środa, 17 grudnia 2025

Jarmark bożonarodzeniowy w Ústí nad Labem

W roku 2025 postanowiliśmy odwiedzić jarmark bożonarodzeniowy Ústí nad Labem. Nietypowo i nieco ryzykownie. Ústí (zwane po polsku Ujściem nad Łabą, a po niemiecku Aussig an der Elbe) nie jest zbyt popularne wśród turystów, zarówno zagranicznych, jak i nawet czeskich. Ba, można napisać, że w ogóle nie jest popularne, w przewodnikach poświęcone mu jest zazwyczaj maksymalnie kilka zdań. Taka sytuacja rodzi plusy i minusy: z jednej strony nie będziemy się musieć przebijać przez tłumy ludzi, z drugiej impreza może okazać się mała i po prostu słaba (jak kiedyś w Libercu). Ze zdjęć dostępnych w internecie wynikało, że rzeczywiście nie ma co liczyć na jakiejś fajerwerki, ale w sumie do szczęścia nie potrzeba aż tak wiele: wystarczy, aby były grzańce, jakieś jedzenie, przyzwoite ceny i występy, przy których można spędzić miło czas. A to wszystko Ústí mogło zaoferować.



Jarmark odbywa się na jednym z głównym placów miasta: Lidické náměstí można wręcz uznać za rezerwowy rynek (ten główny przecina droga i ma pochyłą nawierzchnię, więc pewnie z tego powodu się nie nadawał). Otoczony jest głównie socrealistyczną zabudową, wyjątkiem jest zachodnia strona, gdzie stoi neobarokowy teatr. Ogólnie całość nie wygląda źle i nawet się ze sobą komponuje.



Lidické náměstí też ma swoje minusy - na przykład klomby przeszkadzające w poruszaniu się pomiędzy jednym rzędem stanowisk.



Tak jak się spodziewaliśmy - to nie była impreza taka, jaką organizuje się w najbardziej popularnych czeskich miastach. Naliczyłem około dwudziestu budek. Mało? Okazało się, że wystarczyło. Od razu napiszę, że do popołudnia była tam pustawo i wyglądało trochę smętnie. Po zmroku plac się zapełniał i od razu nabierał odpowiedniego klimatu. Mimo zwiększonej frekwencji bardzo rzadko tworzyły się kolejki do stanowisk, a jeśli już, to można je było minąć idąc w inne miejsce. Niemal zawsze obsługiwano od ręki. Oglądając relację z większych miast i widząc kłębiącą się tam ludzką masę, to w Ústí nawet najbardziej niecierpliwi ludzie nie mieliby powodów do narzekania!



Przez cały weekend nie spotkaliśmy ani jednego zagranicznego turysty, słyszeliśmy tylko czeski (ichniejsi Cyganie też zazwyczaj mówią po czesku). Nie było nawet Ukraińców, szok!


Mniej więcej połowę stoisk zajmowało jedzenie i picie. Podstawowy produkt, czyli svařák, kosztował 60-65 koron, zatem praktycznie tyle samo co rok temu w Ostrawie (która jest jednak znacznie większym miastem i popularnym wśród turystów) i trzy lata temu w Pardubicach. Występował w postaci klasycznej, z rumem, w wersji białej, o smaku jagodowym, wiśniowym (najlepszy według Teresy), truskawkowym i gruszkowym (podobno dziwny). W tej samej cenie można było skosztować kilka rodzajów miodu (ale 0,1 wielkości), nieco tańszy był grog. Droższe były kombinacje z różnymi dodatkami oraz aperol. Występował też grzaniec bezalkoholowy, nawet raz skosztowałem - taki przyjemny soczek 😏. O dziwo, nie spotkaliśmy napitków pod nazwą punč. Ogólnie można jednak napisać, że w przypadku alkoholi ceny zostały utrzymane i są średnio o połowę tańsze, niż na analogicznych jarmarkach w Polsce (60 koron to 10 złotych z groszami).



Aby kupić grzańca należało zaopatrzyć się w kelímek, czyli w oficjalny kubeczek, który miał różne wersje (przeźroczysty albo mniejsze, kolorowe). Pobierano za niego 50 koron kaucji i można było go zwrócić w dowolnym stoisku; nie był on jakiś szczególnie ładny, więc nie nadawał się na pamiątkę. Te przeźroczyste doskonale pokazywały, czy nalano nam odpowiednią ilość svařáka - niektóre stoiska nieco oszczędzały, inne lały ponad kreskę.


Zawód spotkał nas natomiast w przypadku gastronomii: w ogóle nie sprzedawano jedzenia na wagę, żadnych kartofelków, haluszkówšpekáček, czyli tego, czym zawsze się raczymy 😕. Na szczęście śmierć głodowa nam nie groziła: oferowano m.in. kilka rodzajów kiełbas, langosze oraz tradycyjne, grube bramboráky, ale tym razem cena była za sztukę i wynosiła 80 koron (trochę taniej niż przed rokiem w Ostrawie). Do kiełbas i bramboráka można było dowolnie dokładać sosy, chrzan, pikle czy papryczki i smakowały naprawdę świetnie.



Co jeszcze można było kupić? Oczywiście różne produkty na święta, ale tradycyjnie w takich miejscach są one dość drogie. Zabrakło natomiast częstych na jarmarkach sprzedawców kiełbas czy serów, najwyraźniej uznano, że mieszkańcy zaopatrzą się w te towary w sklepach. Nie dostrzegliśmy również góralskich kapci ani plastikowych karabinów.





Jeśli chodzi o odsłonę artystyczną, to załapaliśmy się na cztery koncerty. W piątek grał zespół o nazwie Midi Lidi - ponoć dość znany i posiada nawet swoje hasło na wikipedii. Tyle, że to głównie elektronika, zabawy z komputerem (choć mieli też i gitary i perkusję), a tekst polegał głównie na rzucaniu haseł. Mimo tego, a może właśnie dlatego, pod sceną było pełno ludzi i prawie wszyscy świetnie się bawili, a najbardziej wokalista 😏. Jego nadaktywność nie wyglądała na naturalną, a jedyny ochroniarz sprawiał wrażenie, że pilnuje bardziej jego, niż publiczności - i miał rację, bo przynajmniej raz śpiewający zaliczył na scenie glebę 😛.


W sobotę było już znacznie spokojniej. Najpierw pojawiła się orkiestra z Azjatką w składzie. Zagrali kilka kawałków, pogadali i poszli.


Następnie na scenie królowały klimaty znacznie bardziej rockowe, ale tłumów nie przyciągnęły - choć kiwało się kilkanaście osób, a znacznie więcej pokrzykiwało i klaskało spod zadaszonych stołów, to w porównaniu z piątkiem było trochę smutno. A szkoda, bo oba zespoły grały naprawdę fajnie, ale przy bierności widzów nawet nie było szans na bisa.




Z rzeczy praktycznych: za toaletę służyły cztery toi-toje, w tym jeden dla niepełnosprawnych. Kolejek do nich też nie było. Nie brakowało także koszy na śmieci, które były regularnie opróżniane. 
W niektórych stoiskach można było płacić kartą, w innych wywieszono odpowiednie kartki, że tylko gotówka.

Cała impreza była wyjątkowo spokojna: nie zanotowałem ani jednego aktu agresji czy awantury, poza niedzielnym południem, kiedy jeden pijany żul krzyczał coś w stronę budek z grzańcami, a potem straszył pewną panią swoim psem (właściwie to pani sama się straszyła, bo pies żula był całkiem grzeczny). Czasem między ludźmi przeszedł znudzony patrol strażników albo samotny policjant.


Między jarmarkiem a ratuszem ustawiono nieduże lodowisko - można było z niego skorzystać bezpłatnie, natomiast wypożyczenie łyżew kosztowało 70 koron.


Mniejsza wersja jarmarku odbywała się pod głównym kościołem Ústí - stało tam kilka stanowisk z jedzeniem i piciem. Zaraz obok znajduje się największa galeria handlowa miasta, gdzie - dla odmiany - toalety były płatne.


Przegląd cen (w nawiasie zaznaczyłem ceny z Ostrawy z 2024 roku):
* grzaniec - od 60 koron (od 55 koron),
* grzaniec z wkładką - 90-95 koron (od 70-80 koron),
* grzany aperol - 95 koron (85 koron),
* grzaniec bezalkoholowy - 50 koron (50 koron),
* grog - 50 koron,
* herbata - 30 koron,
* gorąca czekolada - 40 koron,
* kawa - od 40 koron,


* mini donuty - 80 - 140 koron,
trdelník - od 100 koron (100 koron),
* langosz - od 130 koron (od 150 koron),
* zupa - 50/80 koron,
* kiełbasa z grilla, dość duża - 130 koron (120 koron),
bramboráky - 80 koron, pod kościołem mniejsze za 40 koron (od 90-100 koron),
* gotowana kukurydza - 60 koron.




Patrząc ogólnie na ceny, to widać, że w większości przypadków jest nieco drożej niż przed rokiem, ale bez tragedii.

Podsumowując: jarmark bożonarodzeniowy w Ústí nad Labem to propozycja dla osób, które nie lubią tłumów, a zwłaszcza zagranicznych turystów, a dla odmiany lubią, gdy otaczają ich głównie miejscowi. Jeśli komuś nie przeszkadza stosunkowo niewielka ilość budek, bo i tak znajdzie coś dla siebie, to powinien być zadowolony. Nie powinien również łapać się za głowy sięgając do portfela, bo ceny nadal są dość przyzwoite porównując z sąsiednimi krajami. Jeśli zaś ktoś woli znacznie większą imprezę z międzynarodowym towarzystwem, to musi wybrać się do bardziej znanych miejscowości.



-----

* Najszybsza trasa dojazdowa z centralnych części Śląska prowadzi przez... Niemcy, a przynajmniej tak pokazują internetowe mapy. W rzeczywistości z powodu kontroli na granicy - głównie na autostradach - czas ten może nie być aż tak atrakcyjny. My jechaliśmy przez Bogatynię i Hrádek nad Nisou. Pomijając mgły to jechało się przyjemnie, zwłaszcza końcowe 20 kilometrów nad Łabą jest bardzo ładne dla oka.
* Ústí nad Labem to również wielki węzeł kolejowy - główny dworzec oddalony jest o kilkaset metrów od jarmarku.
* Parkowanie w centrum - i nie tylko - oczywiście jest płatne, często również w niedzielę. Najwięcej informacji na ten temat znajdziemy - a jakże - na fejsie: https://www.facebook.com/parkingusti/?locale=cs_CZ. My zostawiliśmy samochód na wielkim parkingu za Łabą, w dzielnicy Střekov. To tymczasowy parking uruchomiony z racji przebudowy mostu, ale ceny ma świetne: 20 koron za dwie doby 😛. Niestety, w innych miejscach nie jest już tak tanio.
* Po centrum najlepiej poruszać się piechotą, choć komunikacja publiczna jest dobrze rozbudowana.
* Wszystkie najważniejsze informacje i program: https://www.usteckevanoce.cz/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz