Kontynuujemy zwiedzanie siedmiogrodzkich kościołów warownych, ale teraz
będziemy się ograniczać do oglądania z zewnątrz. Kościół numer pięć leży kilka
kilometrów od Biertanu w wiosce Copșa Mare
(węg. Nagykapus, niem. Groß-Kopisch). Cała miejscowość jest
rozkopana, chyba kładą kanalizację.
Tradycyjnie większość domów liczy sobie co najmniej wiek i cieszą oczy różnymi
kolorami. Z boku przycupnął traktor produkcji rodzimej (UTB - Uzina Tractorul Brașov).
Kościół ukryty jest za murem obronnym, częściowo przebudowanym na budynki
gospodarcze. Powstał na początku XIV wieku, dwa stulecia później
przekształcono go w twierdzę. Kiedyś obwarowania posiadały jeszcze dwie wieże,
lecz zburzono je w czasach austro-węgierskich.
Słychać stukanie narzędzi i warkot maszyn, za murami trwa remont. Nagle brama
się otwiera, wychodzi facet i zagaduje po niemiecku, czy chcę wejść do środka.
Czas nas nieco goni, więc uprzejmie odmawiam, ograniczając się do
sfotografowania plebanii z 1826 roku.
Dalsza, mocno boczna droga, jest w stanie dość dziurawym, więc jedziemy wolno.
Mijamy położone pośrodku niczego wielkie gospodarstwo (pewnie dawny PGR), widać pasące się krowy.
Jeden z budynków wygląda jak blok, pytanie, czy w ogóle został on ukończony?
Dojeżdżamy do Valchid (Válthid, Waldhütten). Zdjęcie z przekłamanymi kolorami to efekt
uszkodzenia karty pamięci (o czym wtedy nie wiedziałem).
Nazwę miejscowości podano również w wersji niemieckiej, ale wątpliwie, aby
jacyś Niemcy tu jeszcze zostali, bo już dwie dekady temu był ich jedynie
kilku. Teoretycznie według spisu powszechnego jest to wioska prawie w
całości rumuńska, z niewielkim procentem Węgrów i Cyganów, w praktyce na
ulicach widać głównie tę ostatnią nację. W samym środku osady działa
niewielki bar, w którym siedzi spora grupa młodych śniadych mężczyzn, pozdrawiająca
nas machaniem rąk.
Ogólnie Valchid sprawia wrażenie biedniejszej wioski niż poprzednie.
Kościół warowny prezentuje się dwojako: wieże wydają się pochylone, ściany są mocno popękane, a mury się sypią, lecz w oczy świeci nowy dach, średnio pasujący do reszty.
Opuszczamy wąską drogę i wjeżdżamy do szerokiej doliny rzeki Târnava
Mare (Nagy-Küküllő, Große Kokel), jednej z ważniejszych w Siedmiogrodzie. Na
moście spotykamy całą grupę Cyganów idących drogą. Pierwsza myśl: "Jak
zwykle mają gdzieś przepisy, po co iść chodnikiem, skoro można asfaltem??".
Dopiero potem widzę, że mostowy chodnik jest tak wąski, że nie ma szans na
przebycie go z bagażem, a już na pewno nie z wózkiem.
Na drugim brzegu znajduje się miasto z wieloma nazwami, od kilkudziesięciu
lat znane jako Dumbrăveni (dawniej Ibașfalău, Elisabetopole, węg. Erzsébetváros, Ebesfalva, niem. Elisabethstadt, Eppeschdorf). Miejscowość ta jest kolejnym przykładem siedmiogrodzkiej
wieloetniczności, bowiem od XVII wieku była licznie zamieszkana przez...
Ormian. Skąd wzięli się tu Ormianie, tak daleko od swoich rodzinnych ziem?
Uciekali z Mołdawii, a jako kupcy i rolnicy byli w Transylwanii chętnie witani i
obdarzani przywilejami.
Obecnie spisy powszechnie nie odnotowują Ormian. Z biegiem czasu niektórzy z
nich się zmadziaryzowali, ale większość opuściła miasto już w 19. stuleciu w
czasie kolejnych klęsk żywiołowych i kryzysów gospodarczych. Zastępowali ich
Sasi, wykupując domy oraz przejmując jeden z obiektów kultu. O ormiańskiej
przeszłości świadczą właśnie świątynie: na niemiłosiernie rozgrzanym
rynku stoi wielki, barokowy kościół św. Elżbiety. Siedmiogrodzcy Ormianie, w
przeciwieństwie do swoich rodaków na Kaukazie, byli katolikami.
Kościół jest dość zaniedbany, odpada mu tynk, schody wyglądają na takie,
gdzie łatwo skręcić nogę, a drzwi od dawna nikt nie otwierał; potwierdzenie, że
Ormian już tu nie ma i go nie odwiedzają. Brak iglicy na lewej wieży
to efekt burzy z 1927 roku.
Od patronki świątyni wzięła się jedna z dawnych nazw miasta.
Ormiański napis na jednej z kamienic.
Ogromny zamek rodziny Apafi, która sprowadziła tu Ormian. Dwaj
przedstawiciele rodu byli przez pewien czas książętami Siedmiogrodu.
Zamek w okresie międzywojennym służył jako więzienie, współcześnie ma
mieścić muzeum ormiańskie, ale obchodząc go nie dostrzegliśmy żadnych śladów
użytkowania.
Kręcimy się po rynku szukając jakiejś restauracji, ale prócz
lodziarni nie znajdujemy żadnego miejsca, w którym można coś zjeść. Trudno,
posilimy się gdzieś indziej, ale zanim wrócimy do auta, to jeszcze rundka
bocznymi ulicami.
Na kolejnych zdjęciach:
* ormiańsko-katolicki kościół Apostołów Piotra i Pawła, stan mocnego
rozkładu,
* cerkiew prawosławna, raczej nowa, do tego rumuńska myśl kablowa na
słupach,
* kaplica ewangelicka.
Jedziemy dalej doliną Târnavy w stronę Mediaș. Droga, równoległa do krajówki
biegnącej na drugim brzegu, jest pusta i posiada bardzo dobrą nawierzchnię.
W wiosce Alma (Küküllőalmás, Almaschken) tablice kierują do
średniowiecznej konstrukcji. Podjeżdżam i widzimy kościół luterański. Jego
początki to XV wiek, ale był później wielokrotnie przebudowywany.
W następnej miejscowości - w Dârlos (Darlac, Durles) - także nie
brakuje świątyń z długą historią. Przy głównej ulicy stoją aż trzy: cerkiew
greckokatolicka, cerkiew prawosławna oraz kościół ewangelicki. Oczywiście
najstarszy jest ten ostatni, to również XV wiek, dawniej był prawdopodobnie
otoczony murami.
Spod tynku wychodzą stare napisy, zamknięte drzwi otacza gotycki portal i
tylko brama wejściowa jest młoda, bo ma niecałe sto lat.
Historyczną zabudowę ulicy zaburza pomnik poległych rumuńskich żołnierzy. Te
konstrukcje są zazwyczaj większe i bardziej monumentalne, niż niemieckie i
węgierskie. Tak jakby Rumunii cały czas czuli się w Siedmiogrodzie niepewnie i musieli podkreślać swoje prawa do niego (choć akurat w Dârlos już w
czasach Habsburgów stanowili większość).
Jeśli przeniesiemy wzrok powyżej za pomnik, to dostrzeżemy bociany z
gniazdem na kościelnym dachu.
Napis na wzgórzu prawie jak w Hollywood i w wersji ortograficznej sprzed reformy z 1993 roku (î zastąpiono â).
Zerkam jeszcze na mały cmentarz pod cerkwią prawosławną. Liczna jest
reprezentacja grobów poległych żołnierzy, w większości symbolicznych.
Niektórzy ginęli walcząc jako sojusznicy Niemców (w tym przypadku pod
Stalingradem), inni jako towarzysze broni Sowietów (na Słowacji).
W Dârlos kończymy intensywne zwiedzanie tego dnia. Wrócimy do zabytków dwa
dni później, gdy będziemy opuszczać Siedmiogród. Dwa kościoły warowne
leżą w wioskach położonych na północny-zachód od Mediaș.
Witacz na rogatkach Baznej (Bázna, Baassen) z nazwą w języku
niemieckim to już praktycznie tylko przypomnienie historii. Jeszcze pod
koniec lat 70. w gminie liczącej ponad pięć tysięcy mieszkańców Sasów było
więcej niż tysiąc, dziś zostało mniej niż dziesięciu. Do tego kilkunastu
Węgrów.
Kościół w Baznej ma taką samą datację jak większość siedmiogrodzkich świątyń
warownych: powstał w XIV wieku (w tym przypadku przebudowa starszego
obiektu, którego relikty są nadal w nim widoczne), dwa stulecia później na
skutek zagrożenia ze strony Turków otoczono go murami i przystosowano do
obrony. Dzięki wysokiej wieży i ciasnej zabudowie rzeczywiście przypomina
zamek.
Pomnik Poległych. Żadnych opisów, tylko nazwiska: głównie niemieckie, ale
też kilka rumuńskich.
Ostatnia wioska to Boian (Alsóbajom, Bonnesdorf), gdzie
uporządkowany saski układ architektoniczny miesza się ze współczesnym
chaosem. W przeciwieństwie do poprzedniej widać w niej jakichś ludzi, chłopy
siedzą pod sklepem, kobiety gdzieś się spieszą z taśkami. Sąsiedztwem może
być obsmolony mercedes i plac zabaw dla gęsi.
Kościół stoi na końcu miejscowości, na podwyższeniu terenu. Wysoka, solidna
konstrukcja, choć po dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegamy pęknięcia w
murach.
Wąskie okna umieszczone pod dachem: strzelnice czy wentylacja?
Oprócz kościoła ewangelickiego w Bojan są jeszcze dwie inne świątynie,
używane: cerkiew prawosławna i greckokatolicka. Na zdjęciu ta druga
pochodząca z ostatniej dekady XX wieku. Styl bezpłciowy.
Kończąc objazdy wiosek z kościołami warownymi wjeżdżamy w dolinę rzeki
Târnava Mică (Kis–Küküllő, Kleine Kokel). Jechaliśmy tędy już kilka dni
wcześniej, kiedy korek na autostradzie pokrzyżował nasze plany zwiedzania.
Teraz, kierując się na południowy-zachód Rumunii, mamy wielką nadzieję, że
tego typu problemy na drogach nie wystąpią!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz