niedziela, 12 stycznia 2025

Górskie podsumowanie roku 2024!

Nie tak bystro płynie rzeka, jak nam prędko czas ucieka - pamiętam taką piosenkę wykonywaną przez chór, w którym śpiewała spora część mojej rodziny. Nawet nie wiedziałem, że to pieśń religijna, ale początek ma jak najbardziej prawdziwy: niedawno robiłem podsumowanie roku 2023, a teraz trzeba przystąpić do 2024. Ponownie muszę napisać, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nie zdobywałem żadnych wysokich szczytów ani nie biłem rekordów, lecz na pewno można ten okres uznać za udany.


* Styczeń

Rok zacząłem blisko, bo w Górach Opawskich i na Kopie Biskupiej. Cóż, w 2023 nie byłem na tym szczycie ani razu, więc w styczniu mogłem nadrobić braki. Postanowiłem ją jednak zdobyć w nowy sposób, a mianowicie z morawskiej strony. Pogoda była bardzo dynamiczna, ale, niestety, śniegu tyle co nic, za to momentami lodowisko.
Na Kopie przenocowałem, co nie zdarzyło mi się od bardzo dawna, a kolejnego dnia miałem nawet trochę słońca.


* Luty

W lutym miały być zawody w zjazdach na dętkach zorganizowane na Adamach (Beskid Makowski). Zamiast śniegu było jednak błoto, więc jeździliśmy głównie po kałużach. Nie przeszkadzało to jednak w dobrej zabawie, jaką zawsze można znaleźć na chatce.


Potem drugi już raz wybrałem się na Biskupią Kopę. Zapowiadali ładną pogodę i taka była, ale wiosenna, bo zima kompletnie się wycofała. Zaliczyliśmy zatem standardową trasę ze Zlatych Hor i zupę w schronisku.


* Marzec

Dopiero czwarty wyjazd przyniósł większe ilości śniegu, ale na wyższych wysokościach wokół Pradziada. Trudno jednak mówić o zimie, skoro temperatura była na sporym plusie, można było chodzić w krótkim rękawku, a niektórzy używali psów jako tragarzy nart 😏. Podczas tej wycieczki tata po raz pierwszy zaliczył najwyższy szczyt Jesioników, ale myślę, że nie ostatni.


* Kwiecień

Nadeszła kalendarzowa wiosna. Pojechaliśmy z tatą w Beskidy, konkretnie w Beskid Śląsko-Morawski. Odwiedziliśmy nowy obiekt turystyczny, zdobyliśmy Čertův mlýn oraz wpadliśmy na chwilę na przełęcz Pustevny. A w dół zjechaliśmy autobusem.


Tydzień później były Broumovské stěny; został mi tam do przejścia ostatni odcinek głównego szlaku, więc połączyłem go z debiutem Teresy wśród skalnego miasta. Po raz pierwszy udało mi się skorzystać z usług restauracji Hvězda, ale i tak skały były najważniejsze i najfajniejsze!


* Maj

Długi weekend majowy tradycyjnie odbył się na Słowacji. Zaproponowałem Bastkowi Małe Karpaty. Nie był zachwycony, ale pojechał. Małe Karpaty od dawna chodziły mi po głowie, kiedyś już tam byłem na chwilę i spodobała mi się ich forma: niewysokie, łagodne podejścia, a przede wszystkim dużo zieleni! Bo tam jeszcze są lasy, nie ma masowej wycinki w każdym możliwym miejscu.

Zaczęliśmy od ekspresowego (półtorej godziny) zwiedzania Bratysławy. Następnie podjechaliśmy autobusem pod szpital onkologiczny, zajrzeliśmy do nieodległej spelunki i weszliśmy na pierwszą wieżę widokową z panoramą stolicy. Potem Kamzík z nadajnikiem telewizyjnym, sporo ludzi przy bufetach z piwem i wreszcie nieśpiesznie doszliśmy na nocleg w największej wiacie, jaką do tej pory widziałem!


Kolejny dzień podzielony był na dwie części. Pierwsza to przyglądanie się dziesiątkom rozpalanych ognisk (Słowacy świętowali 1 Maja), wizyta w schronisku, które przypominało raczej motorest oraz zejście do Svätego Jura, w którym musiałem odpierać atak kolki nerkowej. W bonusie krzyże, kapliczki, panie na koniach i ruiny zamku, czyli całkiem ciekawie.


W drugą część dnia były momenty przypominające prawdziwe góry, bowiem musieliśmy się trochę namęczyć na podejściach. Było jednak warto, bowiem Veľká homoľa, z drgającą na wietrze wieżą, oferowała naprawdę przyjemne widoki kolorowane przez zachodzące słońce. Noc po raz kolejny spędzaliśmy we wiacie, słuchając austriackich i madziarskich szlagierów z radia.


Trzeci dzień był już bardziej płaski, choć niepozbawiony atrakcji. Zajrzeliśmy do wiejskiej gospody i do bardzo fotogenicznych ruin klasztoru (Katarínka). I tam powinniśmy nocować, lecz naiwnie sądziłem, że znajdująca się w lesie nowiutka útulňa będzie pusta. Nie była, więc trzeba było dołożyć jeszcze kilka kilometrów, nieco błądzenia i wreszcie można było zameldować się pod dachem zamkniętej chatki. Na szczęście mieli tam kominek 😏.
I na sam koniec pogoda sprawiła psikusa, bo w drodze na pociąg nieźle nas zlało, a jeszcze musieliśmy pędzić w błocie, bojąc się, że nie zdążymy.


Ogólnie był to wypad i górski i niegórski, bo niektóre fragmenty Małych Karpat przypominają park, ale całość wspominam bardzo dobrze. Poza tym, kto w majówkę jeździ w tamte rejony? Chyba nikt 😏.

* Czerwiec 

Gdy temperatura zaczęła przypominać lato, znów ruszyliśmy z tatą w czeskie góry, dokładając ciut Słowacji. To była wycieczka w stylu "jak w jeden dzień odwiedzić cztery pasma". Większość kilometrów nabiliśmy w Górach Wsetyńskich (Vsetínské vrchy); Czesi uznają je za Beskidy, polski podział nie. Był to nasz rzeczywisty debiut w tym paśmie. Dlaczego "rzeczywisty"? Kiedyś już zajrzeliśmy do nich na odcinku kilku metrów, lecz tego przypadku nie liczę. Po drodze wieża widokowa, najwyższy szczyt (Vysoká), przyjemne polanki, rozorane przez ciężki sprzęt ścieżki i druga wieża, tym razem zamknięta. Poruszając się wzdłuż granicy odhaczyliśmy symboliczną wizytę i w Beskidzie Śląsko-Morawskim i Turzovską vrchovinę, a nawet Jaworniki! Na koniec odkryliśmy mały browar serwujący smaczne jedzenie i kapitalne piwo.


Początek kalendarzowego lata spędziłem w Bieszczadach i było naprawdę upalnie. Nie tylko z tego powodu plan na wyjazd nie zakładał zbyt ambitnego chodzenia, lecz i tak udało się mi odkryć nieznane mi miejsca. Przede wszystkim pasmo Otrytu i uduchowioną Chatkę Socjologa. To nadal są tereny, gdzie rzadko można spotkać turystę. 


Dodatkowo pusta dolina dawnej wsi Caryńskie oraz bardzo przyjemna przełęcz Nasiczniańska. I jak to w lecie - musieliśmy potem uciekać przed burzą i ulewą.
Na deser Wetlina, która od pewnego czasu stała się moją ulubioną miejscowością Biesów.


* Sierpień

Po lipcowej przerwie powróciłem w góry w drugim miesiącu wakacji. Tradycyjnie dla tego okresu był to Beskid Niski. Jak zawsze nie oznacza on dla mnie zdobywania szczytów, lecz skupianie się na wszystkim innym dookoła, czyli doliny, cmentarze, ślady zniszczonej cywilizacji rusińskiej. W pierwszym dniu zajrzałem na kilka nekropolii wojennych i zrobiłem ładną dla oka trasę z Ożennej do Radocyny, przez Grab i Wyszowatkę. Niestety, w Radocynie trudno dziś o spokój występujący dawniej w Beskidzie Niskim, drogi są wręcz rozjeżdżane tłumami chętnych do obcowania z naturą i sobą.


Znacznie ciszej zrobiło się kolejnego dnia, gdy z bazy namiotowej ruszyłem w stronę granicy. Tam, jak kiedyś, nie chodzi prawie nikt. Zszedłem na słowacką stronę, odwiedziłem kilka wiosek i finalnie wylądowałem w Svidníku. Spełniłem jedno ze swoich marzeń, to znaczy zostałem w mieście (a właściwie nad miastem) na noc, więc nie musiałem się spieszyć do Polski.


No i wreszcie Zyndranowa, moja ulubiona beskidzka chatka. Na ostatnich kilometrach wyjazdu Beskidy pożegnały mnie piękną aurą pełną słońca, mgieł i pajęczyn. Dla takich chwil warto wcześnie wstać!


* Wrzesień

We wrześniu przez wiele terenów górskich przetaczała się wielka woda, która zniszczyła niejedno turystyczne miejsce. Nie dotyczyło to Gór Jastrzębich (Jestřebí hory), niedużego sudeckiego pasma w pobliżu skalnych miast. To był mój debiut w tych stronach. Zobaczyliśmy trochę zabytków, odwiedziliśmy kilka knajp, nocowaliśmy we wiacie z ogniskiem. Kolejnego dnia wszedłem na wieżę znajdującą się na najwyższym szczycie, a wracając do samochodu mijaliśmy wiele czechosłowackich schronów.


* Październik

W czasie zaawansowanej jesieni szukaliśmy kolorów. Po raz trzeci wszedłem na Biskupią Kopę, tym razem od strony Heřmanovic. Bardzo ładna trasa, lecz na dojrzałe kolory było jeszcze ciut za wcześnie.


Następna próba była udana: Mariusz odprawiał na Adamach urodziny, co wykorzystaliśmy jako pretekst do połażenia po okolicy i zdobycia Jałowca. To był najbardziej kolorowy wypad tego roku!


* Listopad

W listopadzie długo nie umiałem nigdzie ruszyć, w końcu udało się prawie na sam koniec miesiąca. Z tatą ponownie zawitaliśmy w Beskid Śląsko-Morawski i odświeżyliśmy sobie chaty Ostrý i Kamenitý. W niektórych miejscach leżał już śnieg, co dawało nadzieję (złudną, jak się okazało), na dobrą zimę.


* Grudzień

W ostatnim miesiącu też ruszyłem się późno, dopiero tuż przed Sylwestrem. Kończyłem tak jak zacząłem - Górami Opawskimi. Ale tym razem nie Kopą Biskupią, a Zlatým chlumem. W końcu tamtejsza wieża była otwarta! Liczyłem na śnieg, było go trochę na otwartych przestrzeniach, lecz ogólnie zima prezentowała się tak jak na początku roku: kiepsko. No i trzeba wspomnieć o ostatnim czeskim piwie i ostatniej wywrotce na skałkach.


----

A jak to wygląda po podliczeniu? Wyszło 15 wyjazdów, 31 dni w górach i 16 noclegów. O ile liczba wycieczek jest identyczna jak w 2023 i w 2022 roku, to jednak znacznie mniej było dni i noclegów. Trzeba jednak przyznać, że poprzedni rok był wyjątkowy, bo zdarzyło się kilka naprawdę długich wypraw, teraz miałem dużo jednodniówek. W porównaniu z poprzednimi latami także jest bardziej ubogo, ale myślę, że nie ma co rozpaczać. W końcu każdy moment w górach jest lepszy, niż jego brak 😊.

Rok 2008: 13 wyjazdów, 25 noclegów.
Rok 2009: 21 wyjazdów.
Rok 2010: 19 wyjazdów, 44 dni w górach, 28 noclegów
Rok 2011: 12 wyjazdów, 34 dni w górach, 22 noclegi.
Rok 2013: 9 wyjazdów, 20 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2014: 13 wyjazdów, 27 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2015: 14 wyjazdów, 27 dni w górach, 15 noclegów.
Rok 2016: 19 wyjazdów, 48 dni w górach, 38 noclegów.
Rok 2017: 20 wyjazdów, 46 dni w górach, 29 noclegów.
Rok 2018: 18 wyjazdów, 49 dni w górach, 35 noclegów.
Rok 2019: 16 wyjazdów, 39 dni w górach, 27 noclegów.
Rok 2020: 21 wyjazdów, 40 dni w górach, 19 noclegów.
Rok 2021: 17 wyjazdów, 40 dni w górach, 25 noclegów.
Rok 2022: 15 wyjazdów, 39 dni w górach, 24 noclegi.
Rok 2023: 15 wyjazdów, 43 dni w górach, 29 noclegów.

Jeździłem głównie w towarzystwie innych osób (w tym cztery razy z tatą), jedynie trzy razy wędrowałem samotnie. Karpaty minimalnie wygrały z Sudetami (8 do 7). Gdyby jednak odjąć Małe Karpaty, to byłby remis pomiędzy Beskidami i Sudetami (zakładając, że Góry Wsetyńskie to też Beskidy). Tak wyrównanej rywalizacji nie było od dawna, zazwyczaj Sudety były w wyraźnej mniejszości. Był to też rok w większości zagraniczny: aż dziesięć wycieczek odbyło się w Czechach, a dwie na Słowacji.


Jeżeli weźmiemy pod uwagę pasma górskie, to mamy coś takiego:
* Jesioniki - 5 razy (w tym Góry Opawskie - 4),
* Beskid Makowski i Beskid Śląsko-Morawski - 2 razy,
* pozostałe pasma - 1 raz (Góry Stołowe, Małe Karpaty, Góry Wsetyńskie, Bieszczady, Beskid Niski, Góry Jastrzębie).
Dwa pasma po raz pierwszy - Góry Wsetyńskie i Jastrzębie.

A rodzaj noclegów?
* chatka "studencka" i studencka - 7 razy. Nic dziwnego, podobnie było przed rokiem, to nadal dobra opcja cenowa i zazwyczaj jest znacznie fajniej niż w schroniskach,
* wiata - 5 razy. Najtańsza opcja, bo darmowa 😏,
* kwatera prywatna - 2 razy,
* schronisko PTTK - 1 raz,
* baza namiotowa - 1 raz (zakładając, że Zyndranowa to chatka, a nie baza 😛).
Podejrzewam, że taki trend się utrzyma, biorąc pod uwagę to, co się dzieje ze schroniskami. Znowu nie nocowałem w górach we własnym namiocie, ale kilka razy miałem go na plecach, tylko nie było potrzeby rozkładania.


Ponieważ rok temu nie robiłem żadnych planów na 2024, więc nie mogę narzekać, że coś mi się nie udało 😉. Na rok 2025 też nie mam żadnych planów, co będzie, to będzie! Pogoda była na tyle łaskawa, że od dwóch lat nie zdarzył mi się wyjazd bez chociażby odrobiny słońca. Pozwolę sobie jednak nadal marudzić na zimę: w 2024 praktycznie jej w górach nie doświadczyłem. Naprawdę tęsknię za prawdziwie śnieżną aurą, ale wiadomo, że coraz o nią trudniej na niższych wysokościach. Zatem pozostaje trzymać kciuki za majstra od pór roku, aby właściwie je ustawił 😉.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz