czwartek, 13 listopada 2025

Raduň - z wizytą u rodziny von Blücher

Raduň (po niemiecku prawie tak samo: Radun) to licząca nieco ponad tysiąc mieszkańców wioska w pobliżu Opawy. Jest to także kolejna siedziba arystokracji na czeskim Śląsku, którą postanowiliśmy odwiedzić. Tutejszy pałac położony jest zaledwie kilka kilometrów od kompleksu w Hradcu nad Moravicí, który zwiedzaliśmy rok temu, więc siłą rzeczy będziemy obie te dwie miejscowości porównywać.


Pierwsze wrażenie jest często najważniejsze i tutaj Raduň prezentuje się okazale: pałac wznosi się na wzgórzu i odbija się w wodach jeziora, a właściwie stawu. Bardzo fotogeniczny widok i nawet siatka z boiska nie przeszkadza. 


Po podejściu bliżej i okrążeniu budynku część czaru jednak pryska: trzy z czterech ścian to dość prosta sylwetka w stylu empire wzbogacona okrągłą wieżą.


Zanim zaczniemy zwiedzanie, to najpierw garść historii. Pierwotnie stała tu twierdza, na miejscu której w XVI wieku wzniesiono renesansową rezydencję, należącą do rodziny von Tworkau (Tvorkovský). Przez następne dwa i pół stulecia pałacowi wiodło się raz lepiej, raz gorzej, często zmieniali się właściciele, aż w końcu w końcu przeszła w ręce Larischów, rodu znanego ze Śląska Cieszyńskiego. Wtedy doszło do przebudowy, która nadała budynkowi wygląd w dużej mierze zachowany do dzisiaj.
W latach 30. XIX wieku pani z rodziny Larisch wyszła za pana z rodziny Blücher von Wahlstatt. Jej małżonek Gebhard (I) był wnukiem feldmarszałka Blüchera, jednego z najsłynniejszych pruskich dowódców i pogromcy Napoleona pod Waterloo, posiadał też dobra po pruskiej stronie Śląska. Od tego momentu pałac był nierozerwalnie związany z rodziną Blücherów aż do końca jego prywatnych dziejów. Gebhard (I) zmarł w Raduňu w 1875 roku, a majątek odziedziczył syn, też Gebhard (II). Ponieważ Gebhardów było u Blücherów wielu (imię to nosił słynny feldmarszałek), to pozwolę ich sobie numerować 😏. W czasie gospodarowania Gebharda (II) na przełomie wieków doszło do mniejszych przeróbek w bryle, większych w środku, wzniesiono też wieżę udającą średniowiecze. Podłączono telefon, zainstalowano oświetlenie gazowe oraz infrastrukturę wodno-kanalizacyjną.


Tymczasem wracamy do września 2025 roku i przechodzimy do etapu kupienia biletów. Rok temu w Hradcu zarezerwowałem je przez internet, ale zupełnie niepotrzebnie, bo na zwiedzanie z przewodnikiem poszło ledwie kilka osób. Wtedy jednak sporo turystów mogła wystraszyć niedawna powódź, tym razem zaś wokół pałacu kręci się cała masa ludzi. Dodatkowo jest nas ośmioro, więc próbuję ich popędzać do kasy, a nikomu się nie spieszy. Oczywiście okazało się, że nie ma już tylu wolnych miejsc, na szczęście kasjerka pokiwała głową i jakoś nas wcisnęła do najbliższej grupy 😊.
Wita nas młody, nieco zakręcony przewodnik. Czasem się zawiesza albo myli, ale ogólnie miło się go słucha. I od razu przyjemne zaskoczenie: zdjęcia można robić wszędzie, nie ma żadnych ograniczeń jak w Hradcu! Aparat momentalnie się ucieszył!

Najpierw wchodzimy wielkimi schodami na pierwsze piętro. Na ścianach wiszą ogromne portrety różnych znanych postaci, w tym francuskiej rodziny cesarskiej. Czyżby nawiązanie do wojen napoleońskich?
Potem zaczynają się pokoje. Pierwszy był poczekalnią, przyjmowano w nim interesantów, chcących odwiedzić książąt i hrabiów Blücher.


Kolejny to niewielki damski salon. Na stole, podobnie jak w poprzedniej sali, umieszczono listy. Na pierwszy rzut oka wyglądają na autentyczne, widać zamaszyste pisma: Herr Gebhard Bluecher. Są znaczki austriackie, węgierskie, brytyjskie, rumuńskie, nawet amerykańskie (poczta lotnicza to raczej okres międzywojenny). Na drugi rzut oka pachną produktem współczesnym ze znaczkami z drukarki.



Główna jadalnia. Na ścianie wielki obraz o tematyce militarnej. Być może spoglądanie na wyrzynających się żołnierzy zwiększało apetyt biesiadników.



A wracając do historii pałacu i rodziny: Gebhard Blücher (II) był człowiekiem bardzo płodnym, bo miał w sumie dziesięcioro dzieci - pięć z pierwszego i pięć z drugiego małżeństwa. Mogło to zwiastować kłopoty i rzeczywiście pojawiły się one w XX wieku. Nie potrafił się dogadać z najstarszym synem, Gebhardem (III), więc wydziedziczył go, pominął w testamencie drugiego (Gustava) i zapisał swe dobra, w tym Raduň, trzeciemu - Lotharowi (jedynemu z drugiego małżeństwa). I tutaj ciekawostka: śląscy Blücherowie od końca XIX wieku sporą część życia spędzali na Wyspach Brytyjskich, gdzie nabywali nowe majątki. W ogóle wielu niemieckich arystokratów czuło miętę do Wielkiej Brytanii, podobnie było z Lichnowskimi z sąsiedniego Hradca.
W czasie wojny światowej wywoływało to oczywiste komplikacje: Blücherowie, jako obywatele nieprzyjacielskiego państwa, byli z Wielkiej Brytanii deportowani. Powróćmy jednak do Lothara: za jego panowania pałac zyskał kolejne nowinki techniczne - oświetlenie gazowe zastąpiono elektrycznym, pojawiło się też centralne ogrzewanie. Rodzina dzieliła czas pomiędzy wyspę Guernsey, Czechosłowację i Niemcy (pałac w Krieblowitz, dziś Krobielowice), ale ten idylliczny czas przerwała śmierć Lothara w szwajcarskim sanatorium w 1928 roku - nie miał on wówczas jeszcze 40 lat. Wdowa musiała nieustannie procesować się z jego dwoma starszymi braćmi, a wcześniejsza reforma rolna w Czechosłowacji pożarła wiele ze śląskiego majątku. Wszyscy trzej synowie Lothara byli nieletni, dodatkowo urodzili się na Wyspach i nie posiadali czechosłowackiego, a być może i niemieckiego obywatelstwa. W takiej sytuacji w 1939 roku władze niemieckie przejęły raduňskie dobra pod swój zarząd i przekazali je Gustavovi (temu drugiemu pominiętemu w testamencie), a ten swojemu adoptowanemu synowi Kurtowi. Ale to nie koniec. W 1945 roku Gustav i Kurt uciekli przed Armią Czerwoną, więc Radun formalnie wrócił w ręce prawowitych właścicieli, a konkretnie Hugona, najstarszego z synów Lothara. Przyjechał on z Anglii wraz z matką aby odzyskać włości, lecz podobno wylądował w... piwnicy, zamknięty tam przez Sowietów. Wypuszczony po prośbach mieszkańców wioski toczył spory z władzą, ponownie go aresztowano i wreszcie w 1948 roku zmarł bezpotomnie jako młody człowiek. 
Następny w kolejce do tytułu i majątku był młodszy brat Nicolaus, lecz zginął w czasie wojny w brytyjskim mundurze. Pozostał najmłodszy Alexander, jednak po przejęciu władzy przez komunistów, w 1949 roku wraz z matką opuścił Czechosłowację i przeniósł się z powrotem na Wyspy. I to jednak nie ostateczny kres związków Blücherów z Raduňem, jeszcze o tym wspomnę.

Komuniści przeznaczyli dla pałacu rożne role: najpierw przekazano go Ministerstwu Rolnictwa, potem mieściło się tu przedszkole i szkoła podstawowa, urzędy, a nawet ośrodek zdrowia. Sukcesywnie niszczono kolejne pomieszczenia, znikało wyposażenie. Dopiero pod koniec lat 70. podjęto decyzję o renowacji wnętrz, a w 1984 udostępniono je turystom. Trzeba mieć zatem świadomość, że w pewnym stopniu oglądamy rekonstrukcję z użyciem przedmiotów, które z Blücherami nie miały nic wspólnego. Dotyczy to zwłaszcza mniejszych pomieszczeń, gdzie starano się przywrócić oryginalne kolory ścian i sufitów, ale nie było to możliwe w przypadku rozkradzionego wyposażenia. Przykładowo: podobno tylko obrazy przy głównych schodach wisiały tutaj przed wiekiem, cała reszta to kopie albo nowe zakupy.


Na pewno oryginalna jest tzw. Mała Biblioteka, choć dużą liczbę książek zniszczono po wojnie. Oprócz woluminów niemieckich znajdziemy tu sporo pozycji po włosku i po francusku, trochę po angielsku i jedną w języku czeskim.



Pierwszy odwiedzany pokój (poczekalnia) używany był za komuny jako sala ćwiczeń, więc z sufitu ściągnięto drogocenny żyrandol, który szybko się niszczył. Większość pozostałych pokoi służyła jako sale szkolne i przedszkolne. Na zdjęciu zrekonstruowany Czerwony Salon.


Eleganckie drewniane schody prowadzące na drugie piętro. A pod nimi sprzęty do czyszczenia sprzed stu lat, jeden produkcji amerykańskiej.



Wchodząc na górę mijamy toaletę umieszczoną w wieży. Przewodnik sugerował, że to właśnie chęć zainstalowania nowoczesnego kibelka była jednym z powodów wzniesienia tej konstrukcji 😏.


Centralny punkt drugiego piętra to Duża Biblioteka. Był to jednocześnie pokój roboczy gospodarza, zachowały się dwa okazałe biurka. W okresie komunizmu wykorzystywany jako miejsce rozmaitych ceremonii urzędniczych, w tym udzielanie ślubów, więc podejrzewam, iż wystrój też jest w dużej mierze oryginalny.

 

Bodajże jedyny kominek w zwiedzanych pomieszczeniach. Większość pokoi nie posiadało też pieców kaflowych, pałac rozgrzewał system grzewczy zlokalizowany w piwnicach. Rozgrzanie wnętrz do plus dwudziestu stopni, gdy na dworze panował siarczysty mróz, zajmowało średnio siedem godzin.


Na ścianie wisi portret feldmarszałka Blüchera, a za szkłem wypatrzyłem wspomnienia generała Ludendorffa (Meine Kriegserinnerungen), wydane w Berlinie w 1919 lub 1926 roku.



Z biblioteką sąsiadowały dwa pokoje głównego kamerdynera. Ten akurat posiadał własny kachlok.



Schodami w wieży schodzimy na parter. Mieściły się tu pokoje służby, w tym starszej damy dworu (zazwyczaj funkcję tę pełniła jakaś wdowa). Obok siebie mieszkały dwie guwernantki opiekujące się dziećmi - każda z nich znała inne języki obce, bo młodzi arystokraci musieli od małego uczyć się czterech języków.
Ciekawe, czy damska bielizna też ma ponad wiek?




Jedna z dziesięciu pałacowych łazienek i pokój dziecięcy.



Korytarz parteru trofeami myśliwskimi. Na jednym z poroży widnieje napis "Würbenthal". Czyżby Vrbno pod Pradědem? Tylko ten Hirschwald mi nie pasuje, bo to w Bawarii. A może to jakaś nazwa innego, lokalnego lasu?



Z tego poziomu można wyjść na wewnętrzny dziedziniec pałacu.


I na tym zakończyliśmy ponad godzinną wizytę w rezydencji Blücherów. Jakie odczucia? Wnętrza ładne, ale odniosłem wrażenie, że sąsiedzi z Hradca byli bogatsi i ich pałac robił większe wrażenie. No, ale Lichnowscy pełnili ważniejsze funkcje i być może dlatego ich rezydencja musiała bardziej lśnić przed gośćmi. A może po prostu Raduň został bardziej ograbiony? Nie da się ukryć, że zwiedzanie obejmuje jedynie niewielką część pałacu, czy w pozostałych pokojach zachowało się coś interesującego czy stoją puste?


I jeszcze raz wrócimy do losu właścicieli pałacu: Alexander, ostatni tytularny pan na Radunu, zmarł w 1974 roku. Bezpotomnie, kończąc w ten sposób historię śląsko-angielskiej linii rodu Blücher von Wahlstatt, ale przepisał swój tytuł oraz roszczenia kuzynowi z niemieckiej linii. A ten, niejaki Nikolaus Blücher, po upadku komunizmu zjawił się w Czechosłowacji i zażądał zwrotu majątku. Sprawa była dość pogmatwana z wielu powodów. Śląscy Blücherowie uważali, że nie obejmują ich dekrety Benesza, bo nie byli Niemcami, ale Brytyjczykami, w dodatku prześladowanymi przez nazistów. Coś z tym musiało być na rzeczy, gdyż jeszcze dekadę po konfiskacie ich dóbr występowali w czechosłowackich księgach wieczystych jako właściciele. Z drugiej strony komuniści zapłacili Wielkiej Brytanii milionowe odszkodowanie za znacjonalizowane majątki obywateli brytyjskich. Ale z trzeciej strony Guernsey formalnie nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa, więc niekoniecznie mogło to dotyczyć przypadku Blücherów 😛. Kolejnym smaczkiem w tej sprawie był fakt, że Nicolaus niespodziewanie uzyskał na początku lat 90. obywatelstwo CSRF; takiego obywatelstwa nie miał - jak już wspominałem - Alexander. Przewodnik twierdził, że wnioski Nicolausa sądy odrzuciły z powodu zbyt dalekiego pokrewieństwa, lecz to prawdopodobnie kwestia obywatelstwa okazała się kluczowa. Przepisy przyjęte w Czechosłowacji po upadku komunizmu umożliwiały zwrot majątków skonfiskowanych własnym obywatelom, a Blücherowie w latach 40. nimi nie byli. 


Obchodzimy pałac dookoła przyglądając się z zewnątrz murom oraz wieży.



Warto też się przejść po najbliższej okolicy: pałac otacza park w stylu angielskim, dość zadbany, choć miejscami trawa wyglądała na zmęczoną.



Zabytkowy spichlerz z XVIII wieku po kompleksowym remoncie służy jako punkt obsługi turystów, kasa biletowa, kawiarnia i toaleta, w środku jest także darmowa wystawa o dziejach pałacu.


W znacznie gorszym stanie są zabudowania folwarku, a konkretnie owczarni. Rok budowy: 1841.



Klasycystyczna oranżeria. Wstęp do niej wymaga zakupienia dodatkowego biletu - ledwo przeszedłem furtkę, aby zrobić zdjęcia, a już podbiegła bileterka.


Między owczarnią a oranżerią jest inny folwarczny budynek, częściowo zamieszkały. Być może kiedyś kwaterowali w nim zarządcy i pracownicy książęcych dóbr.


Główną atrakcją miejscowości jest pałac, ale nie zaszkodzi pokręcić się trochę po samej wiosce. W centrum stoi gotycko-renesansowy kościół Najświętszej Trójcy.



Nagrobki na cmentarzu są wyłącznie po czesku, bo i w przeszłości była to głównie miejscowość czeskojęzyczna. Nazwiska jednak, jak to często u Czechów, bywają typowo germańskie.



Pomnik amerykańskich lotników. W sierpniu 1944 roku bombowiec USAF wracał z misji znad Heydebrecku (Kędzierzyna), miał problemy z silnikami i w okolicy dorwały go dwa niemieckie myśliwce. Czterech Amerykanów zginęło, jeden zaginął, pięciu po skoku na spadochronach dostało się do niewoli. Dwóch pochowano w Raduňu przy kościele, lecz po wojnie ich ciała przeniesiono do ojczyzny.


Pomnik poległych mieszkańców w obu wojnach.


Przy głównej ulicy stoi kilka kapliczek - na zdjęciu pochodząca z końca XIX wieku, postawiona przez kowala przed jego domem. Na lewo widać fragment dawnej pałacowej pralni, przebudowanej za komuny na mieszkania.


Jedyny sklep w sobotnie popołudnie już zamknięty, a w tle mała remiza strażacka.


-----

Informacja praktyczne:
* jak większość czeskich pałaców Raduň nie działa przez cały rok. Główny sezon turystyczny trwa od maja do września i wtedy turyści mogą zwiedzać go codziennie oprócz poniedziałków. W kwietniu i w październiku wizyty możliwe są jedynie w weekendy. W pozostałych miesiącach obiekt jest zamknięty, choć zdarzają się specjalne okazje, np. w święta. 
* bilety można kupować w kasie (spichlerz) oraz przez internet. Zalecana jest wcześniejsza rezerwacja i w naszym przypadku rzeczywiście był problem, bo grupa może teoretycznie składać się z maksymalnie 25 osób. W tygodniu raczej nie powinno być tłumów. Płatność w kasie możliwa jest gotówką i kartą.
* wszelkie dokładne informacje o aktualnych trasach zwiedzania i cenach znajdziemy na oficjalnej stronie.
* wstęp do parku nie jest w żaden sposób ograniczony.
* oficjalny parking znajduje się przy południowym wejściu do parku i jest płatny: w 2025 roku kosztował 20 koron za dzień. Płacić można monetami w automacie. W weekendy może braknąć tu miejsca. Alternatywą są stanowiska parkingowe w wiosce: my zostawiliśmy samochód pod pocztą, legalnie i darmowo.
* dojazd samochodem jest prosty. Od strony czarnego Śląska prowadzi autostrada A1, która u Czechów zmienia się w D1. Odcinek wokół Ostrawy jest bezpłatny, zjeżdżamy z niej na drogę nr 11 i kierujemy się na Opawę. Z obwodnicy Opawy (nr 57) do Raduňa biegnie droga 464. Z 11-tki można też skręcić wcześniej w Komárovie i przebyć kilka kilometrów boczną, nienumerowaną drogą. Inne trasy prowadzące do Opawy i Raduňa prowadzą z Prudnika przez Karniów (Krnov), z Kędzierzyna-Koźla przez Głubczyce i z Raciborza.
* w Raduňu nie ma stacji kolejowej, najbliższe znajdują się w Komárovie i Hradcu.
* w wiosce działa jeden sklep oraz co najmniej dwa lokale gastronomiczne.


4 komentarze:

  1. Zupełnie zapomniałem, jak wyglądają wnętrza tego zamku. Tak to jest, jak nie można robić zdjęć. Teraz chyba już można, więc może zrobimy powtórkę. Lubię takie stare wnętrza, nawet jeśli ich wystrój tylko nawiązuje do czasów przedwojennych.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy pałac sobie sam ustala przepisy odnośnie zdjęć, choć niby ten i Hradec podlegają pod ten sam urząd. Ale w Hradcu kicha, a tutaj bez ograniczeń!
      Pozdrowienia!

      Usuń
  2. O Armenii pisałam swego czasu, że "chaczkarów jak mrówków", w Czechach można tak napisać o pałacach ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Śląsku, zwłaszcza Dolnym, też, tylko co z tego, skoro ogromna większość zniszczona, a te, co się ostały, zazwyczaj niedostępne...

      Usuń