czwartek, 6 maja 2021

Góry Suche. Zapomniałem jak tam stromo!

Góry Suche (Javoří hory, Heidelgebirge, czasem też Dürre Gebirge) to wschodnia, najwyższa i chyba najciekawsza część Gór Kamiennych. Do tej pory byłem w nich tylko dwa razy. Po raz pierwszy kilkanaście lat temu w formie zupełnie dla mnie nietypowej, bo z wycieczką zorganizowaną przez koło PTTK. Na swoje usprawiedliwienie dodam, iż wtedy pracowała u nich znajoma, więc sądziłem, że będzie fajnie, tymczasem miałem za towarzystwo osoby jęczące ze zmęczenia po stu metrach, przewodniczka myliła szlaki piesze z rowerowymi, a w końcu skrócono trasę z powodu licznych obtarć. Po raz drugi pojechałem tam z kumplem w pochmurną, smutną jesień. Teraz nadszedł czas trzeciej próby, wreszcie mogłem wybrać się w tym roku samotnie. Analizowałem pogodę, która jak zwykle w moim przypadku miała być średnia, w końcu machnąłem na nią ręką i stwierdziłem, że co będzie, to będzie.

Po pokonaniu zaledwie 160 kilometrów parkuję przy kościele w Unisławiu Śląskim (Langwaltersdorf). Musiałem dobrze wybrać miejsce, żeby nie zająć kawałka łąki przeznaczonego dla samochodu księdza proboszcza (informowała o tym tabliczka przyczepiona do wbitego w ziemię patyka). Na razie jeszcze świeci słońce, lecz chmury już nadciągają.

Jakaś kobieta z pobliskiego domu głośno woła "dzień dobry". Odkrzykuję powitanie, ale okazuje się, że ona tylko gada z kimś przez telefon. No dobra, pora wskoczyć w górskie buty i ruszać.

Gdy zobaczyłem najbliższą górę, zakląłem bardzo szpetnie. Świetną sobie wybrałem trasę, od razu na samym początku ściana płaczu! Zdjęcie nie oddaje tego tak dokładnie, ale Stożek Wielki (Groß Storch Berg) to jest kaliber grubszej wagi!

 
I wtedy sobie przypomniałem, że w Górach Suchych praktycznie nie ma "normalnych" szczytów, na każdy musisz się wdrapać, nawet jeśli ich wysokość wcale nie jest duża.

Idę wzdłuż drogi krajowej i wypatruję odbicia na żółty szlak. Znaczki pojawiają się w końcu przy szosie, ale samego skrętu brak, podobnie jak na wcześniejszy zielony. Gdyby ktoś nie posiadał mapy (co możliwe) albo smartfona (mało prawdopodobne), to miałby problem. Ja na szczęście byłem szczęśliwym właścicielem opcji numer jeden, więc szlak znalazłem - z asfaltu należy przejść drewnianym mostkiem nad Ścinawką, minąć dwa domy i skręcić w prawo.


Widok z polanki na wiadukt nieaktywnej linii kolejowej z Wałbrzycha oraz dwa najbliższe szczyty po drugiej stronie doliny: Brzozówkę i Dzikowiec.


Szlak początkowo poprowadzony jest w stylu słowackim: prosto na pałę. Potem zaczynają się jakieś nieśmiałe zakosy.


Wierzchołek osiągam po pół godzinie wylewania siódmych potów. Na mapie zaznaczoną mam tu wieżę widokową, lecz ona (właściwie platforma widokowa) została rozebrana kilka lat temu. Z małej polany szczytowej panoramy są ograniczone przez drzewa, ale i tak ładne.



Na prawo od Dzikowca mamy Chełmiec w Górach Wałbrzyskich.


Pod szczytem wybudowano solidną wiatę. Była jeszcze druga przy Stożku Małym, ale spłonęła. Uznałem, że pora na przerwę; wyciągam i otwieram sobie piwo, przy okazji tnąc palec. Mam wrażenie, że ciągle słyszę jakieś głosy, ale nikogo nie ma.

W końcu pojawia się czteroosobowa grupa. Jeden facet rzucił na mnie okiem i stwierdził, że ognisko zrobią w innym miejscu. Hmm... Pora się zbierać.

Sądziłem, że podejście od strony Unisławia jest najbardziej strome, ale chyba się myliłem: szlak od Sokołowska to długa prosta z dużym nachyleniem i z tysiącami kamieni. Widząc gramolących się od dołu turystów aż zaczął mnie boleć kręgosłup. Na horyzoncie chmury złowieszczo kłębią się nad kolejnymi kopcami, które mnie dziś czekają - na każdy z osobna trzeba wysoko wejść i potem nisko zejść.

Z tej strony jest znacznie spokojniej, ale to już nie Góry Suche.

Od lewej: Bukowiec, następnie Krzywucha, dolina, Waligóra, Suchawa, Kostrzyna i Włostowa.


 
Z tej pozycji najwyższa wydaje się Suchawa albo Kostrzyna, lecz oczywiście jest nią położona w środku Waligóra.


Ze Stożka schodzę do Sokołowska (Görbersdorf), "śląskiego Davos". Choć po prawdzie to raczej Davos powinno być "szwajcarskim Görbersdorfem", gdyż dolnośląska miejscowość jako pierwsza na świecie stała się uzdrowiskiem leczącym gruźlików, a Szwajcarzy tylko się na niej wzorowali.


Początkowo chciałem napisać, iż Sokołowsko jest uroczo zaniedbane, ale może lepiej będzie brzmiało, iż czas się tutaj zatrzymał. Częściowo w epoce niemieckiej, a częściowo w Polsce Ludowej. Budynki wzniesione na przełomie XIX i XX wieku są w większości odrapane, brudne, ale nadal zachowały cząstki dawnego piękna.



Większości z nich nie grozi w najbliższym czasie zawalenie, wyjątek stanowi okazały gmach sanatorium doktora Hermanna Brehmera (założyciela uzdrowiska), późniejszego sanatorium "Grunwald". Obiekt spłonął w 2005 roku i na pierwszy rzut oka nic się w nim nie zmieniło od czasu mej wizyty sprzed kilkunastu laty.
 
 
We wschodniej części trwają jednak powolne prace remontowe - w odbudowanych pomieszczeniach ma się mieścić "Międzynarodowe Laboratorium Kultury i Archiwum twórczości Krzysztofa Kieślowskiego" (reżyser mieszkał w Sokołowsku jako dziecko).

 
Coś dla miłośników piwa i historii: reklama browaru Schultheiss-Patzenhofer, późniejszego Browaru Piastowskiego z Wrocławia.


Opuszczam główną ulicę i przez podmokłe pole przedostaję się do parku, w którym mijam Leśne Ruchadło, tfu, Leśne Źródło (Wald Quelle) z cytatami z Goethego.
 

Na końcu ulicy Parkowej stoi najmniej oczywisty zabytek Sokołowska - cerkiew Michała Archanioła. Architektura ta bynajmniej nie kojarzy się z Dolnym Śląskiem. 

Niewielką świątynię postawiono w 1901 roku dla kuracjuszy z Imperium Rosyjskiego. Pełniła swą rolę aż do lat 30. ubiegłego wieku, po wojnie o niej zapomniano tak dalece, że nie wiedział o jej istnieniu nawet kościół prawosławny. Używano jej jako kostnicy, a także jako domek letniskowy, wreszcie za demokracji odkupiono ją i ponownie konsekrowano w 1997 roku. Miejscowa parafia prawosławna liczy tylko kilka rodzin, lecz z tego co się orientuję jest to jedyna cerkiew na polskim Śląsku, która wzniesiona została oryginalnie w takim właśnie celu - wszystkie pozostałe to albo dawne kościoły innych wyznań albo przebudowane domy mieszkalne.



Nogi trochę odpoczęły, więc znowu można się zacząć wspinać. Wybieram szlak niebieski, pamiętam, że korzystałem z niego również w czasie wycieczki z PTTK-iem. Na początku jest łagodnie, docieram do ruin "zameczku" Friedensburg, romantycznego miejsca spotkań niemieckich kuracjuszy.



Potem czeka kolejna ściana płaczu. O ile na Stożek Wielki musiałem w ciągu kilometra zaliczyć prawie trzysta metrów podejścia, o tyle teraz mam trochę więcej metrów na nieco dłuższym odcinku.



Pierwszy szczyt nazywa się Włostowa (Hohe Gebirge). Wcześniej trafiam na skałki z samotnym drzewem, z których widać Karkonosze (Śnieżka oddalona jest o 35 kilometrów).




W drugą stronę całkiem bliski Ruprechtický Špičák (Ruppersdorfer Spitzberg) z wieżą telekomunikacyjną. Góra przedzielona jest granicą, lecz sam szczyt leży po stronie czeskiej.


Ostre zejście i trzecie dzisiejszego dnia ostre wejście, tym razem na Kostrzynę (Schirlich Koppel), z której są całkiem przyjemne widoki na dolinę, Stożek Wielki i inne spiczaste pagórki.




Gdy schodząc po kamieniach zobaczyłem następną, jeszcze wyższą Suchawę (Dürre Gebirge), to machnąłem na nią ręką i postanowiłem minąć ją leśną drogą, która wyprowadziła mnie do rozdroża pod Waligórą. Od pewnego czasu na szlaku zaczęło pojawiać się coraz więcej turystów, a na rozdrożu była ich całkiem spora grupa oraz ładna wiata w stylu "skandynawskim", jedna z kilku tego typu w tej okolicy.


Od tej strony wejście na Waligórę (Heidelberg) ma łagodną postać. Natężenie ruchu turystycznego się zwiększa, spotykam nawet dość liczną grupę - prawdopodobnie jakiś kursantów, bo wszyscy udawali, że słuchają przewodnika w czerwonej kurtce i potakiwali mu.

Waligóra ma 936 metrów i jest to najwyższy punkt Gór Suchych, a także całych Gór Kamiennych. Kiedyś odsłonięta, dziś w całości pokryta lasem, zatem niewidokowa. Udaje mi się wykorzystać kilka sekund spokoju i sfotografować szczytowy słupek bez innych ludzi.


Zejście z niej to katorga - niby tylko sto dwadzieścia metrów w dół, ale... na niecałych trzystu metrach szlaku. To jedno z najbardziej stromych zejść w Sudetach z jakich korzystałem. Dodatkowo na trasie jest pełno błota, sypiących się kamieni, mokrych korzeni oraz resztek śniegu - kilka razy prawie się wyrąbałem.


Wypłaszczenie się przyjąłem z prawdziwą ulgą. Na dole stoją drewniane szlakowskazy; do niedawna pełno było takich w Górach Stołowych, ale wymieniono je na nowsze, już nie takie ładne. Duża tablica informuje o "Parku Krajobrazowym Sudetów Wałbrzyskich", choć takie pasmo jak "Sudety Wałbrzyskie" nie istnieje.


Przełęcz Trzech Dolin (Dreiwassertal) to największy węzeł szlaków całych Gór Kamiennych. W weekend mamy gwarancję spotkać tu tłumy ludzi, gdyż doprowadzono do niej asfaltową drogę, a kiedyś dojeżdżał nawet autobus miejski z Wałbrzycha (nie wiem, czy dalej kursuje). Na parkingu dziesiątki aut, dookoła setki osób, hałas. No cóż, spodziewałem się tego w sobotę. 

Obsługę miłośników gór oraz lansiarzy zapewnia schronisko "Andrzejówka" wybudowane w 1933 roku jako "Andreasbaude". Obok niego stoi rozpadający się budynek, który oryginalnie chyba był schroniskiem młodzieżowym.
 


"Andrzejówka" to ładny obiekt. W środku zachowało się sporo z oryginalnego wystroju, w tym piękne rzeźby autorstwa Hansa Brochenbergera, dolnośląskiego snycerza (jego "podpis" widnieje w prawym dolnym rogu).


Ludzie stoją w kolejce do bufetu, po czym karnie przenoszą się z konsumpcją na zewnątrz. Dobrze, że chociaż toalety działają, a nie tak, jak miałem w marcu na Markowych Szczawinach. Mnie jednak średnio się podoba jedzenie na wietrze, zwłaszcza, że wszystko do siedzenia pozajmowano, więc rozkładam się przy stoliku oficjalnie służącym do odkładania tac. Jak człowiek posilam się żurkiem i wypijam smaczne piwo rzemieślnicze (w dobrej cenie - 10 złotych w schronisku za produkt z małego browaru to tanio!), prawdopodobnie przy okazji nikogo nie zamordowałem podczas tej czynności.


Po opuszczeniu "Andrzejówki" przebijam się przez łąkę i podążam Głównym Szlakiem Sudeckim brzegiem doliny potoku Sokołowiec. Waligóra zostaje z tyłu.


Szlak jest pusty (spotykam tylko dwie osoby), ale biegnie inaczej niż się spodziewałem: wydaje mi się, że bardziej w dół, niż w górę. W pewnym momencie mijam żółtą tablicę ostrzegającą, iż znalazłem się w strefie rozrzutu odłamków. To mnie nie martwi, natomiast zauważam, że czerwone znaczki na drzewach stały się bardzo wyblakłe, nikt ich od dawna nie odnawiał (a wcześniej wyglądały na świeżo maźnięte farbą). Złażę do jakiejś przełęczy i postanawiam się wrócić. Oczywiście okazało się, że przebieg szlaku zmieniono, ale zaznaczono to w terenie dość kiepsko.

Widzę przestrzeń między drzewami i nagle odsłania się przede mną wielka dziura: kopalnia melafiru. W dole pracują koparki, w oddali szybują motolotnie.




Działalność kopalni budzi kontrowersje: postępuje degradacja sąsiednich gór, całodobowe hałasy przeszkadzały mieszkańcom (i zwierzętom), ciężki sprzęt niszczył drogi. Obszar wydobycia graniczy z parkiem krajobrazowym oraz Naturą 2000. Mimo to w 2016 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wydała zgodę na dalszą eksploatację.


Osiągam szczyt Bukowca (Buch Berg) lub - według innej mapy - jedynie rozwidlenie oznaczone pobliskim szczytem i skręcam na ścieżkę koloru niebieskiego. W jednym miejscu mam kolejną przebitkę na Unisław Śląski.


Tym razem podejście na Bukowiec było umiarkowanie strome, zejście znów jest ostrzejsze, choć nie aż tak jak w poprzednich przypadkach.

Mógłbym pomarudzić na pogodę: szósty raz jestem w tym roku w górach i ani razu nie miałem takiej aury, jakiej bym sobie życzył! Tym razem również dominowały chmury, ale na końcowych kilometrach słońce się trochę zrehabilitowało.



Bardzo ładna polana mijająca wzgórze Polna (Wolkenbrust) z widokami na Stożek Wielki.


 
Schodzenie do Unisławia to czysta przyjemność.




Na wschodnim skraju wioski stoi kościół ewangelicki z XVIII wieku. Obecnie to ruina, aż przykro patrzeć. Obok niego w lepszym stanie zachowała się pastorówka.




Za świątynią resztki cmentarza. Jedynie kilka grobów jest w takim stanie, iż można na nich coś przeczytać.



Inny bliski budynek to dawny browar. Eh, żeby teraz tak w co drugiej mieścinie warzono piwo...


Wędrówkę kończę przy aucie, czyli przy kościele katolickim. Ten jest oczywiście w miarę dobrze utrzymany.


Kręcę się jeszcze po cmentarzu. Nagrobków niemieckich zostało tylko parę, ułożone są pod murem. Jeden stary grób nie zmienił lokalizacji, ale on akurat napisy ma po polsku. Pochowano w nim doktora Kowalewskiego, urodzonego w Grodnie, a zmarłego w Görbersdorfie. Sokołowsko nie posiadało słowiańskiej nazwy, więc po wojnie musiano ją wymyślić, za patrona biorąc innego doktora - Alfreda Sokołowskiego.


Aby zakończenie wycieczki w pełni wypełnić wątkiem religijnym, to w drodze powrotnej zaglądam do nieodległej Rybnicy Leśnej (Reimswaldau). Głównym zabytkiem tej wioski jest drewniany kościół św. Jadwigi Śląskiej i towarzysząca mu dzwonnica bramna.

17 komentarzy:

  1. Oj, mocno polubiłem to pasmo. Miałem okazję polatać tam w czerwcu ubiegłego roku i mocno wypocić skórę na tamtejszych, ostrych podejściach. Ale warto było jak diabli. ;) Ogólnie Góry Kamienne mają fajne zróżnicowanie. Suche to duże różnice wysokości i ostre stoki, Krucze nieco zbliżone, choć bardziej kameralne i łatwiejsze, Pasmo Lesistej, już o nieco innym charakterze, gdzie pojawiają się rozleglejsze kulminacje, a Czarny Las- najmniej wyniosły i niewielki obszarowo, ale też słabo poznany, a przez to cichy i spokojny.

    No i jest oczywiście Sokołowsko...które uwielbiłem sobie już lata temu. Dla mnie jedna z tych sudeckich enklaw, gdzie czas zdecydowanie zatraca swój wymiar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krucze faktycznie są rzadziej odwiedzane, bo i spektakularności tam mniej. W Lesistej i Czarnym Lesie jeszcze nie byłem.

      Usuń
  2. Tereny znane i lubiane. Na mój gust popełniłeś klasykę Gór Kamiennych. Dawno tam nie byłem, bo wiaty na Rozdrożu pod Waligórą nie było podczas ostatniego mojego pobytu w tym rejonie. Pogoda poprawi się w połowie maja, bo mam ze dwa dni wolnego i wyjazd w planie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam tych wiat tyle teraz postawiano (kolejna jest chyba na szlaku z Andrzejówki do Sokołowska), że grzech byłoby ich nie wykorzystać :D

      Usuń
    2. Z "Andrzejówki" do Sokołowska mamy po drodze dwie wiaty. Jedna to typowy szałas (Chatka Marianka) na Rozdrożu pod Krzywuchą, dość wąska i pomału zdradzająca oznaki zużycia, oraz druga- typu skandynawskiego, nieco dalej, zaraz za mostkiem na Sokołowcu. Do zastosowań noclegowych zdecydowanie polecam tę drugą. :)

      Usuń
    3. W tej drugiej to nawet jakieś forumowe zloty chyba organizowano :)

      Usuń
  3. Pudelek, o ile jesteś zainteresowany spektakularnymi podejściami - godne uwagi jest podejście na Borową czarnym szlakiem z Przełęczy Koziej - to już Góry Wałbrzyskie. Jest bogato, można nosem zawadzić o glebę :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanotuję, jak wezmę ze sobą kogoś, kogo będę chciał przeczołgać po ziemi :D

      Usuń
  4. Znowu kawałek Dolnego Śląska, którego jeszcze nie widziałam. Niby taki mały kawałek świata, a tyle jest do dooglądania. Dziękuję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę uprzejmie :) Samemu mam tam jeszcze sporo do odkrycia :)

      Usuń
  5. Roman Kowalewski zmarł na gruźlicę. Był chirurgiem. Jest autorem "działu leczniczego" w przewodniku Hipolita Kieszczyńskiego: „Wiadomości o Zakładzie leczniczym D-ra Brehmera w Görbersdorfie w Szląsku pruskim” opublikowanym w Warszawie przez drukarnię Emila Skiwskiego, 1876)
    LINK:
    https://www.facebook.com/Korona-Soko%C5%82owska-1008321772518739/photos/a.3136984776319084/3139313029419592
    Są tam tez teksty dr. Brehmera i dr. Sokołowskiego; można przekartkować prawie cały przewodnik - części stron nie skopiowano.

    Dr Kowalewski wspominany jest TU:
    https://walbrzych.dlawas.info/historia/listy-ze-slaskich-wod-wspomnienia-z-gorbersdorf-sokolowska/cid,9912,a
    w akapicie zatytułowanym "1895".

    - - - - - -

    Co do uwagi o kościołach (zwłaszcza poewangelickich) przekonwertowanych na cerkwie, to na Dolnym Śląsku są co najmniej jeszcze dwie wybudowane od razu z takim przeznaczeniem:
    Cerkiew św. Wielkiej Męczennicy Paraskiewy w Samborzu, w gminie Kostomłoty - budowa w latach 2015-2018
    Cerkiew Zaśnięcia NMP w Legnicy - wybudowana w latach 1998-2007

    Oczywiście wiem, że chodziło Ci o obiekty z przedwojennym rodowodem.
    - - - - - -

    Kilka wiadomości pozostawię sobie do trolowania w kolejnym wpisie :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do dr Kowalewskiego to tak podejrzewałem - młody wiek, sanatorium przeciwgruźliczne. Swoją drogą to szybko osiągnął status dra, ale podejrzewam, że wtedy wyglądało to trochę inaczej.

      Jeśli chodzi o cerkwie to oczywiście chodziło mi o przedwojenne, natomiast dzięki za info odnośnie tych współczesnych :)

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. (usunąłem wpis sprzed kilku minut, za dużo było błędów)

    Autorem projektu cerkwi św. Michała Archanioła był Karl Grosser (1850 - 1918).
    Znasz też jego inne projekty, co można sprawdzić w Wikipedii.
    Autorka jego biografii, Marta Ostrowska-Bies (wyd. ATUT, Wrocław 2017) przypuszcza, że Grosserowi wskazano jako wzór zbudowaną rok wcześniej cerkiew w Bad Homburg
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Cerkiew_Wszystkich_%C5%9Awi%C4%99tych_w_Bad_Homburg_vor_der_H%C3%B6he

    Podobieństwo jest:
    https://de.wikipedia.org/wiki/Russische_Kapelle_(Bad_Homburg)#/media/Datei:Bad_Homburg_Russische_Kapelle_2016-03-11-18-15-57.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może Bad Homburg, a może po prostu dość uniwersalny wzór z tamtego okresu? Jak się popatrzy na cerkwie rosyjskie budowane na przełomie XIX i XX wieku poza granicami Rosji to one wszystkie są do siebie podobne. Z drugiej strony jeśli Grosser wcześniej cerkwi nie projektował, to jakiś wzór musiał mieć.

      Usuń
  8. Niesamowicie ciekawy post. Co prawda szwendałem się jakieś 20 lat temu, ale np. Sokołowsko wyglądało o niebo lepiej. I na mnie osobiście zabudowa sanatorium zrobiła niesamowite wrażenie. Dzięki za zachętę, ponieważ taki okres pozimowy chyba najlepiej się nadaje, by zobaczyć dolnośląskie klimaty :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się zdaje, że te 15 lat temu Sokołowsko wyglądało dokładnie tak samo, może nawet trochę bardziej zaniedbane :P

      Pozdrowienia!

      Usuń