wtorek, 4 listopada 2025

Zabytkowa Galicja: Kańczuga, Pruchnik i okolice.

Kolejne wrześniowe zwiedzanie dawnej Galicji zaczniemy nietypowo, bo od kolejki wąskotorowej. Konkretnie Przeworskiej Kolei Dojazdowej, uruchomionej w 1904 roku na odcinku Przeworsk - Dynów. Jednym z jej głównych zadań było przewożenie buraków do cukrowni księcia Lubomirskiego. Kolej ta jest unikalna, ponieważ do dziś kursuje (oczywiście już jako turystyczna) na całej pierwotnej trasie liczącej 46 kilometrów i jest to prawdopodobnie najdłuższy czynny odcinek wąskotorowy w całej Polsce.


Na przejazd się nie załapiemy, bo trzeba na niego przeznaczyć cały dzień, ale zobaczymy trochę torów i dwa dworce. Pierwszy z nich znajduje się w pewnym oddaleniu od wioski Krzeczowice (Кречовичі) i akurat jest on ruiną, a przystanek został wyłączony z eksploatacji jako jedyny na całej linii - wąskie pociągi tylko przez niego przemykają.


Dworzec w 1991 roku wpisano do rejestru zabytków, a w kolejnym roku zamknięto.


Jak widać tory nie są idealnie proste, musi rzucać w czasie przejazdu 😏.


środa, 29 października 2025

Pogranicze Sudetów Środkowych i Wschodnich: szlaki i wieże widokowe wokół Králík(ów)

Králíky (Grulich) to miasto, które otaczają trzy pasma: Góry Hanuszowickie (Hanušovická vrchovina, Hannsdorfer Bergland), Góry Orlickie (Orlické hory, Adlergebirge) oraz Masyw Śnieznika (Králický Sněžník, Glatzer Schneegebirge). W tym ostatnim już w tym roku byliśmy, więc w połowie września postanowiliśmy odwiedzić dwa pierwsze.

Jest czwartkowe wczesne przedpołudnie (albo późny poranek), gdy parkujemy samochód niedaleko rynku. Pogoda na razie nie rozpieszcza, z nieba leci drobna, ale nieprzyjemna mżawka. Szybko przebieramy się z Bastkiem w odpowiednie ciuchy i zarzucamy plecaki.


Przemykamy przez mokre ulice. Z plakatów straszy Tomio Okamura, który wskazuje w przechodnia wielkim palcem. My też pokazujemy mu palce, aczkolwiek inne, a dwa tygodnie później zrobili to czescy wyborcy.

Wpadamy do knajpki niedaleko dworca autobusowego. Restaurace u Lipy to przyjemny lokal ze ścianami obitymi drewnem i dużą ilością zdjęć oraz obrazów. Jest 10.30, a oni już serwują dania obiadowe, wnętrza są pełne, zajmujemy ostatni wolny stolik! Obiadowicze w większości wyglądają na pracowników fizycznych, niektórzy na emerytów, ale to pewnie cudzoziemcy. Niedawno na pewnej czeskiej grupie przekonywano mnie, że Czesi zdecydowanie nie stołują się na mieście, a jedynie w domu, zatem niemożliwe, aby tu jedli Pepicy, chociaż świetnie mówią po czesku.
Mamy do dyspozycji tylko niecałe pół godziny, więc zamiast dwudaniowego posiłku ograniczamy się do szybkiego napoju w płynie.


Według prognoz najgorsza pogoda miała być rano, a potem stopniowo się poprawiać. Prawie im się sprawdziła, bo po wyjściu na zewnątrz okazało się, że mżawka zmieniła się w normalny deszcz. Smagani wodą maszerujemy na dworzec kolejowy, gdzie kupuję bilety i wypijamy kilka łyków mikstury z wielkiej plastikowej butelki, którą Bastek chowa w plecaku.
Jesteśmy lekko zdziwieni gdy przyjeżdża skład pod szyldem Leo Express, który kojarzy się głównie z pociągami pospiesznymi. Okazuje się jednak, że tę linię firma obsługuje już sześć lat. Ma to swoje minusy - z biletem tu kupionym nie mogę się przesiąść do innych spółek.


poniedziałek, 20 października 2025

Żelazna Brama - przełom Dunaju od rumuńskiej strony

Żelazne Wrota albo Żelazna Brama to nazwa przełomu Dunaju na granicy pomiędzy Rumunią (Porțile de Fier) a Serbią (Đerdapska klisura). Dawniej był to odcinek bardzo niebezpieczny dla żeglugi, zwężenia, skały i progi rzeczne powodowały, że tonęły tu jednostki prowadzone nawet przez doświadczonych żeglarzy. Na przełomie XIX i XX wieku w wyniku szeroko zakrojonych prac stał się on szerszy i głębszy, ale dopiero komuniści sprawili, że całkowicie odmienił się jego charakter. W wyniku budowy dwóch ogromnych tam Dunaj nabrał cech zbiornika retencyjnego, zniknęła jego dzikość i tajemniczość. Nadal jest to jednak piękny zakątek tej części Europy; dwukrotnie jechałem wzdłuż Żelaznych Wrót po serbskiej stronie (w 2016 i w 2023 roku), tym razem chciałem spróbować strony rumuńskiej.


Po wybudowaniu zapory poziom wody rzeki podniósł się o trzydzieści pięć metrów. Jedną z ofiar tej międzynarodowej inwestycji była wyspa Ada-Kaleh. Nie będę się rozpisywał o jej ciekawej historii, napiszę tylko, że stanowiła enklawę tureckich i romskich muzułmanów mieszkających wśród zabytkowej architektury i niedokończonej twierdzy. Po zalaniu większość z nich wyjechała do Turcji. O jej istnieniu przypomina nazwa potoku wpływającego do Dunaju tam, gdzie kiedyś znajdowała się wyspa.


Kolejne ofiary to miejscowości położone na brzegu. Wyższy Dunaj pochłonął co najmniej pięć wiosek oraz niemal całe zabytkowe miasto Orșova (Orsova, Orschowa), które trzeba było wybudować od nowa. W sumie nowe domy musiało znaleźć prawie dwadzieścia tysięcy ludzi.


Sto lat temu Orșova była etniczną mieszkanką niemiecko-węgiersko-rumuńską, dziś żyją tu m.in. Czesi i Serbowie, ale w oczy rzuca się dzielnica cygańska. Niektóre bloki nawet nie mają śladów po pożarach, lecz wybrane mieszkania wyglądają, jakby coś w nich wybuchło i wszystkie śmieci zgromadziły się we framugach!



piątek, 10 października 2025

Z Siedmiogrodu nad Dunaj: Strei, Densuș i Drobeta-Turnu Severin

Siedmiogród słynie ze swoich kościołów obronnych, ale na jego terenie są też inne unikalne świątynie, które warto odwiedzić. Do dwóch z nich zajrzeliśmy podczas podróży z centrum Transylwanii w stronę Dunaju. Obie leżą przy małych wioskach na terenie okręgu Hunedoara i obie należą do najstarszych w całej Rumunii.  

Pierwszy z nich znajduje się w miejscowości Strei (Zeykfalva, Zeikdorf). Tambylcy niezbyt się nim chwalą, wypłowiałe tabliczki tak nas kierują, że stajemy przed bramą jakiegoś gospodarstwa. Krzątająca się tam kobieta na nasz widok pospiesznie zamknęła bramę. Zawracam i parkuję przy skrzyżowaniu, bo innych miejsc dla samochodów brak. Po chwili kombinowania odkrywamy, że należy przejść przez niepozorną furtkę i ścieżką pomiędzy dwoma ogródkami podejść na cmentarz, przy którym stoi kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Biserica Adormirea Maicii Domnului).


Już na pierwszy rzut oka widać, iż to niemłoda konstrukcja. Datowany jest na XIV wiek, choć są opinie, że może być o półtora stulecia starszy. Kościół powstał prawdopodobnie jako kaplica dworska, bo w pobliżu odkryto resztki posiadłości książęcej. Reprezentuje styl romański i wczesnogotycki, silne są tu zwłaszcza wpływy bizantyjskie. Jako budulca użyto kamieni oraz elementów pochodzących z rzymskich konstrukcji (w okolicy znajdowała się antyczna willa).


Do dzwonnicy dobudowano w późnym średniowieczu narteks, który później rozebrano. Z kolei po północnej stronie do nawy dołożono małą kaplicę służącą ewangelikom, lecz też została z biegiem lat rozebrana. 


poniedziałek, 6 października 2025

Dni NATO w Ostrawie (2025)

We wrześniu odbyły się jubileuszowe, 25-te Dni NATO i Czeskich Sił Powietrznych (Dny NATO & Dny Vzdušných sil AČR) na lotnisku pod Ostrawą. To były moje trzecie odwiedziny tej imprezy i, podobnie jak w 2021 i w 2023 roku, wybraliśmy się w niedzielę (trwają dwa dni, od soboty). Ilość sprzętu do oglądania na ziemi pokaźna, ale chyba mniej niż w poprzednie edycje. W ogóle zabrakło Amerykanów (a już na pewno w niedzielę), którzy zawsze pokazywali się z chęcią, ale możliwe, że polityka wojskowa Trumpa wobec Europy dotyczy także pokazów. Na szczęście w ich miejsce nie zaproszono Rosjan, lecz może się to zmienić w przyszłości. Polska wróciła do swojej stałej formy, czyli wielkiego NIC: biało-czerwonych reprezentowała grupa AGAT, samochód Służby Celno-Skarbowej i... PCK. Jak zwykle licznie pojawili się Niemcy, tradycyjnie witani radośnie przez miejscową ludność. Równie tradycyjnie zaprezentowali się Słowacy, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że nie mają czym się chwalić. Węgrzy w ogóle nie przyjechali, ale w przypadku tych dwóch ostatnich państw wojsko jest właściwie niepotrzebne, bo i tak nikt ich nie zaatakuje. Tegorocznym partnerem głównym byli Włosi i wywiązali się z tego zadania dość przyzwoicie. Ogólnie liczba wystawiających się państw była niższa niż w ostatnich edycjach. 

Tak można by w skrócie podsumować całe wydarzenie, teraz czas na szczegóły 😏.


Do lotniska w Mošnovie, tak jak dwa lata temu, przyjechaliśmy pociągiem z dworca Ostrava-Svinov. Skład miał jakąś usterkę, więc załapaliśmy się na wcześniejsze połączenie, w którym spotkaliśmy... mojego brata 😛. Hanys z hanysem zawsze na siebie wpadnie, nawet przy tysiącach ludzi 😏. Spod przystanku przy lotnisku do bram jest jeszcze dwa kilometry spaceru - podążamy za tłumem wśród licznych radiowozów, przy okazji kupując na przydrożnym stoisku czerwony burčák. O dziwo, nie spotykamy żadnych pikiet miłośników Jezusa, światowego pokoju albo ruskiego miru, możliwe, że tym razem nie dostali przepustek.


Na końcówce drogi obserwujemy pierwszy (dla nas) pokaz lotniczy: chorwacka formacja Wings of Storm na samolotach Pilatus PC-9. Wkrótce potem lądują na płycie lotniska, obserwowane przez licznych widzów zza płotu. To dobra miejscówka dla fotografów.
Chorwaci wrócili na imprezę po siedmiu latach.



wtorek, 30 września 2025

Zyndranowa, Jaśliska i Zawadka Rymanowska

Autostop to dla wielu turystów najpopularniejszy środek transportu w Beskidzie Niskim. Nie tyle z powodu chęci poznawania nowych ludzi, ale z konieczności. Autobusów jeździ niewiele, często nawet pomiędzy większymi miejscowościami nie ma żadnych połączeń, zwłaszcza w wakacje. Jeśli coś już się pojawia, to zazwyczaj są to niewielkie busiki kompletnie nie przygotowane na człowieka z wielkim plecakiem, wożące ludzi pościskanych jak bydło.

Kiedy staję na drodze przy zjeździe do Świątkowej Wielkiej, mam za sobą kilkanaście kilometrów piechotą, ale jeszcze około trzydziestu do celu, jakim jest chatka w Zyndranowej. Na pewno nie przejdę całej tej odległości z buta. Teoretycznie miejsce do łapania stopa jest doskonałe: wiata przystankowa przy drodze ważnej w tej okolicy, którą co chwilę coś przemyka, ale brak tirów, ciężarówek i piratów drogowych. Stwierdziłem, że dobrze byłoby być najpóźniej o szesnastej w Tylawie. Miałem jednak jakieś złe przeczucia, które zaczęły się materializować po zrzuceniu plecaka i wyciągnięciu ręki: mija kwadrans, mija drugi, a ja nadal tu tkwię. Zaczynam studiować mapę i zastanawiać się, gdzie ewentualnie mógłbym rozbić namiot... Oczywiście przesadzam, dopiero niedawno minęło południe, ale w głowie kłębią się czarne myśli. Po trzech kwadransach ubieram ponownie plecak i ruszam w kierunku najbliższej kapliczki, a potem Krempnej. W tym momencie cieszę się, że słońce jest za chmurami i nie pali tak mocno jak wczoraj.


Mijam gospodarstwo, gdzie na polu cała rodzina zajęta jest polem kartofli. Dosłownie cała: rodzice, dzieci, psy, kot, przyszło też zgrupowanie kur i wszyscy zacięcie kopią w ziemi. Niedaleko od nich w końcu zatrzymuje się samochód: facet jedzie na pogrzeb i mnie zabierze. W czasie drogi opowiada, że wczoraj w tych okolicach kręciła się cała masa rowerzystów z jakiegoś dziwnego rajdu. Dziwnego, bo był to rajd z wyzwaniami, na przykład z zakazem odzywania się. Efekt był taki, że niektórzy rowerzyści pedałowali do Zakopanego przez Słowację 😏.

Wysiadam pod cerkwią w Krempnej (Крампна). Przejechałem na razie tylko pięć kilometrów, lecz od razu humor się poprawił i wróciła wiara, że nie utknę gdzieś na stałe. Ważne, że w końcu się ruszyłem!


czwartek, 25 września 2025

Beskid Niski: Wapienne - Ferdel - Bartne - Świerzowa Ruska

Kolejną letnią przygodę z Beskidem Niskim zaczynam w Krygu, wiosce na wschód od Gorlic. Dotarcie ze Śląska zajęło mi całą noc i wymagało skorzystania z czterech autobusów i dwóch pociągów, częstego spoglądania na zegarek z powodu opóźnień i próbach odczytania rozkładów jazdy, które chamsko wprowadzały w błąd. Kiedy jednak wysiadam w Krygu na przystanku to, oprócz zmęczenia i niewyspania, czuję się szczęśliwy, że znowu wróciłem w te okolice.

Ponieważ w tym miejscu kończy się możliwość jazdy komunikacją zbiorową, to mam nadzieję, że kilka kilometrów do kolejnej wioski, gdzie chcę zacząć właściwą wędrówkę, pokonam stopem. Niestety, szosa wojewódzka numer 993 od początku mi się nie podoba: jest bardzo ruchliwa w zły sposób, to znaczy pełno na niej tirów i pędzących dziko przed siebie osobówek. Próby złapania okazji kończyły się w najlepszym razie spojrzeniami kierowców pełnymi politowania, częściej było widać wrogość. Co prawda pora jest dość wczesna, bo niedawno minęła ósma rano, ale szkoda mi czasu na bezproduktywne sterczenie i ruszam z plecakiem przed siebie. Nie był to przyjemny spacer, wielokrotnie musiałem uskakiwać przed rozpędzoną ciężarówką, ale po ponad pół godzinie udaje mi się szczęśliwie dotrzeć na opłotki Rozdzieli (Розділє, Розділля). W przeciwieństwie do Krygu była to kiedyś miejscowość rusińska, więc od razu pojawiają się charakterystyczne krzyże.


I w tym momencie stop sam się znalazł: na parkingu pod sklepem facet wyszedł z samochodu i mówi, że jedzie w Bieszczady, ale chętnie mnie gdzieś podrzuci. To bardzo miłe, lecz akurat teraz podwózka nie jest już mi potrzebna, bo rozpoczynam zwiedzanie. Dziękuję mu i życzymy sobie wzajemnie powodzenia.
Z ulgą opuszczam drogę wojewódzką i skręcam w boczną. Tablice wskazują, że przede mną są cmentarze wojenne, a także "uzdrowisko - spa". Większość dzisiejszej wędrówki będzie dla mnie nowością, zmazywanie kolejnych białych plam Beskidu Niskiego.


Odcinek między Krygiem a Rozdzielami był granicą. Geograficzną, bo z tworu o nazwie Obniżenie Gorlickie przeszedłem do Beskidu Niskiego. No i etniczno-kulturową, o czym już wspominałem, bo tu zaczyna się Łemkowszczyzna, Rozdziele były jedną z najbardziej wysuniętych na północ osad tej krainy. A właściwie nadal są, bo Rusini są tu ciągle obecni, choć w spisach powszechnych się nie afiszują ze swoim pochodzeniem. O ich obecności świadczy między innymi greckokatolicka cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Murowana, w stylu nietypowym dla Łemkowszczyzny. Powstała pod koniec XVIII wieku, w 1927 znacznie ją rozbudowano. Po akcji Wisła przejęli ją rzymscy katolicy, ale gdy Łemkowie wrócili z wygnania, to udało im się ją odzyskać. Dziś dzielą ją z łacinnikami.


piątek, 12 września 2025

Wielka Racza w wersji widokowej

Worek Raczański to mój ulubiony zakątek Beskidu Żywieckiego i w ogóle jeden z ulubionych regionów w całych Beskidach. Jakiś czas temu ze   zdziwieniem i przerażeniem uzmysłowiłem sobie, że na jego najwyższej górze - Wielkiej Raczy - bardzo dawno mnie nie było! Odwiedzałem Rycerzową, Przegibek, Bendoszkę, Przysłup Potócki, ale Racza jakoś nie wskoczyła do żadnej z tras. W sierpniu postanowiłem to zmienić i znowu zawitać na jej szczyt.

Ruszam w środku tygodnia, po nocce. Oczywiście w polskiej komunikacji publicznej nie ma szans się wyspać, ale siły i humor dopisują; prognozy pogody są dobre i może to być jedna z moich najbardziej widokowych wycieczek ostatnich lat!

Pociągi kończą bieg w Węgierskiej Górce, dalej w totalnym chaosie informacyjnym przesiadamy się do autobusów. Wychodzę w Rycerce Dolnej i od razu spełniał dobry uczynek, pokazując dwóm młodym dziewczynom w które krzaczki mogą zajrzeć za potrzebą 😉. Dziewczyny to też turystki z plecakami, udają się do Rycerki Kolonii jak ja, lecz one planują przebyć ten odcinek z buta. Dziesięć kilometrów asfaltem w palącym słońcu to raczej kiepska perspektywa, więc liczę, że jak zawsze złapię stopa.


Początkowo idę sobie spokojnie ulicą, przyglądając się mijanym domom. Ostało się jeszcze trochę budynków z drewna, choć większość z nich jest opuszczona. Robię zdjęcie w lustrze wraz z siatką z dyskontu w łapie, jak pewien prezes.


Po chwili zaczynam od niechcenia łapać stopa. Mija mnie parę aut i nagle jedno z nich staje, ze starszą panią za kierownicą. Najpierw pomyślałem, że zatrzymała się, aby przepuścić mnie przez pasy, ale macha do mnie ręką.
- Jedzie pani do Kolonii?! - wołam.
- Jadę, proszę się pakować!
No to wskoczyłem 😊. Reszta kilometrów upłynęła mi w atmosferze miłej rozmowy: jako bajtel regularnie bywałem z rodzicami w Rycerce na wakacjach i w ferie, więc dość dobrze znam okolicę i miejscowe klimaty, mogliśmy więc wymienić opinie co się pozmieniało i dlaczego na gorsze. Mieliśmy kilka minut przestoju, bo przy cmentarzu zebrał się taki tłum żałobników, że całkowicie zablokował autami drogę, co jednak nie zmieniło faktu, że o godzinie trzynastej docieram do Rycerki Górnej Kolonii. Pani, wracająca z targu w Rajczy, jechała dalej i chciała mnie podwieźć od razu na szlak, lecz uznałem, że to przesada i poprosiłem o wyrzucenie pod sklepem. Chciałem zrobić zakupy i napić się czegoś zimnego.


wtorek, 9 września 2025

Blăjel - wioska w sercu Siedmiogrodu

Naszą bazą noclegowo-wypadową w Siedmiogrodzie była wioska Blăjel  (węg. Balázstelke, niem. Klein-Blasendorf). Położona kilka kilometrów na północ od Mediaș i jest to praktycznie samo serce Transylwanii. 


Historia Blăjel sięga co najmniej XIV wieku, a przynajmniej z tego stulecia pochodzi pierwsza wzmianka o niej. Jak w niemal każdej siedmiogrodzkiej miejscowości mieszkało w niej kilka narodowości, ale dominowali Rumunii. Do czasów II wojny światowej drugą nacją byli Niemcy, następnie Węgrzy i pojedynczy Żydzi. W okresie komunizmu liczba Niemców zaczęła spadać, choć jeszcze w latach 70. było ich w gminie kilkuset. Obecnie zostało kilka osób, natomiast Madziarów mieszka ponad dwustu (na półtora tysiąca osób). Ciężko oszacować rzeczywistą liczbę Cyganów - spis mówi o kilkunastu procentach, lecz chodząc ulicami ma się czasem wrażenie, że jest ich większość. 



Zabudowa to liczne domy w stylu siedmiogrodzkim. Nie wszystkie są bardzo stare, niektóre noszą daty z okresu powojennego, lecz architektonicznie nawiązują do bardziej leciwych sąsiadów. Część jest mocno zaniedbanych, wiele to opuszczone rudery, ale nierzadko zobaczymy obiekt odpicowany, w który włożono kupę kasy. 






poniedziałek, 1 września 2025

Siedmiogrodzkie kościoły warowne: Copșa Mare, Valchid, Bazna i Boian. Plus ormiańskie Dumbrăveni

Kontynuujemy zwiedzanie siedmiogrodzkich kościołów warownych, ale teraz będziemy się ograniczać do oglądania z zewnątrz. Kościół numer pięć leży kilka kilometrów od Biertanu w wiosce Copșa Mare (węg. Nagykapus, niem. Groß-Kopisch). Cała miejscowość jest rozkopana, chyba kładą kanalizację.


Tradycyjnie większość domów liczy sobie co najmniej wiek i cieszą oczy różnymi kolorami. Z boku przycupnął traktor produkcji rodzimej (UTB - Uzina Tractorul Brașov).



Kościół ukryty jest za murem obronnym, częściowo przebudowanym na budynki gospodarcze. Powstał na początku XIV wieku, dwa stulecia później przekształcono go w twierdzę. Kiedyś obwarowania posiadały jeszcze dwie wieże, lecz zburzono je w czasach austro-węgierskich.


piątek, 22 sierpnia 2025

Siedmiogrodzkie kościoły warowne: Moșna, Alma Vii, Richiș i Biertan

Przejazd do Siedmiogrodu miał być szybki i przyjemny, ale moja ulubiona rumuńska kraina postanowiła trochę się przed nami bronić. Najpierw, ledwie po kilku kilometrach od wjazdu na autostradę, zobaczyliśmy stojący na pasie awaryjnym radiowóz, a potem sznur ciężarówek. Wkrótce staliśmy w gigantycznym korku, przez godzinę przejechaliśmy trzy kilometry. Wypadek? Nie, drogowcy postanowili z jakiegoś powodu zamknąć odcinek pomiędzy dwoma zjazdami i raczej nie było to decyzja spontaniczna, bowiem ruchem kierowała grupa ludzi w kamizelkach. Odbiłem w boczne drogi, razem ze sznurami tirów pędziliśmy wzdłuż doliny Maruszy (Mureș). Przynajmniej nie trzeba było zwalniać w obszarze zabudowanym, bo nikt tego nie robił. Straciliśmy w ten sposób co najmniej dwie godziny, a jedynym plusem było przypadkowe spotkanie z zabytkowym kościołem w wiosce Gurasada (węg. Guraszáda, niem. Zaadt). Kamienna cerkiew o nietypowej bryle pochodzi częściowo z XIII wieku.


Wjeżdżając z powrotem na autobanę odzyskaliśmy właściwe tempo, lecz zdałem sobie sprawę, że możemy już nie dać rady zjeść obiadu w "normalnym" lokalu, więc posililiśmy się na stacji benzynowej. Mieli całkiem niezłe zupy, poszła ciorbă de burtă (flaczki) i ciorbă de perişoare (z klopsikami).
Powietrze na zewnątrz tak się rozgrzało, że zbiornik z gazem nieustannie chłodzono wodą.


Na skrzyżowaniu autostrad znowu zamknięty odcinek i znowu objazd. Potem na zwykłe drodze częste spowolnienia, brakowało drogowskazów, lecz w końcu docieramy do serca Siedmiogrodu. Co prawda plany popołudniowego zwiedzania trzeba było odłożyć, ale cieszył wieczorny przejazd doliną rzeki Târnava Mică. Przez chwilę ścigam się z rozklekotanym pociągiem i obserwuję pasące się bydło.



wtorek, 12 sierpnia 2025

Nădlac i Timișoara na początek Rumunii

Po czterech latach stęskniliśmy się za Rumunią i postanowiliśmy znowu do niej zajrzeć. Jeśli dobrze liczę, będzie to szósta wizyta w tym państwie, a piętnasta wakacyjna wyprawa samochodowa w ogóle. Czyli jubileusz!

Przejazd tranzytowy przez Węgry często bywa męczący, ale tym razem męczył wyjątkowo. Na M1 tradycyjnie ogromny ruch, przy czym madziarscy kierowcy to mniejszość. Urojone roboty drogowe ze zwężeniami, potem urojony wypadek na obwodnicy Budapesztu i korek. Zazwyczaj za stolicą autostrady stawały się puste, lecz nie w tę lipcową niedzielę: M5 zatłoczone jak Krupówki podczas turniejów skoków narciarskich. Zapomniałem, że tędy suną do swojej drugiej (albo pierwszej) ojczyzny Europejczycy z krajów zachodnich. Każdy parking zawalony samochodami, krzyczący, biegający lub modlący się ludzie, walające się śmieci, a w damskich kiblach wręcz pływało. Dopiero przed Segedynem zaczęło robić się luźniej i spokojniej.

Przy niezbyt szybkim tempie jazdy pocieszałem się, że nie stracimy już czasu na granicach, bowiem niedawno Rumunia weszła do strefy Schengen. Potwierdzają to tablice z zaklejonymi symbolami cła.


Na ostatnim węźle przed granicą zjeżdżam do wioski Nagylak. Historycznie są to zachodnie przedmieścia miasta o takiej nazwie, które obecnie zwie się Nădlac i leży w Rumunii. W wyniku traktatu w Trianon w 1920 roku granica przecięła kilkadziesiąt dotychczas madziarskich miejscowości, ta była jedną z nich. Po spojrzeniu na mapę można odnieść wrażenie, że wytyczono ją tutaj prosto od linijki, w rzeczywistości powodem takiego przebiegu była linia kolejowa. To dość częsta sytuacja, że kwestie etniczne nie miały żadnego znaczenia, natomiast tory owszem. W tym przypadku pozostały one na Węgrzech, podobnie jak stacja kolejowa.
Problemem stała się inna kwestia: w Nagylaku od 1905 roku znajdowała się wielka fabryka konopi przemysłowych, eksportująca swe towary na całą Europę, a nawet do Ameryki Północnej. Zakład również pozostał pod kontrolą Budapesztu, ale tereny uprawy lnu znalazły się w Rumunii. Efekt był taki, że pracownicy poruszając się wewnątrz zakładu codziennie musieli przekraczać granicę, korzystając ze specjalnych przepustek. Ten ewidentny idiotyzm skorygowano w 1922 roku, przyłączając ziemie będącą własnością fabryki do Węgier, w zamian za co Rumunia otrzymała grunty w innym miejscu. 
Obiekt nadal istnieje i działa, jego komin widać z daleka. 


piątek, 8 sierpnia 2025

Bieszczady klasycznie: Cisna, Wetlina i połonina

W Cisnej odbywała się kolejna edycja festiwalu Zew się budzi. Kierowca, który zabrał mnie na stopa, też na niego jedzie.
- Jestem z Rzeszowa, ale bywam na nim co roku - wyjaśnia.
Wyrzuca mnie przy głównym skrzyżowaniu obok nowego centrum handlowego. Ludzi masa, turyści mieszają się z festiwalowiczami. Umówiłem się z Kaśką, także balującą na imprezie - czekając na nią załapuję się na darmowy koncert na scenie pod pomnikiem. Z tego co pamiętam, to jakaś kapela białorusko-podlaska, nawet fajnie grali.


Kaśka zjawia się z całą wesołą grupą. Siadamy na zboczach górski pomnikowej. Rozmowy i śmiechy przy piwku, obok przewala się sporo osób, które się jeszcze nie obudziły 😏.

sobota, 19 lipca 2025

Bieszczady dla koneserów: Korbania i Łopienka

Początek mojego wyjazdu w Bieszczady w 2025 roku jest dokładnie taki sam, jak dwanaście miesięcy wcześniej: w ostatni dzień nauki szkolnej wysiadam z autobusu w Polańczyku. Na tym jednak podobieństwa się kończą: tym razem autobus był punktualny, jestem sam, a pogoda jest zupełnie inna. Przed rokiem bezchmurne niebo i bardzo wysoka temperatura, teraz zaczyna mżyć, a po chwili padać deszcz.


W autobusie byłem chyba najmłodszym pasażerem. Razem ze mną na chodnik wytoczył się tłum kuracjuszy.
- Przepraszam, nie wie pan, gdzie jest Solinka? - zagaduje mnie pewna kobieta.
- Solina już była, to jest Polańczyk! - woła lekko przygłuchy dziadek, stojący obok.
- Ale dom wczasowy Solinka!
Niestety, kompletnie nie znam lokalizacji miejscowych obiektów, ale jest ktoś, kto się orientuje, więc cała grupa idzie za nim. Ja natomiast podchodzę na pobliskie wzgórze o nazwie Sawin, gdzie spod wiaty można obejrzeć całkiem fajną panoramę okolicy. Ciekawie wygląda pofałdowane otoczenie Jeziora Solińskiego, jest też Smerek, Połonina Wetlińska i fragment Caryńskiej.



Nie kombinuję ze stopem, bo z Polańczyka dość często jeżdżą busiki. Robię zakupy i staję na przystanku, przy którym dwóch dżentelmenów raczy się piwem.
- Przepraszam, przesunę sobie napój bogów - mówi jeden z nich, gdy prawie kopnąłem w jego butelkę.
- Uważajcie na policję - ostrzegam, bo kawałek dalej patrol maglował jakiegoś kierowcę.
- Phi - machają ręką. - My się z nimi znamy. Poza tym łapią pijanych za kółkiem, bo dziś pierwszy dzień wakacji, rodzice nie muszą wozić dzieci do szkoły, to chleją. Trzeźwy piątek.
Panowie planują, żeby się dostać do Soliny, ale ani do pierwszego, ani do drugiego busa nie zostali wpuszczeni. Chyba też ich znają.
Ja takich problemów nie mam, choć w "moim" busie kierowca zaczął od groźnego pytania:
- Gdzie pan chce jechać?
Kiedy podałem cel, to z akceptacją kiwnął głową.
- Turyści to myślą, że wszyscy jeżdżą do Ustrzyk, dlatego się pytam.
Aż tak daleko mnie nie ciągnie, wysiadam na następnym przystanku, czyli po siedmiu kilometrach - w Wołkowyi (Вовковия). Dość nieoczekiwanie wita mnie w niej słońce, które na chwilę wyszło zza chmur.