Niedzielny Stołowy poranek jest pochmurny. Dobrze, że nie wybrałem się na wschód słońca, bo chodził mi taki pomysł po głowie.
Kolejka do śniadania w DW "Szczelinka" długa prawie jak za komuny po mięso. Jestem pełen podziwu, że jedyna osoba za barem nie pomyliła zamówień, choć na swoje czekałem wyjątkowo długo...
Proponowano mi częściową podwózkę, ale postanowiłem całą założoną na dziś trasę przebyć piechotą 😊. W nagrodę po wyjściu wita mnie słońce, więc pierwsze kroki kieruję do kościoła św. Jana Chrzciciela. Liczyłem, że uda mi się zobaczyć wnętrze, ale akurat trwało niezapowiedziane nabożeństwo.
Wrzucam zdjęcie z piątku, kiedy zajrzałem przez kraty. Coś tu jest krzywe.
Przystanek, dawno nieużytkowany, został przemianowany na "Gospodę pod Rozbrykanym Kucykiem" 😛. Czyżby legalizacja spożywania w takich miejscach?
Na początek wybrałem zielony szlak omijający od zachodu Szczelińce. Jeszcze nigdy nim nie szedłem.
Krótki odcinek prowadzi przez las, gdzie mijam samotny krzyż...
...po czym wychodzi się na łąki z widokami na skalisty grzbiet Skalniaka (Spiegelberg bei Cudowa).
Ciągnąca się polana z rozrzuconymi skałkami nazywana jest Sawanną Pasterską. Grunt to chwytliwa nazwa.
Końcowa część szlaku to obchodzenie Małego i Dużego Szczelińca. Na tym drugim zapewne już sporo turystów, tu mam spokój; oprócz jednej starszej babki śmignęło jedynie kilku czeskich rowerzystów.
W Karłowie (Karlsberg) nastrój odpustowy, więc tylko zaglądam do sklepu po coś do picia.
Rzucam okiem na dawny gmach nadleśnictwa z XVIII wieku...
...i pospiesznie opuszczam to skupisko szyldów reklamowych, parawanów i innych "atrakcji". Aleja z dużym natężeniem ruchu to fragment Szosy Stu Zakrętów (Heuscheuerstraße), łączącej Radków z Kudową. Tu akurat jest prosto.
Pomnik Poległych upamiętniający ofiary z Karłowa, Ostrej Góry (Nauseney) i z Pasterki (Passendorf) pierwszy raz udaje mi się sfotografować w słońcu. Ciekawi mnie, co stało na szczycie? Nigdzie nie umiałem znaleźć starych zdjęć. Wiem, że jeszcze w latach 80. leżał w krzakach, stąd jego deformacja.
Skręcam w las i żółtym szlakiem wdrapuję się na rozdroże pod Ptakiem, gdzie robię postój. W ciągu dwóch kwadransów przetacza się całkiem spora grupa piechurów i biegaczy, przy czym większość kieruje się na Błędne Skały. Są też amatorzy jagód, których tu pełno, i nie pomagają ostrzeżenia rzucane do dziecka:
- Zaraz będziesz srał, one działają przeczyszczająco!
Najpierw chciałem od razu zejść w dół, ale zachęcony drogowskazem podążam jeszcze do Fortu Karola (Fort Carl). O tym, że idę dobrze, świadczy wykuty w piaskowcu drogowskaz.
Według większości opisów fort nazwano na cześć cesarza Karola VI, podobnie jak Carlsberg/Karlsberg czyli Karłów. Jednakże miejscowość założono w 1730 roku, a umocnienia pod górą Ptak w 1790, kiedy tereny te należały już do Prus, a obiekt miał przed wojskami Habsburgów chronić! Bardziej więc podejrzewam, że nie chodziło tu o cześć dla monarchy sąsiedniego państwa, a o nawiązanie do wioski.
Fort dość krótko spełniał swą rolę, już w XIX wieku obrócił się w ruinę i zachowało się z niego niewiele. Do dziś są zupełnie rozbieżne opinie o jego znaczeniu, wielkości, a nawet załodze: jedni twierdzą, że był mały i stacjonowało w nim ledwie 12 żołnierzy, inni, że wręcz przeciwnie - rozciągał się na większej powierzchni, w jego skład wchodziły wartownie, działobitnie, budynek mieszkalny, magazyny, stajnie, latryny i piwnice, a granicy strzegła ponad setka ludzi. Nawet co do liczby umieszczonych dział nie ma pewności...
Niestety, ponownie przyszły chmury, zatem panorama nie jest już tak promienna jak wcześniej.
W bliskiej oddali (25 kilometrów) Góry Sowie.
Na platformie widokowej wyryto różę wiatrów. Podobno dokonano tego na zlecenie Franza Pabla, pierwszego przewodnika turystycznego w Sudetach.
W lesie co jakiś czas można dojrzeć inne, tajemnicze ślady z przeszłości. Są cyfry (najprawdopodobniej oznaczenie rejonów leśnych) oraz słupek przy drodze, z którego skuto napisy.
Resztę kilometrów niedzielnej trasy przejdę szlakiem zielonym aż do Kulina. Głowiłem się wcześniej, czy nie pociągnąć w stronę Szczytnej, ale wybrałem wersję krótszą i to był dobry pomysł, ponieważ... raczej nie będę już tego powtarzał 😛.
Mijam kilka domów, należących administracyjnie do Łężyc (Friedersdorf). Przed jednym z nich stoi kapliczka słupowa.
Potem szlak wchodzi na łąki i widać, że mało kto z niego korzysta. Ścieżka jest minimalnie wydeptana.
Za sobą mam stoliwo Narożnika, przed sobą drugą dzisiejszego dnia "sawannę" - afrykańską, jak potocznie mówi się o Łężyckich Skałkach. Gdybym był w Czechach, to z daleka wziąłbym je za schrony.
Odcinek przez las jest tak nudny, że prawie na nim zasypiam. Ale przynajmniej widać oznaczenia, bo potem na kolejnej łące trzeba ich wypatrywać na drzewach, a ślady innych piechurów są jeszcze słabiej widoczne.
Dla osłody niczym nie przysłonięta Orlica, która jest bardzo blisko mnie, bo w odległości jakiś 10 kilometrów. I pomyśleć, że to już ponad pół roku minęło, odkąd ją odwiedziłem!
Na mapie zaznaczono stary drogowskaz, lecz prawie go przegapiam, gdyż dobrze zasłaniają go pokrzywy. Datowany jest na 1863 rok, a kierował m.in. do Karłowa (Carslberg), Łężyc (Friedersdorf) i Kulina (Keilendorf). Reszty nie umiałem odcyfrować lub zidentyfikować.
Za słupem zaczynam szorować przez łąkę niemal po pas, gdyż śladów ludzkich praktycznie brak, zdaje się, że jechał tu jakiś czas temu tylko czterokołowiec. Trzymam się w miarę blisko lasu, gdzie z rzadka mignie jakiś biało-zielono-biały znaczek.
Spojrzenie w kierunku kotliny. Po prawej chyba majaczy Masyw Śnieżnika.
Ponowne wejście w las przyjmuję z zadowoleniem, bo liczę na to, że pójdzie mi się teraz szybciej. Moje marzenie gwałtownie przecina... płot z drutem kolczastym i pod napięciem! Ogromna łąka przede mną jest jednym wielkim pastwiskiem!
Rozglądam się, czy nie ma jakiegoś obejścia... Nie ma, szlak prowadzi prosto między krowy i byki, zakładając oczywiście, że najpierw jakoś sforsowałbym ogrodzenie.
Wściekły gramolę się po stromym zboczu i przedzieram się przez las wzdłuż płotu. "Przedzieram się" to właściwe słowo, bowiem las jest tu momentami gęsty, przejść czasem nie idzie, nogi non stop zaplątują się między korzeniami, pokrzywy chłoszczą łydki, a ja puszczam między drzewa siarczyste przekleństwa. Kto tak wytyczył ścieżkę dla turystów??!!
Idę bardzo wolno, raz bliżej i raz wyżej kolczastej przeszkody. Momentami wydaje mi się, że widzę wydeptane przez poprzedników ślady, które jednak szybko giną w krzakach. Zdecydowanie takie chaszczowanie nie jest moją ulubioną aktywnością! A czas ucieka...
Już kilka razy wydaje mi się, iż pastwisko się kończy, ale jednak trwa dalej.
Wreszcie, dużo niżej, uświniony, podrapany i wysmagany przez napastliwe drzewa, dostrzegam teren bez ogrodzenia i wychodzę na łąkę. Pode mną samotne gospodarstwo, nad nim przeszkoda, którą musiałem obejść.
Docieram do piaszczystej drogi i zaglądam na mapę. Porównywałem ją potem do tego co znalazłem w internecie. I co wyszło? Na starszych planach szlak omijał łąkę i szedł po drugiej stronie lasu przez szczyt o źle kojarzącym się imieniu Lech. Następnie biegł dalej aż do kamiennego drogowskazu i to by się zgadzało. Potem jednak dokonano zmiany - z lasu wyprowadzono go na nieszczęsne pola, które obecnie zmieniły się w pastwiska! Po co? Nie wiem, ale wiadomo, że nikt o niego nie dba, skoro musiałem kombinować jak dostać się w dół! Osobom odpowiedzialnym za oznakowanie (zapewne któryś z miejscowych oddziałów PTTK-u) składam najszczersze gratulacje wysyłania ludzi w czarną dupę!
Aby było śmieszniej, to zielony znaczek odnajduję już na asfalcie w Kulinie (Keilendorf). Jeśli ktoś będzie szedł w przeciwną stronę do Karłowa to też zostanie zaskoczony, bo potem nie ma żadnej strzałki, żadnej informacji gdzie skręcić! Po prostu na jakiś czas szlak się urywa, a ty człowieku główkuj co robić i gdzie iść... Zapewne gdybym poruszał się z GPS-em to byłoby mi łatwiej, ale go nie posiadam. A wystarczyłoby zostawić stary przebieg szlaku... Wiem jedno - pierwszy i ostatni raz tędy polazłem.
Kulin to malutka miejscowość. Przed jednym z domów zaparkowała łódź 😛.
Na koniec chciałem posiedzieć sobie pod kulińskim drewnianym dworcem, bo byłem pewien, że spóźniłem się na pierwszy interesujący mnie pociąg. A tu prawie niespodzianka - zug jest spóźniony! "Prawie", ponieważ podczas tego weekendu 5 na 6 pociągów z których korzystałem miało poślizg. Solidność polskich kolei nigdy nie przestanie mnie zadziwiać!
Tym razem obsuwa 10 minut jest mi na rękę, więc już wkrótce siedzę w środku składu. Konduktor mówi mi, że wchodząc na tym przystanku wyrobiłem średnią miesięczną normę pasażerów 😛. I jeszcze dodaje, że "jakby pociąg nie przyjechał to 90% autobusów tu nie zajrzy". Czyli co - gdy wprowadzają komunikację zastępcą, to Kulin jest olewany? Tak to zrozumiałem...
Góry Stołowe pozostają powoli za mną... Ostatnie widoczki przez okna.
Ciągnąca się polana z rozrzuconymi skałkami nazywana jest Sawanną Pasterską. Grunt to chwytliwa nazwa.
Końcowa część szlaku to obchodzenie Małego i Dużego Szczelińca. Na tym drugim zapewne już sporo turystów, tu mam spokój; oprócz jednej starszej babki śmignęło jedynie kilku czeskich rowerzystów.
W Karłowie (Karlsberg) nastrój odpustowy, więc tylko zaglądam do sklepu po coś do picia.
Rzucam okiem na dawny gmach nadleśnictwa z XVIII wieku...
...i pospiesznie opuszczam to skupisko szyldów reklamowych, parawanów i innych "atrakcji". Aleja z dużym natężeniem ruchu to fragment Szosy Stu Zakrętów (Heuscheuerstraße), łączącej Radków z Kudową. Tu akurat jest prosto.
Pomnik Poległych upamiętniający ofiary z Karłowa, Ostrej Góry (Nauseney) i z Pasterki (Passendorf) pierwszy raz udaje mi się sfotografować w słońcu. Ciekawi mnie, co stało na szczycie? Nigdzie nie umiałem znaleźć starych zdjęć. Wiem, że jeszcze w latach 80. leżał w krzakach, stąd jego deformacja.
Skręcam w las i żółtym szlakiem wdrapuję się na rozdroże pod Ptakiem, gdzie robię postój. W ciągu dwóch kwadransów przetacza się całkiem spora grupa piechurów i biegaczy, przy czym większość kieruje się na Błędne Skały. Są też amatorzy jagód, których tu pełno, i nie pomagają ostrzeżenia rzucane do dziecka:
- Zaraz będziesz srał, one działają przeczyszczająco!
Najpierw chciałem od razu zejść w dół, ale zachęcony drogowskazem podążam jeszcze do Fortu Karola (Fort Carl). O tym, że idę dobrze, świadczy wykuty w piaskowcu drogowskaz.
Według większości opisów fort nazwano na cześć cesarza Karola VI, podobnie jak Carlsberg/Karlsberg czyli Karłów. Jednakże miejscowość założono w 1730 roku, a umocnienia pod górą Ptak w 1790, kiedy tereny te należały już do Prus, a obiekt miał przed wojskami Habsburgów chronić! Bardziej więc podejrzewam, że nie chodziło tu o cześć dla monarchy sąsiedniego państwa, a o nawiązanie do wioski.
Fort dość krótko spełniał swą rolę, już w XIX wieku obrócił się w ruinę i zachowało się z niego niewiele. Do dziś są zupełnie rozbieżne opinie o jego znaczeniu, wielkości, a nawet załodze: jedni twierdzą, że był mały i stacjonowało w nim ledwie 12 żołnierzy, inni, że wręcz przeciwnie - rozciągał się na większej powierzchni, w jego skład wchodziły wartownie, działobitnie, budynek mieszkalny, magazyny, stajnie, latryny i piwnice, a granicy strzegła ponad setka ludzi. Nawet co do liczby umieszczonych dział nie ma pewności...
Niestety, ponownie przyszły chmury, zatem panorama nie jest już tak promienna jak wcześniej.
W bliskiej oddali (25 kilometrów) Góry Sowie.
Na platformie widokowej wyryto różę wiatrów. Podobno dokonano tego na zlecenie Franza Pabla, pierwszego przewodnika turystycznego w Sudetach.
W lesie co jakiś czas można dojrzeć inne, tajemnicze ślady z przeszłości. Są cyfry (najprawdopodobniej oznaczenie rejonów leśnych) oraz słupek przy drodze, z którego skuto napisy.
Resztę kilometrów niedzielnej trasy przejdę szlakiem zielonym aż do Kulina. Głowiłem się wcześniej, czy nie pociągnąć w stronę Szczytnej, ale wybrałem wersję krótszą i to był dobry pomysł, ponieważ... raczej nie będę już tego powtarzał 😛.
Mijam kilka domów, należących administracyjnie do Łężyc (Friedersdorf). Przed jednym z nich stoi kapliczka słupowa.
Potem szlak wchodzi na łąki i widać, że mało kto z niego korzysta. Ścieżka jest minimalnie wydeptana.
Za sobą mam stoliwo Narożnika, przed sobą drugą dzisiejszego dnia "sawannę" - afrykańską, jak potocznie mówi się o Łężyckich Skałkach. Gdybym był w Czechach, to z daleka wziąłbym je za schrony.
Odcinek przez las jest tak nudny, że prawie na nim zasypiam. Ale przynajmniej widać oznaczenia, bo potem na kolejnej łące trzeba ich wypatrywać na drzewach, a ślady innych piechurów są jeszcze słabiej widoczne.
Dla osłody niczym nie przysłonięta Orlica, która jest bardzo blisko mnie, bo w odległości jakiś 10 kilometrów. I pomyśleć, że to już ponad pół roku minęło, odkąd ją odwiedziłem!
Na mapie zaznaczono stary drogowskaz, lecz prawie go przegapiam, gdyż dobrze zasłaniają go pokrzywy. Datowany jest na 1863 rok, a kierował m.in. do Karłowa (Carslberg), Łężyc (Friedersdorf) i Kulina (Keilendorf). Reszty nie umiałem odcyfrować lub zidentyfikować.
Za słupem zaczynam szorować przez łąkę niemal po pas, gdyż śladów ludzkich praktycznie brak, zdaje się, że jechał tu jakiś czas temu tylko czterokołowiec. Trzymam się w miarę blisko lasu, gdzie z rzadka mignie jakiś biało-zielono-biały znaczek.
Spojrzenie w kierunku kotliny. Po prawej chyba majaczy Masyw Śnieżnika.
Ponowne wejście w las przyjmuję z zadowoleniem, bo liczę na to, że pójdzie mi się teraz szybciej. Moje marzenie gwałtownie przecina... płot z drutem kolczastym i pod napięciem! Ogromna łąka przede mną jest jednym wielkim pastwiskiem!
Rozglądam się, czy nie ma jakiegoś obejścia... Nie ma, szlak prowadzi prosto między krowy i byki, zakładając oczywiście, że najpierw jakoś sforsowałbym ogrodzenie.
Wściekły gramolę się po stromym zboczu i przedzieram się przez las wzdłuż płotu. "Przedzieram się" to właściwe słowo, bowiem las jest tu momentami gęsty, przejść czasem nie idzie, nogi non stop zaplątują się między korzeniami, pokrzywy chłoszczą łydki, a ja puszczam między drzewa siarczyste przekleństwa. Kto tak wytyczył ścieżkę dla turystów??!!
Idę bardzo wolno, raz bliżej i raz wyżej kolczastej przeszkody. Momentami wydaje mi się, że widzę wydeptane przez poprzedników ślady, które jednak szybko giną w krzakach. Zdecydowanie takie chaszczowanie nie jest moją ulubioną aktywnością! A czas ucieka...
Już kilka razy wydaje mi się, iż pastwisko się kończy, ale jednak trwa dalej.
Wreszcie, dużo niżej, uświniony, podrapany i wysmagany przez napastliwe drzewa, dostrzegam teren bez ogrodzenia i wychodzę na łąkę. Pode mną samotne gospodarstwo, nad nim przeszkoda, którą musiałem obejść.
Docieram do piaszczystej drogi i zaglądam na mapę. Porównywałem ją potem do tego co znalazłem w internecie. I co wyszło? Na starszych planach szlak omijał łąkę i szedł po drugiej stronie lasu przez szczyt o źle kojarzącym się imieniu Lech. Następnie biegł dalej aż do kamiennego drogowskazu i to by się zgadzało. Potem jednak dokonano zmiany - z lasu wyprowadzono go na nieszczęsne pola, które obecnie zmieniły się w pastwiska! Po co? Nie wiem, ale wiadomo, że nikt o niego nie dba, skoro musiałem kombinować jak dostać się w dół! Osobom odpowiedzialnym za oznakowanie (zapewne któryś z miejscowych oddziałów PTTK-u) składam najszczersze gratulacje wysyłania ludzi w czarną dupę!
Aby było śmieszniej, to zielony znaczek odnajduję już na asfalcie w Kulinie (Keilendorf). Jeśli ktoś będzie szedł w przeciwną stronę do Karłowa to też zostanie zaskoczony, bo potem nie ma żadnej strzałki, żadnej informacji gdzie skręcić! Po prostu na jakiś czas szlak się urywa, a ty człowieku główkuj co robić i gdzie iść... Zapewne gdybym poruszał się z GPS-em to byłoby mi łatwiej, ale go nie posiadam. A wystarczyłoby zostawić stary przebieg szlaku... Wiem jedno - pierwszy i ostatni raz tędy polazłem.
Kulin to malutka miejscowość. Przed jednym z domów zaparkowała łódź 😛.
Na koniec chciałem posiedzieć sobie pod kulińskim drewnianym dworcem, bo byłem pewien, że spóźniłem się na pierwszy interesujący mnie pociąg. A tu prawie niespodzianka - zug jest spóźniony! "Prawie", ponieważ podczas tego weekendu 5 na 6 pociągów z których korzystałem miało poślizg. Solidność polskich kolei nigdy nie przestanie mnie zadziwiać!
Tym razem obsuwa 10 minut jest mi na rękę, więc już wkrótce siedzę w środku składu. Konduktor mówi mi, że wchodząc na tym przystanku wyrobiłem średnią miesięczną normę pasażerów 😛. I jeszcze dodaje, że "jakby pociąg nie przyjechał to 90% autobusów tu nie zajrzy". Czyli co - gdy wprowadzają komunikację zastępcą, to Kulin jest olewany? Tak to zrozumiałem...
Góry Stołowe pozostają powoli za mną... Ostatnie widoczki przez okna.
Czy ta "Szczelinka" do jakiś dom obok Pasterki? Jest tam normalny bufet, można przyjść jak do schroniska, czy to tylko miejsce noclegów i jedzenia dla nocujących?
OdpowiedzUsuń"Szczelinka" stoi niedaleko kościoła, więc trochę jest oddalona od schroniska. Na ich stronie piszą, że poza weekendami należy się zapowiedzieć, a i bufet działa w krótszych godzinach lub wcale. To raczej taki nocleg uzupełniający lub dla grup.
UsuńTę sawannę lubię oglądać z krawędzi Urwiska Batorowskiego, jednego z moich ulubionych miejsc w Górach Stołowych. Polecam taką wycieczkę.
OdpowiedzUsuńJa do tej pory oglądałem ją z okolic Kopy Śmierci, ale to było jesienią i przy pochmurnej pogodzie, więc nie robiła z daleka takiego wrażenia.
UsuńWidzę że z Sawanny szedłeś dokładnie tak, jak my podczas ostatniego wypadu. Tyle że prosto do Kulina, a nie z odbiciem na Darnkowskie Wzgórza (które choć małe, to bardzo malownicze).
OdpowiedzUsuńP.S. Niestety, właśnie takie malownicze zadupia jak Kulin, o jakiejkolwiek komunikacji zastępczej mogą pomarzyć. Ot, polska rzeczywistość.
Dalej tego nie rozumiem, że w razie komunikacji zastępczej pomija się jakieś przystanki. A gdy ktoś ma bilety okresowe? No, chyba, że rzeczywiście nikt tam nie wsiada...
Usuń