Góry Suche (Javoří hory, Heidelgebirge, czasem też Dürre Gebirge) to wschodnia,
najwyższa i chyba najciekawsza część Gór Kamiennych. Do tej pory
byłem w nich tylko dwa razy. Po raz pierwszy kilkanaście lat temu w formie
zupełnie dla mnie nietypowej, bo z wycieczką zorganizowaną przez koło
PTTK. Na swoje usprawiedliwienie dodam, iż wtedy pracowała u nich znajoma,
więc sądziłem, że będzie fajnie, tymczasem miałem za towarzystwo osoby
jęczące ze zmęczenia po stu metrach, przewodniczka myliła szlaki piesze z rowerowymi, a w końcu
skrócono trasę z powodu licznych obtarć. Po raz drugi pojechałem tam z
kumplem w pochmurną, smutną jesień. Teraz nadszedł czas trzeciej próby,
wreszcie mogłem wybrać się w tym roku samotnie. Analizowałem pogodę, która
jak zwykle w moim przypadku miała być średnia, w końcu machnąłem na nią
ręką i stwierdziłem, że co będzie, to będzie.
Po pokonaniu zaledwie 160 kilometrów parkuję przy kościele w
Unisławiu Śląskim (Langwaltersdorf). Musiałem dobrze wybrać miejsce, żeby nie zająć
kawałka łąki przeznaczonego dla samochodu księdza proboszcza (informowała
o tym tabliczka przyczepiona do wbitego w ziemię patyka). Na razie jeszcze
świeci słońce, lecz chmury już nadciągają.
Jakaś kobieta z pobliskiego domu głośno woła "dzień dobry". Odkrzykuję
powitanie, ale okazuje się, że ona tylko gada z kimś przez telefon. No
dobra, pora wskoczyć w górskie buty i ruszać.
Gdy zobaczyłem najbliższą górę, zakląłem bardzo szpetnie. Świetną sobie
wybrałem trasę, od razu na samym początku ściana płaczu! Zdjęcie nie
oddaje tego tak dokładnie, ale Stożek Wielki
(Groß Storch Berg) to jest kaliber grubszej wagi!
I wtedy sobie przypomniałem, że w Górach Suchych praktycznie nie ma
"normalnych" szczytów, na każdy musisz się wdrapać, nawet jeśli ich
wysokość wcale nie jest duża.
Idę wzdłuż drogi krajowej i wypatruję odbicia na
żółty szlak. Znaczki pojawiają się w
końcu przy szosie, ale samego skrętu brak, podobnie jak na wcześniejszy
zielony. Gdyby ktoś nie posiadał mapy
(co możliwe) albo smartfona (mało prawdopodobne), to miałby problem. Ja na
szczęście byłem szczęśliwym właścicielem opcji numer jeden, więc szlak
znalazłem - z asfaltu należy przejść drewnianym mostkiem nad Ścinawką,
minąć dwa domy i skręcić w prawo.
Widok z polanki na wiadukt nieaktywnej linii kolejowej z Wałbrzycha oraz
dwa najbliższe szczyty po drugiej stronie doliny: Brzozówkę i
Dzikowiec.
Szlak początkowo poprowadzony jest w stylu słowackim: prosto na pałę.
Potem zaczynają się jakieś nieśmiałe zakosy.
Wierzchołek osiągam po pół godzinie wylewania siódmych potów. Na mapie
zaznaczoną mam tu wieżę widokową, lecz ona (właściwie platforma widokowa)
została rozebrana kilka lat temu. Z małej polany szczytowej panoramy są
ograniczone przez drzewa, ale i tak ładne.
Na prawo od Dzikowca mamy Chełmiec w Górach Wałbrzyskich.
Pod szczytem wybudowano solidną wiatę. Była jeszcze druga przy Stożku
Małym, ale spłonęła. Uznałem, że pora na przerwę; wyciągam i otwieram
sobie piwo, przy okazji tnąc palec. Mam wrażenie, że ciągle słyszę jakieś
głosy, ale nikogo nie ma.
W końcu pojawia się czteroosobowa grupa. Jeden facet rzucił na mnie
okiem i stwierdził, że ognisko zrobią w innym miejscu. Hmm... Pora się
zbierać.
Sądziłem, że podejście od strony Unisławia jest najbardziej strome, ale
chyba się myliłem: szlak od Sokołowska to długa prosta z dużym
nachyleniem i z tysiącami kamieni. Widząc gramolących się od dołu
turystów aż zaczął mnie boleć kręgosłup. Na horyzoncie chmury
złowieszczo kłębią się nad kolejnymi kopcami, które mnie dziś czekają -
na każdy z osobna trzeba wysoko wejść i potem nisko zejść.
Z tej strony jest znacznie spokojniej, ale to już nie Góry Suche.
Od lewej: Bukowiec, następnie Krzywucha, dolina, Waligóra, Suchawa,
Kostrzyna i Włostowa.
Z tej pozycji najwyższa wydaje się Suchawa albo Kostrzyna, lecz
oczywiście jest nią położona w środku Waligóra.
Ze Stożka schodzę do Sokołowska (Görbersdorf), "śląskiego
Davos". Choć po prawdzie to raczej Davos powinno być "szwajcarskim
Görbersdorfem", gdyż dolnośląska miejscowość jako pierwsza na świecie
stała się uzdrowiskiem leczącym gruźlików, a Szwajcarzy tylko się na
niej wzorowali.
Początkowo chciałem napisać, iż Sokołowsko jest uroczo zaniedbane, ale może
lepiej będzie brzmiało, iż czas się tutaj zatrzymał. Częściowo w
epoce niemieckiej, a częściowo w Polsce Ludowej. Budynki wzniesione na
przełomie XIX i XX wieku są w większości odrapane, brudne, ale nadal
zachowały cząstki dawnego piękna.
Większości z nich nie grozi w najbliższym czasie zawalenie, wyjątek
stanowi okazały gmach sanatorium doktora Hermanna Brehmera (założyciela
uzdrowiska), późniejszego sanatorium "Grunwald". Obiekt spłonął w 2005 roku
i na pierwszy rzut oka nic się w nim nie zmieniło od czasu mej wizyty sprzed
kilkunastu laty.
We wschodniej części trwają jednak powolne prace remontowe - w odbudowanych
pomieszczeniach ma się mieścić "Międzynarodowe Laboratorium Kultury i Archiwum
twórczości Krzysztofa Kieślowskiego" (reżyser mieszkał w Sokołowsku jako
dziecko).
Coś dla miłośników piwa i historii: reklama browaru
Schultheiss-Patzenhofer, późniejszego Browaru Piastowskiego z
Wrocławia.
Opuszczam główną ulicę i przez podmokłe pole przedostaję się do parku, w
którym mijam Leśne Ruchadło, tfu, Leśne Źródło (Wald Quelle) z cytatami z
Goethego.
Na końcu ulicy Parkowej stoi najmniej oczywisty zabytek Sokołowska - cerkiew
Michała Archanioła. Architektura ta bynajmniej nie kojarzy się z Dolnym
Śląskiem.
Niewielką świątynię postawiono w 1901 roku dla kuracjuszy z Imperium
Rosyjskiego. Pełniła swą rolę aż do lat 30. ubiegłego wieku, po wojnie o
niej zapomniano tak dalece, że nie wiedział o jej istnieniu nawet kościół
prawosławny. Używano jej jako kostnicy, a także jako domek letniskowy,
wreszcie za demokracji odkupiono ją i ponownie konsekrowano w 1997 roku.
Miejscowa parafia prawosławna liczy tylko kilka rodzin, lecz z tego co się
orientuję jest to jedyna cerkiew na polskim Śląsku, która wzniesiona została
oryginalnie w takim właśnie celu - wszystkie pozostałe to albo dawne
kościoły innych wyznań albo przebudowane domy mieszkalne.
Nogi trochę odpoczęły, więc znowu można się zacząć wspinać. Wybieram szlak
niebieski, pamiętam, że korzystałem z
niego również w czasie wycieczki z PTTK-iem. Na początku jest łagodnie,
docieram do ruin "zameczku" Friedensburg, romantycznego miejsca spotkań
niemieckich kuracjuszy.
Potem czeka kolejna ściana płaczu. O ile na Stożek Wielki musiałem w ciągu
kilometra zaliczyć prawie trzysta metrów podejścia, o tyle teraz mam trochę
więcej metrów na nieco dłuższym odcinku.
Pierwszy szczyt nazywa się Włostowa (Hohe Gebirge). Wcześniej trafiam
na skałki z samotnym drzewem, z których widać Karkonosze (Śnieżka oddalona
jest o 35 kilometrów).
W drugą stronę całkiem bliski Ruprechtický Špičák (Ruppersdorfer Spitzberg) z
wieżą telekomunikacyjną. Góra przedzielona jest granicą, lecz sam szczyt leży
po stronie czeskiej.
Ostre zejście i trzecie dzisiejszego dnia ostre wejście, tym razem na
Kostrzynę (Schirlich Koppel), z której są całkiem przyjemne widoki na
dolinę, Stożek Wielki i inne spiczaste pagórki.
Gdy schodząc po kamieniach zobaczyłem następną, jeszcze wyższą
Suchawę (Dürre Gebirge), to machnąłem na nią ręką i postanowiłem minąć
ją leśną drogą, która wyprowadziła mnie do rozdroża pod Waligórą. Od
pewnego czasu na szlaku zaczęło pojawiać się coraz więcej turystów, a na
rozdrożu była ich całkiem spora grupa oraz ładna wiata w stylu
"skandynawskim", jedna z kilku tego typu w tej okolicy.
Od tej strony wejście na Waligórę (Heidelberg) ma łagodną postać.
Natężenie ruchu turystycznego się zwiększa, spotykam nawet dość liczną grupę -
prawdopodobnie jakiś kursantów, bo wszyscy udawali, że słuchają przewodnika w
czerwonej kurtce i potakiwali mu.
Waligóra ma 936 metrów i jest to najwyższy punkt Gór Suchych, a także całych
Gór Kamiennych. Kiedyś odsłonięta, dziś w całości pokryta lasem, zatem
niewidokowa. Udaje mi się wykorzystać kilka sekund spokoju i sfotografować
szczytowy słupek bez innych ludzi.
Zejście z niej to katorga - niby tylko sto dwadzieścia metrów w dół, ale... na
niecałych trzystu metrach szlaku. To jedno z najbardziej stromych zejść w
Sudetach z jakich korzystałem. Dodatkowo na trasie jest pełno błota, sypiących
się kamieni, mokrych korzeni oraz resztek śniegu - kilka razy prawie się
wyrąbałem.
Wypłaszczenie się przyjąłem z prawdziwą ulgą. Na dole stoją drewniane
szlakowskazy; do niedawna pełno było takich w Górach Stołowych, ale wymieniono
je na nowsze, już nie takie ładne. Duża tablica informuje o "Parku
Krajobrazowym Sudetów Wałbrzyskich", choć takie pasmo jak "Sudety Wałbrzyskie"
nie istnieje.
Przełęcz Trzech Dolin (Dreiwassertal) to największy węzeł szlaków
całych Gór Kamiennych. W weekend mamy gwarancję spotkać tu tłumy ludzi, gdyż
doprowadzono do niej asfaltową drogę, a kiedyś dojeżdżał nawet autobus miejski
z Wałbrzycha (nie wiem, czy dalej kursuje). Na parkingu dziesiątki aut,
dookoła setki osób, hałas. No cóż, spodziewałem się tego w sobotę.
Obsługę miłośników gór oraz lansiarzy zapewnia
schronisko "Andrzejówka" wybudowane w 1933 roku jako
"Andreasbaude". Obok niego stoi rozpadający się budynek, który
oryginalnie chyba był schroniskiem młodzieżowym.
"Andrzejówka" to ładny obiekt. W środku zachowało się sporo z oryginalnego
wystroju, w tym piękne rzeźby autorstwa Hansa Brochenbergera, dolnośląskiego
snycerza (jego "podpis" widnieje w prawym dolnym rogu).
Ludzie stoją w kolejce do bufetu, po czym karnie przenoszą się z konsumpcją na
zewnątrz. Dobrze, że chociaż toalety działają, a nie tak, jak miałem
w marcu na Markowych Szczawinach. Mnie jednak średnio się podoba jedzenie na wietrze,
zwłaszcza, że wszystko do siedzenia pozajmowano, więc rozkładam się przy
stoliku oficjalnie służącym do odkładania tac. Jak człowiek posilam się
żurkiem i wypijam smaczne piwo rzemieślnicze (w dobrej cenie - 10 złotych w
schronisku za produkt z małego browaru to tanio!), prawdopodobnie przy okazji
nikogo nie zamordowałem podczas tej czynności.
Po opuszczeniu "Andrzejówki" przebijam się przez łąkę i podążam Głównym
Szlakiem Sudeckim brzegiem doliny potoku Sokołowiec. Waligóra zostaje z tyłu.
Szlak jest pusty (spotykam tylko dwie osoby), ale biegnie inaczej niż się
spodziewałem: wydaje mi się, że bardziej w dół, niż w górę. W pewnym momencie
mijam żółtą tablicę ostrzegającą, iż znalazłem się w strefie rozrzutu
odłamków. To mnie nie martwi, natomiast zauważam, że
czerwone znaczki na drzewach stały się bardzo
wyblakłe, nikt ich od dawna nie odnawiał (a wcześniej wyglądały na świeżo
maźnięte farbą). Złażę do jakiejś przełęczy i postanawiam się wrócić.
Oczywiście okazało się, że przebieg szlaku zmieniono, ale zaznaczono to w
terenie dość kiepsko.
Widzę przestrzeń między drzewami i nagle odsłania się przede mną wielka dziura:
kopalnia melafiru. W dole pracują koparki, w oddali szybują motolotnie.
Działalność kopalni budzi kontrowersje: postępuje degradacja sąsiednich gór,
całodobowe hałasy przeszkadzały mieszkańcom (i zwierzętom), ciężki sprzęt
niszczył drogi. Obszar wydobycia graniczy z parkiem krajobrazowym oraz Naturą
2000. Mimo to w 2016 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała zgodę
na dalszą eksploatację.
Osiągam szczyt Bukowca (Buch Berg) lub - według innej mapy - jedynie
rozwidlenie oznaczone pobliskim szczytem i skręcam na ścieżkę koloru
niebieskiego. W jednym miejscu mam
kolejną przebitkę na Unisław Śląski.
Tym razem podejście na Bukowiec było umiarkowanie strome, zejście znów jest
ostrzejsze, choć nie aż tak jak w poprzednich przypadkach.
Mógłbym pomarudzić na pogodę: szósty raz jestem w tym roku w górach i ani razu
nie miałem takiej aury, jakiej bym sobie życzył! Tym razem również dominowały
chmury, ale na końcowych kilometrach słońce się trochę zrehabilitowało.
Bardzo ładna polana mijająca wzgórze Polna (Wolkenbrust) z widokami na
Stożek Wielki.
Schodzenie do Unisławia to czysta przyjemność.
Na wschodnim skraju wioski stoi kościół ewangelicki z XVIII wieku. Obecnie to
ruina, aż przykro patrzeć. Obok niego w lepszym stanie zachowała się
pastorówka.
Za świątynią resztki cmentarza. Jedynie kilka grobów jest w takim stanie, iż
można na nich coś przeczytać.
Inny bliski budynek to dawny browar. Eh, żeby teraz tak w co drugiej mieścinie
warzono piwo...
Wędrówkę kończę przy aucie, czyli przy kościele katolickim. Ten jest
oczywiście w miarę dobrze utrzymany.
Kręcę się jeszcze po cmentarzu. Nagrobków niemieckich zostało tylko parę,
ułożone są pod murem. Jeden stary grób nie zmienił lokalizacji, ale on akurat
napisy ma po polsku. Pochowano w nim doktora Kowalewskiego, urodzonego w
Grodnie, a zmarłego w Görbersdorfie. Sokołowsko nie posiadało słowiańskiej
nazwy, więc po wojnie musiano ją wymyślić, za patrona biorąc innego doktora -
Alfreda Sokołowskiego.
Aby zakończenie wycieczki w pełni wypełnić wątkiem religijnym, to w drodze
powrotnej zaglądam do nieodległej Rybnicy Leśnej (Reimswaldau). Głównym
zabytkiem tej wioski jest drewniany kościół św. Jadwigi Śląskiej i
towarzysząca mu dzwonnica bramna.
Oj, mocno polubiłem to pasmo. Miałem okazję polatać tam w czerwcu ubiegłego roku i mocno wypocić skórę na tamtejszych, ostrych podejściach. Ale warto było jak diabli. ;) Ogólnie Góry Kamienne mają fajne zróżnicowanie. Suche to duże różnice wysokości i ostre stoki, Krucze nieco zbliżone, choć bardziej kameralne i łatwiejsze, Pasmo Lesistej, już o nieco innym charakterze, gdzie pojawiają się rozleglejsze kulminacje, a Czarny Las- najmniej wyniosły i niewielki obszarowo, ale też słabo poznany, a przez to cichy i spokojny.
OdpowiedzUsuńNo i jest oczywiście Sokołowsko...które uwielbiłem sobie już lata temu. Dla mnie jedna z tych sudeckich enklaw, gdzie czas zdecydowanie zatraca swój wymiar.
Krucze faktycznie są rzadziej odwiedzane, bo i spektakularności tam mniej. W Lesistej i Czarnym Lesie jeszcze nie byłem.
UsuńTereny znane i lubiane. Na mój gust popełniłeś klasykę Gór Kamiennych. Dawno tam nie byłem, bo wiaty na Rozdrożu pod Waligórą nie było podczas ostatniego mojego pobytu w tym rejonie. Pogoda poprawi się w połowie maja, bo mam ze dwa dni wolnego i wyjazd w planie :))
OdpowiedzUsuńTam tych wiat tyle teraz postawiano (kolejna jest chyba na szlaku z Andrzejówki do Sokołowska), że grzech byłoby ich nie wykorzystać :D
UsuńZ "Andrzejówki" do Sokołowska mamy po drodze dwie wiaty. Jedna to typowy szałas (Chatka Marianka) na Rozdrożu pod Krzywuchą, dość wąska i pomału zdradzająca oznaki zużycia, oraz druga- typu skandynawskiego, nieco dalej, zaraz za mostkiem na Sokołowcu. Do zastosowań noclegowych zdecydowanie polecam tę drugą. :)
UsuńW tej drugiej to nawet jakieś forumowe zloty chyba organizowano :)
UsuńPudelek, o ile jesteś zainteresowany spektakularnymi podejściami - godne uwagi jest podejście na Borową czarnym szlakiem z Przełęczy Koziej - to już Góry Wałbrzyskie. Jest bogato, można nosem zawadzić o glebę :))
OdpowiedzUsuńZanotuję, jak wezmę ze sobą kogoś, kogo będę chciał przeczołgać po ziemi :D
UsuńZnowu kawałek Dolnego Śląska, którego jeszcze nie widziałam. Niby taki mały kawałek świata, a tyle jest do dooglądania. Dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńProszę uprzejmie :) Samemu mam tam jeszcze sporo do odkrycia :)
UsuńRoman Kowalewski zmarł na gruźlicę. Był chirurgiem. Jest autorem "działu leczniczego" w przewodniku Hipolita Kieszczyńskiego: „Wiadomości o Zakładzie leczniczym D-ra Brehmera w Görbersdorfie w Szląsku pruskim” opublikowanym w Warszawie przez drukarnię Emila Skiwskiego, 1876)
OdpowiedzUsuńLINK:
https://www.facebook.com/Korona-Soko%C5%82owska-1008321772518739/photos/a.3136984776319084/3139313029419592
Są tam tez teksty dr. Brehmera i dr. Sokołowskiego; można przekartkować prawie cały przewodnik - części stron nie skopiowano.
Dr Kowalewski wspominany jest TU:
https://walbrzych.dlawas.info/historia/listy-ze-slaskich-wod-wspomnienia-z-gorbersdorf-sokolowska/cid,9912,a
w akapicie zatytułowanym "1895".
- - - - - -
Co do uwagi o kościołach (zwłaszcza poewangelickich) przekonwertowanych na cerkwie, to na Dolnym Śląsku są co najmniej jeszcze dwie wybudowane od razu z takim przeznaczeniem:
Cerkiew św. Wielkiej Męczennicy Paraskiewy w Samborzu, w gminie Kostomłoty - budowa w latach 2015-2018
Cerkiew Zaśnięcia NMP w Legnicy - wybudowana w latach 1998-2007
Oczywiście wiem, że chodziło Ci o obiekty z przedwojennym rodowodem.
- - - - - -
Kilka wiadomości pozostawię sobie do trolowania w kolejnym wpisie :)
Pozdrawiam.
Co do dr Kowalewskiego to tak podejrzewałem - młody wiek, sanatorium przeciwgruźliczne. Swoją drogą to szybko osiągnął status dra, ale podejrzewam, że wtedy wyglądało to trochę inaczej.
UsuńJeśli chodzi o cerkwie to oczywiście chodziło mi o przedwojenne, natomiast dzięki za info odnośnie tych współczesnych :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń(usunąłem wpis sprzed kilku minut, za dużo było błędów)
OdpowiedzUsuńAutorem projektu cerkwi św. Michała Archanioła był Karl Grosser (1850 - 1918).
Znasz też jego inne projekty, co można sprawdzić w Wikipedii.
Autorka jego biografii, Marta Ostrowska-Bies (wyd. ATUT, Wrocław 2017) przypuszcza, że Grosserowi wskazano jako wzór zbudowaną rok wcześniej cerkiew w Bad Homburg
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cerkiew_Wszystkich_%C5%9Awi%C4%99tych_w_Bad_Homburg_vor_der_H%C3%B6he
Podobieństwo jest:
https://de.wikipedia.org/wiki/Russische_Kapelle_(Bad_Homburg)#/media/Datei:Bad_Homburg_Russische_Kapelle_2016-03-11-18-15-57.jpg
Może Bad Homburg, a może po prostu dość uniwersalny wzór z tamtego okresu? Jak się popatrzy na cerkwie rosyjskie budowane na przełomie XIX i XX wieku poza granicami Rosji to one wszystkie są do siebie podobne. Z drugiej strony jeśli Grosser wcześniej cerkwi nie projektował, to jakiś wzór musiał mieć.
UsuńNiesamowicie ciekawy post. Co prawda szwendałem się jakieś 20 lat temu, ale np. Sokołowsko wyglądało o niebo lepiej. I na mnie osobiście zabudowa sanatorium zrobiła niesamowite wrażenie. Dzięki za zachętę, ponieważ taki okres pozimowy chyba najlepiej się nadaje, by zobaczyć dolnośląskie klimaty :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
A mnie się zdaje, że te 15 lat temu Sokołowsko wyglądało dokładnie tak samo, może nawet trochę bardziej zaniedbane :P
UsuńPozdrowienia!