środa, 22 sierpnia 2018

Z namiotem przez Spisz (1): na Grandeus. Na zachód i wschód słońca!

Spisz odwiedzałem wielokrotnie, przy czym niemal zawsze była to jego słowacka część. Polskiego Spiszu* prawie nie znam, a jego pasm górskich już wcale! W sierpniu nadarzyła się okazja, aby to zmienić, więc chętnie z niej skorzystałem.

Autobusem docieramy do Bukowiny Tatrzańskiej. Na szczęście będziemy w niej tylko kilka minut, bo kawałek od przystanku znajduje się most nad Białką, stanowiącą granicę między Podhalem a Spiszem.



Dziś wiele osób już o tym nie wie, ale Spisz aż do końca I wojny światowej stanowił część Królestwa Węgier. Jego historia biegła inaczej niż sąsiedniej Małopolski, był to region z nieco inną kulturą, architekturą, gwarą zupełnie różną od podhalańskiej, z innymi strojami ludowymi. Ludność, w przeciwieństwie do terenów pod Tatrami, była wymieszana narodowościowo, choć na terenie należącym do Polski w mniejszym stopniu. Tymczasem współcześnie można odnieść wrażenie, że te różne krainy zlały się w jedno: reklamy informują ciągle o czymś "najlepszym na Podhalu", poleca się podhalańską kuchnię, a domy usiłują naśladować styl pseudo-zakopiański; nawet chyba niektórzy autochtoni uwierzyli, że są góralami tatrzańskimi... Przede wszystkim jednak nieustannie wmawia się, że to część Małopolski - nie, Spisz to nie Małopolska, podobnie jak nie jest nią np. Orawa, Mazowsze czy Śląsk! 

To zupełnie tak, jakby w Katowicach chwalono się, że sprzedają najsmaczniejszą pizzę w Zagłębiu Dąbrowskim, a osiedla budowano tak fajnie jak w Sosnowcu 😏.

Pierwszą wioską na spiskim brzegu jest Czarna Góra (słow. Čierna Hora, węg. Feketebérc, niem. Schwarzberg). Uczciwie trzeba przyznać, że z zewnątrz kompletnie bezpłciowa i wyludniona o tej porze, pomijając kilka cygańskich dzieciaków przyglądających się nam z zainteresowaniem.



Jeden z głównych powodów odwiedzin tego regionu - widoki na Tatry. Będą nam towarzyszyć przez pięć kolejnych dni.


Skręcamy w boczną drogę, tak jak czerwony szlak. Chcąc nie chcą człowiek ciągle odwraca wzrok na prawo, gdzie nad Tatrami mocno się kłębi. Oczywiście prognozy na dziś zapowiadały popołudniowe burze i u nas, ale tak było podczas każdego poprzedniego wyjazdu, więc mamy nadzieję, że się nie sprawdzą.



Rzepiska (słow. Repiská, węg. Répásfalu, niem. Reps) składają się z kilku części.


Przy skrzyżowaniu stoi biała kapliczka z 1928 roku z napisem w języku słowackim. Również na cmentarzu dominują słowackie groby, także współczesne.



W Polsce mieszka kilka tysięcy osób deklarujących słowacką narodowość, z tego niemal wszyscy na Spiszu i Orawie, która także była węgierska do 1918 roku. Są raczej nieobecni w mediach i polityce, ale turysta z dobrym okiem znajdzie w terenie ślady ich istnienia...

Rzepiska mają trochę drewnianych domów oraz zagród z tego budulca.



Jest też otwarty sklep. Inez sugeruje, aby do niego nie wstępować, tylko zrobić postój później. Tak też zrobiliśmy, czego potem żałowałem jak wszystkich grzechów 😏.

Zaczynamy wdrapywać się na górę...


Przed wyjazdem chciałem rozeznać się w geografii polskiego Spiszu, aby sprawdzić w jakie dokładnie góry jedziemy. Wiadomo, że Karpaty, ale co jeszcze? Wyszło, że geografowie wydzielają tu przeważnie dwa pasma:
* Pieniny Spiskie będące, jak sama nazwa wskazuje, częścią Pienin,
* i Magurę Spiską. Ta wchodzi w skład Pogórza Pienińskiego, to z kolei w skład Pogórza Spisko-Gubałowskiego, a to stanowi fragment Obniżenia Orawsko-Podhalańskiego. Uff 😛.
W każdym razie i tak zaliczę nowe pasmo górskie, bo na Magurze nigdy nie byłem. A ponieważ część ekspertów wykrawa z Magury jeszcze Zamagurze Spiskie (leżące między Pieninami a Magurą Spiską), czyli obszar na którym właśnie jesteśmy, zatem odkryję dwa dziewicze dla mnie górskie rejony 😏.


Pierwszy cel dzisiejszego dnia to Sarnowska Grapa (936 metrów). Byłem przekonany, że na szczycie stoi kapliczka, a okazała się nowym przeszklonym domem w modnym stylu.


Kaplica znajduje się kawałek dalej. Daje trochę cienia, więc się przy niej zatrzymamy.


Czas wyrównywania oddechu można przeznaczyć na przyjrzenie się dokładniej tatrzańskim zygzakom. Najbardziej charakterystyczne są szczyty Tatr Bielskich z najwyższym Hawraniem. Na lewo od niego Płaczliwa Skała (u Słowaków zazwyczaj znana jako Ždiarska vidla). Na prawo, z wierzchołkiem zakrytym chmurami, duma Tatr Wysokich - Lodowy Szczyt. Są naprawdę blisko nas - 13-19 kilometrów.


Na drugim zdjęciu w prawej części Rysy i Wysoka, a w lewej lekko zachmurzony Gerlach. Dzieli nas od siebie nieco ponad 20 kilosów... Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak blisko Tatr, ale daaaawno temu 😛. Muszę przyznać, że ładnie to wygląda.


Idziemy dalej. Przy niewielkim przysiółku postanowiono kolejną kapliczkę. Według legendy uczynili to zbójnicy trawieni wyrzutami sumienia. Podobnie jak poprzednia stoi ona przy tzw. Drodze Umarłych - zanim w okolicznych wioskach pobudowano kościoły, to wierni uczęszczali do świątyni w Łapszach Wyżnych. Tam także odprowadzali swoich zmarłych - niemało, bo przez 12 kilometrów.


Krzyżujemy się ze szlakiem niebieskim, po czym postanawiamy skorzystać ze ścieżki rowerowej prowadzącej przez Kuśnierzów Wierch, która jednak w terenie jest słabo oznaczona. Plan wyprawy nakreśliła Neska i wyszło jej to bardzo zgrabnie, bowiem ten odcinek znowu jest bardzo widokowy, a do tego przypomina Beskidy 😊.


Na polu kilkuosobowa rodzina zbiera zboże. Tatry chwilowo zostały w tyle, coraz ciemniej nad nimi, ale mam prawie pewność, że złe chmury do nas nie dotrą.



Zaliczamy las z niedużą ilością błota i znowu jesteśmy na rozległych polanach. Tym razem mamy widoki w drugą stronę - na Gorce. Łatwo rozpoznawalne są Lubań i Gorc z nowymi wieżami widokowymi.



Objawia się także nasze dzisiejsze miejsce noclegowe - Grandeus. Wzniesienie z nadajnikiem.


Z tego miejsca jestem trochę rozczarowany - jak na, podobno, świetny punkt widokowy spodziewałem się czegoś bardziej wybitnego. Na pocieszenie zostaje fakt, że może to tylko tak wygląda, bo patrzymy na niego z góry.


Schodzimy w dolinę Łapszanki, a ponieważ pora jest młoda, więc robimy popas na środku łąki. Jest bosko!





Pieniny "właściwe" - Trzy Korony, 19 kilometrów od nas. Za nimi Beskid Sądecki i Radziejowa (ponad 30 kilometrów).


Dobra, teraz jednak wychodzi, że Grandeus jednak nie jest taki płaski, jak się chwilę wcześniej wydawał!


W dole leżą Łapsze Wyżne (słow. Vyšné Lapše, węg. Felsőlápos, niem. Oberlapsch). Cywilizacja!



Na drodze, którą wytyczyli jeszcze Niemcy w 1944 roku, panuje niesamowity ruch (nie dajcie się nabrać zdjęciu 😏). Ludzie jadą tam i z powrotem, seriami po kilkanaście-kilkadziesiąt samochodów. To jedna z dwóch głównych arterii komunikacyjnych polskiego Spisza.

Tym razem zaglądamy do sklepu po uzupełnienie zapasów. Siadamy następnie chwilę na przystanku autobusowym, a ja podchodzę jeszcze do barokowego kościoła z XVIII wieku.



Pod ścianami nagrobki dawnych proboszczów. Napisy są po łacinie, ale nazwiska i nazwa miejscowości odmieniona z wariantu węgierskiego - Felső Láposensis. Z drugiej strony muru widzę kilka starych chat.



Końcowym wysiłkiem piątkowego popołudnia będzie wejście na Grandeus. Ktoś gdzieś napisał, że zajmuje to 10 minut... Chyba na niezłym spidzie. Odległość nie jest duża, ale podejście daje w kość, a zwłaszcza z ciężkimi plecakami z dołożonym namiotem.


Staję co kilkanaście metrów - odpoczywam i robię zdjęcia, bo jest na co popatrzeć.




Skręcająca na południe Łapszanka, z prawej Kuśnierzów Wierch.


Nadajnik coraz bliżej...


Wreszcie wyłażę obok dużego drzewa z zaniedbanym krzyżem.


Od razu spoglądam w stronę północną, ale tam widać głównie stawiane nowe domki nad Dursztynem.


Czekając na Neskę kręcę się po wierzchołku o dziwnej nazwie... przez cały wyjazd nie mogłem jej dobrze zapamiętać i ciągle mówiłem o niej "Gaudemus" od Gaudeamus Igitur 😏. Ciekawe jakie ma źródła, tak różni się od innych nazw Spiszu...

Grandeus to rzeczywiście doskonałe miejsce do podziwiania Tatr. Oprócz zdjęcia z panoramą zamontowano bezpłatną lunetę.


Do tego postawiono niewielką wiatę i miejsce na ognisko z grillową kratą. Można? Można... Ponoć odbywają się tu nawet imprezy gminne. Nie zapomniano o koszu na śmieci, regularnie opróżnianym, co nie zmienia faktu, że ludzie i tak syfią. Brakuje jedynie wychodka...

Po dotarciu Neski rozkładamy namiot, bo miejscówka wydaje się idealna 😊. Potem idę szukać drewna na ognisko, z czym jest problem, gdyż drzew w okolicy jak na lekarstwo. Odnajduję je dopiero kilkaset metrów dalej - niewiele tego, lecz powinno starczyć. Trochę patyków znajduję też bliżej przy krzakach, służących jako toaleta... Chyba ktoś je sobie schował... W poszukiwaniach towarzyszą mi dwa psy, które pojawiły się znikąd. Ewidentnie próbowały się do mnie przyczepić, nie rozumiały, że mają spadać, dopiero swojskie "raus!" pomogło. Grandeus jest zryty pozostałościami niemieckich okopów, może więc taki język bardziej przemawia? 😛


Obawiałem się dużej frekwencji w tym miejscu, ale na szczęście byłem w błędzie. Na początku zastałem tam dwie rowerzystki - matkę głośno opieprzającą swoją córkę. Po jakimś czasie od strony Dursztyna dotarła rozkoszna parka z mężczyzną, który odkrywczo zawołał: "Kochanie, stąd widać góry" oraz "tędy biegł czerwony [szlak]" (biegnie dalej, ale trzeba podejść do drzewa). Jeszcze później wdrapała się rodzina z dziećmi - ojciec z lekką zazdrością spojrzał na namiot i wspominał coś o burzy, lecz nas nie przestraszył. Już po zmroku przypałętał się debil na motocyklu, ale podobnie jak poprzednicy szybko zniknął. Zostaliśmy sami.

Pora na zachód słońca. Chować się będzie za nie byle jakim szczytem, bo za Babią Górą (50 kilometrów)!



W zestawie dostajemy Pilsko (65 kilometrów).


Czas start!






Nastała przyjemna szarówka. Zrobiło się też prawie cicho, tylko w Łapszach ktoś długo kosił swój trawnik, a niosło się to aż do góry.


Z tatrzańskiej strony znowu najlepiej widać Bielskie oraz Lodowy Szczyt.


Drewno jest suche, więc ognisko rozpala się bardzo szybko. Na kratę lądują kiełbaski oraz pierogi plus kilka kromek chleba z włoskim serem.




W nocy kilkukrotnie budzi mnie mocny ból pleców. Starość nie radość albo klątwa Lecha z forum sudeckiego, który przestrzegał przed podróżami z ciężkim plecakiem. Już kilka osób dopadła.

Budzik nastawiamy na 5.15, tuż przed początkiem sobotniego dnia.


Tatry szału nie robią, ale na północy i wschodzie pływają morza mgieł!




Rusza spektakl poranny...






Usatysfakcjonowani wracamy do namiotu na dalsze spanie, nie mamy sił czekać, aż Tatry się doświetlą. W kolejne dni będzie ku temu jeszcze okazja 😊.


-----
* Według PWN poprawna jest zarówno odmiana "Spisza" jak i "Spiszu", zatem będę stosował je zamiennie w zależności od humoru.

13 komentarzy:

  1. Spanie w namiocie na dziko ma jednak zalety: wstanie na wschód słońca jest dużo mniej bolesne niż z ciepłego hotelowego łóżka. SKS...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. Jak potem jedną noc spaliśmy w łóżkach, to motywacja do wstania była znacznie mniejsza :D A tu wschód był prawie na wystawienie głowy z namiotu ;)

      Usuń
  2. Ja Was podziwiam normalnie za te wędrówki tu i ówdzie. I jeszcze spać pod namiotem. Bosko. Szkoda, że nie mamy ekipy by tak sobie po prostu iść i spać to tu to tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć, że brak odpowiedniej ekipy jest problemem. Samemu ciężej, choć i tak fajnie bywa :)

      Usuń
  3. Rzadko odwiedzane miejsca. Masz dar do ich wynajdowania. Niezwykle malownicze tereny, a nocleg w namiocie (poza bólem pleców) pozwala obserwować cudowne spektakle.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym przypadku akurat te miejsca znalazła moja kompanka, ja się nie wykazałem inwencją twórczą ;) Ale miejsca faktycznie piękne i, poza nielicznymi, rzadko odwiedzane.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Jonek ten od Zubków27 sierpnia, 2018 10:18

    Swego czasu widywałem w Nowym Targu pewnego dziadka z Dursztyna, który tuż po pierwszej wojnie musiał jeździć załatwiać sprawy sądowe aż do Lewoczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lewocza to ciut daleko, bliżej jest choćby Kieżmark, ale możliwe, że właśnie tam mógł być najbliższy sąd dla rejonów dzisiejszego polskiego Spisza.

      Usuń
    2. Jonek ten od Zubków01 września, 2018 08:42

      No faktycznie, nawet też sporawy Poprad jest bliżej, ale pamiętam jak wyraźnie mówił, że musiał aż do Lewoczy jechać. Być może to jakaś wyższa instancja sądowa była.

      Usuń
  5. Nie moje miejsca i tereny, ale zachody i wschody słońca, to materia zawsze i wszędzie targająca moją duszę i serce :) Piękne zdjęcia.

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod tym względem (zachody, wschody i widoki) zdecydowanie polski Spisz polecam - na tak małym obszarze jest tego masa :)

      Usuń
  6. Spędziłem tam całą młodość (jestem z nizin). Pierwszy raz byłem w łapszach w 1977, na Oazie. Później niemal co roku. Po latach wróciłem tam z dziećmi. Sentyment do tych miejsc mam już wkodowany. A widok na Kuraszówkę i Tatry z Grandeusa nieodmiennie mnie wzrusza. Na zboczach tego ostatniego (mijaliście go) jest cmentarzyk. Kazałem się tam pochować, ale żona powiedziała, że chyba mi odbiło- nie będzie jeździć 1go listopada taki kawał drogi. Na każdej polnej drodze, w każdym zagajniku, leża wspomnienia z mojej młodosci. Teraz już rzadko, ale kiedy tam jestem, zbieram je-pełnymi garściami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kojarzę ten cmentarzyk, jest chyba po prawej stronie od drogi na Grandeus. Stała tam zdaje się także kaplic(zk)a.

      Zaiste piękne miejsce na ostatni spoczynek, chyba raz w roku można się tam na Wszystkich Świętych wybrać aby zaświecić świeczkę ;)

      Usuń