piątek, 17 stycznia 2025

Leniwe Węgry: piwnice winne, ciepłe wody i emerytowani nudyści w Kiskőrös.

Wracając z Bałkanów zawsze traktuję Węgry jako etap odpoczynku i rozleniwienia. Zwiedzanie schodzi na dalszy plan, teraz trzeba w końcu wymoczyć tyłki w ciepłych wodach. Co nie znaczy, że tego zwiedzania w ogóle nie ma, ale nie jest ono na pierwszym miejscu.
Tak było i tym razem. Nieśpiesznie przejeżdżamy przez kolejne madziarskie miejscowości nieustannie dziwiąc się albo zachwycając nazwami po ugrofińsku. Bácsalmás ma też oficjalną nazwę chorwacką i niemiecką, natomiast Borota kojarzy się z pewnym diabłem... Przy okazji sprawdzania starych zdjęć odkryłem, że dziwna biała plama na pierwszej zielonej tablicy jest na niej już co najmniej dwa lata.



Zatrzymuję się w miasteczku Hajós (Hajosch), a właściwie w jego dzielnicy Pincefalu (Kellerdorf). Dzielnica ta w całości składa się z małych domków - piwnic winiarskich.  Przed II wojną światową było ich 1800, każda rodzina produkowała domowe wino. Dziś ich liczba spadła do 1200, ale ponoć to i tak największe ich nagromadzenie w Europie. Nawet przystanki wybudowano w stylu winiarskim.




Uprawa winnic sięga średniowiecza, ale prawdziwy jej rozwój nastąpił w XVIII wieku, kiedy to arcybiskup z nieodległej Kalocsy ściągnął kolonistów ze Szwabii. Katolickich oczywiście. Mimo powojennych wypędzeń Szwabi żyją tu nadal, w spisie sprzed trzech lat niemiecką narodowość zadeklarowała jedna trzecia mieszkańców.



Myślę, że to zdjęcie spokojnie można datować na lata średniego Kádára 😏.


Podobną historię ma sąsiednie Császártöltés (Tschasartet). Tutaj również mieszkają potomkowie szwabskich kolonistów (ponad dwadzieścia procent deklaracji w spisie, realnie znacznie więcej), a każdy pokomunistyczny wójt nosi niemieckie nazwisko. W wiosce działa niemiecka szkoła i przedszkole, jest też zabytkowy Dom Szwabski, mieszczący muzeum.



Kościół katolicki. Na ścianach tablica z listami poległych w Wielkiej Wojnie. Większość nazwisk ma niemieckie brzmienia, ale imiona są madziarskie. Korona nad herbem posiada inny kolor niż reszta, być może w okresie komunizmu ją skuto.



No i obowiązkowe piwniczki winne, całe boczne ulice. Wiele z nich jest dość zaniedbanych i chyba od dawna nieużywanych.


Nadeszła pora na baseny termalne. Po raz trzeci pod rząd będziemy z nich korzystać w Kiskőrös. Na razie miejscowość nam się jeszcze nie znudziła, zresztą co roku odkrywamy w niej coś nowego. Sam kompleks basenowy bardzo lubimy, choć nie jest on jakoś specjalnie duży. Najważniejsze jednak, że baseny są w cenie kempingu, a ten jest zalesiony i na tyle duży, iż nie ma obaw o brak miejsca. I jeszcze taka ciekawostka finansowa: dzięki geniuszowi gospodarczemu Orbana forint na tyle stracił na wartości, że pobyt w Kiskőrös mógł wyjść w przeliczeniu na złotówki taniej, niż przed rokiem. Mógł, bo tym razem dokupiliśmy dostęp do prądu, czego zwykle nie robimy 😏


Ponieważ kącik, gdzie zwykle się rozbijaliśmy, jest już zajęty przez kilka węgierskich rodzin, więc podjeżdżamy w inną część pola. Wita nas tam polska rodzina ze Śląska, czyli z Częstochowy. Kojarzę ich z poprzednich lat, bo oni też wracając z Bałkanów zawsze kończą wyjazd tutaj. Różnica jest taka, że my tu jesteśmy trzeci raz, a oni trzynasty lub czternasty.
- Ale to już nie to samo co kiedyś - mówią. - Po pandemii dużo się zmieniło. My się tu znaliśmy z połową ludzi, sami starzy bywalcy, a od tego momentu przestali przyjeżdżać. Może nie żyją?
Baseny w Kiskőrös odwiedzane są głównie przez Węgrów (strona internetowa nawet nie ma angielskiej ani niemieckiej wersji językowej), ale jest też stała grupka emerytów z Niemiec. Pewnie jeździli już tu za komuny. Oprócz nich zauważyliśmy pojedynczych Czechów i Słowaków.
- Lubicie naturystów? - zagaduje znienacka częstochowski sąsiad.
- Czasem sam chętnie przejdę sobie na golasa - uśmiecham się.
- Młodym to wolno - rzuca kobieta. - Ale tam - pokazuje pobliski kamper. - to staruszki, całe pomarszczone, aż brzydko patrzeć. Po osiemdziesiątce już nie wypada.
Okazuje się, że tuż obok również stacjonują emerytowani Niemcy z dawnego NRD. U nich nudyzm był popularny już sto lat temu, nie zmienił tego ani faszyzm ani komunizm, więc para dziadków chodziła sobie wokół kampera bez ubrania. Negatywna reakcja częstochowian musiała ich wystraszyć albo zawstydzić, bo potem zawsze już coś wrzucali na siebie (przeważnie majtki). Wzruszam ramionami: każdy z nas będzie kiedyś pomarszczony, a czy to brzydko patrzeć? Wiele ubranych osób także nie wygląda apetycznie, a patrzeć musimy...
Nudysta przychodzi się przedstawić i przywitać. Jego małżonka jest malutka niczym dziecko i wygląda na mocno schorowaną.
- Takie upały są straszne - mówi Niemiec. - U nas w kraju dużo osób od nich umiera. Wszystko gorące, wszystko suche, przydałby się jakiś deszcz, ale nic takiego nie zapowiadają.
Sąsiedzi z Częstochowy mieli psa kurdupla, który od czasu do czasu szczekał, co nie podobało się nudystom. Po naszym przyjeździe pies został gdzieś schowany, a rolę przeszkadzacza przejął mój samochód, gdy za często trzaskaliśmy drzwiami podczas rozpakowywania się.
- Przedtem hau-hau, a teraz bam-bam - usłyszałem 😛.


Ponieważ Węgry to nowoczesny kraj, więc koszenie trawy musi odbywać się codziennie, nawet na kempingu.


Na basenach jakby mniejsza frekwencja niż rok i dwa lata wcześniej. Tylko pogoda tradycyjna: słońce w każdej chwili może przegonić wielka chmura i silny wiatr. Na szczęście nie przeszkadza to w relaksie, zawsze można wskoczyć do ciepłej wody.




Niemieccy sąsiedzi przychodzą się kąpać tylko z rana i wieczora, unikając słońca. Za to jak już wejdą do wody, to siedzą w niej znacznie dłużej niż sugerują instrukcje. Przechadzając się pomiędzy basenami spotkamy różne znane postacie. Jeden z kąpiących wygląda jak prezydent Masaryk. Z kolei odpalający papierosa za papierosem ratownik to albo sam Orban Victor albo jego sobowtór. Inny facet prezentuje się jakby żywcem wyjęty z filmu o samurajach. Dla każdego coś miłego. W pewnym momencie na teren kompleksu wjeżdża wóz straży miejskiej. Dwie funkcjonariuszki rozkładają się z jedzeniem przy ławeczkach i siedzą tak z godzinę albo dwie, po czym odjeżdżają. Ciężka praca.


W punktach gastronomicznych przy basenach można kupić rozmaite jadło i napitki, ceny nie są specjalnie wysokie. Jak zwykle najbardziej smakuje nam lepeny, czyli węgierska wersja podpłomyka z nadzieniem. Langoszem z madziarskim wusztem też nie pogardzimy.


W ramach odpoczynku od relaksu ruszamy na miasto. Głównym celem są zakupy, ale przy okazji rzuci się okiem na to i na tamto. 
Odwiedzane wcześniej miejscowości winiarskie założyli Szwabi, natomiast Kiskőrös odrodziło się po rządach tureckich dzięki Słowakom. Ich praprawnukowie żyją tu nadal, choć w niewielkim procencie: przy wjeździe nie ma tablicy z nazwą Malý Kereš, są natomiast słowackie napisy na urzędzie gminy. W 2023 roku próbowałem znaleźć jakieś słowackie ślady na jednym z cmentarzy, ale bez sukcesu. Teraz wybieram inną, mniejszą nekropolię. Tym razem jest lepiej: na wielu nagrobkach widnieją słowiańskie, najprawdopodobniej słowackie nazwiska, choć w węgierskim zapisie i z węgierskimi imionami. Moją uwagę zwraca grób małżonków Hodik. On był Mateuszem (Mátyás), a ona Mateuszową (Mátyásne)? Nawet nie wiedziałem, że jest takie imię.
Oprócz słowackich nazwisk znalazłem też kilka niemieckich.




Grób cygański jak zwykle z boku. Osobno za życia i osobno po śmierci.


Kaplica cmentarna została wybudowana w 1904 roku, architektem był inny Mátyás, ale z Szabatki, obecnie Suboticy w Serbii. Ot, taka przedrozbiorowa pamiątka.


A to już zupełnie inna architektura: chylący się ku upadkowi wychodek.


Przed cmentarzem stoi pomnik z czasów komunizmu. Nie został jednak zniszczony ani wysłany do muzeum, a jedynie przesunięto go z centrum w mniej eksponowane miejsce.


Na głównym placu kręci się trochę ludzi, jakaś wycieczka przyjechał do muzeum, miejsca narodzin Petőfiego (też Słowaka z pochodzenia). Wokół muzeum pełno różnych rzeźb i pomników, Węgrzy bardzo je lubią.



Na bocznych ulicach pustki, wymarłe miasto. Zaglądam przez bramę do zabytkowego wiejskiego domu, mieszczącego muzeum słowackie (Szlovák Tájház). Jedna znudzona kobieta zamiata podwórze, poza tym cisza i spokój.



Kiskőrös nie jest miastem, gdzie po zmroku zaczyna rozwijać się bujne życie towarzyskie. Gdy wybraliśmy się na spacer połączony z poszukiwaniem kolacji, to momentami mieliśmy wrażenie, że jesteśmy sami w całej miejscowości. 



Wyszukana przez mnie wcześniej restauracja okazuje się też być pusta. Zagadujemy barmankę o jedzenie, lecz ta nie zna żadnego ludzkiego języka. Ostatecznie metodą łopatologiczno-mimiczną udaje nam się zamówić pizzę! Znajomi śmiali się, że na Bałkanach codziennie jedliśmy to samo, więc teraz może być pizza 😏. Ale też nie byle jaka: z ogórkiem, jajkiem, kurczakiem i cebulą! Takiej kompozycji jeszcze nie próbowałem, ale smakowała kapitalnie, a zapachy zapewne przygnały do nas pewnego żulika, który usiadł z boku z piwkiem.


Po kolacji przypadkowo trafiamy na dwa pomniki. Pierwszy z prawej to oczywiście pierwszowojenny, nawet nie wiedziałem, że w Kiskőrös taki jest, bo w centrum stoi współczesny obiekt. Z lewej pomnik pomnik Trianon, dość swobodna rekonstrukcja z 2004 roku (oryginał stanął na głównym placu w 1934, rozebrano go w latach 60.).


Na deptaku hula wiatr.


W pierwszą noc za płotem kempingu odbywała się jakaś domówka, słychać było strzały, na niebie leciało coś białego, ale około północy się uspokoiło. Na drugą noc zapowiadano opady (widać senior z Niemiec o tym nie wiedział), zabezpieczyłem więc porządnie namiot, a spadło... kilka kropel. Tak więc jedyny deszcz, który nas spotkał w czasie całego dwutygodniowego wyjazdu, zdarzył się w Serbii, gdy jeździliśmy rowerami.

W sobotni ciepły poranek, nadeszła pora na pakowanie. Jeszcze szybkie moczenie w ciepłej wodzie, zwijanie namiotu, żegnamy się z Częstochowianami i samochód rusza w stronę Śląska. Nie tak bezpośrednio, gdyż zaplanowałem wizytę w Budapeszcie, ale to osobna bajka.

Po raz kolejny na tym wyjeździe przekraczamy też Dunaj. Tym razem Tomori Pál híd - nowiutkim mostem jak spod igły, bo otwartym ledwie niecałe dwa miesiące wcześniej. Za nim już tylko elektrownia atomowa i autostrady.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz