piątek, 21 maja 2021

Góry Stołowe: Białe Skały, Skalne Grzyby, Radkowskie Skały i Fort Karola.

Góry Stołowe są zawsze zdrowe - to moje motto pozostaje aktualne od pierwszej w nich wizyty. Po trzyletniej przerwie pora odwiedzić je ponownie. Ruszamy w poniedziałek. Aura jest tak samo słoneczna jak w niedzielę, a za to nie spotkamy tłumów ludzi. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Najbardziej oblegane miejsce, czyli Szczeliniec Wielki, odpuszczamy. Trasa pomiędzy skałami i tak pozostaje zamknięta, gdyż jest nadal zalodzona. Zamiast niego chcę zajrzeć do trzech innych grup skalnych.

Samochód zostawiamy na leśnym parkingu przy Lisiej Przełęczy (Fuchsenpass). Ledwo wyłączyłem silnik, a zaraz za nami zjawił się inny wóz, po nim następny i następny. Oho. Na szczęście pasażerowie z tamtych aut idą w innym kierunku niż my.

Skręcamy w prawo i wchodzimy na szlaki biegnące przez Białe Skały (Weisse Felsen). W nich będziemy mieli spokój: oprócz dwójki turystów z psem, spotkanych na samym początku, żaden inny człowiek się nie pojawi.

W skalnych zgrupowaniach jak to u nich: skały, skały, skały... Źle się je fotografuje, bo często ukryte są za drzewami, do tego przeszkadza duży kontrast pomiędzy jasnymi a ciemnymi przestrzeniami.

Tu i ówdzie wyznaczono stanowiska ścieżki edukacyjnej "Geoatrakcje Gór Stołowych". Zaglądamy w jedno z nich, wdrapując się po krzywych, drewnianych schodach. Wyprowadzają nas pod rozległą formacje "Podmorskie Kanały (Tarasy)". Mamy stąd pierwszy widok na Szczeliniec (a właściwie drugi, gdyż raz dojrzeliśmy go na obwodnicy Kłodzka).

Ciśniemy dalej. Pod nogami przewala się pełno jasnego piasku. Bastek twierdzi, iż to sól.
- Pracownicy parku sypali go zimą, aby ułatwić turystom chodzenie.
Logiczne.
 
 
Skalny wąwóz zakończony długą drabiną.




Większość skał posiada nazwy, ale próżno ich szukać w terenie. Wyobraźnia nie pomaga, bo mogą przypominać dosłownie wszystko 😊.


W pewnym momencie skały się kończą, zostaje las, po którym widać, że często nie jest w najlepszym stanie. Dużo drzew uschniętych, niektóre świeżo zwalone przez wiatry.

Dochodzimy do węzła szlaków na polanie. Przyjemne miejsce na odpoczynek, ale pójdziemy jeszcze dalej. Pod szlakowskazem ułożono starą tablicę, a w pobliżu uwija się kilku leśników.



Węzeł oznaczony jest na mapie jako Sechskant. Nazwa pochodzi od sześciobocznego słupka granicznego, tylko nie wiem, czy rozdzielał on sektory leśne czy jakieś inne ziemie? Stawiam na tę pierwszą opcję.


Żółty szlak zmienił swą formę ze ścieżki w szeroki trakt. Na skrzyżowaniach mijamy się z innymi, równie szerokimi drogami i w jednym miejscu aż rozdziawiłem gębę, widząc w co jest przekształcana leśna odnoga!


Chodnik dla pieszych i wydzielona część dla rowerzystów! No bez jaj! To zdaje się Kręgielny Trakt (Kegel strasse), stara trasa z Kłodzka do Czech. A kawałek dalej leży przewrócona tabliczka z napisem: "Prace remontowane. Ta inwestycja powstaje dla ciebie. Prosimy o wyrozumiałość".

Most nad potokiem Czerwona Woda (Rotwasser) jest stary. Na słupkach zachowały się niemieckie napisy: Brücke widać wyraźnie, lecz pierwsza część nazwy stała się nieczytelna.


Góry Stołowe to nie tylko skały, ale także torfowiska. Jeszcze kilka wieków temu był to wręcz pospolity element krajobrazu, jednak w wyniku działań człowieka większość z nich przestała istnieć albo została zdegradowana. O tym jak są cenne dla ekosystemu przekonano się dopiero w okresie międzywojennym i w 1938 roku objęto ochroną Wielkie Torfowisko Batorowskie. Stanowi rezerwat ścisły, więc nie można przez nie przejść, natomiast nasz szlak wytyczono środkiem Niknącej Łąki. Nazwę taką przyjęto dla obszarów, gdzie z powodu podtopień drzewa nie chciały rosnąć, choć w tym przypadku przeprowadzona na przełomie XIX i XX wieku melioracja i osuszanie sprawiły, iż na jego teren zaczęły wdzierać się świerki.


Dominujące tu przedtem drzewa liściaste stały się mniejszością wśród iglaków, zniknęło także wiele gatunków roślin charakterystycznych dla torfowisk. Obecnie trwa walka o to, aby przywrócić Niknącej Łące stan zbliżony do tego sprzed półtora stulecia.



Ponownie zaczynają się skałki; na razie pojedyncze, przypominające ogromne pieczarki. I dlatego najbliższe skupisko skał nazywa się Skalne Grzyby (Goldbacher Felsen; Niemcy nie mieli takich skojarzeń i nawiązali do pobliskiego Złotna).


Wkrótce przed nami pojawia się całkiem ładna i chyba nowa wiata. Ma ciekawie rozwiązany układ ławek w środku, szkoda tylko, że nie pokuszono się o zabudowanie strychu. Wyjątkowo także nikt w niej nie bazgrał, bo park narodowy wpadł na pomysł, aby na jednej ze ścian powiesić tablicę z informacją "Tu zostaw swój podpis". Podziałało, wszyscy uwieczniają się właśnie tam 😛.



Robimy postój, wyciągamy jedzenie i prawie chłodne piwo. Nie dane nam było jednak cieszyć się spokojem: słychać głosy i pojawiają się pierwsi ludzie. Potem kolejni i kolejni. O ile do tej pory na szlaku było pustawo (spotkaliśmy kilka osób przy torfowisku), o tyle ta krzyżówka różnych ścieżek cieszy się wyjątkową popularnością. Nieustannie będzie ktoś przechodził z jednej strony na drugą, głównie rodzice z dziećmi. Aż chciało się zapytać, czy oni nie chodzą do pracy?

W Skalnych Grzybach skały przyjmują nawet zabawniejsze kształty niż w Białych.



Powyżej "Grzyby bliźniaki", a poniżej "Głowa lamy", kiedyś określana jako "Głowa psa". Jeszcze w połowie ubiegłego wieku mało kto znał te skałki, dopiero wielkie wiatry z lat 50. odsłoniły je turystom. A teraz znów wszystko zarasta.


Zmieniamy kolory szlaków - z żółtego na czerwony Główny Szlak Sudecki, następnie na niebieski, a w końcu na zielony.
 
 
Z boku wyrastają ściany wysokie na kilkadziesiąt metrów. Na jedną z nich można wejść - to Pielgrzym z punktem widokowym. Przy wspinaniu oglądamy wyryte ślady dawnych piechurów.



Panorama zalesionych okolic i doliny Ścinawki, a w dole "dolnośląska Jerozolima", czyli Wambierzyce (Albendorf).




Kamienna kolumna to pozostałość po krzyżu czy punkcie pomiarowym?


Pielgrzym od dołu. Jest gdzie zlecieć.


Za zielonymi znaczkami ciśniemy na zachód. W jednym miejscu przegapiamy odbicie szlaku i musimy się trochę cofnąć. Trafiamy także na niezidentyfikowane ruiny jakiegoś budynku i prowadzące w bok schody.
 


 
Zaczyna się trzecie zgrupowanie skalne dzisiejszego dnia: Radkowskie Skały (Wünschelburger Lehne).


Ścieżka bardzo fajnie prowadzi między urwiskiem z prawej strony, a skałami z lewej. Czasem trzeba się czegoś złapać, czasem zdarzy się poślizg na kamieniu i zdarcie skóry z nogi. Czasem również spotkamy kogoś idącego z naprzeciwka, ale w tym przypadku są to jedynie dorośli, rodziny z dzieciakami wybrały łatwiejsze odcinki.



Ślady z przeszłości zachowane w kamieniu: cyfry i krzyżyki. To znaki graniczne rozdzielające grunty należące do Wambierzyc i Szczytnej, pochodzące z XVIII i XIX wieku.



Tych inicjałów nie potrafiłem wyjaśnić.


Najbardziej interesujący kamień przy połączeniu szlaków zielonego i niebieskiego - ten, podobnie jak poprzednie, opisuje niezawodny blog "Ścieżką w bok". W tym przypadku mamy do czynienia z granicą Radkowa (słabo widoczne litery WB - Wünschelburg) i prawdopodobnie Karłowa, o czym mają świadczyć inicjały C VI i data 1728 (po lewej stronie). C VI to cesarz Karol VI, który założył miejscowość na początku XVIII wieku. Do tego kolejna data - 1796 - odnosząca się do wyznaczenia linii granicznej i dwa różne numery porządkowe: Nr. 5 i 92.


Wybieramy szlak niebieski prowadzący górą. W niektórych skałach można by założyć obozowisko.



Dochodzimy do najładniejszego miejsca na dzisiejszej trasie wędrówki: Baszt.


Skałki skałkami, ale po wyjściu na próg odsłania się świetny widok na okolicę. I mamy nawet małe własne jeziorko 😛.




Między jednym progiem a drugim zieje głęboka dziura.


Ciężko się zdecydować, z którego miejsca gapić się na okolicę.


Z tej perspektywy na Szczeliniec jeszcze nie patrzyłem. W środku klasyka, czyli Božanovský Špičák, Koruna i Ovčín.



Zalew Radkowski; kawałek za nim biegnie granica polsko-czeska.


Broumov (Braunau), z przodu kościół w Božanovie, a horyzont zamykają Góry Suche z Waligórą (23 kilometry od nas).


Uskuteczniamy słoneczną przerwę i schodzimy do Szosy Stu Zakrętów, wybudowanej przez Prusaków po wojnie z Austriakami. Nie wiem, czy rzeczywiście zakrętów jest akurat sto, ale na pewno dużo.


Znowu cyfry wykute w skale. Tym razem to chyba jednak oznaczenie sektorów leśnych.


Wymyśliłem, że z szosy możemy odbić na czerwoną "Ścieżkę nad urwiskiem", liczyłem na jakieś widoki. Ale nie - to jedynie las, a skały i przepaście są od nas oddalone, więc zielonym skrótem wracamy na asfalt. Tam miałem pomysł, aby łapać stopa do Karłowa, lecz Bastek zawsze przynosi w tych sprawach pecha, zatem musimy korzystać wyłącznie z własnych nóg. I słusznie, nie mamy aż tak daleko, a wkrótce pojawia się odsłonięty Szczeliniec.


Do siedmiu razy sztuka! Tyle wyjazdów musiałem odbyć w góry w tym roku, aby wreszcie trafić na pogodę, co do której nie mogę mieć żadnych pretensji. No dobra, momentami było zbyt ciepło 😛.


Karłów (Karlsberg) sprawia wrażenie wymarłego. Prawie zero ludzi, nawet chodnik w kierunku szlaku na Szczeliniec świeci pustkami. I tylko ceny w jedynym sklepiku przypominają, iż jesteśmy w bardzo popularnej miejscowości.


Podążamy dalej drogą wojewódzką aż do pozostałości Pomnika Poległych. Dom w tle trwa w wiecznym remoncie; zajrzałem do środka, a tam pustaki i pełno desek.


Po drugiej stronie ulicy zauważamy przymocowaną do kamienia metalową tabliczkę z piastowsko-PRL-owskim orłem. Napisów brak. Ciekawe co to? Jakiś szlak pierwszych osadników czy tropy armii Berlinga? Odpowiedź znalazłem na żydowskim portalu społecznościowym: w Polsce Ludowej takie tabliczki umieszczano m.in. na GSS, a poniżej orła znajdowały się kolory szlaku.

Trasa od pomnika pod górę Ptak (Vogelberg) stanowiła kiedyś odcinek wspomnianego Głównego Szlaku Sudeckiego na Błędne Skały, ale od kiedy zmieniono jego przebieg, to teraz mamy kolor żółty. Pod nogami chrzęści piasek, choć Bastek uparcie twierdzi, że to sól sypana zimą przez pracowników parku.

"Nach dem Fort Carl" - skalny drogowskaz utwierdza nas w przekonaniu, że idziemy w odpowiednim kierunku.

Nie będę ponownie opisywał Fortu Karola, zainteresowanych szczegółami odsyłam na tę stronę. Fort służy dziś jako punkt widokowy, zwłaszcza na Szczelińce.


Pojedyncze zabudowa i Góry Sowie na horyzoncie. Panoramą delektujemy się samotnie i niemal w ciszy; niemal, bo czasem w dole przemknie samochód.


Na zegarku cyfry minęły już liczbę z numerem siedem, ale na naszym parkingu stoi jeszcze kilka aut. Pakujemy się i zjeżdżamy w towarzystwie coraz słabszych promieni słonecznych. Na drodze w kierunku Dusznik zatrzymuję się dwa razy, aby uwiecznić Narożnik oraz Góry Bystrzyckie i Masyw Śnieżnika.


Ostatni raz robimy postój już na Śląsku, na granicy województwa dolnośląskiego i opolskiego. Jest to swoisty trójstyk, gdyż dochodzi do tego granica z Republiką Czeską. Zawsze mnie zastanawiało jak blisko biegnie ona drogi krajowej. Okazuje się, że jeden wielki słup graniczny stoi zaledwie kilkanaście metrów od asfaltu. 

Widok na Bilą Vodę oraz zielone Rychleby - tym razem przeszliśmy do Czechów tylko symbolicznie, ale mam nadzieję, że w czerwcu uda się odwiedzić ten kraj w tradycyjny sposób.

9 komentarzy:

  1. Jeden z naszych ulubionych zakątków kraju. Góry Stołowe i okolice Kudowy Zdroju znam na pamięć, a i tak w poprzednim roku skusiliśmy się na tydzień pobytu. Jest tam tyle atrakcji zarówno po polskiej jak i czeskiej stronie,że nie ma mowy o nudzie. Wyjazd udał Wam się wyśmienicie no i pogoda dopisała a i chyba tłoku też nie było. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłoku nie było, ale też spotkaliśmy więcej osób niż sądziliśmy. Mam już plan kolejnego powrotu w czeskie Stołowe, może latem :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. O fajnie poczytać relacje z tych gór, inną niż większość, bo reszta to tylko Błędne i Szczeliniec (choćby i u mnie ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłem dwa lata temu i nie ma czasu, by cos szkrobnąć ;) Jednak rejon Szczelińca i Błędnych Skał - multum ludzisków. Nastała swoista moda na Góry Stołowe podobniej na Karkonosze lub Bieszczady :)
    Już coraz mniej dzikich miejsc ;) Jedynie chyba Beskid Mały w rejonie Gibasówki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beskid Mały jest, moim zdaniem, akurat dość zadeptany ;) Ale jest sporo luzu na Pogórzach, w Kaczawskich, niektórych rejonach Izerów. No i Wyspowy, Niski, spora część Bieszczadów. Jeszcze coś się znajdzie :D

      Usuń
  4. Co tu dużo pisać, wariant idealny, jeśli chodzi o odpoczynek od przeładowanych okolic Szczelińca czy Błędnych Skał. Uwielbiam te odcinki, a Białe Skały, Słoneczne i Radkowskie, to taki mój osobisty ołtarzyk w tych górach. Przy każdym wyjeździe próbuję je odwiedzać. :)

    Zasmucił mnie jedynie widok tej powstającej "estakady" na Kręgielnym trakcie. Jak widać włodarze z PNGS robią wszystko, by to pasmo jeszcze mocniej ucywilizować. Pewnie z Praskim traktem będzie podobnie, a potem z innymi, prosto prowadzącymi odcinkami leśnymi. Zresztą nie tylko tam utrzymuje się taka tendencja. Ostatniej jesieni byłem w mocnym szoku, jak zobaczyłem co zrobiono z odcinkiem szlaku, łączącego Bolczów z Głaziskami w Rudawach Janowickich. Strach się bać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma nic przeciwko, aby w niektórych miejscach (zwłaszcza podmokłych) utwardzić podłoże, dodać pomost albo drabinę, ale Kręgielny Trakt przypominał rzeczywiście prace w środku miasta. Co to za radocha iść w środku lasu ulicą?

      Usuń
    2. Ludzie czują się pewniej, gdy widzą, że droga jest ładnie przygotowana. A nie jakieś kamienie i kałuże ;)

      W tej wiacie spałem raz. Zaciekawiła mnie właśnie ta oryginalnie wygięta ławka. Minusem jest brud na ławce, bo ludzie kładą się na niej w brudnych butach, więc deski są całe w błocie. Również brakowało mi wykorzystania stryszku w tej wiacie, ale pewnie władzom parku zależało, by nie stworzyć tam zbyt dobrego miejsca noclegowego dla alternatywnych turystów.

      Usuń