wtorek, 7 listopada 2017

Sierpniowy wyjazd na Bałkany i okolice - podsumowanie

Postanowiłem się zabawić w małe podsumowanie tegorocznego wyjazdu wakacyjnego na południe Europy.

Odwiedziliśmy 9 krajów. Niestety, nie było żadnego nowego, co zdarzyło się po raz pierwszy od prawie dziesięciu lat.


Były za to powroty: do Czarnogóry i Chorwacji po 5 latach, do Albanii i Macedonii po 3. Do Rumunii i Serbii po roku 😛.

Przez 16 dni przejechaliśmy w sumie 4788 kilometrów. Daje to 299 km na dzień, czyli dość sporo. Najdłuższy odcinek wypadł na sam koniec, kiedy to z Węgier wracaliśmy na Śląsk - 773 kilometry. Najkrótszy - bo zerowy - to trzy dni leniuchowania: nad Balatonem, jeziorem Szkoderskim oraz Ochrydzkim 😉. Średnie spalanie na koniec wyniosło teoretycznie 6,6 litra, ale bywały dni, że przekraczało 9 litrów.


Najniższym punktem naszej wyprawy było Morze Adriatyckie.


Najwyższym - przełęcz na Trasie Transfogaraskiej - 2042 metry.


Pogoda potrafiła być męcząca, ale głównie przez upały, które zdominowały pierwszy tydzień. Najcieplej było w dniu przejazdu z Serbii do Czarnogóry: 44 stopnie! To zdecydowanie nie jest temperatura dla normalnych Europejczyków. Odbijało się to także na przejrzystości powietrza i powodowało liczne pożary.


W drugim tygodniu częściowo się ochłodziło, czyli spadło poniżej 40 stopni. Najniższa temperatura to jedynie "dycha", która wyświetliła się już w czasie powrotu na Śląsk. Należy jednak uznać ją za wypadek przy pracy, natomiast po nocy kilka razy termometr pokazał 19 stopni.


Deszcz pojawił się jedynie czterokrotnie: wielka burza nad Balatonem, w nocy nad jeziorem Szkoderskim, na Wołoszczyźnie przed Curtea de Argeş oraz po opuszczeniu Nyírbátor.


Tradycyjnie nocowaliśmy głównie na kempingach w namiotach: 10 z 15 noclegów. Gdzie było najfajniej? Ciężko powiedzieć, nigdzie nie narzekaliśmy, może tylko w Nyírbátor na przedstawicieli województwa podkarpackiego. Chociaż w sumie jako numer 1 wybrałbym mały kemping na zadupiu w serbskiej Wojwodinie, niedaleko Dunaju.


Pięć razy spaliśmy pod dachem, z czego trzy na pewno nie były planowane: dwie noce w Czarnogórze oraz jedna w rumuńskim motelu, gdzie babka z recepcji zapewne orżnęła nas na cenie, a z sufitu kapała woda.


O ile chodzi o dwa noclegi nad jeziorem Ochrydzkim to liczyłem, że nie trzeba będzie rozstawiać namiotu, ale nie było to wcale pewne.


Najwięcej - czterokrotnie - nocowaliśmy na Węgrzech. Trzy noce wypadły w Serbii, po dwie w Czarnogórze, Albanii, Macedonii i Rumunii. Słowacja i Chorwacja jedynie tranzytowo.


Jeśli chodzi o zwiedzanie, to w sierpniu 2017 roku udało nam się dokładniej zobaczyć:
* 6 sztucznych zbiorników wodnych,
* 5 zapór,
* 3 porty,


* 10 pomników socjalistycznych,
* 19 pomników poległych (najwięcej - w Serbii i na Węgrzech - po 5),
* 2 pomniki holocaustu,


* 6 pałaców,
* 5 zamków,
* 5 twierdz,
* 3 pasma murów miejskich,


* odwiedziliśmy wnętrza 26 świątyń, w tym 16 prawosławnych, 7 katolickich i 3 ewangelickie,
* z zewnątrz przyjrzeliśmy się mniej lub bardziej szczegółowo 30 cerkwiom prawosławnym, 2 unickim, 16 meczetom, 14 katolickim kościołom, 9  ewangelickim i 1 synagodze,
* do tego 10 zabytkowych klasztorów, wszystkie z wyjątkiem jednego prawosławne,
* 2 mauzolea,


* 3 z odwiedzonych miejsc znajdują się na liście UNESCO,
* 3 razy natknęliśmy się na zabytki antyczne,


* 2 razy zawitaliśmy na targowisko,
* tyle samo widzieliśmy browarów (w sensie zakładów 😉).


Najciekawsze i najładniejsze miejsca? Też ciężko wskazać, ale spróbuję w kolejności kalendarzowej:
* widok na Dunaj i Serbię ze wzgórza nad chorwacką wioską Batina,


* droga przez góry nad czarnogórskie wybrzeże,


* twierdza w Szkodrze i panorama okolicy,


* zniszczona, ale bardzo widokowa droga SH6 z wybrzeża Albanii do granicy z Macedonią,


* cerkwie Curtea de Arges,


* wspominana już Trasa Transfogaraska,


* bazylika w Esztergomie i panorama z jej kopuły.


Największe rozczarowanie? Chyba czarnogórskie wybrzeże: niemiłosiernie zatłoczone, głośne, brudne i zakorkowane. Niby wiedziałem, czego się spodziewać, ale nie sądziłem, iż wygląda to aż tak.


Liczyłem też na ładne widoki w górach Lovćen, lecz w środku lata bywa z tym ciężko.

Często brakowało też czasu; niby młoda godzina, a tu wieczór coraz bliżej. Z tego (a czasem z innego) powodu paru punktów programu nie zdążyliśmy zrealizować: odpuściliśmy kilka ciekawych monastyrów w Serbii, nie zwiedziliśmy Budvy, nie znaleźliśmy drogi do ruin starożytnego miasta obok Podgoricy i do tureckiego mostu w okolicach Szkodry, także w Rumunii plany były ambitniejsze. Z powodu korków zrezygnowaliśmy z miasta Drobeta-Turnu Severin oraz planowanego wcześniej przejazdu wzdłuż granicy rumuńsko-węgierskiej.

Ogólne jednak to zobaczyło się dużo i bynajmniej nie narzekam! A najczęściej oglądamy widokiem był... Dunaj! Rzekę przekraczaliśmy pięciokrotnie, do tego kilka razy jechaliśmy wzdłuż jej brzegu.


Wszystkie wpisy z tej wyprawy można znaleźć w tej kategorii.

16 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie podróże, świetny, ale i też wymagający plan! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się udało być na Bałkanach 2 razy - lipiec/sierpień i potem październik (wycieczka szkolna ;) ). Czarnogórskie wybrzeże faktycznie - w 2015 (lipiec) podobało mi się tylko nad Boką Kotorską. Ale w październiku - pusto, nawet w Budwie. Super!

    Aha, też wracałem do większości krajów, w tym roku byłem tylko w jednym nowym państwie - w Bułgarii. W ogóle te Bałkany mają coś w sobie, że człowiek chce ciągle tam jeździć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W październiku to pewno hula tam wiatr :)

      Owszem, Bałkany ciągną, choć mam teraz ochotę na coś innego, jakiś inny kierunek. Czy się uda - to się okaże :)

      Usuń
  3. O tak, zgadzam sie z powyzszym :) Mialam przyjemnosc odwiedzic czarnogorskie wybrzeze nieco ponad tydzien temu i wrocilam zachwycona - pieknie i cieplo, a do tego pusto i tanio... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie probowalam, jestem wybitnie cieplolubna i dla mnie woda w Adriatyku to w lipcu w Chorwacji byla za zimna... :D

      Usuń
    2. A prognozy pokazywały, że nad Adriatykiem aż tak ciepło to nie jest ;) Ale faktycznie - 22 stopnie to jeszcze przyjemnie, choć już nie na kąpiel :)

      Usuń
    3. Woda w Chorwacji potrafi być zimna wbrew temu co reklamują ;) W porównaniu z Bałtykiem to zupa (choć w szwedzkim też mi się zdarzyło kąpać - horror :D), ale są przecież cieplejsze akweny :)

      Usuń
    4. No to już masochizm :D Nigdy bym w Szwecji nie weszła do morza ;) Za tak naprawdę ciepłą wodę uznałam dopiero na Karaibach - ja się mogę w zupie kąpać :D

      Usuń
    5. Kąpałem się na Olandii, przy Sztokholmie i już trochę bardziej na północ. Te dwie pierwsze kąpiele jeszcze były do przeżycia, trzecia na pięknej białej plaży na wyspie przy Sundsvall to był mocne przeżycie, temperatura taka, że plecy drętwiały :)

      Usuń
  4. No to pokonałeś o 270 km więcej ode mnie podczas swojego urlopu. Zaliczyłem 14 państw w tym aż sześć nowych, ale na moje podsumowanie przyjdzie pora za jakiś czas :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co porównywać :P Moje więcej kilometrów wynika z bardziej zygzakowatej trasy, Ty cisnąłeś bardziej prosto :)

      6 państw to nieźle, mój rekord roczny to chyba też 6, ale jeszcze w liceum, jak się nigdzie nie było. A z ostatnich lat tylko tylko 4 :P

      Usuń
  5. Fajne podsumowanie, urlop bardzo udany. Nie napisałeś o kosztach wyjazdu na osobę, jeśli to nie tajemnica, to ile Cię te wakacje koztowały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Około 2500 na łebka. Najwięcej chyba pochłonęła benzyna i opłaty drogowe (w okolicach 40%). Na pewno szłoby ściąć koszty noclegów, śpiąc na dziko tu i tam. Ale faktem jest, że sobie też nie żałowaliśmy, praktycznie codziennie stołowanie w restauracjach i tym podobnych.

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń