Ten wpis będzie poświęcony interesującym obiektom - przeważnie sakralnym -
położonym na południe od Przemyśla.
Wbrew zapowiedzi i tytułowi pierwszy z opisywanych egzemplarzy znajduje się
jeszcze na terenie Przemyśla i powstał jako budowla na wskróś świecka -
Fort nr 2 Nehrybka. Był fortem artyleryjskim z linii zewnętrznej
twierdzy, w okresie międzywojennym go w większości zniwelowano.
Teren fortu służy obecnie jako cmentarz jeńców radzieckich i włoskich, ofiar
Stalagu 327. Po ekshumacjach przeniesiono ciała w to miejsce dopiero
kilka lat temu.
Na łące między fortem a ulicą obserwuję sprzęty rolnicze - na Górnym Śląsku
mogę je zobaczyć raczej już tylko w skansenach, tu najwyraźniej nadal są
używane.
Aż do lat 40. ubiegłego wieku Przemyśl był ostatnim bastionem zwartego
osadnictwa polskiego - na wschód od niego, ale też i na południe znajdowały
się już ziemie z ludnością mówiącą po ukraińsku lub rusińsku i żegnającą się
w lewą stronę. Z tego też powodu zobaczymy dziś sporo cerkwi, ale większość z
nich z oczywistych powodów pełni już rolę kościołów katolickich.
Zaraz za granicą Przemyśla leży wioska Nehrybka (Негрибка, za
późnego Gierka zwana Podgrodzie), od której odwiedzany fort wziął swoją nazwę.
Po Ukraińcach pozostała dawna cerkiew świętego Szczepana Pierwszego
Męczennika, dziś kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny oraz
nagrobek ukraińskiego księdza.
Niestety, zazwyczaj świątynie są zasłonięte drzewami albo ich okolica jest tak
ciasna, że ciężko zrobić dobre zdjęcie.
Darowice (Даровичі) są już bardziej oddalone od miasta powiatowego;
położone są w gminie Fredropol, w której będziemy do końca dzisiejszego
zwiedzania.
Cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny wybudowano na początku ubiegłego
wieku, gdy grekokatolicy stanowili w wiosce niemal 90% mieszkańców.
Na cmentarzu znajdziemy kilka starych nagrobków, dzwonnicę oraz poddającego
się papieża.
W Kniażycach (Княжичі, od 1977 Podlesie) zestaw etniczno-religijny był
bardziej wyrównany, ale i tak dominowali unici. Należąca do nich cerkiew
została rozebrana w latach 60., takiego losu oszczędzono kościołowi
katolickiemu z tego samego budulca.
Nieduża świątynia nie jest obecnie używana, zastąpił ją bezpłciowy klocek
stojący po drugiej stronie ulicy. Jest jednak dobrze utrzymana z zewnątrz, a w
środku trwa właśnie remont. Pod drzwiami spotykamy kilku miejscowych panów,
którzy wpuszczają nas do wnętrza.
Rozmawiamy także trochę o krwawej przeszłości wioski... W Kniażycach, jak w
wielu wioskach tego rejonu, prężnie działała UPA. Niektórzy z ukraińskich
mieszkańców wstąpili w jej szeregi ochotniczo, innych wzięto pod przymusem.
Zdarzały się dezercje, które karano śmiercią. W grudniu 1944 UPA zamordowała w
gajówce strażnika leśnego i część jego rodziny - ich grób znajduje się obok
kościoła.
Napady na ludność zdarzały się i później - zabijało UPA, Ukraińcy przypominają
mordy na cywilach dokonywane przez Wojsko Polskie. W potyczce w
okolicznych lasach pomiędzy żołnierzami a ukraińską partyzantką zginęło ponad
dwudziestu wojskowych. Ich oraz ofiary wśród ludności upamiętniono pomnikiem z
figurą Maryi, na którym ukryto pamiątkowy napis, niemożliwy w czasach
stalinowskich do odsłonięcia. Oprócz Polaków wspomina się także o Ukraińcach
zabitych przez nacjonalistów. IPN twierdzi, że to owi dezerterzy rozstrzelani
w publicznej egzekucji, ale miejscowi mówią inaczej:
- Różni byli ci Ukraińcy. Jedni donosili banderowcom, inni pomagali sąsiadom i
za to ich zabito. A potem polskie władze wywieźli jednych i drugich na Ziemie
Odzyskane, nikogo nie interesowało, czy ktoś był dobry, czy zły - machnęli
ręką.
W Kormanicach (Корманичі) cerkiew Soboru Najświętszej Maryi Panny
zmieniono w kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Budynek prezentuje
popularny w okresie międzywojennym ukraiński styl narodowy. Szkoda, że zasłaniają go drzewa.
Drewniana dzwonnica zamykająca zespół od zachodniej strony.
Jeden z ostatnich drewnianych domów widoczny zza szyby samochodu.
Wszystkie oglądane dotychczas cerkwie są dość młode, bo mają około stu lat.
Budowano je na początku XX wieku w miejscu starszych obiektów, za małych lub
będących w złym stanie, albo po Wielkiej Wojnie, gdy dotychczasowe świątynie
zostały zniszczone. Podobnie było w przypadku Młodowic (Молодовичі,
1977-81 Walterów), wioski leżącej przy samej granicy. Cerkiew wzniesiono w
1923 roku i, według Wikipedii, jest
jednym z nielicznych i oryginalnym przykładem recepcji modernistycznych
form architektonicznych w drewnianym budownictwie sakralnym. Za bardzo tej "recepcji modernistycznej" nie dostrzegam, ale niewątpliwe to
ładny obiekt.
Co ważne, cerkiew pozostała cerkwią. W przeszłości Młodowice były zamieszkałe
niemal wyłącznie przez grekokatolików, ale ponieważ w okresie PRL-u wyznanie
to było prześladowane przez władze, więc następowały konwersje
("powroty") do prawosławia i cerkiew dziś należy do tego właśnie Kościoła. W
miejscowości pozostało także trochę autochtonów - większość wywieziono do
Ukraińskiej SRR, w czasie "akcji Wisła" blisko setka znalazła się na zachodzie
Polski, ale potem powróciło co najmniej kilka rodzin. Widać to na cmentarzu,
gdzie zdarzają się współczesne nagrobki w cyrylicy, a także przykłady, gdy mąż
i żona lub krewni zapisywani są w innych alfabetach.
Inne przypadki przykuwające uwagę: pomnik 1000-lecia chrztu Rusi z 1988
roku...
...oraz dwa groby wojskowe: porucznika Leona Paszkowskiego, poległego w 1918
roku oraz nieznanego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego, zabitego w 1947
podczas walk z UPA.
Pod względem administracyjnym cerkiew w Młodowicach przynależy do parafii w
Kłokowicach (Клоковичі). Tam również grekokatolicy stali się
prawosławnymi i także pewnej grupie udało się wrócić z wygnania. Cerkiew
Opieki Matki Bożej jest starsza (pochodzi z połowy 19. stulecia) i właśnie
przechodzi remont, toteż w obejściu wala się pełno materiałów budowlanych.
Pomnik 950-lecia chrztu Rusi z 1938 roku oraz klimatyczny stary dom z ogrodem.
Kontynuujemy objazdówkę bocznymi drogami (innych tu właściwie nie ma): na
jednym z pagórków mijamy drewniany przystanek autobusowy i betonowy trójkąt
triangulacyjny. Te drugie występowały kiedyś powszechnie w krajobrazie, dziś
stanowią rzadki obrazek.
Biorąc pod uwagę regionalizację fizycznogeograficzną Polski to znajdujemy się
obecnie albo na Płaskowyżu Chyrowskim albo na Pogórzu Przemyskim, natomiast
według najnowszego podziału to Podgórze Hermanowickie, jednostka, która
wcześniej chyba w ogóle nie istniała 😉. W każdym razie teren jest
pofałdowany, a całkiem blisko widać Ukrainę, w tym wieże Nowego Miasta
Przemyskiego (Нове Місто).
Zjeżdżamy w dół do doliny rzeki Wiar. I tam znajdziemy miejscowość, która do
1939 roku nazywała się Falkenberg. Założono ją pod koniec XVIII wieku w
wyniku kolonizacji józefińskiej - przybyli doń osadnicy z Palatynatu i
Nadrenii. Kilkuset Niemców stopniowo się polonizowało, ale jeszcze w okresie
międzywojennym trzecia część mieszkańców deklarowała niemieckie pochodzenie.
Pod względem religijnym byli oni rzymski katolikami, którym służył ceglany
kościół pod wezwaniem świętego Wendelina z 19. stulecia.
Kilka miesięcy przed wybuchem wojny sanacyjne władze zmieniły nazwę Falkenberg
na Sokołów Dobromilski. W 1940 większość żyjących tu Germanów wyjechała
do Rzeszy na podstawie umowy pomiędzy Niemcami a ZSRR, nieliczni wybrali
polską opcję narodowościową i walczyli po drugiej stronie. W latach 50. święty
Wednelin stał się niepoprawny politycznie i zastąpił go święty Szczepan. Po
Niemcach pozostały dwa nagrobki na cmentarzu oraz trochę budynków, w tym "dom
gromadzki", mylnie uznawany za plebanię.
Sokołów Dobromilski/Falkenberg wchodzi w skład Nowych Sadów, które do
1957 roku nosiły miłą dla ucha nazwę Hujsko (Військо, rusińskie
Гуйско). Ciekawe dlaczego ją zmieniono?
W latach 1945-1948 Hujsko i (prawdopodobnie) Sokołów były częścią ZSRR, a następnie
wróciły do Polski po jednej z korekt granicznych; nie miałem ku temu stuprocentowego potwierdzenia, a jedynie kilka nieoficjalnych zapisów oraz
radziecki dokument o zmianie nazwy z Falkenberg na Sokołogirka/Сокологірка. To mogło oznaczać, że albo Sowieci nie uznali polskiej przedwojennej zmiany albo
chodziło o inny Falkenberg. Potem jednak znalazłem informacje z innych źródeł, że faktycznie doszło tu do przesunięcia granicy, przy czym Związek Radziecki oddawał ziemie, ale bez ludzi - 152 rodziny wywieziono w głąb Ukrainy.
Dziś to prawdziwy koniec świata.
Na kopcu (zapewne grodzisku) wznosi się murowana cerkiew świętego Jerzego
Męczennika. Kopiec porasta las, więc zupełnie jej nie widać z odległości,
trzeba przejść się wąską ścieżką wśród drzew. Wokół samej świątyni rośnie całe
pole pokrzyw, zatem zwiedzanie okupiłem licznymi bąblami.
Cerkiew to przykład budowli obronnej, kiedyś posiadała m.in. strzelnice, lecz je
zamurowano. Postawiono ją w XVII wieku, potem była przynajmniej raz
przebudowywana.
Po pozbyciu się Ukraińców została zupełnie zapomniana, interesowali się nią
głównie złodzieje. Brak wiernych oraz położenie - do słupków granicznych jest
stąd pięćset metrów - sprawiło, że przez prawie pół wieku niszczała. W III
Rzeczpospolitej ponownie jest sporadycznie używana przez grekokatolików,
odbywają się tu m.in. odpusty, na które przybywają ludzie z Ukrainy
Na cmentarzu zachowało się kilka starych grobów, jest mogiła zbiorowa upowców,
krzyż 1000-lecia chrztu Rusi oraz nowy-stary pomnik "Bojowników o Wolność
Ukrainy". Do niektórych trzeba przedzierać się z maczetą.
Na ukraińskim/rusińskim morzu zdarzały się polskie wyspy - jedną z takich była
Kalwaria Pacławska. Założył ją kasztelan lwowski Andrzej Fredro.
Zespół, w którego skład wchodzi sanktuarium, klasztor i kaplice Drogi
Krzyżowej, położony jest na wzniesieniach Pogórza Przemyskiego - ponoć teren
przypominał fundatorowi Jerozolimę. Cel lokacji był zarówno militarny, gdyż
wzdłuż rzeki Wiar powstawał szereg umocnionych punktów, jak i religijny - aby
wzmocnić rzymski katolicyzm w tych rejonach.
Wnętrza kościoła (bazyliki) ociekają barokowymi barwami. Na bocznej ścianie
wisi uznany za cudowny obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej, pierwotnie
umieszczony w klasztorze w Kamieńcu Podolskim.
Kalwaryjskie pamiątki.
Na pobliskim wzgórzu stoi drewniana wieża widokowa. Zamknięta na kłódkę,
otwierana chyba tylko w weekendy i podczas świąt.
W dole jest Falkenberg, dalej stawy w Sierakościach a następnie pas graniczny
- tam, gdzie kończą się pola.
Drewniana zabudowa mieszkalna.
Pomimo, że Kalwaria Pacławska było polską i katolicką enklawą, to mieszkało w
niej (oraz w sąsiednim Pacławiu) trochę ukraińskich unitów. Na jednym ze
wzniesień wybudowano sporą cerkiew, istniały co najmniej dwie greckokatolickie
kaplice, odbywały się greckokatolickie pielgrzymki. W okresie międzywojennym
dochodziło do bójek pomiędzy wiernymi dwóch odmian tego samego Kościoła,
należącymi do dwóch coraz bardziej wrogich sobie narodów. Po wojnie wszystkie
nie-rzymskokatolickie świątynie zostały zniszczone, ponoć ocalała fara.
Kaplic i kapliczek kalwaryjskich pochodzących z XIX wieku znajdziemy tu ponad
czterdzieści, ale do ich odwiedzenia należałoby dysponować znaczną ilością
czasu, więc mi udało się zobaczyć jedynie jedną z nich - stację numer pięć,
Zaparcie się Piotra. Wygląda jak mały kościół.
Z "wyspy" wracamy na dawne "morze" - na obrzeżach Huwników (Вугники, od
1977 Wiarska Wieś) zobaczymy cerkiew Podwyższenia Świętego Krzyża. Powstała w
1825 roku jako katolicka kaplica grobowa, później (nie wiem kiedy) przekazano
ją grekokatolikom. Choć odnowiona, to nie pełni dziś funkcji sakralnych.
Koniusza (Конюша, od 1977 Zagórze) leży - zgodnie z epizodyczną nazwą z epoki
gierkowsko-jaruzelskiej - za górami, w oddaleniu od głównych dróg. Z liczbą
ludności wynoszącą około dwudziestu osób jest prawdopodobnie najmniejszą miejscowością
w gminie. Kiedyś oczywiście była znacznie ludniejsza - tutejsi dawni
mieszkańcy okazali się odporni na radziecką propagandę i, poza trzema rodzinami,
nie wyjechali po wojnie do ZSRR, ale przy "akcji Wisła" nie mieli już wyboru.
Aż do 1901 roku w wiosce nie było świątyni, następnie pojawiła się skromna,
drewniana cerkiewka Złożenia Szat Matki Bożej, podlegająca parafii w
Kłokowicach.
Obecnie, jako kościół świętego Izydora, jest kompletnie niewidoczna z szosy,
ukryta wraz z dzwonnicą wśród drzew i jeszcze przesłonięta budynkami
mieszkalnymi. W powietrzu unosi się zapach konserwowanego drewna, panuje
cisza i spokój.
Najciekawszy obiekt zostawiłem na koniec. Przy tej okazji nie mogłem opędzić
się od pewnej dygresji. Dość często zdarzają się narzekania, jak to Polska
została pozbawiona zabytków w czasie II wojny światowej. Winni Niemcy. Po
utracie Kresów Wschodnich otrzymała Kresy Zachodnie pełne zabytkowej
architektury, ale ta często legła w gruzach podczas ostatnich dni działań
wojennych lub wkrótce po nich. Winni Sowieci. Potem nastąpiło kilkadziesiąt
lat Polski Ludowej, kiedy to trwało masowe niszczenie tkanki zabytkowej. Winni
komuniści. Jeszcze przed wojną polski rząd z podobnym zapałem demolował
obiekty na terenach przeznaczonych do polonizacji, zarówno na wschodzie, jak i
na zachodzie. Winna sanacja. Po nastaniu demokracji nie ma właściwie miesiąca,
aby nie usłyszeć o zniszczeniu lub oszpeceniu jakiegoś zabytku. Winni... hmm,
nie wiadomo kto, może kapitaliści? Wina Tuska?
Do czego zmierzam? Moim zdaniem w tym państwie nienawidzi się zabytków
(podobnie jak np. przyrody). Zwłaszcza dotyczy to zabytków "obcych". Z jednej
strony płacz, iż w skutek historii Polska jest uboga w ciekawe obiekty i nie
ma czym się chwalić przed turystami, bo "jakby nie wojny, to byłoby co
oglądać". Z drugiej - kompletnie nie wykorzystuje się tego potencjału, który
się posiada, a jest on nadal niemały. Gdyby przetrwało do dzisiaj
więcej zabytków, to byłyby jeszcze częściej traktowane jak piąte koło u
wozu...
Przykładem jest Posada Rybotycka (Посада Риботицька). Wyludniona wioska
posiada u siebie prawdziwą perełkę - cerkiew świętego Onufrego. Usadowiona na
wzgórzu sprawia groźne wrażenie.
Cerkiew uznawana jest za najstarszą krajową istniejącą do dziś - rok budowy
najstarszej części to przełom XIV i XV wieku. Już z tego powodu powinna się
znaleźć na każdej trasie zwiedzania ważnych zabytków. Co więcej - świątynia to
typowa cerkiew obronna, to również rzadkość, w Polsce znajdziemy takich
jedynie kilka. Dodatkowo w środku zachowały się częściowo
polichromie z 16. stulecia wykonane w bizantyjskim stylu. I co? Psinco. Cerkiew jest zamknięta na głucho.
Nie ma żadnej możliwości zobaczenia jej wnętrz, brakuje tutaj nawet zwykłej
tablicy informacyjnej. Mogę się założyć, że jakby w czasach młodości odwiedzał
ją Karol Wojtyła, to od razu mielibyśmy tutaj wywieszony elaborat o tym
epokowym wydarzeniu, ale chyba jednak nie odwiedzał, więc zainteresowani muszą
posiłkować się swoją wyobraźnią.
Kiedyś cerkiew była częścią Muzeum Ziemi Przemyskiej, ale one przekazało ją
gminie Fredropol. Jak gorący kartofel, bo chyba jedni i drudzy nie mieli
pojęcia co z nią zrobić, w terenie nie znajdziemy nawet jednego drogowskazu do
niej prowadzącej. Ot, była, jest, może będzie i spuśćmy na nią zasłonę
milczenia.
Pod względem konstrukcyjnym Onufry to solidna, surowa bryła. Małe okienka
idealnie nadawały się do ostrzeliwania potencjalnych napastników.
Tak się zaaferowałem podczas obchodzenia jej dookoła, że aż zgubiłem telefon -
wypadł mi z płytkiej kieszeni. Zorientowałem się kilka kilometrów dalej, na
szczęście po szybkim nawrocie nadal leżał w trawie. Zresztą kto miałby go
ukraść, jak nikogo innego tu nie było?
Poniżej cerkwi znajduje się znacznie młodszy budynek mieszkalny z werandą -
czyżby fara? Też opuszczony.
Poza Nehrybką i fortem wszystkie odwiedzone punkty leżały w gminie Fredropol.
W tym przypadku były to tereny na południe i południowy-zachód od Przemyśla,
natomiast rok wcześniej zaliczyłem
podobną zabytkową trasę
na północ i północny-wschód od miasta powiatowego. Niewątpliwe jest w
tych okolicach cała masa ciekawych miejsc, w większości mało znanych i w żaden
sposób nie promowanych. Z jednej strony to dobrze, bo nie zadepczą nas tłumy,
z drugiej - zapomniane obiekty łatwiej znikają z krajobrazu.
Woda święcona jest najlepsza :) Poza tym taka inna wycieczka z dala od proponowanych tras w przewodnikach. W taki sposób łatwiej odpocząć i oderwać się od stresu :)
OdpowiedzUsuńNa początku myślałem, że to woda kolońska i nawet chciałem nabyć :P
UsuńSądzę, że poza Kalwarią Pacławską i, ewentualnie Posadą, to żadne z tych miejsc w przewodnikach nie znajdziemy.
Kurczę, jestem ze wschodu, a tak bardzo tego wschodu nie znam :) Już raczej nie będzie za bardzo okazji nadrobić, za rzadko bywam w Polsce, ale jak fajnie móc choć o tym poczytać :)
OdpowiedzUsuńNa jeden dzień z Lublina trochę za daleko, ale w drodze w Bieszczady w sam raz :P
UsuńNie wiem, czy Bieszczady mnie jeszcze będą tak ciągnęły, jak mam Alpy bliżej... :D
UsuńW sumie racja, perspektywa się zmienia :D Pozostaje oglądać cudze zdjęcia ;)
Usuń