży na terenie Wojwodiny i Kosowa (które, co oczywiste, Serbowie nadal uważają za integralne ziemie ich państwa). Mowa więc zarówno o Belgradzie, jak i np. gminach przy granicy z Bośnią, jak i na południu z Macedonią czy na wschodzie z Bułgarią i Rumunią. Nie jest to jednak jednostka podziału administracyjnego, a jedynie określenie potoczne.

Lipcową podróż na południe wykorzystałem, aby odwiedzić kilka kolejnych punktów na terenie Serbii Centralnej. Zamiast pędzić cały czas autostradą A1, postanowiłem z niej zjechać i  na pewnym odcinku korzystać z równoległych bocznych dróg. Najpierw zatrzymuję się na chwilę pod cerkwią św. Eliasza w wiosce Mihajlovac (Михајловац). To również Serbia centralna w sensie geograficznym, jesteśmy mniej więcej w środku kraju.


Tematyka religijna będzie obecna przez dłuższy czas. W okolicy miasta Velika Plana (Велика Плана) znajdują się dwa prawosławne klasztory. Są z gatunku tych mniej znanych, ale ponieważ większość najsłynniejszych już widziałem, więc teraz zwiedzamy takie, o których wiedzą głównie najwięksi fani monastyrów. Zachodni klasztor zwie się manastir Koporin (Копорин). Prowadzi do niego boczna droga, z której trzeba w pewnym momencie ostro zjechać w dół. Parkując zastanawiam się, czy tym razem znowu nas nie przegonią, jak kilka dni wcześniej w Bavanište. Okazało się jednak, że wszyscy inni odwiedzający - kilka rodzin - poubierani są typowo turystycznie. I tutaj krótkie spodenki ani sandały nikomu nie wadzą. 


Cerkiew klasztorna pod wezwaniem św. Szczepana datowana jest na początek XV wieku. Przez długi czas rządów tureckich była w stanie ruiny, jej odbudowa zaczęła się w wieku XIX. 


czwartek, 19 września 2024

Bela Crkva - w plenerze i na rowerze. Po okolicy i do rumuńskiej granicy!

Bela Crkva (miasto w Wojwodinie z oficjalnymi nazwami w czterech językach - Бела Црква, Fehértemplom, Biserica Albă, Bílý kostel, do tego historyczne Weißkirchen) to najczęściej odwiedzana przeze mnie miejscowość podczas wyjazdów do południowo-wschodniej Europy. To już piąty raz. Przyciąga nas kemping położony nad jednym z kilku tutejszych jezior, dawnych wyrobisk żwiru. Kemping jest swojski, z umiarkowanymi cenami i oferuje ładne widoki na wodę, gdy rano człowiek nie potrafi spać.



Oprócz odpoczywania i kąpania się od trzech lat wykorzystuję pobyt także na zwiedzanie rowerem okolicy. W 2022 roku wybrałem się nad kanał Dunaj-Cisa-Dunaj i nad granicę rumuńską (Bela Crkva to gmina graniczna, Rumunia otacza ją z trzech stron). W ubiegłym odwiedziłem serbskich Czechów w maleńkiej wiosce, jedynej w Serbii zamieszkałej niemal w całości przez Pepików. Tym razem chciałem połączyć jedno z drugim: zajrzeć do innej wioski z czeskim osadnictwem, a jednocześnie przejechać się przy granicy serbsko-rumuńskiej. Rowery można wypożyczyć na kempingu, ale wyglądają one coraz gorzej: wydaje się, że po zakończeniu sezonu sprzęt jest jesienią pakowany do komórki, a wiosną wyciągany bez żadnej konserwacji i remontów. Już ostatnim razem blokował się hamulec, tym razem jedyny egzemplarz zdolny do dalszej jazdy wygląda jeszcze paskudniej. Szybko okazuje się, że:
* tylny hamulec nie działa w ogóle,
* przedni na słowo honoru, pewniejsze okazują się stopy,
* nie wskakuje część przerzutek, a ostatnie dwie godziny bałem się w ogóle cokolwiek zmieniać, bo ciągle spadał łańcuch,
* plastikowa osłona przy łańcuchach najpierw zaczyna się ruszać, a potem odpada, trzymając się tylko na pedale.
Dodatkowo siodełko niemiłosiernie wbija się w tyłek, a rączki są skrajnie niewygodne. Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie lekko.

Po pierwszych dwóch kilometrach przypominam sobie, że w moim plecaku leży piwo, które miałem wsadzić do lodówki na kempingu. Nie chce mi się zawracać, więc chowam je... w krzakach. Może żaden żul nie znajdzie i nie wypije 😏.