Suwalszczyzna zaczyna się na Biebrzy, więc pierwszą miejscowość jaką widzimy z
okien autobusu to... Sztabin! Dla niewtajemniczonych - dwa lata temu tu zaczynaliśmy spływ tratwą,
a wieże kościoła prześladowały nas niemal do końca...
Mijając wioskę stają mi przed oczami obrazy z 2013 roku - piwo w knajpie z
przeklinającymi miejscowymi, burza w drodze nad rzekę, strzaskaną
miętówkę, ciężką noc w ciasnej tratwie...
Wracam do teraźniejszości - autobus zajeżdża na dworzec w Augustowie. Mamy ponad 2 godziny czasu, więc idziemy z Eco do znanej już nam knajpy
przy rynku, gdzie zjadamy kibiny. Potem lecę jeszcze do Żabki kupić jakąś
odtrutkę na koncerniaki...
Czekamy na kolejnego PKS-a z pewnym niepokojem - na rozkładzie nie jest
zaznaczone, że jedzie przez Giby. A inne tak zaznaczone są! Ostatecznie
jednak wychodzi, że przez Giby przejeżdża (bo nie ma jak ich minąć), więc
około 18.30 docieramy do nich, gdzie czekają już Iza z Grześkiem.
W Gibach (lit. Gibai) znajduje się dawna molenna staroobrzędowców, dziś katolicka pod
wezwaniem św. Anny.
W ogóle jest przyjemnie, bo po całym dniu szarówy wyszło słońce - wieczory
mamy w tym roku zdecydowanie ładniejsze niż poranki...
Pozostała dwójka siedzi nad jeziorem Gierat, tuż przy drodze.
Dowiadujemy się, że w międzyczasie Grześka ugryzł jakiś miejscowy pies!
Musimy też wyglądać bardzo podejrzanie, bo jeżdżąca tam i z powrotem
policja uważnie nam się przygląda. A my przyglądamy się jezioru, gdzie
jeden facet łowi rybi z rowerka wodnego.
Nadchodzi pora na znalezienie miejsca noclegowego - postanawiamy spróbować
nad sąsiednim jeziorem Pomorze. Na mapie mam zaznaczone jakieś miejsce
biwakowe, podobne do takiego nad Biebrzą. Wchodzimy w las, brzeg jest
wysoki, nie bardzo jest w ogóle jak podejść do wody. Spotykamy dwóch
młodych wędkarzy. Mówią, że dalej nie przejdziemy, bo jest ośrodek
wypoczynkowy, a namiot ewentualnie gdzie indziej - pokazują miejsce z
drugiej strony brzegu. No to idziemy...
Minąwszy rzeczkę Pomorzankę znajdujemy dość szeroki plac, służący czasami
do zawracania różnych samochodów. Po środku jest ślad po ognisku (dość
zasyfionym), dookoła sporo trawy. Nad jeziorem dziwny domek i dwa pomosty,
w tym jeden w stanie mocno pochyłym.
Najważniejsze jednak, że mamy ciszę i spokój, możemy w spokoju rozpalić
ostatnie podczas tego wypadu ognisko.
Poranek tym razem jest słoneczny, zapowiada się upalny dzień...
Zaglądamy do sklepu w Gibach, który służy jednocześnie za knajpę -
ukrywamy się za płotkiem w pseudo-ogródku, gdyż miejscowi przestrzegają
przed policją lepiącą mandaty. Wiadomo - masz to w Polsce.
Do śniadania usiłuje się dołączyć futrzany jegomość.
Posiliwszy się ruszamy w drogę. Mijamy jezioro Kaczan...
...i rzekę o interesującej nazwie.
Przed rezerwatem Pomorze rozdzielamy się - towarzystwo maszeruje
zdecydowanie dla mnie za wolno, a chodzenie nie swoim tempem strasznie
mnie męczy. W las włażę więc sam, na szpicy.
Rezerwat kończy się dość szybko i wychodzę na mleczne łąki.
Niestety, kończą się też oznakowania szlaku. Na rozwidleniu odbijam więc w
prawo i dochodzę do samotnego domku, gdzie droga zanika, a na mój widok
spanikowana babcia gwałtownie zamyka drzwi.
Pozostaje mi się cofnąć do skrzyżowania, gdzie spotykam resztę
towarzystwa. Dobry pretekst do chwili odpoczynku z cysterną w tle.
A dookoła żółto-zielono.
Znowu się rozdzielamy - raźno maszerując do przodu podziwiam pofałdowaną
okolicę.
Idzie się fajnie, ale gdy niedługo po przekroczeniu drogi na Ogrodniki
jedzie w moim kierunku samochód to nie marnuję okazji - stop dowozi mnie
do Sejn (Seinai). Kończę otwarte piwo pod mostem i dowiaduję się, że resztę też ktoś
podwiózł do miasta i szukają jakiegoś lokalu.
Sejny to dość ciekawa miejscowość, największa z terenów zamieszkałych
przez polskich Litwinów. Jest więc tutaj i litewski konsulat i litewska
szkoła. Świadectwem wielokulturowości są też dwie synagogi:
- Biała
- i tzw. Talmudyczna (budynek w tle to dawne hebrajskie gimnazjum).
Obie tuż obok siebie, obie wybudowane w drugiej połowie 19 stulecia, kiedy
Żydzi stanowili ponad 70% mieszkańców. Jeszcze w okresie międzywojennym
było ich z 25 %.
Nad miastem góruje podominikańska bazylika, jedna z dwóch w dzisiejszej
Polsce reprezentującej tzw. barok wileński.
Obok kościoła znajduje się także dawny dominikański klasztor.
Z resztą ekipy spotykam się w restauracji, gdzie konsumujemy różne
miejscowe specjały, których nazw już nie pamiętam.
Potem się rozdzielamy - ja z Grzesiem idziemy na autobus, a Eco z Izą
łapie stopa (miał jechać z nami, ale się skusił na coś innego...). Widzimy
ich potem z okien autobusu, jak wchodzą do zatrzymanego
samochodu.
Nasza droga w skutek remontów dłuży się niemiłosiernie, ale stopowiczów
znowu dogania licho w postaci policji. To ja wolę jednak
dłużenie.
W Suwałkach kolejna przesiadka - znowu przez chwilę jesteśmy razem w knajpie na
rynku. I znowu podział - tym razem Iza jedzie sama, a my tłuczemy się
bocznymi drogami na powrót do Augustowa.
Tam - już tradycyjnie - obiad przy rynku, zakupy i maszerujemy w kierunku
Jeziora Białego. Zapada zmrok.
Rozbijamy się niemal dokładnie w tym samym miejscu gdzie dwa lata temu - w
pobliżu stacji kolejowej. Szybka kąpiel, krótka imprezka w namiocie i
idziemy spać, gdyż pobudka jest przed 5-tą... Ale za to rano...
Cudny poranek, identyczny jak w 2013 roku. To jezioro ma coś w
sobie!
Ah, jak żal wyjeżdżać! No, ale trzeba, niestety...
Na dworcu okazuje się, że kasa biletowa już nie działa - rozwój kolei w
Polsce nabiera rozpędu. Ale przecież mamy pendolino!
W pociągu smętnie mijamy kolejne, malutkie stacyjki. Humor zaczyna się
poprawiać, gdy powoli pogoda się psuje - w Białymstoku nie jest już tak
fajnie, więc przynajmniej nie jest nam tak żal.
Mamy kupę czasu do autobusu, więc łazimy po okolicy, obserwując m. in.
białostocki meczet.
Zachodzimy do znanego już nam lokalu, który zresztą otwierany jest chyba
według uznania właściciela. Niestety, brak babki ziemniaczanej, więc
posilamy się plackami i syfcem. Potem jeszcze siedzimy sobie z winkiem
niedaleko stacji i...
I koniec! To znaczy prawie koniec, gdyż w mieście zwanym Warszawa Andrzej
prowadzi nas jeszcze na szybki i tani napój piwopodobny, ale wypad należy
uznać bezpowrotnie za zakończony.
Fajna relacja. A to jeziorko ma kojący klimat. Ach te mgiełki i zachody ;) Pozdrawiam. Morawy też fajnie pokazałeś. :)))
OdpowiedzUsuńMorawy czekają na opis z weekendu czerwcowego :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń