Mój wyjazd w Bieszczady mógłbym porównać do porządnego obiadu: najpierw
przystawki (Łopiennik i Łopienka), następnie danie główne (Bukowe Berdo i Tarnica), a na końcu oczywiście deser. W tym przypadku będzie to
Smerek. Tak się złożyło, że na nim jeszcze nie byłem, bo zawsze z
przełęczy Orłowicza kierowałem się albo na Chatkę Puchatka, albo do
Zatwarnicy. Opinie, czy jest to samodzielna połonina czy też przedłużenie
Połoniny Wetlińskiej, są podzielone. Wbrew pozorom dla mnie ma
to znaczenie, gdyż w tym pierwszym przypadku Smerek byłby moją ostatnią polską
bieszczadzką połoniną do odwiedzenia 😊.
Smerek jest najłatwiej dostępnym wysokim szczytem z Wetliny, więc nie
musimy się spieszyć z wyjściem. Nie ma też jednak sensu czekać na jakieś
późniejsze godziny, bo na popołudnie i wieczór zapowiadają opady. Na razie jednak
pogoda dopisuje, łąki nad Starym Siołem zachęcają do wędrówki.
Hnatowe Berdo.
W lesie oczywiście trzeba zapłacić haracz za obcowanie z przyrodą. Obserwujmy
motyla, który zapragnął skorzystać z bufetu 😏.
Ruch turystyczny jest dzisiaj dość spory, co nie dziwi. Na szczęście bywają
momenty całkowitego spokoju.
Po wyjściu na otwartą przestrzeń czuć wiatr, wzmagający się z każdym metrem
podejścia.
Na przełęczy Orłowicza wieje już bardzo mocno. Wiatr będzie nam towarzyszył aż
na sam szczyt. Zatrzymujemy się tylko na chwilę, aby podziwiać widoki.
Odcinek z przełęczy na Smerek pokonuje się bardzo przyjemnie. Mijamy trochę
schodzących ludzi, grupy osób gramolą się także do góry, ale ponieważ
większość poszła w kierunku ś.p. Chatki Puchatka, więc nie zadeptujemy się. A z tyłu
piękne wygląda masyw Wetlińskiej.
Przybywa chmur, a Smerek prezentuje się niczym grzbiet smoka.
Gdzieś tam ciągnie się Zatwarnica.
Wetlina.
Wiatr jeszcze się zwiększa, momentami ciężko ustać. Ale jest pięknie, non stop
odwracam się za siebie.
Zza Wetlińskiej wyłonił się pagór Caryńskiej.
Smerek posiada dwa szczyty - wyższy, oficjalnie niedostępny, i niższy,
na który dochodzi szlak. I jest krzyż, bez krzyża góra się nie liczy. A pod
krzyżem kłębi się sporo osób, obsiedli skałki i ławeczki.
Udaje nam się wcisnąć w jakiś wolny kawałek. Obok nas siedzi grupa kilku
dojrzałych facetów z Lublina, z którymi wdajemy się w pogawędkę. Opowiadają
jak w Kalnicy zamiast wejść na szlak, to ruszyli inną ścieżką, bo myśleli, że
to właściwa droga. Zorientowali się bardzo późno i powrót do oznaczeń zajął im
półtorej godziny! Zastanawiam się jak to w ogóle możliwe, nikomu wcześniej nie
podpadło, iż nie ma znaczków na drzewach? Jeden z rozmówców, dobrze zbudowany,
świecący opaloną klatą, ciągle powtarza, że lubi "extreme", więc może to jego
sprawka... Przy okazji rozmowy częstuje nas bimbrem wyrabianym przez jego
kumpla na rozmaite imprezy - bardzo zacny trunek!
Po niecałej godzinie obcy turyści zaczęli się zbierać i zostaliśmy sami.
Krzyż to następca wcześniejszej konstrukcji z 1976 roku. Tamta była samowolą
budowlaną, jej elementy wniesiono potajemnie w nocy. Oczywiście takie
działanie jest opisane na tabliczce jako powód do dumy. Powodem, aby zeszpecić
kolejny szczyt, było 600-lecie łacińskiej archidiecezji przemyskiej, a więc
wydarzenie milowe dla historii Polski... Obecny krzyż ustawiono już legalnie
(kto śmiałby się temu sprzeciwić w województwie podkarpackim), tym razem
pretekstem było stulecie odzyskania niepodległości.
Wyższy wierzchołek Smereka. Te nowe tabliczki i pasy ograniczające są
paskudne!
Początkowo planowaliśmy zejść do przełęczy Orłowicza i czarnym szlakiem udać
się bacówki w Jaworcu, ale ostatecznie wybieramy krótszą wersję, to znaczy
schodzenie do Kalnicy. Początkowy odcinek do granicy lasu jest nieustannie bardzo
fajny.
Mały skalny kopczyk.
W stronę Smereka podąża trochę osób, lecz czuć, że główny strumień turystyczny
już zaczął wysychać, bo minęła czternasta.
Na wypłaszczeniu mijamy nieduże gołoborze oraz kolonię szczawiu alpejskiego.
Ostatnie spojrzenie na Smerek, kolejną wymazaną bieszczadzką "białą plamę" z
mojej kolekcji. Nota bene w lipcu tego roku Smerek wraz z Połoniną
Wetlińską (i kilka innych obszarów Bieszczadzkiego PN) został wpisany na listę
dziedzictwa UNESCO jako część "Pradawnych i pierwotnych lasów bukowych Karpat
i innych regionów Europy". To teraz można spodziewać się dwóch rzeczy: jeszcze
większego napływu turystów oraz zwiększenia zakresu wycinek, oczywiście w
ramach ochrony unikatowej przyrody.
Przed nami las. Przejście właściwie bez historii, jedyne dwa miejsca które
zapamiętałem, to deszczochron oraz tablice parku narodowego z litanią zakazów.
Co ciekawe, punkt poboru haraczu był zamknięty.
Na asfalcie skręcamy w prawo i znowu w prawo - do sklepu w Kalnicy. Reklamy
zapraszają do Jaworca. W ubiegłym roku bardzo mi się tam podobało, ale
słyszałem wieści, że od tego czasu nastąpiły tam zmiany niekoniecznie na
lepsze: wokół bacówki powstaje już prawie wesołe miasteczko z mini-golfem, a
cenę 60 złotych za nocleg w warunkach schroniskowych (i śniadanie za okazyjne 25 złotych) uważam za grubo
przesadzoną. Sprawdza się to, co prorokowałem: pandemia stała się pretekstem do podwyższenia cen na stałe i będzie się rżnęło z kasy turystów nawet w miejscach, które reklamują się jako "mało komercyjne".
Kalnicki sklep z nieco zafuczałym sprzedawcą to sympatyczne miejsce. Na
spokojnie wypijamy piwo z małych browarów, a towarzyszy nam pies wyszkolony w
przybijaniu "piątki" 😛.
Rok temu solidnie mnie tu zlało, tym razem także nadchodzą ciężkie chmury, a w
pewnym momencie jednocześnie pada deszcz i świeci słońce. Niestety, tęcza się
nie pokazała, może się bała?
Powrót do Wetliny musiał nastąpić stopem i nie było z nim najmniejszego
problemu: ledwo weszliśmy na szosę wojewódzką i już zatrzymało się auto.
Szybciej i punktualniej niż jakakolwiek zorganizowana komunikacja publiczna!
Na Smereku zakończył się etap górski. Co prawda miałem do dyspozycji jeszcze
niemal całą sobotę (autobus powrotny odjeżdżał dopiero wieczorem), ale i
pogoda była niepewna i dopadł nas leń, więc ten dzień przeznaczyliśmy na
kręcenie się po Wetlinie. Zresztą czułem się turystycznie spełniony, wszelkie
plany zostały zrealizowane!
Jeśli w przyszłym roku będę chciał wymazać jakąś swoją "bieszczadzką plamę",
to czeka mnie większe wyzwanie logistyczne 😏.
Człowiek się ciągle czegoś nowego uczy - zobaczyłam "UNESCO" w tagach, otwierając wpis, i tak sobie pomyślałam "gdzie tam jakieś UNESCO, pierwsze słyszę?" :D A tu, proszę, taka nowość :D
OdpowiedzUsuńCzasem się zastanawiam, czy ludzie z UNESCO naprawdę wiedzą co wpisują na listę :P Smerek i Połonina Wetlińska z tymi tłumami ludzi i zagospodarowanym lasem w żaden sposób nie kojarzą mi się wyjątkowo, ale ja w końcu nie jestem ekspertem...
UsuńZdjęcie nr 8 - wędrująca turystka.
OdpowiedzUsuńZdjęcie nr 9 - zamaskowany funkcjonariusz Straży Granicznej zaczajony w zasadzce na uchodźców wdzierających się na naszą ziemię. ;-))
To nie uchodźcy, to Rusini wracający do Macierzy :P Ale funkcjonariuszy SG nie podejrzewałbym aż o taką sztukę kamuflażu :P
UsuńBarierki i taśmy na Smereku może i są paskudne, ale za to rónież nieskuteczne. Na wyższy (nieudostępniony turystycznie) wierzchołek prowadzi wyraźna wydeptana ścieżka. Ze dwa-trzy lata temu próbowałem wytłumaczyć kolejnym grupom tzw. turystów, że zakaz zejścia ze szlaku, oznacza, że ze szlaku się nie schodzi. Bezskutecznie. Przestałem kiedy sympatyczny młodu człowiek słuchając moich wywodów przerwał słowami "ale przecież i tak tam wszyscy chodzą" i, odwracając się w stronę partnerki, wymownym ruchem zakreślił kółko nad czołem.
OdpowiedzUsuńDo dziś się zastanawiam czy objawem zaburzeń mentalnych jest ignorowanie przepisów i zasad obcowania z górską przyrodą czy może jednak ignorowanie powszechnych zachowań stadnych i przejmowanie się losem jakiejś tam zagrożonej roślinności naskalnej.
Bądźmy szczerzy - w takich przypadkach żadna barierka albo taśma nie byłaby skuteczna, chyba tylko pole minowe. Problem tkwi w mentalności, a w Polsce generalnie "przepisy są po to, aby je łamać", co widać zwłaszcza w miejscach nadpopuarnych. W przypadku taśm chodziło mi o to, że są one zwyczajnie brzydkie i mi kojarzą się z jakimś lotniskiem albo galerią handlową. Drewniane barierki jednak lepiej się komponowały z przyrodą.
UsuńFajnie jest przeczytać i obejrzeć relację z trasy, którą się tyle co wędrowało. Jakże jednak inne te widoki miałeś. Czyli wniosek nasuwa się jeden. Za rok, warto będzie się wybrać w czerwcu w Bieszczady. Choć za rok...to dużo czasu, planować nie planuję, ale gdzieś z tyłu głowy będę miał to w pamięci.
OdpowiedzUsuńNo i fajnie byłoby, jakby mi się udało jednak zrobić jakąś trasę, a nie z jednego miejsca startować.