poniedziałek, 10 stycznia 2022

Górskie podsumowanie roku 2021!

Rok temu podsumowanie aktywności górskiej rozpocząłem nieco dramatyczną parafrazą wstępu do Ogniem i Mieczem. Tym razem już tak nie zrobię. Co prawda końca pandemii nadal nie widać, ale po prawie dwóch latach zamykania, otwierania, straszenia, grożenia człowiek się po prostu przyzwyczaił i nauczył sobie radzić w nienormalnych warunkach. Co prawda gdyby nie epidemia to rok 2021 wyglądałby zapewne trochę inaczej, ale niekoniecznie lepiej, bo tak naprawdę nie mam za bardzo na co narzekać... No dobra, często narzekałem na pogodę 😏.

* Styczeń.
 
Wędrowanie zacząłem tak klasycznie, jak to chyba jest możliwe, bo od Beskidu Śląskiego. Zrobiliśmy sobie z tatą pętlę z Wisły Głębiec na Stożek i dalej przez Kubalonkę. Było zimowo, nawet pojawiło się trochę słońca, a schronisko okazało się otwarte, co wówczas należało do wyjątków.


Pod koniec miesiąca zrealizowałem pomysł, który od dawna chodził mi po głowie - przejście z Chatki pod Potrójną do Chatki na Lasku, a więc z Beskidu Małego w Beskid Makowski. W tym przypadku aura była mniej łaskawa, bo momentami waliło nam zmrożonym deszczem, a na drogach robiła się szklanka. Mimo tego bardzo fajny wypad po "starych śmieciach".


* Luty.
 
Po raz pierwszy od bardzo dawna na Kopę Biskupią wdrapałem się od polskiej strony, ale o stronę czeską też zahaczyliśmy w ramach "tranzytu". Choć to luty, to pogoda była raczej wiosenna. W Góry Opawskie pojechaliśmy z dwóch powodów: raz, że chciałem rozruszać doskwierającą mi nogę, a dwa - zapowiadano piękną pogodę. Początkowo rzeczywiście wydawało się, że tak będzie, ale potem powietrze opanował... pył znad Sahary!


Tydzień później ruszyłem w Gorce, po trzech latach przerwy. W piątek aura znowu przez długi czas przypominała wiosnę, dopiero w wyższych partiach pojawił się śnieg.
 
 
W sobotę zapanowała w końcu prawdziwa zima z lekkim mrozem. Przemknęliśmy przez zawalony Turbacz, aby przenocować w Gorczańskiej Chacie, gdyż akurat panowała chwilowa przerwa pomiędzy jednym hotelarskim lockdownem, a drugim. W dniu powrotu zrobiła się piękna, słoneczna pogoda, czyli tradycyjnie wówczas, gdy nie było to już potrzebne 😛.


* Marzec.

Wyjazd marcowy miał wyglądać zupełnie inaczej, ale, paradoksalnie, tym razem ponowne zamknięcie obiektów noclegowych sprawiło, że trzeba było wykombinować coś innego. A zatem Beskid Żywiecki, Królowa Beskidów po kilku latach przerwy i klimatyczny nocleg w szałasie na Mędralowej z dwójką zafuczałych obcych turystów.


Kolejny dzień to Beskid Makowski, a więc przejście z Mędralowej przez Lachów Groń aż do Chatki na Lasku. Zima zaczęła ustępować i był to ostatni wypad, kiedy widziałem pod stopami śnieg (aż do jesieni).
 

* Kwiecień.

W kwietnym miesiącu odbyłem tylko jedną jednodniówkę. W Góry Suche (podgrupę Gór Kamiennych) pojechałem samemu - okazało się, że była to jedyna całkowicie samodzielna wyprawa tego roku, co jest dla mnie zupełnie nietypowe. A w Suchych jak to w Suchych - ciągłe podejścia i zejścia.


* Maj.
 
Majówka za granicą znowu przepadła i jest to właściwie jedyny przypadek, że corona całkowicie zepsuła mi plany. Zamiast na Słowację pojechałem na Jurę, ale z oczywistych przyczyn do statystyk jej nie liczę.

Ponieważ pod koniec maja wybierałem się na tygodniową wędrówkę wzdłuż wschodniej granicy, więc za dużo czasu na łazikowanie po górach nie miałem, ale udało się skoczyć w Góry Stołowe, w ich mniej oblegane obszary. I dopiero podczas tego wyjazdu nie miałem okazji narzekać na pogodę 😏.


* Czerwiec.

Zbliżało się lato, więc trzeba było zintensyfikować swoje działania. Na dobry początek popedałowaliśmy z Bastkiem do Czechów - to był jedyny rowerowy akcent w tym roku, co jest regresem w porównaniu z 2020. Głównym celem był Krnov, ale kręcąc się po okolicy zahaczyliśmy o dwa szczyty (jeden piechotą), geograficznie podchodzące pod Niski Jesionik. Do tego troszkę Gór Opawskich i Płaskowyżu Głubczyckiego.
Upał, strzelająca dętka, nocleg we wiacie oraz duża radość, gdyż to pierwszy w tym roku pełny wyjazd za granicę (choć, prawdę pisząc, nie do końca zgodny ze wszystkimi przepisami 😏).


I nadszedł długo oczekiwany czas wyjazdu w Bieszczady! Można go określić jako odkrywanie moich "białych plam", gdyż codziennie udawałem się w jakieś miejsce, gdzie mnie jeszcze nie widziano. Najpierw na Łopiennik i do Łopienki.


Potem wreszcie udało się zdobyć Bukowe Berdo, po dwóch nieudanych próbach w poprzednich latach! Piękna pogoda, mało ludzi, odpowiednie towarzystwo - ten dzień był chyba górsko najważniejszy w 2021 roku!


A na deser Smerek, do którego zawsze miałem blisko i zawsze go pomijałem. Zatem ostatnia bieszczadzka połonina zaliczona!


* Lipiec.

Miesiąc bez gór, ale z powodu bałkańskiego urlopu zwyczajnie zabrakło czasu. Na upartego można uznać, że górskie akcenty występowały podczas wspinania się na skalną ścianę przy Jeźdźcu z Madary.

* Sierpień.
 
Nadszedł czas na Beskid Niski, czyli letnią świecką tradycję. Dla wielu osób ten kilkudniowy wypad mógłby wydawać się dziwny, ponieważ było na nim... bardzo mało gór. Tak naprawdę wdrapałem się tylko na jeden jedyny szczyt (Rotundę) i zaliczyłem kilka przełęczy.



Dla mnie nie ma to jednak znaczenia - zawsze powtarzam, że w przypadku tego pasma góry jako góry są najmniej ważne. Beskid Niski to cerkiewki, cmentarze, mniej lub bardziej opuszczone wioski, historia i klimat ostatniej dzikości, która coraz bardziej odchodzi w dal.


Udało mi się zaliczyć przejście przez Słowację (jedyne w tym roku), pojeździć stopem, odwiedzić dawno niewidziane bazy namiotowe oraz ulubioną Zyndranową. A przy ognisku komisyjnie zakwestionowano moją śląskość 😛.
 

* Wrzesień.

Po wakacjach nadeszła pora wrócić na czeskie ścieżki. Jedną z najlepszych wypraw 2021 roku była ta odbywająca się w Beskidzie Śląsko-Morawskim: przeszliśmy przez rzadko odwiedzane Veřovické vrchy, najbardziej zachodnią część pasma. Zwieńczeniem tej wędrówki był nocleg w wieży na Velkým Javorníku, który chodził mi po głowie od czterech lat!


Do dania głównego dołożyliśmy ciasto w postaci Radhošťa z Radegastem, praktycznie bez towarzystwa innych turystów!


Pod koniec miesiąca jeszcze jednodniówka w Rychleby, aby ocenić nową wieżę na Větrovie, będącą kopią starej wieży ze Śnieżnika.


* Październik.

Niejako pokłosiem tej wycieczki była kolejna - weekend w czeskich Górach Opawskich i ponownie w Rychlebach. Tym razem zrealizowałem inny stary pomysł, aby przejść się ze Zlatych Hor do Jeseníka.


Ów weekend będzie się kojarzył z pięknymi kolorami jesieni, ale także z zimnem: startowaliśmy w krótkich spodenkach i rękawkach, a skończyło się na na kilkustopniowym mrozie. I jeszcze te noclegi - jeden na ławce pod czujnym okiem kamery, a drugi w drewnianym domku Czeskich Lasów.


Niedziela była taka piękna, że nie mogliśmy się powstrzymać i skoczyliśmy jeszcze na gibko na Kopę Biskupią. Przy okazji prawdopodobnie przygarnąłem też gwoździa do jednej z opon samochodu.


W Halloween postanowiłem się nie bać i w grupie zdobyliśmy Jałowiec. Zawsze się na niego nastawiałem, gdy nocowałem na Lasku, ale nigdy nie wychodziło.


* Listopad.

Zaawansowana jesień przyniosła drugą tego roku wycieczkę z tatą i znowu w Beskid Śląski. Tym razem zdobywaliśmy Wielką Czantorię od strony Nydka.


Dwa tygodnie później celem stał się Beskid Żywiecki. Sobota pogodowo była bardzo słaba, w bazie na Hali Górowej zderzyliśmy się z grupą abstynenckich przodowników górskich, ale niedzielne Pilsko wynagrodziło wszystko - chmury leżały niemal u naszych stóp!


* Grudzień.
 
Jeśli chodzi o ostatni miesiąc roku to mam leciutki niedosyt. Przez większość dni za oknem panowała przygnębiająca szaruga nie zachęcająca do ruszenia tyłka, a potem moja lewa noga zaczęła się buntować, co ostatecznie storpedowało możliwości wycieczek. Na szczęście w połowie grudnia udało się skoczyć z Ecowarriorem w Góry Świetokrzyskie - nisko, ale to mój debiut z plecakiem w tym paśmie. Było nawet trochę zimy i klimat jak za dawnych lat.


---- 
 
Pora na podsumowanie. Rok 2021 to 17 wyjazdów, 40 dni w górach i 25 noclegów. Wynika z niego, że w porównaniu z poprzednim sezonem miałem mniej wypraw, ale były one dłuższe (bo ta sama ilość dni) oraz wypadło więcej noclegów. To ostatnie nie dziwi - po pierwsze mieliśmy teraz mniej lockdownów, a po drugie - jak już pisałem - przestaliśmy się nimi tak przejmować.  Zestawienie poprzednich lat:
 
Rok 2008: 13 wyjazdów, 25 noclegów.
Rok 2009: 21 wyjazdów.
Rok 2010: 19 wyjazdów, 44 dni w górach, 28 noclegów
Rok 2011: 12 wyjazdów, 34 dni w górach, 22 noclegi.
Rok 2013: 9 wyjazdów, 20 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2014: 13 wyjazdów, 27 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2015: 14 wyjazdów, 27 dni w górach, 15 noclegów.
Rok 2016: 19 wyjazdów, 48 dni w górach, 38 noclegów.
Rok 2017: 20 wyjazdów, 46 dni w górach, 29 noclegów.
Rok 2018: 18 wyjazdów, 49 dni w górach, 35 noclegów.
Rok 2019: 16 wyjazdów, 39 dni w górach, 27 noclegów.
Rok 2020: 21 wyjazdów, 40 dni w górach, 19 noclegów.

 
Jeśli chodzi o przebyte kilometry, to pieszo było ich ponad 450, do tego kilkadziesiąt z jedynego wyjazdu rowerowego.

A podział na pasma?
* Beskid Makowski i Góry Opawskie - 3 razy,
* Beskid Śląski, Beskid Żywiecki i Rychleby - 2  razy,
* Beskid Mały, Beskid Niski, Beskid Śląsko-Morawski, Gorce, Góry Kamienne, Góry Stołowe, Niski Jesionik, Bieszczady, Góry Świętokrzyskie - 1 raz.
W przeciwieństwie do 2020 roku dominacja Beskidów (11 pasm) nad Sudetami (8 odwiedzonych pasm).


No i jeszcze noclegi. Tym razem bezapelacyjnie wygrywają chatki studenckie - 9 razy.
* schroniska - 4 razy
* wiaty i bazy namiotowe - po 3 razy,
* szałasy - 2 razy,
* wieża widokowa, kwatera prywatna i PTSM - po jednym razie.
Teoretycznie ani razu nie spałem w górach w swoim namiocie, choć często go nosiłem. Używałem go za to regularnie w czasie dwóch wycieczek pozagórskich. 

Moje plany sprzed roku nie były zbyt skomplikowane i niemal wszystkie udało się zrealizować: chciałbym znowu wrócić w Biesy i Niski, odwiedzić kilka baz i chatek, przespać się na wieży widokowej, jak najczęściej bywać u Czechów i Słowaków, pofałszować wieczorem przy ognisku, obalić flaszkę ze świeżo poznanymi znajomymi, powymieniać się górskimi historiami... Najbardziej zadowolony jestem z noclegu na wieży oraz ze zdobytego w końcu Bukowego Berda - niewątpliwie to były najważniejsze momenty górskie 2021 roku.
 
A co na ten rok? Podobnie jak w poprzednim nie snuję wielkich wizji, ale liczę na to, że w końcu uda się pojechać w majówkę na Słowację, tak jak robiłem przez wiele lat. Oraz oczywiście Beskid Niski i Bieszczady. Może znowu zajrzeć w Karkonosze, gdzie nie było mnie przez dwa lata? Generalnie wszystko, co się trafi, przyjmę z radością. No i żeby jeszcze pogoda bywała czasem bardziej łaskawa, bo przy ładnych zdjęciach lepiej się wspomina 😏.

4 komentarze:

  1. Jak na kolejny rok z pandemią w tle imponująca jest ilość jak i rozpiętość wyjazdów. W tym roku życzę kolejnych ciekawych wypadów i lepszej pogody. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba starać się żyć tak, jakby pandemii nie było, czego również i Tobie życzę :) Pozdrowienia!

      Usuń
  2. Fajny pomysł z krótkim spisem, z lat poprzednich. Jak swój jeszcze za rok zrobię, może zgapię. A to zdanie:
    "Generalnie wszystko, co się trafi, przyjmę z radością." - jest bardzo dobre! To udanego roku!

    OdpowiedzUsuń