środa, 6 listopada 2024

Nad Jeziorem Ochrydzkim: Struga i Kaliszta.

Młoda funkcjonariuszka macedońskiej straży granicznej pyta się, dokąd jedziemy.
- Nad Jezioro Ochrydzkie - odpowiadam.
- Aach, Ochrydzkie - rozmarzyła się. - Tam jest pięknie, udanego pobytu!
Na pewno będzie udany, choć wjeżdżamy do państwa, które niedawno wprowadziło stan wyjątkowy. Powodem są szalejące od pewnego czasu pożary. Pojawiają się one w Macedonii Północnej co roku, ale te w 2024 były wyjątkowo duże i władze nie radziły sobie z gaszeniem ich przy wykorzystaniu standardowych środków. Paradoksalnie temperatury tego lata były nieco niższe niż poprzedniego, lecz być może na taką skalę zniszczeń złożyło się kilka innych czynników: mieszkańcy opowiadali, że wyjątkowo długo trwała susza, od bardzo dawna nie padało. Macedoński rząd bał się, że stan wyjątkowy wystraszy turystów, mimo, że pożary występowały głównie w środkowej i wschodniej części kraju, gdzie obcokrajowcy prawie nie zaglądają. Wystarczy jednak, że taki turysta z Polski przeczyta komunikat polskiego ministerstwa spraw zagranicznych, które z automatu zaczęło ostrzegać przed podróżami do Macedonii, a zacznie zastanawiać się nad odwołaniem wycieczki lub zmianą kierunku.

Kawałek za przejściem dostrzegam, że tablicę wjazdową wymieniono połowicznie: nazwa kraju jest aktualna, lecz kod samochodowy pozostał sprzed zmiany w 2019. Swoją drogą w trzech przypadkach podniesiono limit prędkości, co się praktycznie teraz już nie zdarza!


Dzisiejszy dzień to przede wszystkim dojazd na nocleg, nie zakładałem żadnego dłuższego zwiedzania, tylko naciskanie pedału gazu. A Macedonia to przecież góry. Trudno się dziwić, że w drugim najbardziej górzystym kraju Europy (a siódmym świata) widać je praktycznie wszędzie.



Połowę trasy ciśniemy autostradami, potem zostaje już tylko normalna droga. Spory ruch ciężarówek, ale na przełęcz Straża (Стража, 1212 metrów n.p.m.) wjechało się sprawnie, bo jest dodatkowy pas. Gorzej było ze zjazdem, korek na wiele kilometrów spowodowany przez hamujące tiry. Niektóre sportowe wozy nie wytrzymywały ślimaczego tempa i z lubością wyprzedzały na ciągłej.


Macedończycy od poprzedniej dekady budują przedłużenie autobany A2, która ma dochodzić aż pod Jezioro Ochrydzkie. To jednak trudny górski teren i koszty mostów oraz tuneli są gigantyczne. Nie wiadomo nawet kiedy prace mają być ukończone.


Praktycznie aż od Skopje w krajobrazie dominują nowej daty meczety, bo zachodnia część kraju zamieszkała jest głównie przez Albańczyków i Turków.


Po kilkuset kilometrach przyszła pora zobaczyć pierwszy w tym roku macedoński spomenik. Leży on kawałek za wioską Botun (Ботун), tuż obok drogi, lecz osoby nieświadome jego obecności mogą go nawet nie zobaczyć, gdyż zasłaniają go krzaki i drzewa. Pomnik tworzą dwa betonowe monolity o wysokości czterech-pięciu metrów, pomiędzy którymi umieszczono tablicę z czerwoną gwiazdą.


Pomnik upamiętnia partyzantów, którym w 1943 roku w wyniku tzw. powstania Debarca udało się na terenie miejscowej gminy utworzyć "wolne terytorium". Nie wiadomo kiedy został stworzony, przez kogo, ani co mają symbolizować monolity - może nic? A może narody macedoński i albański? W tej okolicy akurat przeważają Macedończycy. Na pewno konstrukcja jest mocno zaniedbana, choć nie zdewastowana. Raczej po prostu nikt się od dawna o nią nie troszczy. Tablicę pokrywa mech, odpadają płytki, na zarośnięty parking ciężko wjechać. Dodatkowo tuż obok ma znajdować się zjazd z A2, więc nie jest wykluczone, że w ogóle zostanie rozebrany.


O piętnastej docieramy do Strugi (Струга, Strugë), miasta na północnym brzegu Jeziora Ochrydzkiego. Turyści przyjeżdżają tu głównie dla jego plaży, która jest jedną wielką dyskoteką nad wodą. Ale gdy kogoś interesuje tematyka wewnętrzna kraju, to Struga jest dobrym przykładem dla zilustrowania skomplikowanych relacji macedońsko-albańskich i chrześcijańsko-muzułmańskich. W ostatnich spisach powszechnych procent osób deklarujących się jako Macedończycy nieustannie spada, a jako Albańczycy rośnie. Spis z 2021 roku wykazał, że ci pierwsi nie stanowią już nawet połowy mieszkańców (43%), ci drudzy zaś ponad jedną trzecią (33%). Przyczyną nie mogą być migracje za granicę, bo Albańczycy wyjeżdżają nawet częściej, niekoniecznie też muzułmanie mają tu więcej dzieci. Sytuacja etniczno-religijna miesza się tu od lat, przyczyniła się do tego m.in. wojna w Kosowie. Ponad sto tysięcy kosowskich Albańczyków schroniło się w Macedonii, wielu zostało. Na przemycie broni, narkotyków i prostytucji bogacili się Albańczycy z prowincji, stać ich było na nowe domy w większych ośrodkach. Macedończycy biednieli i sprzedawali swoje posiadłości w Strudze Albańczykom z okolicznych wiosek, sami wyprowadzając się w inne miejsca. Żołnierze sił pokojowych przyjeżdżali do Strugi, aby się zabawić, zostawiając kasę rozmaitym szemranym interesom, głównie albańskim. Albańczycy i ich politycy znaleźli pieniądze na przekupywanie biedniejszych chrześcijańskich rodzin, aby ci posyłali dzieci do albańskojęzycznych szkół: efekt jest taki, że o ile rodzice mówią po słowiańsku, to ich dzieci już głównie po albańsku. O wielu takich przypadkach pisze w swojej fascynującej książce (W stronę OchrydyKapka Kassabova, autorka urodzona w Bułgarii, mieszkająca w Nowej Zelandii, ale pochodząca z rodziny znad Ochrydy. To niezwykle interesujący opis tego, jak pojęcie narodowości może się zmieniać pod wpływem brutalnej polityki i innych czynników zewnętrznych. Sami Macedończycy są tego najlepszym przykładem - jak już wielokrotnie pisałem, przed II wojną światową praktycznie jako naród nie istnieli, wymyślili ich komuniści od Tito.


A wracając do Strugi: choć Macedończyków formalnie jest więcej, to w mieście teraz widać głównie akcenty albańskie. Na deptaku sprzedaje się w większości albańskie pamiątki, takie są też zazwyczaj pierwsze napisy na reklamach. Kobiety w chustach bardziej rzucają się w oczy, niż te świecące odsłoniętymi cyckami i tyłkami. Na burmistrza wybiera się Albańczyka (aktualny ma wieczne problemy z wymiarem sprawiedliwości, otrzymał nawet zakaz wjazdu do Stanów Zjednoczonych za korupcję). Są osobne macedońskie i albańskie firmy taksówkarskie z osobnymi postojami (albańskie mają niższe ceny). Na skraju Strugi wybudowano ogromny meczet w stylu arabskim, zapewne zupełnie przypadkowo tuż przy cmentarzu chrześcijańskim i cerkiewce. Ponoć ludzie go nie lubią i nie odwiedzają, stoi pusty, lecz z daleka rzuca się w oczy i o to chodzi. Chrześcijanie nie mają pieniędzy na nową reprezentacyjną świątynię, ale zaznaczają swą obecność w inny sposób: pogrzeby starają się organizować w samo południe, aby żałobne cerkiewne dzwony mogły zagłuszać wezwania do modlitwy z minaretów. Zabawne.



Ale dość o tym, wróćmy do klimatów podróżniczych. Struga posiadała kiedyś sporą ilość zabytków, jednak w czasie komunizmu dosięgły ich wyburzenia. Na starówce zachowało się jeszcze trochę starych domów, lecz są one zasłonięte pstrokatym kiczem dla turystów. Po zawieszeniu parasoli od razu robi się światowo.


Przy okazji odwiedzin Strugi, oprócz czynności typowo praktycznych (wymiana waluty i zakupy), postanowiliśmy zajrzeć do cerkwi św. Jerzego (Св. Георгиј) położonej prawie przy deptaku, ale ukrytej za murem i drzewami.


Cerkiew wybudowano w XIX wieku, nie jest więc bardzo stara, lecz posiada piękny drewniany ikonostas, zaś całość ścian pokrywają wielokolorowe freski zachowane w dobrym stanie.
Ledwie weszliśmy, a przypałętał się cieć.
- Nie wolno robić zdjęć - rzucił surowo i jeszcze kilka razy wracał, aby mnie skontrolować. Zaprawdę powiadam wam, jego ofiara nie poszła na marne.



Przez Strugę płynie Czarny Drin (Црн Дрим, Drini i Zi), rzeka bez źródła, bo zaczynająca swój bieg w Jeziorze Ochrydzkim. Tak można przeczytać w wielu miejscach, w rzeczywistości Czarny Drin ma źródło na południowym brzegu obok klasztoru św. Nauma, choć są też teorie, że w rzeczywistości zaczyna się w jeziorze Prespa, które pod górami przebija się do klasztoru i drugiego jeziora. W każdym razie rzeka jest charakterystycznym krajobrazem Strugi, w centrum wygląda jak kanał obstawiony knajpkami i chodnikami do spacerów.


Na wschodnim brzegu Drinu na placu marszałka Tito wznosi się znany mi już spomenik z 1974 - Pomnik rewolucji. Jakiś czas temu został odnowiony za spore pieniądze.


Jednym z miejscowych zwyczajów są skoki z mostu Nasera Hanigo (nawet w przypadku tej nazwy włącza się polityka etniczna: Naser Hani był działaczem albańskim zastrzelonym przez macedońską policję podczas albańskiej rebelii w 2001 roku). Do Czarnego Drinu skaczą nastoletni chłopcy, a czasem dziewczynki; dla tych pierwszych to jeden z etapów potwierdzania dojrzałości. Przyglądamy się, jak tatusiowie przyprowadzają swoich małych synów i pomagają im się wdrapać na barierki.
Nagle zdarza się tragedia. Niektóre chłopaki oczywiście popisują się i zamiast skakać z balustrady nad samą rzeką, odbijają się z bardziej oddalonej, przelatując jeszcze nad schodami. Jeden z nich traci równowagę i spada na twarz, ale nie do wody, lecz prosto w schody! Słychać głuchy trzask, chłopak odbija się od jednego schodu, drugiego i stacza się w dół. Na sekundę albo dwie zapada cisza, potem wybucha ferment i niesamowita wrzawa, dzieciaki wrzeszczą w panice: Ambulatori, ambulatori! Poszkodowany na szczęście nie stracił przytomności, próbuje się podnieść, ale z nosa tryska mu gruba warstwa krwi, podbiega do niego kobieta i każe się nie ruszać. Co najmniej złamany nos, oby nic gorszego, może jakieś zęby, ale wyglądało to koszmarnie i jeszcze długo miałem przed oczami moment uderzenia w schody i ten dźwięk...


Kocia rodzina. Kupiliśmy maluchom dwie saszetki jedzenia, jadły chętnie, a matka przyglądała się temu z dumną obojętnością. Dopiero później się dowiedziałem, że jesteśmy prymitywnymi barbarzyńcami, bo jedyne humanitarnie i nowoczesne postępowanie wobec takich zwierząt, to eliminacja.


Ze Strugi mamy już tylko kilka kilometrów do miejsca noclegowego na najbliższe dni. To wioska Kaliszta (Kališta*, Калишта, Kalisht). Jesteśmy tu trzeci raz, przyciąga nas sympatyczny kemping nad jeziorem, na którym jednak nie spaliśmy nigdy pod namiotem. Właściciele posiadają kilka pokoi w swoim domu, więc i tym razem liczymy na nocleg pod dachem. Zastanawiam się o ile mogła wzrosnąć cena - w 2022 roku pokój kosztował 25 euro.
- Czterdzieści euro - usłyszeliśmy. Trochę więcej niż zakładałem, lecz nie ma tragedii. Podejrzewam, że w Chorwacji ludzie zabijaliby się za nocleg w takiej cenie: pokój wyposażony w łazienkę, lodówkę, klimatyzację i telewizor, położony kilkadziesiąt metrów od jeziora. Siedząc na wspólnym tarasie mamy bardzo przyjemny widok na Ochrydzkie, mógłbym się na nie gapić godzinami.



Wkrótce okazało się, że nie czterdzieści, a trzydzieści euro, źle zrozumieliśmy 😏. To już cena praktycznie doskonała!


Kemping prowadzi miejscowa albańska rodzina, mieszkająca na parterze i pierwszym piętrze domu (pokoje są na drugim). Kiedyś dowodził senior rodu, teraz zarządza jego syn. I muszę napisać, że czujemy się tam już jak u siebie, bo taki klimat został stworzony. Nie wiem, czy tylko dla nas, czy dla wszystkich innych, ale mieliśmy wrażenie wyjątkowości. Właściciel od razu stwierdził, że nas poznaje, po czym dostaliśmy na dzień dobry butelkę czerwonego wina w ramach podziękowania za kolejną wizytę. Standardem jest powitalna darmowa domowa rakija dla każdego, ale ja miałem darmową raki przez cały pobyt 😛. Podczas każdego posiłku słyszałem tylko rzucane z uśmiechem sznaps, sznaps?, a na stole lądowały kieliszki. Oczywiście wybór alkoholi jest większy: domowe wino i piwo (nie domowe) również się znajdą. Piwo po 150 denarów, domowe wino - 600 denarów za litr.


Podczas poprzedniej wizyty żona właściciela była w ciąży, teraz przy w wózku dokazuje ich ciemnowłosa córeczka. Zawsze uśmiechnięta i zawsze głośna, choć na mój widok zawsze zamierała ze zdziwienia, dopiero potem radośnie przybijała piątkę; chyba rzadko widuje facetów z kucykiem 😛. 
Gdy jest mniej gości (a to rzadka sytuacja, bo co chwilę ktoś przyjeżdża, to popularne miejsce na spotkania rodzinne) rozmawiamy na tematy związane z Macedonią i turystyką. Teresa podpytuje gospodarza, czy też gdzieś podróżują.
- Chcielibyśmy, ale nie ma jak - wzrusza ramionami. - Zarabiamy od czerwca do połowy, maksymalnie końca września. Wtedy na nic nie ma czasu. A potem od jesieni do późnej wiosny liczymy z kalkulatorem, czy nam starczy na przeżycie. Ale i tak mamy dobrze: zachodnia część kraju jest najbogatsza, mamy turystykę. Wschodnia jest bardzo biedna, tam nie ma nawet tego.
Niechybnie musiało zejść i na tematy unijne. Zawsze odnoszę wrażenie, że gdy rozmawiam na Bałkanach z ludźmi gospodarnymi, to oni patrzą na EU pozytywnie, a najwięcej negatywów i niechęci spotykam u tych, którzy sądzą, że wszystko im się należy.
- Polska ma świetną gospodarkę - usłyszeliśmy. - Rozwija się jak bomba.
Pytanie, czy to określenie pozytywne, bo każda bomba musi kiedyś wybuchnąć 😏. 
- To jedna z najszybciej rozwijających się gospodarek w Unii po Niemczech, Francji i Holandii. Za dziesięć lat dogoni Niemcy - stwierdził z pełnym przekonaniem. To znamienne, że ludzie z oddali potrafią znacznie lepiej oceniać pewne sytuacje, niż widzi się je z bliska. - W dodatku to najbezpieczniejszy z dużych krajów Europy. Chociaż teraz macie migrantów z Ukrainy...
- A w Macedonii jest bezpiecznie? - pytam, bo z mojego punktu widzenia jako turysty to bardzo spokojny kraj.
- W Polsce bezpieczniej, tu może zdarzyć się mafia, ale to nic szczególnego...
Ponieważ od pewnego czasu myślę o odwiedzinach tego regionu już po głównym sezonie, więc rozmowa schodzi na pogodę.
- Klimat nad Jeziorem Ochrydzkim jest najlepszy na Bałkanach! Latem rzadko są upały, we wrześniu temperatura sięga 25-27 stopni, woda wydaje się cieplejsza niż teraz. Dopiero w październiku zaczyna padać deszcz i powoli zbliża się zima. Rekordowo są mrozy do -20, ale to na kilka dni, zazwyczaj po -1 albo -2. Łagodnie w zimie i łagodnie latem.
Coś w tym musi być, ponieważ w lipcu i sierpniu nad Ochrydzkim zawsze są temperatury o kilka stopni niższe niż gdzieś indziej. Natomiast we wrześniu tego roku owa prognoza się nie sprawdziła: w drugiej połowie miesiąca nieustannie lało, wiało, a temperatura w dzień ledwo dochodziła do kilkunastu stopni. To zdecydowanie nie jest aura na plażowanie.


Jak już wspominałem, kemping z restauracją i pokojami prowadzą Albańczycy. To nic dziwnego, Kaliszta/Kalisht jest wioską w prawie dziewięćdziesięciu procentach albańską. I nic w sumie z tego nie wynika, bo islam albański zawsze był liberalny i niezbyt doktrynalny (obecnie trochę to się zmienia m.in. w Kosowie). Zapytaliśmy pewnego razu innego kelnera, czy mamy mu mówić "dziękuję" po macedońsku czy po albańsku i ten wyraźnie się zmieszał.
- Rozumiemy obydwa języki, więc to wszystko jedno.
Zapewne kwestie etnicznie to niezbyt pożądany temat rozmów przy restauracyjnym stole. Podejrzewam, że turyści z zagranicy nie zaprzątają sobie tym głowy, wielu może nawet nie zauważyć tej albańskości, choć w menu obok języka angielskiego był właśnie albański, a nie macedoński. Codziennie do restauracji przychodzili też miejscowi, i młodsi i starsi, na tradycyjną kawę oraz wodę i oczywiście papierosa za papierosem, czasem coś mocniejszego. Rzecz jasna w dyskusjach brali udział sami mężczyźni, wyłącznie po albańsku.
Lokal jest położony nad samym jeziorem, więc można przez cały czas gapić się na wodę i kołyszące się łódki. Jedzenie serwują bardzo smaczne, choć lista dań nie jest zbyt imponująca. Obok uniwersalnych makaronów (350 denarów), fileta z kurczaka (450 denarów) i pljeskavicy z kaszkawałem (która wygląda tutaj zupełnie inaczej niż w Serbii; 400 denarów) najciekawsze jest coś w rodzaju dużej okrągłej pity ze szpinakiem albo serem. Tradycyjne danie z ciasta podobnego do byrka przyrządzane jest na specjalnej patelni z metalową pokrywką, umieszczanej na półtorej godziny w żarze. Kosztowało to 800 denarów (około 57 złotych), lecz spokojnie starczało na dwie osoby. Są też oczywiście ryby - i z jeziora i z rzeki - za 900-1000 denarów.



Właściwy kemping z miejscami na kampery i namioty, a także z wygodnym zejściem do wody, położony jest sto pięćdziesiąt metrów dalej (pomiędzy dwoma częściami leży grunt należący do innego właściciela, który nie chce go sprzedać). Miejsca tu sporo, ale jak dla mnie drzewa powinny jeszcze trochę urosnąć dla większej ilości cienia. Właściciele zwierząt muszą pamiętać o tym, żeby odebrać kuwetę swojego psa - tak przynajmniej wynika z kartki w toalecie 😏.



Turyści z Polski są tu ostatnio częstymi gośćmi, o czym świadczą naklejki obok recepcji. To się zmieniło, bo podczas poprzednich wizyt żadnych takich nie spotkałem. Z drugiej strony według danych sprzed pandemii obywatele RP byli najliczniejszą nacją spoza Bałkanów, która odwiedzała Macedonię, więc w końcu musieli dotrzeć i do Kaliszty.
Tym razem w ciągu kilku dni przewinęła się przez kemping spora międzynarodówka. Są Niemcy, Belgowie i Holendrzy. Są Słoweńcy. Są bliżej nieokreśleni Ruscy. Są prawdziwi niemieckojęzyczni Szwajcarzy (przeciwieństwo "Szwajcarów", czyli Albańczyków mieszkających w alpejskim państwie, a którzy masowo pojawiają się w wypasionych brykach na okolicznych ulicach). Jest jakaś wiecznie zawiana ekipa hindusko-angielska, lecz być może to po prostu Brytyjczycy. Przewinęły się trzy auta z Polski (TK, KK i SCI), słyszeliśmy "dzień dobry". Natomiast na pokojach za sąsiadów mamy starszych Holendrów, którzy wyglądają tak, jakby przyjechali tutaj na swój pogrzeb. To nie złośliwość, zwłaszcza kobieta sprawiała wrażenie, że zaraz zejdzie. Być może było im za ciepło, a może czyniła to zawartość ich szklanek? Zawsze, gdy ich spotykaliśmy na tarasie, to trąbili dziwne kolorowe napoje, potem w restauracji również nieustannie coś w siebie wlewali procentowego. Możliwe, że stawiało to ich na nogi, a gdy pewnego wieczora zabrała ich gdzieś taksówka na wiele godzin, to byliśmy przekonani, iż zostali porwani i już nie wrócą 😏.


Kolejne dwa z trzech dni przeznaczamy na odpoczynek, czyli głównie na siedzenie nad jeziorem. Kemping wreszcie uporządkował swoją plażę, teraz można do niej wejść bez obawy, że potkniemy się o jakiś ogromny kamień.


Są kąpiele, jest lektura przy ciepłym piwie. W recepcji reklamowali się, że oferują zimne lane piwo, które okazało się... puszkowym.




Na jeziorze nieustannie coś się dzieje. W oddali pływają motorówki, skutery wodne, łodzie z turystami ze Strugi i Ochrydy, które czasem pozdrawiają nas trąbieniem. Bliżej są jednostki pływające napędzane siłą kończyn. Kąpiele są mniej popularne, zwłaszcza wśród młodzieży - stały obrazek, to rodzice wskakujące w fale i dziecko siedzące z obrażoną miną na brzegu. Kurde, ja pamiętam, że w tym wieku to nigdy nie przepuszczałem takiej okazji.
Od jednej z polskich turystek mogliśmy przez dobrą godzinę słuchać litanii, dlaczego ona się nie kąpie, chociaż właściwie nikt ją o to nie pytał:
- Bo za zimna woda, za wysoka temperatura powietrza, za dużo glonów, zbyt niebezpiecznie...



Restauracja kempingowa widoczna z plaży.


Najliczniejszym przedstawicielem latającej fauny są mewy, które nieustannie polują. Co jakiś czas zjawi się kormoran mały dostojnie machający skrzydłami. W wodzie zawsze bałem się miejscowych węży, które podobno są zupełnie niegroźne, lecz spotkanie z nim podczas pływania może doprowadzić do zawału serca! Tym razem pojawiły się tylko raz, strasząc sterczącą głową. Zmora poprzedniej wizyty, czyli agresywne łabędzie, teraz złożyły jedynie pojedynczą wizytę, lecz i tak zdążyły mnie pogonić, co wzbudziło gromki rechot dochodzącego do siebie po nocnych hulankach towarzystwa.



Wokół leżaka wesoło skaczą wróblowate, próbując oskubać rachityczne roślinki. Ostatniego popołudnia przypałętał się mały piesek, taki typowy słodziak, przytulas. Myśleliśmy, że to od kogoś z kempingu, lecz prawdopodobnie przybłęda. Do zabawy pierwszy, do rozrabiania pierwszy, do głaskania pierwszy i tylko człowiek się zastanawiał, co się potem z tym pieskiem stanie.




Za nadbrzeżnymi zaroślami mamy doskonały widok na brzeg Strugi z wielkim namiotem - restauracją. Mniej więcej do czternastej panuje z tamtej strony względna cisza, potem słychać wycie z wielkiego meczetu, któremu odpowiada meczet w naszej wiosce. Następnie głos muezzina płynnie przechodzi w dyskotekowe rytmy, które odbijają się od wody aż do wieczora, na szczęście niezbyt natarczywie. Przed zmrokiem muzyka na chwile cichnie, pojawia się stereo w postaci nawoływania do modlitwy z kilku świątyń i dyskoteka wraca. Idealna synchronizacja.


Leżenie na plaży nie może trwać w nieskończoność. Czasem trzeba się przejść, chociażby po naszej miejscowości. Zobaczyć co się zmieniło w ciągu dwóch lat, sprawdzić ile grobów dołączyło na przycerkiewnym cmentarzu, zajrzeć do sklepu.
Jeśli chodzi o architekturę, to przybyło nowych wypasionych domów z trawnikami z rolki, przy których stoją drogie auta z zagranicznymi rejestracjami. Powstało całe nowe osiedle jakby żywcem przeniesione z marzeń deweloperów, czyli typu "wcisnąć jak najwięcej chałup na jak najmniejszym terenie". Dobrze, że starsze domostwa nadal stanowią większość i niektóre to wdzięczne okazy dla fotografa.






Ten budynek zawsze był moim ulubionym, natomiast zawsze zapominam się spytać, co zaczęto budować i nigdy nie dokończono w przypadku dolnego zdjęcia.



Przy cerkwi bez widocznych zmian: cisza, spokój, a na nagrobkach praktycznie tylko jedno nazwisko.


Za to zauważyliśmy pożar na wzgórzach pomiędzy Strugą a Ochrydą. Czyżby lasy?


W jedynym czynnym dziś sklepie sprzedawca liczy wszystko ręcznie na kartce. Żadnej kasy, żadnego kalkulatora, ale idzie mu to tak sprawnie, że nie wiem, czy z elektroniką poszłoby szybciej. Sklep stoi przy głównym skrzyżowaniu wioski i niedaleko meczetu. Gdzieś z tej okolicy wieczorami ktoś puszcza turecką albo arabską muzykę, którą słychać w całej wiosce. Może to część wesela, które widzieliśmy wcześniej niedaleko kempingu? Do sąsiedniej restauracji przyjechała kupa odświętnie ubranych ludzi, auta świecą się jak psu jajca, rejestracje z połowy Europy. Wszystko zepsuła koparka ze śmieciami, która bezceremonialnie wtłoczyła się pomiędzy grupę męską i żeńską.



Jeśli chodzi o nietypowe (z mojego punktu widzenia) maszyny, to zwróciłem uwagę na zaparkowany pod murem traktor. IMT-542 przypomina Ursusy z obciętym przodem. Firmę Industrija mašina i traktora założono w 1947 roku w Belgradzie, traktory produkowano m.in. na licencji Massey Ferguson i była największą tego typu w Jugosławii. Nota bene ktoś zamazał nazwę kraju w napisie "Made in Yugoslavia", więc chyba nie wszyscy wspominają ją z nostalgią. Jakiś czas temu IMT sprzedano Hindusom.


Przeszliśmy się również kawałek nowo wytyczoną ścieżką dla pieszych, poprowadzoną w śladzie antycznej Via Egnatia. Ścieżka prowadzi w stronę Strugi i mija kilka innych, mniejszych kempingów nad jeziorem. Jest trochę dzikości, widoków na góry, żółtych dziewann i nisko przelatujących ptaków. 


Wieczorem między Strugą a Ochrydą pali się nadal, chociaż na pierwszy rzut oka pożar wygląda jak mgiełki unoszące się nad wodą. Z kolei miejscowa młodzież zabawia się strzelaniem petardami ze skuterów, zaś dodatkowy chaos powodują samochody zbieraczy złomu, którzy w poszukiwaniu łupów potrafią zatarasować całą drogę.


Odwiedziny cerkwi przyniosły mi do głowy pomysł, aby wdrapać się na górkę wznoszącą się nad świątynią, zwłaszcza, że widziałem tam wąską wydeptaną ścieżkę.


Okazało się, że był to doskonały pomysł, bo już po chwili zaczynają się pojawiać świetne widoki na Kalisztę, jezioro i całą górzystą okolicę!



Z wysokości można się przekonać, że gdyby nie działania człowieka, to brzeg jeziora byłby całkowicie zarośnięty rozmaitymi szuwarami.


Na wodzie nieustanny ruch. A w tle Struga i jej najnowszy meczet na obrzeżach.


Panorama z podejścia jest naprawdę bardzo ładna. Fotografuję wioskę z różnych poziomów.



W tym momencie patrzę dokładnie na północ. Dolina Czarnego Drinu oddziela pasmo Jabłanica (na lewo) od pasma Stogowo (na prawo). W środku jeden z poszarpanych szczytów to Golem Krchin (Gołem Krcin), zaliczanego chyba już do pasma Korab. Oddalony jest o około pięćdziesiąt kilometrów i leży na granicy macedońsko-albańskiej. Golema widziałem również w tamtym roku, ale z okolic monastyru Bigorskiego. Wiele z tych gór przekracza dwa tysiące n.p.m. (Golem - 2341 metrów).



Bliższe góry z przyklejoną do nich wioską Radoliszta (Радолишта, Ladorisht) też robią wrażenie. Wygięty szczyt po lewej zwie się Striżak, jeden z wyższych w paśmie Jabłanicy.


Na wierzchu wzgórza stoi kilka mało intersujących nadajników, lecz spod nich sycę oczy środkiem Jeziora Ochrydzkiego, które wydaje się spokojniejsze niż przecinane ruchem łódek obrzeża. A z tyłu góry Galiczica, po których chodziliśmy dwa lata temu.



Jutro mam zamiar zrobić samochodową rundkę wokół jeziora po obu stronach granicy (to około stu kilometrów). Oczywiście zajrzę też do Ochrydy: za wodą widać jej twierdzę i niektóre cerkwie. Ale to temat na osobny odcinek.


Niecałe dziesięć kilometrów od wzgórza jest inne charakterystyczne wzgórze, tuż za granicą, nad albańską wioską Lin. Bardziej na lewo zabudowa Pogradca, jedynego miasta na albańskim brzegu.


Natomiast już całkiem blisko mnie spomiędzy drzew wyłania się wielka sylwetka aquaparku, a za nim szkielety niedokończonych obiektów hotelowych.


Z meczetu zaczyna dochodzić nawoływanie do modlitwy, więc najwyższa pora wrócić na kemping i zjeść kolację. Złażę dość stromą ścieżką, zajmuje mi to sporo czasu, bo ciągle robię zdjęcia. Minaret wyznacza symboliczne centrum Kaliszty, w tle majaczy również wieża meczetu w sąsiedniej miejscowości. Ja w ogóle cały czas myślałem, że miejscowa świątynia islamska jest nowiutka, bo tak wygląda, a to ponoć odnowiony obiekt z XVIII wieku.


Dwa dni później, w ostatni wieczór pobytu nad jeziorem, pożary zmieniły lokalizację: z górek na wschód od Strugi na bardziej płaskie tereny położone na zachód od miasta.


Ostatni poranek przynosi niespodziankę: przybył bardzo silny wiatr, wręcz urywa głowę! Kilkanaście godzin wcześniej na niebie po raz pierwszy w Macedonii pojawiły się chmury, może ma to jakiś związek ze sobą? O zmianie pogody nie ma mowy, nadal ma być pełna patelnia i temperatura powyżej 30 stopni. Kąpię się walcząc z falami i łabędziami; ułożenie drzew pokazuje jak mocno wiało od strony jeziora. Obok Strugi nadal unosi się dym.


Nawet obsługa twierdzi, że taki wiatr jest nienormalny. Woda co rusz przedziera się przez pozbawione szyb ściany restauracji, więc do śniadania mamy w zestawie również kąpiel. Oprócz swoich brzuchów karmimy też pieska z kempingu, który nocował gdzieś w krzakach. Mam nadzieję, że do jesieni znalazł jakiś dom albo chociaż schronienie przed chłodnymi nocami.


Żegnamy się serdecznie z właścicielami. Przed nami wnętrze kraju, tam, gdzie turystów prawie się nie spotyka.



* w językach słowiańskich zapisywanych w alfabecie łacińskim często spotyka się formę Kališta, taką też stosowałem ostatnio, lecz jednak zgodnie z zasadami polskiej transliteracji š przechodzi w sz w przypadku tłumaczenia z cyrylicy. Zresztą zawsze mam problem jaką wersję wybrać 😏.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz