Jezioro Szkoderskie to największy zbiornik wodny na Bałkanach. Niebieska plama wody wśród gór i niedaleko Adriatyku. Większość jeziora (2/3) położona jest w Czarnogórze (Skadarsko jezero), reszta w Albanii (Liqueni i Shkodrës). I właśnie nad albańskim brzegiem chcemy zrobić sobie trochę przerwy podczas objazdówki tej część Europy.
Jako miejscówkę wybieramy kemping oddalony o jakieś 10 kilometrów na północ od Szkodry. Podobno jakiś czas temu został zaliczony do 10 najlepszych kempingów w Europie! Co za reklama! Tyle tylko, że to niekoniecznie na plus, oczami wyobraźni widzę tłumy chętnych do jego odwiedzenia, w końcu to może być must see.
Od głównej drogi prowadzi do niego kawałek szutru.
Podjeżdżamy pod zamkniętą bramę. To tu? Żadnej informacji, żadnego dzwonka. Stoimy i stoimy, już zaczynam cofać, gdy nagle brama się otwiera... Okazuje się, iż ów ośrodek tak dba o swoich klientów, że przez całą dobę pilnuje, aby nie było do niego "nieograniczonego" dostępu. Nawet w ciągu dnia musi cię dojrzeć albo usłyszeć ochroniarz, aby nacisnąć odpowiedni guzik. Piesi muszą się pofatygować osobiście w okolice recepcji aby poprosić o otwarcie okna na świat (co zdarza się rzadko, bo jedynym pieszym przez cały dzień byłem ja 😛).
Dla mnie to jakaś paranoja, bo nie sądzę, aby w okolicy panowała taka przestępczość albo hasali terroryści.
Teren kempingu jest spory, więc miejsca na nocleg raczej nie zabraknie. Sporo aut z polskimi blachami, obowiązkowo terenówki. Na bokach dumne napisy: "Albania trip". Ha 😆. Chociaż patrząc na pasażerkę to raczej był "Makijaż trip" 😉.
Można nocować także w takich domkach na drzewie oraz w wigwamach, lecz to już na dużo głębszą kieszeń.
Ale miało być o jeziorze! Kemping dysponuje własnym pomostem i chybotliwą platformą do kąpieli.
Na stałym lądzie przygotowano fragment plaży ze sztucznie wysypanym piaskiem, parasolami i leżakami. Kiczowato, ale fajnie 😃.
Po drugiej stronie jeziora Czarnogóra. Pasmo górskie widać tylko fragmentarycznie, reszta jest przysłonięta mgłą upałów oraz dymami pożarów.
W sobotę dzień lenia. Odpoczywa samochód, odpoczywamy my, odpoczywa Śliwka. Nawet zdecydowała się na krótką kąpiel słoneczną.
Do jeziora wskakujemy kilka razy. Woda jest bardzo ciepła, wręcz zupa.
Po co jednak tak długi pomost? Otóż w tym miejscu brzeg jest mulisty i grząski oraz oblepiony zieloną roślinnością. Nic strasznego, ale zapewne wielu nie chciałoby po nim chodzić.
Postawiam pospacerować w jedną i drugą stronę wzdłuż wody. Na lewo widać ślady po ognisku, jest też rodzinne obozowisko.
Potem ich miejsce zajmuje nowa rodzinka, która postanowiła oszczędzić na myjni i wypucować swój wóz w jeziorze 😑. A w tle sylwetka twierdzy Rozafa w Szkodrze.
Na prawo mniej ludzi, za to pojawiły się zwierzęta. Co prawda nie jest to żaden z 280 gatunków ptaków należących do fauny (podobno połowa ze wszystkich lotników obecnych w Europie), a tylko stado kóz. W krzakach świecą się śmieci, pozostawione chyba głównie przez pasterzy.
Relaks 😊.
Trochę mnie zdziwił brak tłumów na leżakach. Przecież w innych miejscach ludzie w zamian za taki mebel i parasol są w stanie dać się pokroić albo przynajmniej dać w gębę 😛.
W miarę upływu czas zaczyna wzmagać się wiatr, zwiększają się fale. Pomost coraz bardziej kołysze. W Czarnogórze pożary w górach także się nasilają. Przebiegające dzieciaki w różnych językach krzyczą o wężu grasującym w wodzie, lecz mnie nie chciał się objawić.
Przedstawiciel tubylców...
...i tubylcza waluta. W podróży najbardziej cenię euro, bo odpada mi szukanie kantorów, przeliczanie itp., ale miejscowe jednostki to zawsze przegląd lokalnej architektury i historii. Na banknocie 2000 leków przedstawiono Gentiusa, starożytnego króla Ilirów.
Kemping posiada własną restaurację. O dziwo, ceny są przyzwoite, a jedzenie smaczne. Na obiad zamawiamy meze - zestaw albańskich zakąsek. Niezłe, choć spodziewałem się większej ilości mięsa.
W okolicach popołudnia zaczyna mnie nosić. Czuję się tu jak w jakiejś specjalnej enklawie dla cudzoziemców, odgrodzony wysokim płotem i niemal zawsze zamkniętą bramą. Obsługa w biurze zdaje się traktować wszystkich jak niedorozwiniętych, czasem tłumacząc po kilka razy rzeczy oczywiste, a czasem oczywistych nie rozumiejąc - na przykład tego, że turysta chce posiadać także leki, a nie tylko euro...
W każdym razie wymyśliłem sobie, że opuszczę tę bezpieczną strefę i ruszę na niebezpieczną, groźną okolicę, gdzie na każdym rogu czają się Albańczycy 😉. Dziewczyny w recepcji były zdziwione, że komuś chce się łazić w takim upale, ale postawiłem na swoim i bramę mi otwarto.
Najbliższa wioska to Omaraj, oddalona o jakiś kwadrans drogi.
Segregacja.
Na horyzoncie widać wieżę kościoła, natomiast żadnych meczetów. Jak już pisałem ostatnio - ten region kraju zamieszkały jest głównie przez katolików.
Ciekawe co tu palili?
Wypasiony dom na chwastowisku.
Dochodzę do SH1 - głównego szlaku komunikacyjnego północnej Albanii. Zaczyna się na głównym przejściu Hani Hohit z Czarnogórą, następnie przez Szkodrę biegnie do Tirany. Zazwyczaj asfalt jest dobrej albo nawet bardzo dobrej jakości.
Naprzeciwko knajpa, którą wypatrzyłem podczas porannego "rekonesansu" biegowego 😉. Zajrzę tu za chwilę.
Przekraczam jednotorową linię kolejową, jedyną międzynarodową w Albanii, prowadzącą aż do Podgoricy. Otwarto ją w 1986 roku dla ruchu towarowego, ale przez kilkanaście lat nie funkcjonowała z powodu wojny w Jugosławii (choć przecież w Czarnogórze walki się nie toczyły!).
Jednym z powodów do ruszenia się z kempingu była też chęć zrobienia małych zakupów, bo zapasy piwa zaczęły mi się kończyć 😉. Niedaleko skrzyżowania stał nieduży market.
Spoglądam w stronę jeziora.
Z drugiej strony też góry: piękne i majestatyczne. Pasmo Dukagjin, wchodzące w skład Gór Północnoalbańskich, nazywanych przez Serbów i Czarnogórców Przeklętymi (Prokletije). Na krótkim odcinku zaczynają gwałtownie rosnąć aż do 1500 metrów n.p.m..
Na drodze duży ruch miesza się z pustkami. Tylko traktory kursują regularnie, obowiązkowo wszystkie w kolorze czerwonym.
Zaglądam do knajpy. Pani zza lady wita mnie z uśmiechem, zamawiam piwo. Zimne, nawet kufel wyjęty został z lodówki! Rozglądam się po lokalu... Na półce m.in. Soplica Orzechowa. Obok obrazek Matki Boskiej. Prawie jak w Polsce.
Siadam na zewnątrz obserwując okolicę. Jedyny minus to roje much lecące do browara (Nikšicko, Albańczycy niezbyt cenią swoje piwa). Wypuszczam też na chwilę Karolka na zewnątrz aby pooddychał.
Nagle słychać głośny hałas... Przez przejazd majestatycznie przewala się lokomotywa ciągnąca kilkadziesiąt wagonów w kierunku granicy. Zobaczyć albański pociąg to wyjątkowa gratka, biorąc pod uwagę długość torów w tym kraju.
Na fotce ČKD S200 produkowana przez kilkadziesiąt lat w Czechosłowacji. Eksportowano ją do wielu krajów, również do Albanii pod numerem T669 i jest jedynym typem lokomotywy, jaki posiada ichniejszy przewoźnik.
Pora wracać w kierunku kempingu i jeziora.
Aby nie wywoływać ochroniarza na teren obiektu przedostaję się przez plażę. Góry na drugim brzegu są teraz lepiej widoczne: zbiorowisko nadajników to jeszcze Albania. Granica z Czarnogórą biegnie gdzieś w prawej części zdjęcia.
Udaje mi się jeszcze zdążyć na zachód słońca.
Dobrze czasami zrobić sobie dzień lenia i trochę zresetować organizm 😊.
Jako miejscówkę wybieramy kemping oddalony o jakieś 10 kilometrów na północ od Szkodry. Podobno jakiś czas temu został zaliczony do 10 najlepszych kempingów w Europie! Co za reklama! Tyle tylko, że to niekoniecznie na plus, oczami wyobraźni widzę tłumy chętnych do jego odwiedzenia, w końcu to może być must see.
Od głównej drogi prowadzi do niego kawałek szutru.
Podjeżdżamy pod zamkniętą bramę. To tu? Żadnej informacji, żadnego dzwonka. Stoimy i stoimy, już zaczynam cofać, gdy nagle brama się otwiera... Okazuje się, iż ów ośrodek tak dba o swoich klientów, że przez całą dobę pilnuje, aby nie było do niego "nieograniczonego" dostępu. Nawet w ciągu dnia musi cię dojrzeć albo usłyszeć ochroniarz, aby nacisnąć odpowiedni guzik. Piesi muszą się pofatygować osobiście w okolice recepcji aby poprosić o otwarcie okna na świat (co zdarza się rzadko, bo jedynym pieszym przez cały dzień byłem ja 😛).
Dla mnie to jakaś paranoja, bo nie sądzę, aby w okolicy panowała taka przestępczość albo hasali terroryści.
Teren kempingu jest spory, więc miejsca na nocleg raczej nie zabraknie. Sporo aut z polskimi blachami, obowiązkowo terenówki. Na bokach dumne napisy: "Albania trip". Ha 😆. Chociaż patrząc na pasażerkę to raczej był "Makijaż trip" 😉.
Można nocować także w takich domkach na drzewie oraz w wigwamach, lecz to już na dużo głębszą kieszeń.
Ale miało być o jeziorze! Kemping dysponuje własnym pomostem i chybotliwą platformą do kąpieli.
Na stałym lądzie przygotowano fragment plaży ze sztucznie wysypanym piaskiem, parasolami i leżakami. Kiczowato, ale fajnie 😃.
Po drugiej stronie jeziora Czarnogóra. Pasmo górskie widać tylko fragmentarycznie, reszta jest przysłonięta mgłą upałów oraz dymami pożarów.
W sobotę dzień lenia. Odpoczywa samochód, odpoczywamy my, odpoczywa Śliwka. Nawet zdecydowała się na krótką kąpiel słoneczną.
Do jeziora wskakujemy kilka razy. Woda jest bardzo ciepła, wręcz zupa.
Po co jednak tak długi pomost? Otóż w tym miejscu brzeg jest mulisty i grząski oraz oblepiony zieloną roślinnością. Nic strasznego, ale zapewne wielu nie chciałoby po nim chodzić.
Postawiam pospacerować w jedną i drugą stronę wzdłuż wody. Na lewo widać ślady po ognisku, jest też rodzinne obozowisko.
Potem ich miejsce zajmuje nowa rodzinka, która postanowiła oszczędzić na myjni i wypucować swój wóz w jeziorze 😑. A w tle sylwetka twierdzy Rozafa w Szkodrze.
Na prawo mniej ludzi, za to pojawiły się zwierzęta. Co prawda nie jest to żaden z 280 gatunków ptaków należących do fauny (podobno połowa ze wszystkich lotników obecnych w Europie), a tylko stado kóz. W krzakach świecą się śmieci, pozostawione chyba głównie przez pasterzy.
Relaks 😊.
Trochę mnie zdziwił brak tłumów na leżakach. Przecież w innych miejscach ludzie w zamian za taki mebel i parasol są w stanie dać się pokroić albo przynajmniej dać w gębę 😛.
W miarę upływu czas zaczyna wzmagać się wiatr, zwiększają się fale. Pomost coraz bardziej kołysze. W Czarnogórze pożary w górach także się nasilają. Przebiegające dzieciaki w różnych językach krzyczą o wężu grasującym w wodzie, lecz mnie nie chciał się objawić.
Przedstawiciel tubylców...
...i tubylcza waluta. W podróży najbardziej cenię euro, bo odpada mi szukanie kantorów, przeliczanie itp., ale miejscowe jednostki to zawsze przegląd lokalnej architektury i historii. Na banknocie 2000 leków przedstawiono Gentiusa, starożytnego króla Ilirów.
Kemping posiada własną restaurację. O dziwo, ceny są przyzwoite, a jedzenie smaczne. Na obiad zamawiamy meze - zestaw albańskich zakąsek. Niezłe, choć spodziewałem się większej ilości mięsa.
W okolicach popołudnia zaczyna mnie nosić. Czuję się tu jak w jakiejś specjalnej enklawie dla cudzoziemców, odgrodzony wysokim płotem i niemal zawsze zamkniętą bramą. Obsługa w biurze zdaje się traktować wszystkich jak niedorozwiniętych, czasem tłumacząc po kilka razy rzeczy oczywiste, a czasem oczywistych nie rozumiejąc - na przykład tego, że turysta chce posiadać także leki, a nie tylko euro...
W każdym razie wymyśliłem sobie, że opuszczę tę bezpieczną strefę i ruszę na niebezpieczną, groźną okolicę, gdzie na każdym rogu czają się Albańczycy 😉. Dziewczyny w recepcji były zdziwione, że komuś chce się łazić w takim upale, ale postawiłem na swoim i bramę mi otwarto.
Najbliższa wioska to Omaraj, oddalona o jakiś kwadrans drogi.
Segregacja.
Na horyzoncie widać wieżę kościoła, natomiast żadnych meczetów. Jak już pisałem ostatnio - ten region kraju zamieszkały jest głównie przez katolików.
Ciekawe co tu palili?
Wypasiony dom na chwastowisku.
Dochodzę do SH1 - głównego szlaku komunikacyjnego północnej Albanii. Zaczyna się na głównym przejściu Hani Hohit z Czarnogórą, następnie przez Szkodrę biegnie do Tirany. Zazwyczaj asfalt jest dobrej albo nawet bardzo dobrej jakości.
Naprzeciwko knajpa, którą wypatrzyłem podczas porannego "rekonesansu" biegowego 😉. Zajrzę tu za chwilę.
Przekraczam jednotorową linię kolejową, jedyną międzynarodową w Albanii, prowadzącą aż do Podgoricy. Otwarto ją w 1986 roku dla ruchu towarowego, ale przez kilkanaście lat nie funkcjonowała z powodu wojny w Jugosławii (choć przecież w Czarnogórze walki się nie toczyły!).
Jednym z powodów do ruszenia się z kempingu była też chęć zrobienia małych zakupów, bo zapasy piwa zaczęły mi się kończyć 😉. Niedaleko skrzyżowania stał nieduży market.
Spoglądam w stronę jeziora.
Z drugiej strony też góry: piękne i majestatyczne. Pasmo Dukagjin, wchodzące w skład Gór Północnoalbańskich, nazywanych przez Serbów i Czarnogórców Przeklętymi (Prokletije). Na krótkim odcinku zaczynają gwałtownie rosnąć aż do 1500 metrów n.p.m..
Na drodze duży ruch miesza się z pustkami. Tylko traktory kursują regularnie, obowiązkowo wszystkie w kolorze czerwonym.
Zaglądam do knajpy. Pani zza lady wita mnie z uśmiechem, zamawiam piwo. Zimne, nawet kufel wyjęty został z lodówki! Rozglądam się po lokalu... Na półce m.in. Soplica Orzechowa. Obok obrazek Matki Boskiej. Prawie jak w Polsce.
Siadam na zewnątrz obserwując okolicę. Jedyny minus to roje much lecące do browara (Nikšicko, Albańczycy niezbyt cenią swoje piwa). Wypuszczam też na chwilę Karolka na zewnątrz aby pooddychał.
Nagle słychać głośny hałas... Przez przejazd majestatycznie przewala się lokomotywa ciągnąca kilkadziesiąt wagonów w kierunku granicy. Zobaczyć albański pociąg to wyjątkowa gratka, biorąc pod uwagę długość torów w tym kraju.
Na fotce ČKD S200 produkowana przez kilkadziesiąt lat w Czechosłowacji. Eksportowano ją do wielu krajów, również do Albanii pod numerem T669 i jest jedynym typem lokomotywy, jaki posiada ichniejszy przewoźnik.
Pora wracać w kierunku kempingu i jeziora.
Aby nie wywoływać ochroniarza na teren obiektu przedostaję się przez plażę. Góry na drugim brzegu są teraz lepiej widoczne: zbiorowisko nadajników to jeszcze Albania. Granica z Czarnogórą biegnie gdzieś w prawej części zdjęcia.
Udaje mi się jeszcze zdążyć na zachód słońca.
Dobrze czasami zrobić sobie dzień lenia i trochę zresetować organizm 😊.
Masz na myśli polskie wybrzeże, gdzie ludzie rezerwują miejsce na plaży o 7.00 rano ;) Widać, że czasami odpoczynek dobrze robi. To tak jak sjesta po obfitym obiedzie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nad polskim Bałtykiem chyba z tą rezerwacją ciężko, trzeba by się zjawić o świcie i pilnować :P Ale np. w Chorwacji, Turcji czy jakiś innych zagranicznych kurortach modne jest zostawianie na noc swoich rzeczy, aby zaklepać sobie miejsce :D Ewentualnie zaraz po otwarciu basenu ruszyć w biegu do wybranego sobie leżaka :D
UsuńPozdrowienia!
Fajnie, trochę egzotycznie. Piękny zachód słońca :)
OdpowiedzUsuńWystarczy kilka palm i od razu robi się inny klimat ;)
UsuńChłopie, Ty nie pokazuj takich pustych plaż, bo w przyszłym roku zwalą się wielbiciele "plażingu, smażingu i parawaningu" i cały urok diabli wezmą ;-)
OdpowiedzUsuńEee, chyba nie - 90% ludzi wali od razu na południe, z tego większość za Llogarę :) Zresztą - plażować nad jeziorem, jak w kraju jest morze? To się nie godzi :D
UsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń