Raduň (po niemiecku prawie tak samo: Radun) to licząca nieco ponad tysiąc
mieszkańców wioska w pobliżu Opawy. Jest to także kolejna siedziba
arystokracji na czeskim Śląsku, którą postanowiliśmy odwiedzić. Tutejszy pałac
położony jest zaledwie kilka kilometrów od kompleksu w Hradcu nad
Moravicí, który zwiedzaliśmy rok temu, więc siłą rzeczy będziemy obie te dwie
miejscowości porównywać.
Pierwsze wrażenie jest często najważniejsze i tutaj Raduň prezentuje się
okazale: pałac wznosi się na wzgórzu i odbija się w wodach jeziora, a
właściwie stawu. Bardzo fotogeniczny widok i nawet siatka z boiska nie
przeszkadza.
Po podejściu bliżej i okrążeniu budynku część czaru jednak pryska: trzy z
czterech ścian to dość prosta sylwetka w stylu empire wzbogacona
okrągłą wieżą.
Zanim zaczniemy zwiedzanie, to najpierw garść historii. Pierwotnie stała tu
twierdza, na miejscu której w XVI wieku wzniesiono renesansową rezydencję,
należącą do rodziny von Tworkau (Tvorkovský). Przez następne dwa i pół
stulecia pałacowi wiodło się raz lepiej, raz gorzej, często zmieniali się
właściciele, aż w końcu w końcu przeszła w ręce Larischów, rodu znanego
ze Śląska Cieszyńskiego. Wtedy doszło do przebudowy, która nadała budynkowi
wygląd w dużej mierze zachowany do dzisiaj.
W latach 30. XIX wieku pani z rodziny Larisch wyszła za pana z rodziny
Blücher von Wahlstatt. Jej małżonek Gebhard (I) był wnukiem
feldmarszałka Blüchera, jednego z najsłynniejszych pruskich dowódców i
pogromcy Napoleona pod Waterloo, posiadał też dobra po pruskiej stronie Śląska. Od
tego momentu pałac był nierozerwalnie związany z rodziną Blücherów aż do końca jego
prywatnych dziejów. Gebhard (I) zmarł w Raduňu w 1875 roku, a majątek
odziedziczył syn, też Gebhard (II). Ponieważ Gebhardów było u Blücherów
wielu (imię to nosił słynny feldmarszałek), to pozwolę ich sobie numerować 😏.
W czasie gospodarowania Gebharda (II) na przełomie wieków doszło do mniejszych
przeróbek w bryle, większych w środku, wzniesiono też wieżę udającą
średniowiecze. Podłączono telefon, zainstalowano oświetlenie gazowe oraz
infrastrukturę wodno-kanalizacyjną.
Tymczasem wracamy do września 2025 roku i przechodzimy do etapu kupienia
biletów. Rok temu w Hradcu zarezerwowałem je przez internet, ale zupełnie
niepotrzebnie, bo na zwiedzanie z przewodnikiem poszło ledwie kilka osób.
Wtedy jednak sporo turystów mogła wystraszyć niedawna powódź, tym razem zaś
wokół pałacu kręci się cała masa ludzi. Dodatkowo jest nas ośmioro, więc
próbuję ich popędzać do kasy, a nikomu się nie spieszy. Oczywiście okazało
się, że nie ma już tylu wolnych miejsc, na szczęście kasjerka pokiwała głową i
jakoś nas wcisnęła do najbliższej grupy 😊.
Wita nas młody, nieco zakręcony przewodnik. Czasem się zawiesza albo myli, ale
ogólnie miło się go słucha. I od razu przyjemne zaskoczenie: zdjęcia można
robić wszędzie, nie ma żadnych ograniczeń jak w Hradcu! Aparat momentalnie się
ucieszył!
Najpierw wchodzimy wielkimi schodami na pierwsze piętro. Na ścianach wiszą
ogromne portrety różnych znanych postaci, w tym francuskiej rodziny
cesarskiej. Czyżby nawiązanie do wojen napoleońskich?
Potem zaczynają się pokoje. Pierwszy był poczekalnią, przyjmowano w nim
interesantów, chcących odwiedzić książąt i hrabiów Blücher.
Kolejny to niewielki damski salon. Na stole, podobnie jak w poprzedniej sali, umieszczono listy. Na pierwszy rzut oka wyglądają na autentyczne, widać zamaszyste pisma: Herr Gebhard Bluecher. Są znaczki austriackie, węgierskie, brytyjskie, rumuńskie, nawet amerykańskie (poczta lotnicza to raczej okres międzywojenny). Na drugi rzut oka pachną produktem współczesnym ze znaczkami z drukarki.
Główna jadalnia. Na ścianie wielki obraz o tematyce militarnej. Być może
spoglądanie na wyrzynających się żołnierzy zwiększało apetyt biesiadników.
A wracając do historii pałacu i rodziny: Gebhard Blücher (II) był człowiekiem
bardzo płodnym, bo miał w sumie dziesięcioro dzieci - pięć z pierwszego i pięć
z drugiego małżeństwa. Mogło to zwiastować kłopoty i rzeczywiście pojawiły się
one w XX wieku. Nie potrafił się dogadać z najstarszym synem, Gebhardem (III),
więc wydziedziczył go, pominął w testamencie drugiego (Gustava) i zapisał swe
dobra, w tym Raduň, trzeciemu - Lotharowi (jedynemu z drugiego małżeństwa). I
tutaj ciekawostka: śląscy Blücherowie od końca XIX wieku sporą część życia
spędzali na Wyspach Brytyjskich, gdzie nabywali nowe majątki. W ogóle wielu
niemieckich arystokratów czuło miętę do Wielkiej Brytanii, podobnie było
z Lichnowskimi z sąsiedniego Hradca.
W czasie wojny światowej wywoływało to oczywiste komplikacje: Blücherowie,
jako obywatele nieprzyjacielskiego państwa, byli z Wielkiej Brytanii
deportowani. Powróćmy jednak do Lothara: za jego panowania pałac zyskał kolejne
nowinki techniczne - oświetlenie gazowe zastąpiono elektrycznym, pojawiło się
też centralne ogrzewanie. Rodzina dzieliła czas pomiędzy wyspę Guernsey,
Czechosłowację i Niemcy (pałac w Krieblowitz, dziś Krobielowice), ale ten
idylliczny czas przerwała śmierć Lothara w szwajcarskim sanatorium w 1928 roku -
nie miał on wówczas jeszcze 40 lat. Wdowa musiała nieustannie procesować się z
jego dwoma starszymi braćmi, a wcześniejsza reforma rolna w Czechosłowacji
pożarła wiele ze śląskiego majątku. Wszyscy trzej synowie Lothara byli
nieletni, dodatkowo urodzili się na Wyspach i nie posiadali czechosłowackiego,
a być może i niemieckiego obywatelstwa. W takiej sytuacji w 1939 roku władze
niemieckie przejęły raduňskie dobra pod swój zarząd i przekazali je Gustavovi
(temu drugiemu pominiętemu w testamencie), a ten swojemu adoptowanemu synowi
Kurtowi. Ale to nie koniec. W 1945 roku Gustav i Kurt uciekli przed Armią
Czerwoną, więc Radun formalnie wrócił w ręce prawowitych właścicieli, a
konkretnie Hugona, najstarszego z synów Lothara. Przyjechał on z Anglii wraz z
matką aby odzyskać włości, lecz podobno wylądował w... piwnicy, zamknięty tam
przez Sowietów. Wypuszczony po prośbach mieszkańców wioski toczył spory z
władzą, ponownie go aresztowano i wreszcie w 1948 roku zmarł bezpotomnie jako
młody człowiek.
Następny w kolejce do tytułu i majątku był młodszy brat Nicolaus, lecz zginął
w czasie wojny w brytyjskim mundurze. Pozostał najmłodszy Alexander, jednak po
przejęciu władzy przez komunistów, w 1949 roku wraz z matką opuścił
Czechosłowację i przeniósł się z powrotem na Wyspy. I to jednak nie ostateczny
kres związków Blücherów z Raduňem, jeszcze o tym wspomnę.
Komuniści przeznaczyli dla pałacu rożne role: najpierw przekazano go
Ministerstwu Rolnictwa, potem mieściło się tu przedszkole i szkoła podstawowa,
urzędy, a nawet ośrodek zdrowia. Sukcesywnie niszczono kolejne pomieszczenia,
znikało wyposażenie. Dopiero pod koniec lat 70. podjęto decyzję o renowacji
wnętrz, a w 1984 udostępniono je turystom. Trzeba mieć zatem świadomość, że w
pewnym stopniu oglądamy rekonstrukcję z użyciem przedmiotów, które
z Blücherami nie miały nic wspólnego. Dotyczy to zwłaszcza mniejszych
pomieszczeń, gdzie starano się przywrócić oryginalne kolory ścian i sufitów,
ale nie było to możliwe w przypadku rozkradzionego wyposażenia. Przykładowo:
podobno tylko obrazy przy głównych schodach wisiały tutaj przed wiekiem, cała
reszta to kopie albo nowe zakupy.
Na pewno oryginalna jest tzw. Mała Biblioteka, choć dużą liczbę książek
zniszczono po wojnie. Oprócz woluminów niemieckich znajdziemy tu sporo pozycji
po włosku i po francusku, trochę po angielsku i jedną w języku czeskim.
Pierwszy odwiedzany pokój (poczekalnia) używany był za komuny jako sala
ćwiczeń, więc z sufitu ściągnięto drogocenny żyrandol, który szybko się
niszczył. Większość pozostałych pokoi służyła jako sale szkolne i
przedszkolne. Na zdjęciu zrekonstruowany Czerwony Salon.
Eleganckie drewniane schody prowadzące na drugie piętro. A pod nimi sprzęty do
czyszczenia sprzed stu lat, jeden produkcji amerykańskiej.
Wchodząc na górę mijamy toaletę umieszczoną w wieży. Przewodnik sugerował, że
to właśnie chęć zainstalowania nowoczesnego kibelka była jednym z powodów
wzniesienia tej konstrukcji 😏.
Centralny punkt drugiego piętra to Duża Biblioteka. Był to jednocześnie pokój
roboczy gospodarza, zachowały się dwa okazałe biurka. W okresie komunizmu
wykorzystywany jako miejsce rozmaitych ceremonii urzędniczych, w tym
udzielanie ślubów, więc podejrzewam, iż wystrój też jest w dużej mierze
oryginalny.
Bodajże jedyny kominek w zwiedzanych pomieszczeniach. Większość pokoi nie
posiadało też pieców kaflowych, pałac rozgrzewał system grzewczy
zlokalizowany w piwnicach. Rozgrzanie wnętrz do plus dwudziestu stopni, gdy
na dworze panował siarczysty mróz, zajmowało średnio siedem godzin.
Na ścianie wisi portret feldmarszałka Blüchera, a za szkłem wypatrzyłem
wspomnienia generała Ludendorffa (Meine Kriegserinnerungen), wydane w
Berlinie w 1919 lub 1926 roku.
Z biblioteką sąsiadowały dwa pokoje głównego kamerdynera. Ten akurat posiadał
własny kachlok.
Schodami w wieży schodzimy na parter. Mieściły się tu pokoje służby, w tym
starszej damy dworu (zazwyczaj funkcję tę pełniła jakaś wdowa). Obok siebie
mieszkały dwie guwernantki opiekujące się dziećmi - każda z nich znała inne
języki obce, bo młodzi arystokraci musieli od małego uczyć się czterech
języków.
Ciekawe, czy damska bielizna też ma ponad wiek?
Jedna z dziesięciu pałacowych łazienek i pokój dziecięcy.
Korytarz parteru trofeami myśliwskimi. Na jednym z poroży widnieje napis
"Würbenthal". Czyżby Vrbno pod Pradědem? Tylko ten Hirschwald mi nie
pasuje, bo to w Bawarii. A może to jakaś nazwa innego, lokalnego lasu?
Z tego poziomu można wyjść na wewnętrzny dziedziniec pałacu.
I na tym zakończyliśmy ponad godzinną wizytę w rezydencji Blücherów.
Jakie odczucia? Wnętrza ładne, ale odniosłem wrażenie, że sąsiedzi z Hradca
byli bogatsi i ich pałac robił większe wrażenie. No, ale Lichnowscy pełnili
ważniejsze funkcje i być może dlatego ich rezydencja musiała bardziej lśnić
przed gośćmi. A może po prostu Raduň został bardziej ograbiony? Nie da
się ukryć, że zwiedzanie obejmuje jedynie niewielką część pałacu, czy w
pozostałych pokojach zachowało się coś interesującego czy stoją puste?
I jeszcze raz wrócimy do losu właścicieli pałacu: Alexander, ostatni
tytularny pan na Radunu, zmarł w 1974 roku. Bezpotomnie, kończąc w ten sposób
historię śląsko-angielskiej linii rodu Blücher von Wahlstatt, ale przepisał
swój tytuł oraz roszczenia kuzynowi z niemieckiej linii. A ten, niejaki
Nikolaus Blücher, po upadku komunizmu zjawił się w Czechosłowacji i zażądał
zwrotu majątku. Sprawa była dość pogmatwana z wielu powodów. Śląscy
Blücherowie uważali, że nie obejmują ich dekrety Benesza, bo nie byli
Niemcami, ale Brytyjczykami, w dodatku prześladowanymi przez nazistów. Coś z
tym musiało być na rzeczy, gdyż jeszcze dekadę po konfiskacie ich dóbr
występowali w czechosłowackich księgach wieczystych jako właściciele. Z
drugiej strony komuniści zapłacili Wielkiej Brytanii milionowe odszkodowanie
za znacjonalizowane majątki obywateli brytyjskich. Ale z trzeciej strony
Guernsey formalnie nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa, więc
niekoniecznie mogło to dotyczyć przypadku Blücherów 😛. Kolejnym smaczkiem w
tej sprawie był fakt, że Nicolaus niespodziewanie uzyskał na początku lat 90.
obywatelstwo CSRF; takiego obywatelstwa nie miał - jak już wspominałem -
Alexander. Przewodnik twierdził, że wnioski Nicolausa sądy odrzuciły z powodu
zbyt dalekiego pokrewieństwa, lecz to prawdopodobnie kwestia obywatelstwa
okazała się kluczowa. Przepisy przyjęte w Czechosłowacji po upadku komunizmu
umożliwiały zwrot majątków skonfiskowanych własnym obywatelom, a Blücherowie w
latach 40. nimi nie byli.
Obchodzimy pałac dookoła przyglądając się z zewnątrz murom oraz wieży.
Warto też się przejść po najbliższej okolicy: pałac otacza park w stylu
angielskim, dość zadbany, choć miejscami trawa wyglądała na zmęczoną.
Zabytkowy spichlerz z XVIII wieku po kompleksowym remoncie służy jako punkt
obsługi turystów, kasa biletowa, kawiarnia i toaleta, w środku jest także
darmowa wystawa o dziejach pałacu.
W znacznie gorszym stanie są zabudowania folwarku, a konkretnie owczarni. Rok
budowy: 1841.
Klasycystyczna oranżeria. Wstęp do niej wymaga zakupienia dodatkowego biletu -
ledwo przeszedłem furtkę, aby zrobić zdjęcia, a już podbiegła bileterka.
Między owczarnią a oranżerią jest inny folwarczny budynek, częściowo
zamieszkały. Być może kiedyś kwaterowali w nim zarządcy i pracownicy książęcych dóbr.
Główną atrakcją miejscowości jest pałac, ale nie zaszkodzi pokręcić się trochę
po samej wiosce. W centrum stoi gotycko-renesansowy kościół Najświętszej
Trójcy.
Nagrobki na cmentarzu są wyłącznie po czesku, bo i w przeszłości była to
głównie miejscowość czeskojęzyczna. Nazwiska jednak, jak to często u Czechów,
bywają typowo germańskie.
Pomnik amerykańskich lotników. W sierpniu 1944 roku bombowiec USAF wracał z misji
znad Heydebrecku (Kędzierzyna), miał problemy z silnikami i w okolicy dorwały
go dwa niemieckie myśliwce. Czterech Amerykanów zginęło, jeden zaginął, pięciu po skoku
na spadochronach dostało się do niewoli. Dwóch pochowano w Raduňu przy kościele, lecz
po wojnie ich ciała przeniesiono do ojczyzny.
Pomnik poległych mieszkańców w obu wojnach.
Przy głównej ulicy stoi kilka kapliczek - na zdjęciu pochodząca z końca XIX
wieku, postawiona przez kowala przed jego domem. Na lewo widać
fragment dawnej pałacowej pralni, przebudowanej za komuny na mieszkania.
Jedyny sklep w sobotnie popołudnie już zamknięty, a w tle mała remiza
strażacka.
-----
Informacja praktyczne:
* jak większość czeskich pałaców Raduň nie działa przez cały rok. Główny
sezon turystyczny trwa od maja do września i wtedy turyści mogą zwiedzać go
codziennie oprócz poniedziałków. W kwietniu i w październiku wizyty możliwe są
jedynie w weekendy. W pozostałych miesiącach obiekt jest zamknięty, choć
zdarzają się specjalne okazje, np. w święta.
* bilety można kupować w kasie (spichlerz) oraz przez internet. Zalecana jest
wcześniejsza rezerwacja i w naszym przypadku rzeczywiście był problem, bo
grupa może teoretycznie składać się z maksymalnie 25 osób. W tygodniu raczej
nie powinno być tłumów. Płatność w kasie możliwa jest gotówką i kartą.
* wszelkie dokładne informacje o aktualnych trasach zwiedzania i cenach
znajdziemy na
oficjalnej stronie.
* wstęp do parku nie jest w żaden sposób ograniczony.
* oficjalny parking znajduje się przy południowym wejściu do parku i jest
płatny: w 2025 roku kosztował 20 koron za dzień. Płacić można monetami w
automacie. W weekendy może braknąć tu miejsca. Alternatywą są stanowiska parkingowe w wiosce: my zostawiliśmy samochód pod pocztą, legalnie i darmowo.
* dojazd samochodem jest prosty. Od strony czarnego Śląska prowadzi autostrada
A1, która u Czechów zmienia się w D1. Odcinek wokół Ostrawy jest bezpłatny,
zjeżdżamy z niej na drogę nr 11 i kierujemy się na Opawę. Z obwodnicy Opawy
(nr 57) do Raduňa biegnie droga 464. Z 11-tki można też skręcić wcześniej w Komárovie i przebyć kilka kilometrów boczną, nienumerowaną drogą. Inne
trasy prowadzące do Opawy i Raduňa prowadzą z Prudnika przez Karniów
(Krnov), z Kędzierzyna-Koźla przez Głubczyce i z Raciborza.
* w Raduňu nie ma stacji kolejowej, najbliższe znajdują się
w Komárovie i Hradcu.
* w wiosce działa jeden sklep oraz co najmniej dwa lokale gastronomiczne.



















































Zupełnie zapomniałem, jak wyglądają wnętrza tego zamku. Tak to jest, jak nie można robić zdjęć. Teraz chyba już można, więc może zrobimy powtórkę. Lubię takie stare wnętrza, nawet jeśli ich wystrój tylko nawiązuje do czasów przedwojennych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Każdy pałac sobie sam ustala przepisy odnośnie zdjęć, choć niby ten i Hradec podlegają pod ten sam urząd. Ale w Hradcu kicha, a tutaj bez ograniczeń!
UsuńPozdrowienia!
O Armenii pisałam swego czasu, że "chaczkarów jak mrówków", w Czechach można tak napisać o pałacach ;-)
OdpowiedzUsuńNa Śląsku, zwłaszcza Dolnym, też, tylko co z tego, skoro ogromna większość zniszczona, a te, co się ostały, zazwyczaj niedostępne...
Usuń