Nie tak bystro płynie rzeka, jak nam prędko czas ucieka - pamiętam taką
piosenkę wykonywaną przez chór, w którym śpiewała spora część mojej rodziny.
Nawet nie wiedziałem, że to pieśń religijna, ale początek ma jak najbardziej
prawdziwy: niedawno robiłem podsumowanie roku 2023, a teraz trzeba przystąpić
do 2024. Ponownie muszę napisać, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy
nie zdobywałem żadnych wysokich szczytów ani nie biłem rekordów, lecz na pewno
można ten okres uznać za udany.
* Styczeń
Rok zacząłem blisko, bo w Górach Opawskich i na Kopie Biskupiej. Cóż, w 2023 nie
byłem na tym szczycie ani razu, więc w styczniu mogłem nadrobić braki.
Postanowiłem ją jednak zdobyć w nowy sposób, a mianowicie z morawskiej strony.
Pogoda była bardzo dynamiczna, ale, niestety, śniegu tyle co nic, za to
momentami lodowisko.
Na Kopie przenocowałem, co nie zdarzyło mi się od bardzo dawna, a kolejnego
dnia miałem nawet trochę słońca.
W lutym miały być zawody w zjazdach na dętkach zorganizowane na Adamach (Beskid Makowski). Zamiast śniegu było jednak błoto, więc jeździliśmy
głównie po kałużach. Nie przeszkadzało to jednak w dobrej zabawie, jaką zawsze
można znaleźć na chatce.
Potem drugi już raz wybrałem się na Biskupią Kopę. Zapowiadali ładną
pogodę i taka była, ale wiosenna, bo zima kompletnie się wycofała.
Zaliczyliśmy zatem standardową trasę ze Zlatych Hor i zupę w schronisku.
* Marzec
Dopiero czwarty wyjazd przyniósł większe ilości śniegu, ale na wyższych wysokościach wokół Pradziada. Trudno jednak mówić o zimie, skoro temperatura
była na sporym plusie, można było chodzić w krótkim rękawku, a niektórzy
używali psów jako tragarzy nart 😏. Podczas tej wycieczki tata po raz pierwszy
zaliczył najwyższy szczyt Jesioników, ale myślę, że nie ostatni.
* Kwiecień
Nadeszła kalendarzowa wiosna. Pojechaliśmy z tatą w Beskidy, konkretnie w
Beskid Śląsko-Morawski. Odwiedziliśmy nowy obiekt turystyczny,
zdobyliśmy Čertův mlýn
oraz wpadliśmy na chwilę na przełęcz Pustevny. A w dół zjechaliśmy autobusem.
Tydzień później były Broumovské stěny; został mi tam do przejścia ostatni odcinek głównego szlaku, więc połączyłem go z debiutem Teresy
wśród skalnego miasta. Po raz pierwszy udało mi się skorzystać z usług
restauracji Hvězda, ale i tak skały były najważniejsze i najfajniejsze!
* Maj
Długi weekend majowy tradycyjnie odbył się na Słowacji. Zaproponowałem
Bastkowi Małe Karpaty. Nie był zachwycony, ale pojechał. Małe Karpaty
od dawna chodziły mi po głowie, kiedyś już tam byłem na chwilę i spodobała mi
się ich forma: niewysokie, łagodne podejścia, a przede wszystkim dużo zieleni!
Bo tam jeszcze są lasy, nie ma masowej wycinki w każdym możliwym miejscu.
Zaczęliśmy od ekspresowego (półtorej godziny) zwiedzania Bratysławy.
Następnie podjechaliśmy autobusem pod szpital onkologiczny, zajrzeliśmy do
nieodległej spelunki i weszliśmy na pierwszą wieżę widokową z panoramą
stolicy. Potem Kamzík z nadajnikiem telewizyjnym, sporo ludzi przy
bufetach z piwem i wreszcie nieśpiesznie doszliśmy na nocleg w największej
wiacie, jaką do tej pory widziałem!
Kolejny dzień podzielony był na dwie części. Pierwsza to przyglądanie się
dziesiątkom rozpalanych ognisk (Słowacy świętowali 1 Maja), wizyta w schronisku, które przypominało raczej motorest oraz zejście
do Svätego Jura, w którym musiałem odpierać atak kolki nerkowej. W
bonusie krzyże, kapliczki, panie na koniach i ruiny zamku, czyli całkiem
ciekawie.
W drugą część dnia były momenty przypominające prawdziwe góry, bowiem
musieliśmy się trochę namęczyć na podejściach. Było jednak warto,
bowiem Veľká homoľa, z drgającą na wietrze wieżą, oferowała naprawdę
przyjemne widoki kolorowane przez zachodzące słońce. Noc po raz kolejny
spędzaliśmy we wiacie, słuchając austriackich i madziarskich szlagierów z
radia.
Trzeci dzień był już bardziej płaski, choć niepozbawiony atrakcji. Zajrzeliśmy
do wiejskiej gospody i do bardzo fotogenicznych ruin klasztoru (Katarínka). I
tam powinniśmy nocować, lecz naiwnie sądziłem, że znajdująca się w lesie
nowiutka útulňa będzie pusta. Nie była, więc trzeba było dołożyć
jeszcze kilka kilometrów, nieco błądzenia i wreszcie można było zameldować się pod dachem zamkniętej chatki. Na szczęście mieli tam kominek 😏.
I na sam koniec pogoda sprawiła psikusa, bo w drodze na pociąg nieźle nas
zlało, a jeszcze musieliśmy pędzić w błocie, bojąc się, że nie zdążymy.
Ogólnie był to wypad i górski i niegórski, bo niektóre fragmenty Małych Karpat
przypominają park, ale całość wspominam bardzo dobrze. Poza tym, kto w majówkę
jeździ w tamte rejony? Chyba nikt 😏.
* Czerwiec
Gdy temperatura zaczęła przypominać lato, znów ruszyliśmy z tatą w czeskie
góry, dokładając ciut Słowacji. To była wycieczka w stylu "jak w
jeden dzień odwiedzić cztery pasma". Większość kilometrów nabiliśmy w Górach Wsetyńskich (Vsetínské vrchy); Czesi uznają je za Beskidy, polski podział nie.
Był to nasz rzeczywisty debiut w tym paśmie. Dlaczego "rzeczywisty"? Kiedyś
już zajrzeliśmy do nich na odcinku kilku metrów, lecz tego przypadku nie liczę. Po
drodze wieża widokowa, najwyższy szczyt (Vysoká), przyjemne polanki,
rozorane przez ciężki sprzęt ścieżki i druga wieża, tym razem zamknięta.
Poruszając się wzdłuż granicy odhaczyliśmy symboliczną wizytę i w Beskidzie
Śląsko-Morawskim i Turzovską vrchovinę, a nawet Jaworniki! Na koniec odkryliśmy mały browar
serwujący smaczne jedzenie i kapitalne piwo.
Początek kalendarzowego lata spędziłem w Bieszczadach i było naprawdę upalnie. Nie tylko z
tego powodu plan na wyjazd nie zakładał zbyt ambitnego chodzenia, lecz i
tak udało się mi odkryć nieznane mi miejsca. Przede wszystkim
pasmo Otrytu
i uduchowioną Chatkę Socjologa. To nadal są tereny, gdzie rzadko można spotkać
turystę.
Dodatkowo pusta dolina dawnej wsi Caryńskie oraz bardzo przyjemna przełęcz Nasiczniańska. I jak to w lecie -
musieliśmy potem uciekać przed burzą i ulewą.
Na deser Wetlina, która od pewnego czasu stała się moją ulubioną
miejscowością Biesów.
* Sierpień
Po lipcowej przerwie powróciłem w góry w drugim miesiącu wakacji. Tradycyjnie
dla tego okresu był to Beskid Niski. Jak zawsze nie oznacza on dla mnie zdobywania szczytów, lecz skupianie się na wszystkim innym dookoła,
czyli doliny, cmentarze, ślady zniszczonej cywilizacji rusińskiej. W pierwszym
dniu
zajrzałem na kilka nekropolii wojennych
i zrobiłem ładną dla oka trasę z Ożennej do Radocyny, przez Grab i Wyszowatkę.
Niestety, w Radocynie trudno dziś o spokój występujący dawniej w
Beskidzie Niskim, drogi są wręcz rozjeżdżane tłumami chętnych do obcowania z
naturą i sobą.
Znacznie ciszej zrobiło się kolejnego dnia, gdy z bazy namiotowej
ruszyłem w stronę granicy. Tam, jak kiedyś, nie chodzi prawie nikt. Zszedłem na słowacką stronę,
odwiedziłem kilka wiosek i finalnie
wylądowałem w Svidníku. Spełniłem jedno ze swoich marzeń, to znaczy zostałem w mieście (a właściwie
nad miastem) na noc, więc nie musiałem się spieszyć do Polski.
No i wreszcie Zyndranowa, moja ulubiona beskidzka chatka. Na ostatnich
kilometrach wyjazdu Beskidy pożegnały mnie piękną aurą pełną słońca, mgieł i pajęczyn.
Dla takich chwil warto wcześnie wstać!
* Wrzesień
We wrześniu przez wiele terenów górskich przetaczała się wielka woda, która
zniszczyła niejedno turystyczne miejsce. Nie dotyczyło to
Gór Jastrzębich (Jestřebí hory), niedużego sudeckiego pasma w pobliżu skalnych miast.
To był mój debiut w tych stronach. Zobaczyliśmy trochę zabytków,
odwiedziliśmy kilka knajp, nocowaliśmy we wiacie z ogniskiem. Kolejnego dnia
wszedłem na wieżę znajdującą się na najwyższym szczycie, a wracając do
samochodu mijaliśmy wiele czechosłowackich schronów.
* Październik
W czasie zaawansowanej jesieni szukaliśmy kolorów. Po raz trzeci wszedłem na
Biskupią Kopę, tym razem
od strony Heřmanovic. Bardzo ładna trasa, lecz na dojrzałe kolory było jeszcze ciut za
wcześnie.
Następna próba była udana: Mariusz odprawiał na Adamach urodziny, co
wykorzystaliśmy jako pretekst do połażenia po okolicy i zdobycia Jałowca. To
był najbardziej kolorowy wypad tego roku!
* Listopad
W listopadzie długo nie umiałem nigdzie ruszyć, w końcu udało się prawie na
sam koniec miesiąca. Z tatą ponownie zawitaliśmy w
Beskid Śląsko-Morawski i
odświeżyliśmy sobie
chaty Ostrý i Kamenitý. W niektórych miejscach leżał już śnieg, co dawało nadzieję (złudną, jak
się okazało), na dobrą zimę.
* Grudzień
W ostatnim miesiącu też ruszyłem się późno, dopiero tuż przed Sylwestrem.
Kończyłem tak jak zacząłem - Górami Opawskimi. Ale tym razem nie Kopą
Biskupią, a Zlatým chlumem. W końcu tamtejsza wieża była otwarta! Liczyłem na śnieg, było go trochę na
otwartych przestrzeniach, lecz ogólnie zima prezentowała się tak jak na
początku roku: kiepsko. No i trzeba wspomnieć o ostatnim czeskim piwie i
ostatniej wywrotce na skałkach.
----
A jak to wygląda po podliczeniu? Wyszło
15 wyjazdów, 31 dni w górach i 16 noclegów. O ile liczba wycieczek jest
identyczna jak w 2023 i w 2022 roku, to jednak znacznie mniej było dni i
noclegów. Trzeba jednak przyznać, że poprzedni rok był wyjątkowy, bo zdarzyło
się kilka naprawdę długich wypraw, teraz miałem dużo jednodniówek. W
porównaniu z poprzednimi latami także jest bardziej ubogo, ale myślę, że nie
ma co rozpaczać. W końcu każdy moment w górach jest lepszy, niż jego brak 😊.
Rok 2008: 13 wyjazdów, 25 noclegów.
Rok 2009: 21 wyjazdów.
Rok 2010: 19 wyjazdów, 44 dni w górach, 28 noclegów
Rok 2011: 12 wyjazdów, 34 dni w górach, 22 noclegi.
Rok 2013: 9 wyjazdów, 20 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2014: 13 wyjazdów, 27 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2015: 14 wyjazdów, 27 dni w górach, 15 noclegów.
Rok 2016: 19 wyjazdów, 48 dni w górach, 38 noclegów.
Rok 2017: 20 wyjazdów, 46 dni w górach, 29 noclegów.
Rok 2018: 18 wyjazdów, 49 dni w górach, 35 noclegów.
Rok 2019: 16 wyjazdów, 39 dni w górach, 27 noclegów.
Rok 2020: 21 wyjazdów, 40 dni w górach, 19 noclegów.
Rok 2009: 21 wyjazdów.
Rok 2010: 19 wyjazdów, 44 dni w górach, 28 noclegów
Rok 2011: 12 wyjazdów, 34 dni w górach, 22 noclegi.
Rok 2013: 9 wyjazdów, 20 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2014: 13 wyjazdów, 27 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2015: 14 wyjazdów, 27 dni w górach, 15 noclegów.
Rok 2016: 19 wyjazdów, 48 dni w górach, 38 noclegów.
Rok 2017: 20 wyjazdów, 46 dni w górach, 29 noclegów.
Rok 2018: 18 wyjazdów, 49 dni w górach, 35 noclegów.
Rok 2019: 16 wyjazdów, 39 dni w górach, 27 noclegów.
Rok 2020: 21 wyjazdów, 40 dni w górach, 19 noclegów.
Rok 2021: 17 wyjazdów, 40 dni w górach, 25 noclegów.
Rok 2022: 15 wyjazdów, 39 dni w górach, 24 noclegi.
Rok 2023: 15 wyjazdów, 43 dni w górach, 29 noclegów.
Jeździłem głównie w towarzystwie innych osób (w tym cztery razy z tatą),
jedynie trzy razy wędrowałem samotnie. Karpaty minimalnie wygrały z Sudetami
(8 do 7). Gdyby jednak odjąć Małe Karpaty, to byłby remis pomiędzy Beskidami i
Sudetami (zakładając, że Góry Wsetyńskie to też Beskidy). Tak wyrównanej
rywalizacji nie było od dawna, zazwyczaj Sudety były w wyraźnej mniejszości.
Był to też rok w większości zagraniczny: aż dziesięć wycieczek odbyło się w
Czechach, a dwie na Słowacji.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę pasma górskie, to mamy coś takiego:
* Jesioniki - 5 razy (w tym Góry Opawskie - 4),
* Beskid Makowski i Beskid Śląsko-Morawski - 2 razy,
* pozostałe pasma - 1 raz (Góry Stołowe, Małe Karpaty, Góry Wsetyńskie,
Bieszczady, Beskid Niski, Góry Jastrzębie).
Dwa pasma po raz pierwszy - Góry Wsetyńskie i Jastrzębie.
A rodzaj noclegów?
* chatka "studencka" i studencka - 7 razy. Nic dziwnego, podobnie było przed
rokiem, to nadal dobra opcja cenowa i zazwyczaj jest znacznie fajniej niż w
schroniskach,
* wiata - 5 razy. Najtańsza opcja, bo darmowa 😏,
* kwatera prywatna - 2 razy,
* schronisko PTTK - 1 raz,
* baza namiotowa - 1 raz (zakładając, że Zyndranowa to chatka, a nie baza 😛).
Podejrzewam, że taki trend się utrzyma, biorąc pod uwagę to, co się dzieje ze
schroniskami. Znowu nie nocowałem w górach we własnym namiocie, ale kilka razy miałem
go na plecach, tylko nie było potrzeby rozkładania.
Ponieważ rok temu nie robiłem żadnych planów na 2024, więc nie mogę narzekać,
że coś mi się nie udało 😉. Na rok 2025 też nie mam żadnych planów, co będzie,
to będzie! Pogoda była na tyle łaskawa, że od dwóch lat nie zdarzył mi się
wyjazd bez chociażby odrobiny słońca. Pozwolę sobie jednak nadal marudzić na zimę: w
2024 praktycznie jej w górach nie doświadczyłem. Naprawdę tęsknię za
prawdziwie śnieżną aurą, ale wiadomo, że coraz o nią trudniej na niższych
wysokościach. Zatem pozostaje trzymać kciuki za majstra od pór roku, aby
właściwie je ustawił 😉.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz