W listopadzie zima zrobiła falstart: nagle zaczął padać intensywnie śnieg i
pokrył wszystko i wszędzie białą warstwą. Po kilku dniach wysokie temperatury
całkowicie go stopiły i nie wrócił on prawie do końca roku. Mieliśmy z tatą
szczęście i udało nam się wstrzelić na te zimowe warunki: choć zabrakło
słońca, to dobrze było poczuć trochę zimowej aury.
Nie kombinowaliśmy za bardzo z miejscem wyjazdu i wybraliśmy
Filipkę w czeskim Beskidzie Śląskim, zwłaszcza, że podczas
ostatniej wizyty w 2023 roku warunki uniemożliwiły nam zrobienie zakładanej
trasy. Teraz nie powinno być takich problemów.
Auto zostawiamy, tak jak ostatnio, w Hrádku (Gródku). Parking przy
przystanku kolejowym był całkowicie zapełniony, więc ustawiamy się obok
boiska.
Cofamy się w stronę zielonego szlaku, ale
odbijamy w górę wcześniej na jedną z ulic prowadzących do gospodarstw. Po
wejściu do lasu zima robi się jeszcze bardziej urocza.
Mijamy pomnik Wincentego Witosa oraz budynek mieszkalno-religijny (mieści zbór
ewangelicki), z którego wychodzą dzieciaki z sankami.
Szlak biegnie przez małe osiedle opisane na mapie jako U Rykaly. Potem
musimy jeszcze przeciąć stok nieczynnego wyciągu orczykowego i po krótkim
podejściu dochodzimy do Chaty Hrádek. Zajęło nam to trzy kwadranse.
Chata to tak naprawdę duży dom, ale zawsze jest tu dość przyjemnie. Tym razem w
środku siedzi jakaś duża grupa i kobieta przy barze informuje, że na razie
do jedzenia mają tylko zupy.
- Wywar i kulajda.
Słyszałem to słowo wielokrotnie, ale nie miałem pojęcia co to jest!
- Nooo, w środku są grzyby i jajka... - tłumaczy babka.
- I koper... - dodaje pomagający jej dzieciak.
- Bierzemy!
Kulajda pochodzi z południowych Czech, więc pewnie dlatego nigdy do
tej pory jej nie jadłem. Zabielana zupa nieco przypomina mi śląski żur,
smakowała świetnie. Potem w ciągu miesiąca jeszcze dwukrotnie ją konsumowałem, ale najlepsza była tutaj.
W chacie zaczyna robić się tłoczno, bo przychodzą kolejni turyści z psami oraz
z obrażonymi dzieciakami, więc wracamy na śnieg. Tu ludzi nie ma prawie wcale,
za to spotykamy pierwszego bałwana 😏.
Na polanach gęstnieje mgła. Robimy sobie zdjęcie z faną obok kapliczki św.
Izydora, który ma dość mroczną postać.
W lesie mgła się zmniejsza, a nas zaczyna rozpierać energia 😏.
Po pół godzinie jesteśmy na polanach pod szczytem Filipki. Położone tu
małe osiedle administracyjnie należy do Nýdka.
Przez kilka sekund mam wrażenie, że na łąkach robi się jaśniej, jakby
przebijało słońce. Ale to złudzenie, niebo jest tak szczelnie zaciągnięcie, że
nie ma na to najmniejszej szansy.
Pod Filipką działa bufet, który jest popularnym celem weekendowych spacerów.
Ostatnio ledwo udało nam się skorzystać z jego oferty, bo godziny otwarcia
zależą od widzimisię właścicieli. Dziś, mimo ataku zimy, jest tu całkiem sporo
osób; ciekawe skąd przyszli, bo raczej nie tą samą ścieżką, co my.
Ceny mają dość wysokie i jakoś nigdy mi się tu specjalnie nie podobało, ale i
tak zamawiamy picie, a do jedzenia po nakládaným hermelínie.
Teraz zostało nam już tylko zdobycie najbliższego najwyższego szczytu,
czyli Loučki (Łączki). W 2023 roku nam się to nie udało, zatrzymały na
śnieżne zaspy, w listopadzie białego nie ma aż tak dużo, chociaż w niektórych miejscach
jest więcej nawiane. Na szlaku znów jesteśmy sami.
Wyżej ponownie pojawia się mgła. Na polanie szczytowej panuje absolutna cisza.
Loučka/Łączka zdobyta, ale dookoła gęste mleko. W 2023 roku musieliśmy z tego
miejsca zawrócić, bo przejście końcówki polany było niemożliwe. Za to tablicę
na szczycie było dobrze widzieć, dziś trzeba użyć pokrętła kontrastu na
aparacie.
Zejście w stronę Bystřicy (Bystrzycy) początkowo nie różni się aurą od
wejścia. Dopiero przy dwujęzycznych kapliczce powoli poszerza się pole
widzenia.
Przed nami przysiółek Paseky (Pasieki), kiedyś samodzielna miejscowość.
Drogi są tu strome i śliskie, dobrze, że założyliśmy raczki.
Mijamy wystawkę z darmowymi książkami. Niestety, jak zawsze są to publikacje
Świadków Jehowy, których nikt nie bierze.
W środku Pasiek znajduje się końcowy przystanek autobusu, który gramoli się tu
z dołu. Akurat przyjechał, jak przechodziliśmy, ale dzielnie rezygnujemy z
podwózki.
Im niżej, tym mniej śniegu, ale i tak sporo w porównaniu z resztą roku. Trochę
złapało się nawet tablicy obszaru zabudowanego.
Zdjęcie na szybko z faną, tym razem w lustrze 😏.
Niebo na horyzoncie zaczyna lekko zmieniać kolory, pewnie gdzieś daleko jest
nawet słońce.
Z Bystřicy wracamy do Hrádka wzdłuż torów. Czasem trzeba skorzystać
z mostku, gdzie pewne psy są tak chętne do zabawy, że nie chcą nas przepuścić.
Kościół ewangelicki w Hrádku - zbliża się msza, bo wokół niego parkują
kolejne samochody. Hrádek był kiedyś wioską w zdecydowanej większości
protestancką, tę religię przed wiekiem wyznało trzy czwarte ludności. Obecnie ewangelików jest około dziesięciu procent, co i tak jest niezłym wynikiem jak na Republikę
Czeską (ale to jednocześnie najbardziej polska gmina w państwie).
Przed szesnastą meldujemy się przy samochodzie. Dookoła szaleje traktor ze
spychaczem tworząc przy zapadającym zmroku zimową atmosferę. W ten
sposób zakończyliśmy pierwszą (i oby nie ostatnią) pętelkę w śnieżnym sezonie.








































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz