Kolejne wrześniowe zwiedzanie dawnej Galicji zaczniemy nietypowo,
bo od kolejki wąskotorowej. Konkretnie Przeworskiej Kolei Dojazdowej, uruchomionej w 1904 roku na odcinku Przeworsk - Dynów. Jednym z jej
głównych zadań było przewożenie buraków do cukrowni księcia Lubomirskiego.
Kolej ta jest unikalna, ponieważ do dziś kursuje (oczywiście już jako
turystyczna) na całej pierwotnej trasie liczącej 46 kilometrów i jest to
prawdopodobnie najdłuższy czynny odcinek wąskotorowy w całej Polsce.
Na przejazd się nie załapiemy, bo trzeba na niego przeznaczyć cały dzień, ale
zobaczymy trochę torów i dwa dworce. Pierwszy z nich znajduje się w pewnym
oddaleniu od wioski Krzeczowice (Кречовичі) i akurat jest on ruiną, a przystanek został
wyłączony z eksploatacji jako jedyny na całej linii - wąskie pociągi tylko
przez niego przemykają.
Dworzec w 1991 roku wpisano do rejestru zabytków, a w kolejnym roku
zamknięto.
Jak zawsze, gdy poruszamy się po południowo-wschodnich rejonach województwa
podkarpackiego, to jesteśmy na terenach, które co najmniej do II wojny
światowej były wielonarodowościowe. Żyli tu Ukraińcy (względnie Rusini), a
także Żydzi, zwłaszcza w większych ośrodkach. W Krzeczowicach w 1939 roku
mniej więcej jedna trzecia mieszkańców używała cyrylicy - pamiątką po nich
jest drewniana cerkiew św. Mikołaja z XVIII wieku. Pierwotnie kościół
katolicki (sugeruje to m.in. architektura typowa dla świątyń łacińskich),
następnie unicki, w PRL-u znowu katolicki.
Cerkiew od lat 80. jest nieużytkowana i ewidentnie wygląda na zaniedbaną.
Dziwnie prezentują się też różne dobudówki, przypominały mi wejście do
magazynu albo sklepu.
Kiedyś w Krzeczowicach stał drewniany dwór, ale przeniesiono go do skansenu w Przeworsku. Zamiast niego możemy zobaczyć kilka kapliczek oraz kota pod traktorem.
Najbliższą siedzibą gminy jest Kańczuga (Каньчуга). "Słownik geograficzny Królestwa Polskiego" informował pod koniec XIX wieku, że mieszkańcy trudnią się rolnictwem i drutowaniem naczyń glinianych; za tym przemysłem odbywają dalekie podróże i są znani w odległych miasteczkach. Tymi mieszkańcami było ponad tysiąc Polaków, niecały tysiąc Żydów i setka Ukraińców. Dziś mieszka tu mniej osób niż półtora stulecia temu, ale prawa miejskie nadal posiada.
Zachodzimy do kościoła św. Michała Archanioła. Pochodzi co najmniej z XVI wieku, ale ciekawy wygląd to efekt mocnych późniejszych przeróbek. Na placu brązowy papież.
...w prezbiterium jest prawdziwa perełka: malowidła z okresu budowy lub przebudowy świątyni, na których przedstawiono diabła! Nie jest zbyt piękny, ale za to dobrze ulokowany.
Całkiem współczesna Trójca Święta. Nie do końca rozumiem dolny napis: "Ciesz się Matko Polko, że wielkich synów zrodziłaś". Można odnieść wrażenie, że Matka Boska zrodziła papieża i prymasa albo, że obaj pochodzą od jednej matki.
Niedaleko rynku jest także dawna cerkiew Pokrow Bogarodzicy. Zamknięta, ale remontowana. Cerkiew wzniesiono w 1643 roku jako kościół rzymski, ale pojawiają się wieści, że może być znacznie starsza i w ogóle najstarsza w Polsce; to raczej element fantazji.
W Kańczudze znajduje się również elegancko odnowiony dworzec wąskotorówki z wieżą ciśnień i budynkami gospodarczymi, zamienionymi w centrum muzealne. Na torach stoją zabytkowe wagony oraz odśnieżarka.
Kolejnym krótkim przystankiem będzie Siennów (Сіннів). W 19. stuleciu najliczniejsi byli w nim greccy katolicy, w 20. prześcignęli ich rzymscy katolicy. I tu znowu mamy drewnianą świątynię, tym razem nie miała ona etapu cerkiewnego, bo przez cały czas modlono się w niej po łacinie i po polsku.
Kościół miał ćwierć wieku temu pecha i szczęście jednocześnie. Pecha, bo
w 1999 roku spadło na niego pamiątkowe drzewo, szczęście, bo przed całkowitą
zagładą uchroniła go szybka interwencja ratunkowa z udziałem
parafian.
Nowy kościół. Nad jego architekturą lepiej będzie milczeć.
Zmieniamy przynależność administracyjną: z powiatu przeworskiego przenosimy
się do jarosławskiego, a konkretnie do gminy Pruchnik. Na jej granicy stoi
ogrodzona siatką kapliczka, która wygląda, jakby coś się o nią mocno otarło.
Po krótkim błądzeniu zatrzymuję się w Rozborzu Okrągłym (Розбір Округлий). Ciekawa nazwa, wiążąca się z kształtem pierwotnego
układu osadniczego. Założono go jako kolonię "starego" Rozborza, który ma
postać ulicówki, więc nazwano go Długi.
Przed I wojną światową w niewielkim stopniu przeważali w miejscowości unici, przed II wojną światową równie niewielką przewagę uzyskali katolicy rzymscy. Śladem przeszłości jest murowana cerkiew z początku XIX wieku, nosząca wezwanie św. Piotra i Pawła, a dziś kościół Matki Boskiej Szkaplerznej. Wyposażenie jest już typowo katolickie, nawet w zakrystii.
Lustrując tablice z wieściami parafialnymi mam okazję zobaczyć uśmiechniętego papieża, przeczytać mądre, choć już nieaktualne hasło ("W wakacyjne niedziele pamiętaj o Kościele"), zobaczyć miejscowe drużyny piłkarskie, ale o historii świątyni ani słowa. Odnoszę wrażenie, że im dalej od gór, tym większa niechęć do ujawniania "obcej" przeszłości kościołów i miejscowości. Wszak jestem na terenach z największym odsetkiem prawdziwych, genetycznych patriotów i katolików, a wspominanie o cerkwiach, Rusinach czy Ukraińcach, którzy kilkadziesiąt lat temu były nieodłącznym elementem krajobrazu, mąci piękny obraz odwiecznie polskich ziem. A może to tylko moje nieuzasadnione podejrzenie, czysty przypadek, a może po prostu nikogo to nie interesuje, żyje się dniem dzisiejszym i promocjami w dyskoncie, więc nie ma sensu mącić ludziom w głowach niepotrzebny informacjami?
Przy bocznej ścianie stoi skromny krzyż w stylu maltańskim. Napisy na pierwszy
rzut oka wydały mi się cyrylicą, okazały się jednak językiem polskim. Spoczywa
pod nim ksiądz (paroch) Jan de Dobra Bryliński (Iwan Bryłyński), zmarły w
1824 roku.
Przyszło pora na stolicę gminy, czyli Pruchnik (Порохник), zwany w przeszłości również Próchnikiem. Jest to
miejscowość stosunkowo nieduża, ale posiada prawa miejskie od XV wieku (z
przerwą w okresie 1934-2010). Dawniej dzielił się na dwie osady:
Pruchnik-Miasto i Pruchnik-Wieś. W tym pierwszym mieszkało bardzo wielu
Żydów, czasem nawet przeważali, natomiast w wiejskiej części zdecydowanie
dominowali Polacy. Ukraińcy w obu przypadkach stanowili w okresie
międzywojennym kilka-kilkanaście procent.
Parkujemy na rynku, który zachował historyczny charakter i fragmenty
drewnianej zabudowy. Kiedyś trzy z czterech pierzei wypełniały podcieniowe
domy, ale po pożarach i rozbiórkach dziś są wyraźne luki. Mimo nich całość wygląda ciekawie i jest rzadkim przypadkiem małomiasteczkowej architektury w
Polsce. Jak wynika z umieszczonej na skwerze tablicy (...)
Pruchnik zachował do dziś atmosferę XIX w. miasteczka galicyjskiego,
zarówno w architekturze domów (...), jak i mentalności mieszkańców. Brzmi intrygująco.
Z górnej części rynku widać okoliczne wzgórza. Okolica nie może być płaska, bowiem Pruchnik leży na pograniczu Podgórza Rzeszowskiego i Pogórza Dynowskiego.
W środku tym razem bez szału i bez namalowanych diabłów. Zwróciliśmy uwagę na ławki, bo wyglądały jak dziecięce. Dorośli stoją?
Żydzi mieli swoją bożnicę niedaleko rynku, rozebrano ją po II wojnie
światowej. Szczątkowo przetrwał kirkut, położony daleko od zabudowy.
Greckokatolicka świątynia nie została zburzona, lecz przebudowano ją w taki
sposób, że bez odpowiedniej podpowiedzi nie można się zorientować, iż to
właśnie ona! Oczywiście próżno szukać przy niej jakiekolwiek informacji,
więc budynek wygląda po prostu jak typowy Dom Kultury. Jedynie patrząc z
boku na tył prezbiterium można, przy pomocy dużej dawki wyobraźni,
uzmysłowić sobie, że to dawna cerkiew Zaśnięcia Maryi Panny.
Kolejna uliczka z drewnianymi domami i mural ze scenką rodzajową.
Porzucamy klimaty miejskie i wracamy na wieś. Żniwa w pełni.
Pomiędzy Pruchnikiem a Hawłowicami (Гавловичі) mijamy samotny
cmentarz. Nie mogłem się powstrzymać, więc zawróciłem, aby zajrzeć.
Znalazłem kilka grobów i młode drzewka, wyglądające na usychające.
Ponoć to dawna nekropolia greckokatolicka, tylko jest pewien szkopuł:
wszystkie czytelne napisy są po polsku, a nazwiska też takie mało rusińskie.
Więc albo tutejsi grekokatolicy nazywali się i nosili z polska albo
zachowały się tylko odpowiednio polskie groby. Ciężki wybór.
W centrum wioski kryje się niewielka, drewniana cerkiew
Wniebowstąpienia Pańskiego. To znaczy ja wiem, że to cerkiew, bo
przeczytałem sobie o niej przed przyjazdem, natomiast na miejscu znajdziemy
jedynie małą tabliczkę o treści: "Kościół pw. Przemienienia Pańskiego,
wybudowany w 1683 roku".
Na północnym krańcu wioski są trzy zabytkowe obiekty świeckie. Pierwszy z
nich to klasycystyczny dwór z XIX wieku; ostatnim właścicielem była rodzina,
nomen omen, Dworskich. Dziś ponownie prywatny, na bramie wisi groźna
tablica zakazująca wjazdu i pływania!
Leśną aleją idę do sąsiedniej rezydencji szlacheckiej. Do II wojny światowej
mieszkali w niej Wolscy herbu Rola i, zdaje się, po upadku PRL-u odzyskali
swoją własność, choć niekompletną: dwór został bowiem częściowo rozebrany,
zachowało się jedno skrzydło.
Obok niego stoi znacznie starszy budynek - tzw. lamus. Określany jako
dawny zbór ariański, w rzeczywistości nigdy nie pełnił tej funkcji.
Pierwotnie była to obronna wieża mieszkalna, wzniesiona w XV lub XVI wieku,
którą potem przekształcono w nieco bardziej reprezentacyjny obiekt,
pokrywając wnętrza malowidłami. Następnie, po wybudowaniu nowego dworu,
służyła głównie jako magazyn.
Cytując
internety: najlepiej przebadana, rozpoznana, a także najlepiej zachowana na terenie
dawnej ziemi przemyskiej renesansowa siedziba szlachecka typu wieżowego, z
reliktami oryginalnych dekoracji malarskich.
W Tyniowicach (Тиневичі) znowu jest mała, drewniana cerkiew. Tym
razem opisana. Świątynia pod wezwaniem św. Dymitra pochodzi z 1709 roku, w
czasie PRL-u zmieniono jej wygląd dachu i rozebrano towarzyszącą dzwonnicę.
Obecnie nieczynna, służy ponoć jako magazyn przedmiotów liturgicznych.
Ostatnie dwie odwiedzone wioski leżą na południe od Pruchnika. Pierwsza z
nich to Węgierka (Угорка). Czy nazwa ma coś wspólnego z Węgrami?
Raczej nie, tak się nazywa miejscowy potok. Węgrzy też tu nie mieszkali,
przynajmniej w ostatnich stu latach: w okresie międzywojennym miejscowość
była w większości rzymskokatolicka, ale wielu z wiernych mówiło po ukraińsku. Parkuję przy
głównej ulicy, niedaleko ładnego drewnianego domu.
Stara świątynia powinna być przy cmentarzu na zboczu wzgórza. Zagaduję o
drogę faceta ogarniającego coś przy swojej chałupie.
- Cerkiew? - dziwi się. - Nieee, u nas nie ma cerkwi. Jest kościół
cmentarny, ale to nie cerkiew.
Już zacząłem podejrzewać, że może się pomyliłem, ale jednak nie: to jest
dawna cerkiew z końca XIX wieku, patronką była św. Paraskewa. Jak widać w
przypadku Węgierki wyparcie przeszłości działa bardzo skutecznie, również
wśród osób mieszkających kilkaset metrów od obiektu.
Świątynia jest murowana, ze ścian odpada tynk. W latach 60. zmieniono dach z
baniastego hełmu na obecny.
Na cmentarzu znajduję dwa lub trzy groby z napisami w cyrylicy, to i tak
rekordowo dużo w porównaniu do poprzednich nekropolii.
Wracając do samochodu przechodzę obok opuszczonego gospodarstwa; wygląda na to,
że ktoś napadł na wychodek.
Na sam koniec Kramarzówka (Крамарівка), długa wioska ciągnąca się
wzdłuż rzeki Mleczki oraz pagórów Pogórza Dynowskiego. Po grekokatolikach
została cerkiew Podwyższenia Krzyża Świętego z końca XVIII wieku. Podobnie
jak w poprzednich przypadkach przestała służyć jakimkolwiek wyznawcom po
wybudowaniu nowego, bezpłciowego kościoła. Tę jednak wyremontowano, ściany
aż się świecą. Obok stoi dzwonnica z taką samą metryką. Wychodek lekko
przekrzywiony, lecz się trzyma.
I na tym zakończyliśmy zwiedzanie Galicji we wrześniu 2025 roku. Kierujemy
się na Sanok, ale to już zupełnie inna historia.

























































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz