Industriada to cykliczna, coroczna impreza odbywająca się w województwie śląskim od 2010. Jej celem jest promocja kultury i architektury industrialnej. Większość wydarzeń odbywa się przy obiektach położonych na Szlaku Zabytków Techniki, na którym znajdują się 42 punkty (głównie z górnośląskiej części województwa, ale także z małopolskiej).
Generalnie to świetna zabawa, a festiwal jest największym tego typu w Europie Środkowo-Wschodniej. Tematem przewodnim w tym roku było Industria jest kobietą.
Z bogatego programu postanowiłem skupić się na Gliwicach, w których można było odwiedzić aż 4 miejsca.
Zacząłem w upalne południe od dawnej kopalni "Gliwice" (Gliwitzer Grube), fedrującej w latach 1912-2000. Zachowały się po niej dwa przepiękne budynki z czerwonej cegły: cechownia i maszynownia.
Zaprojektowali je bracia Zillmannowie, autorzy wielu konstrukcji na Górnym Śląsku z początku XX wieku. Są to chyba najładniejsze obiekty kopalniane, jakie widziałem w Polsce.
Wagonik - pomnik zlikwidowanego zakładu. Niedaleko nadal działa KWK "Sośnica", prowadząca wydobycie od 1917 roku.
Teren kopalni Gliwitzer Grube zagospodarowano jako tzw. Nowe Gliwice, w których mieszczą się różne firmy, szkoły, inkubator przedsiębiorczości i tym podobne wynalazki. W sobotę panuje tu cisza, snują się jedynie znudzeni ochroniarze.
Willa dyrektora kopalni, obecnie rektorat jednej ze szkół.
W byłej maszynowni otwarto Muzeum Odlewnictwa Artystycznego, które z kolei związane jest z Królewską Pruską Odlewnią Żeliwa (Königlich Preußische Eisengießerei), założoną w 1798 roku. W XIX wieku była znana w całej Europie, wytwarzano w niej rzeźby, odlewy artystyczne, a także pierwsze odznaczenia Żelaznego Krzyża. Jej współczesnym kontynuatorem są Gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych.
Muzeum mieści się na trzecim piętrze i jest niewielkich rozmiarów. Historia, stare zdjęcia oraz kilkanaście gablot z produktami.
Najmłodsi szaleją na warsztatach.
Są i kobiety w dziwacznych kieckach.
Czas mnie goni, więc udaję się na drugą stronę miasta (tego dnia można było otrzymać darmowe bilety na przejazdy komunikacją publiczną, ale ja musiałem skorzystać z samochodu) do Centralnej Oczyszczalni Ścieków, a konkretniej do Muzeum Techniki Sanitarnej (chyba jedyne takie w Polsce). Znajdują się tu zabytkowe budynki wybudowane w 1911 roku, w początkach kanalizacji Gliwic.
Załapuję się na wycieczkę z przewodnikiem, pracownikiem zakładu. Opowiadał dużo i dokładnie, ale dla laika większość była niezrozumiała 😏. Zapamiętałem, że woda po opuszczeniu oczyszczalni posiada II klasę czystości i ląduje w Kłodnicy, a nie w kranach, jak sądzi większość osób.
Muzeum mieści się w starej przepompowni, natomiast sąsiedni budynek nadal jest używany przez nowoczesną oczyszczalnię. Smród w środku taki, że pękają baloniki od dzieci... W poszczególnych urządzeniach odsiewane są śmieci zostawiane w kanalizacji przez mieszkańców.
Potem idziemy do nowej części zakładu. Czas przemiany ścieków w wodę trwa 17-18 godzin.
W programie zwiedzania jest także wizyta w dyspozytorni, ale nie mam już na to czasu. Myślałem, że obchód będzie trwał nieco krócej, lecz przewodnik ma tendencję do gadulstwa 😏, a niektórzy zadają pytania, na które chwilę wcześniej odpowiedział. Wracam zatem do muzeum i oglądam prezentowane tam stuletnie maszyny.
Trzecim punktem dzisiejszej Industriady (i najważniejszym) był rejs statkiem po Kanale Gliwickim (Gleiwizter Kanal, Obeschlesischer Kanal lub Adolf-Hitler-Kanal). Nie jest on na Szlaku Zabytków Techniki, ale z okazji imprezy zorganizowano tutaj atrakcje dla turystów. Rejs, w przeciwieństwie do większości wydarzeń, odbywa się za kasę.
Podjeżdżam w okolicę śluzy Łabędy (Laband). Została wybudowana razem z kanałem w latach 30. XX wieku; uroczyste otwarcie nowej drogi wodnej odbyło się 8 grudnia 1939 roku.
W tle widać gliwicki port. Istniała możliwość rejsu właśnie do niego, ale zabrakło już miejsc, więc popłyniemy w drugą stronę, do huty Łabędy.
Czekamy na nasz statek. Na ustawionej w parku scenie zaraz zacznie się prezentacja mody - stroje zostały wysztrykowane, więc niektóre wyglądają jak... pampersy 😛.
Podpływa jednostka o nazwie "Foxtrot". Podobno jest zabytkowa, choć jak dla mnie wygląda zupełnie zwyczajnie.
Tłumy chętnych usiłują dostać się do środka, ale dodatkowe bilety udaje się nabyć tylko nielicznym. Wypływamy!
Wkrótce po prawej stronie pojawią się zabudowania zakładu, który ruszył w 1938 roku pod nazwą Herminenhütte. Produkował sprzęt wojskowy dla III Rzeszy, a potem PRL-u. Znany od lat 70. jako Bumar i skupiał się na wytwarzaniu czołgów.
Poza tym widać niewiele: przeleci czapla, na brzegu siedzi kilku wędkarzy. Taki trochę bezsensowny ten rejs, prawie bez emocji, nie licząc możliwości wypicia piwa wyprodukowanego specjalnie dla mariny (i sprzedawanego w zbójeckiej cenie).
Wracamy pod śluzę. Na prowizorycznej przystani czekają dwie panie w strojach, które nie pochodzą z epoki budowy kanału.
Na stałym lądzie fotografuję kamień poświęcony "poległym o wolność i demokrację". Hasło z lat komuny znowu staje się aktualne.
Najbliższe ulice to górnośląska klasyka architektoniczna i neogotycka kaplica.
Samochód zaparkowałem przy chaszczach, za którymi rozciągają się stare zabudowania, m.in. spichlerz będący częścią dawnego folwarku, a potem PGR-u.
Na koniec dnia zostawiłem chyba najsłynniejszy zabytek miejski - radiostację. To unikatowa konstrukcja, najwyższa drewniana wieża na świecie i najwyższy drewniany budynek w Europie (111 metrów).
W latach 30. w Niemczech wybudowano kilkanaście takich wież, wszystkie liczyły ponad 100 metrów. Na Śląsku doczekał się jej również Wrocław, ale 140-metrowy obiekt nie dotrwał do naszych czasów.
Gliwicką oddano do użytku w 1935. Jej głównym celem była retransmisja programu ze stolicy Śląska (Reichssender Breslau), również na teren autonomicznego województwa śląskiego.
O radiostacji wie chyba każdy, kto uważał na historii w szkole, z powodu prowokacji gliwickiej, która miała miejsce wieczorem w ostatni dzień sierpnia 1939 roku.
SS-mani udający polskich powstańców śląskich wtargnęli wieczorem do wieży, sterroryzowali obsługę i usiłowali nadać w eter "polski" komunikat. Wszystko to zakończyło się jednak wielką klapą - organizatorzy akcji nie wiedzieli, że w tym miejscu nie było studia nadawczego, które znajdowało się... w drugiej gliwickiej wieży radiowej. Rozpoznanie terenu naprawdę mistrzowskie!
Ostatecznie pracownicy wydali tzw. mikrofon burzowy, przez który standardowo ostrzegano przed wyładowaniami atmosferycznymi. Z długiego orędzia "powstańców" w eter poszło tylko kilka słów - "Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich...". O ile retransmitowany z Wrocławia program był słyszalny w godzinach wieczornych na całą Europę, część Azji, Afryki a nawet Ameryki Północnej, to hasło z mikrofonu burzowego mogło być odebrane jedynie w promieniu kilku kilometrów od wieży.
Prowokacja (jedna z wielu na granicy niemiecko-polskiej) miała ukazać sanacyjną Polskę jako faktycznego agresora (odpowiadamy ogniem) i zniechęcić jej sojuszników do wypełnienia swoich zobowiązań. To pierwsze się nie udało, to drugie praktycznie tak, choć oczywiście nie wydarzenia z Gliwic miały na to wpływ.
Wieżę zbudowano z drzewa modrzewiowego, skręconego kilkunastoma tysiącami mosiężnych śrub. Pojawiają się informacje, że jej żywotność jest obecnie liczona na 15-20 lat. A co potem? Zawali się?
Budynki techniczne to typowa architektura niemiecka z lat 30. XX wieku - w tym stylu stawiano np. koszary.
W środkowym mieści się niewielkie muzeum. Nad drzwiami stylowa płaskorzeźba.
Muzeum składa się de facto z jednej sali, za to z oryginalnym wyposażeniem. Sprzęt został wyprodukowany przez firmy Telefunken, Lorenz i Siemens & Schalke. Niemieckich napisów po wojnie nie usunięto.
W okresie stalinizmu wieża pełniła rolę "zagłuszarki" zachodnich stacji. Dzisiaj dźwiga około 50 różnych anten i nadajników.
Czy to ten mikrofon burzowy, którego użyto w pamiętnym sierpniu? Nawet jeśli nie, to ściany są tu przesycone historią...
W sąsiednim pomieszczeniu wyświetlają film opowiadający o prowokacji, zaprezentowano też kilka przedwojennych odbiorników radiowych.
Kręcimy się jeszcze po okolicy wieży, ale pogoda ewidentnie zmierza w kierunku burzy.
Z okazji Industriady postawiono stragany z jedzeniem, odbywają się warsztaty i pokazy. Dzieciaki mogą pojeździć na karuzeli albo... zostać księżniczką 😏.
Lada chwila lunie deszczem, zatem pora udać się do auta. Na chodniku zaczepia mnie facet z kryką, w koszulce Piasta Gliwice, który prosi o zrobienie mu zdjęcia. To rzadkość, zazwyczaj ludzie chronią się przed aparatem, jak ksiądz przed biedną parafią...
Dzień z zabytkami techniki i z imprezami towarzyszącymi był bardzo udany! Szkoda, że następna Industriada dopiero za rok 😏.
Teren kopalni Gliwitzer Grube zagospodarowano jako tzw. Nowe Gliwice, w których mieszczą się różne firmy, szkoły, inkubator przedsiębiorczości i tym podobne wynalazki. W sobotę panuje tu cisza, snują się jedynie znudzeni ochroniarze.
Willa dyrektora kopalni, obecnie rektorat jednej ze szkół.
W byłej maszynowni otwarto Muzeum Odlewnictwa Artystycznego, które z kolei związane jest z Królewską Pruską Odlewnią Żeliwa (Königlich Preußische Eisengießerei), założoną w 1798 roku. W XIX wieku była znana w całej Europie, wytwarzano w niej rzeźby, odlewy artystyczne, a także pierwsze odznaczenia Żelaznego Krzyża. Jej współczesnym kontynuatorem są Gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych.
Muzeum mieści się na trzecim piętrze i jest niewielkich rozmiarów. Historia, stare zdjęcia oraz kilkanaście gablot z produktami.
Najmłodsi szaleją na warsztatach.
Są i kobiety w dziwacznych kieckach.
Czas mnie goni, więc udaję się na drugą stronę miasta (tego dnia można było otrzymać darmowe bilety na przejazdy komunikacją publiczną, ale ja musiałem skorzystać z samochodu) do Centralnej Oczyszczalni Ścieków, a konkretniej do Muzeum Techniki Sanitarnej (chyba jedyne takie w Polsce). Znajdują się tu zabytkowe budynki wybudowane w 1911 roku, w początkach kanalizacji Gliwic.
Załapuję się na wycieczkę z przewodnikiem, pracownikiem zakładu. Opowiadał dużo i dokładnie, ale dla laika większość była niezrozumiała 😏. Zapamiętałem, że woda po opuszczeniu oczyszczalni posiada II klasę czystości i ląduje w Kłodnicy, a nie w kranach, jak sądzi większość osób.
Muzeum mieści się w starej przepompowni, natomiast sąsiedni budynek nadal jest używany przez nowoczesną oczyszczalnię. Smród w środku taki, że pękają baloniki od dzieci... W poszczególnych urządzeniach odsiewane są śmieci zostawiane w kanalizacji przez mieszkańców.
Potem idziemy do nowej części zakładu. Czas przemiany ścieków w wodę trwa 17-18 godzin.
W programie zwiedzania jest także wizyta w dyspozytorni, ale nie mam już na to czasu. Myślałem, że obchód będzie trwał nieco krócej, lecz przewodnik ma tendencję do gadulstwa 😏, a niektórzy zadają pytania, na które chwilę wcześniej odpowiedział. Wracam zatem do muzeum i oglądam prezentowane tam stuletnie maszyny.
Trzecim punktem dzisiejszej Industriady (i najważniejszym) był rejs statkiem po Kanale Gliwickim (Gleiwizter Kanal, Obeschlesischer Kanal lub Adolf-Hitler-Kanal). Nie jest on na Szlaku Zabytków Techniki, ale z okazji imprezy zorganizowano tutaj atrakcje dla turystów. Rejs, w przeciwieństwie do większości wydarzeń, odbywa się za kasę.
Podjeżdżam w okolicę śluzy Łabędy (Laband). Została wybudowana razem z kanałem w latach 30. XX wieku; uroczyste otwarcie nowej drogi wodnej odbyło się 8 grudnia 1939 roku.
W tle widać gliwicki port. Istniała możliwość rejsu właśnie do niego, ale zabrakło już miejsc, więc popłyniemy w drugą stronę, do huty Łabędy.
Czekamy na nasz statek. Na ustawionej w parku scenie zaraz zacznie się prezentacja mody - stroje zostały wysztrykowane, więc niektóre wyglądają jak... pampersy 😛.
Podpływa jednostka o nazwie "Foxtrot". Podobno jest zabytkowa, choć jak dla mnie wygląda zupełnie zwyczajnie.
Tłumy chętnych usiłują dostać się do środka, ale dodatkowe bilety udaje się nabyć tylko nielicznym. Wypływamy!
Wkrótce po prawej stronie pojawią się zabudowania zakładu, który ruszył w 1938 roku pod nazwą Herminenhütte. Produkował sprzęt wojskowy dla III Rzeszy, a potem PRL-u. Znany od lat 70. jako Bumar i skupiał się na wytwarzaniu czołgów.
Poza tym widać niewiele: przeleci czapla, na brzegu siedzi kilku wędkarzy. Taki trochę bezsensowny ten rejs, prawie bez emocji, nie licząc możliwości wypicia piwa wyprodukowanego specjalnie dla mariny (i sprzedawanego w zbójeckiej cenie).
Wracamy pod śluzę. Na prowizorycznej przystani czekają dwie panie w strojach, które nie pochodzą z epoki budowy kanału.
Na stałym lądzie fotografuję kamień poświęcony "poległym o wolność i demokrację". Hasło z lat komuny znowu staje się aktualne.
Najbliższe ulice to górnośląska klasyka architektoniczna i neogotycka kaplica.
Samochód zaparkowałem przy chaszczach, za którymi rozciągają się stare zabudowania, m.in. spichlerz będący częścią dawnego folwarku, a potem PGR-u.
Na koniec dnia zostawiłem chyba najsłynniejszy zabytek miejski - radiostację. To unikatowa konstrukcja, najwyższa drewniana wieża na świecie i najwyższy drewniany budynek w Europie (111 metrów).
W latach 30. w Niemczech wybudowano kilkanaście takich wież, wszystkie liczyły ponad 100 metrów. Na Śląsku doczekał się jej również Wrocław, ale 140-metrowy obiekt nie dotrwał do naszych czasów.
Gliwicką oddano do użytku w 1935. Jej głównym celem była retransmisja programu ze stolicy Śląska (Reichssender Breslau), również na teren autonomicznego województwa śląskiego.
O radiostacji wie chyba każdy, kto uważał na historii w szkole, z powodu prowokacji gliwickiej, która miała miejsce wieczorem w ostatni dzień sierpnia 1939 roku.
SS-mani udający polskich powstańców śląskich wtargnęli wieczorem do wieży, sterroryzowali obsługę i usiłowali nadać w eter "polski" komunikat. Wszystko to zakończyło się jednak wielką klapą - organizatorzy akcji nie wiedzieli, że w tym miejscu nie było studia nadawczego, które znajdowało się... w drugiej gliwickiej wieży radiowej. Rozpoznanie terenu naprawdę mistrzowskie!
Ostatecznie pracownicy wydali tzw. mikrofon burzowy, przez który standardowo ostrzegano przed wyładowaniami atmosferycznymi. Z długiego orędzia "powstańców" w eter poszło tylko kilka słów - "Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich...". O ile retransmitowany z Wrocławia program był słyszalny w godzinach wieczornych na całą Europę, część Azji, Afryki a nawet Ameryki Północnej, to hasło z mikrofonu burzowego mogło być odebrane jedynie w promieniu kilku kilometrów od wieży.
Prowokacja (jedna z wielu na granicy niemiecko-polskiej) miała ukazać sanacyjną Polskę jako faktycznego agresora (odpowiadamy ogniem) i zniechęcić jej sojuszników do wypełnienia swoich zobowiązań. To pierwsze się nie udało, to drugie praktycznie tak, choć oczywiście nie wydarzenia z Gliwic miały na to wpływ.
Wieżę zbudowano z drzewa modrzewiowego, skręconego kilkunastoma tysiącami mosiężnych śrub. Pojawiają się informacje, że jej żywotność jest obecnie liczona na 15-20 lat. A co potem? Zawali się?
Budynki techniczne to typowa architektura niemiecka z lat 30. XX wieku - w tym stylu stawiano np. koszary.
W środkowym mieści się niewielkie muzeum. Nad drzwiami stylowa płaskorzeźba.
Muzeum składa się de facto z jednej sali, za to z oryginalnym wyposażeniem. Sprzęt został wyprodukowany przez firmy Telefunken, Lorenz i Siemens & Schalke. Niemieckich napisów po wojnie nie usunięto.
W okresie stalinizmu wieża pełniła rolę "zagłuszarki" zachodnich stacji. Dzisiaj dźwiga około 50 różnych anten i nadajników.
Czy to ten mikrofon burzowy, którego użyto w pamiętnym sierpniu? Nawet jeśli nie, to ściany są tu przesycone historią...
W sąsiednim pomieszczeniu wyświetlają film opowiadający o prowokacji, zaprezentowano też kilka przedwojennych odbiorników radiowych.
Kręcimy się jeszcze po okolicy wieży, ale pogoda ewidentnie zmierza w kierunku burzy.
Z okazji Industriady postawiono stragany z jedzeniem, odbywają się warsztaty i pokazy. Dzieciaki mogą pojeździć na karuzeli albo... zostać księżniczką 😏.
Lada chwila lunie deszczem, zatem pora udać się do auta. Na chodniku zaczepia mnie facet z kryką, w koszulce Piasta Gliwice, który prosi o zrobienie mu zdjęcia. To rzadkość, zazwyczaj ludzie chronią się przed aparatem, jak ksiądz przed biedną parafią...
Dzień z zabytkami techniki i z imprezami towarzyszącymi był bardzo udany! Szkoda, że następna Industriada dopiero za rok 😏.
Przegapiłem w tym roku, a chciałem radiostację obejrzeć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
nigdy nie slyszalam o tym wydarzeniu, brzmi ciekawie ;) moze kiedys
OdpowiedzUsuńWarto tam zajrzeć, przy mnogości imprez każdy znajdzie coś dla siebie :) Taki prapoczątek lata :)
UsuńDzięki za sprawozdanie - Gliwice mam ewidentnie niedooglądane.
OdpowiedzUsuńP.S.
Ta karoca wygląda "jakby luksusowo" ;-)