poniedziałek, 8 czerwca 2015

Podlasie - od Goniądza do Suchowoli

Po zakończeniu tratwowego spływu i uzupełnieniu składu o Izę udajemy się szybko w kierunku znanej już nam restauracji hotelowej w Goniądzu. Mimo, iż pisało, że działa do 20-tej, to udało nam się coś zjeść jeszcze po tej godzinie :) Wszystkim smakowało, oprócz Izy :D

Nocujemy dokładnie w tym samym miejscu, co z Eco w sobotę - za miastem, nad Biebrzą obok Carskiej Drogi. Pogoda jednak jest już mniej przyjemna, nieco kropi, ale na szczęście namioty rozbijamy na sucho, podobnie jak smażymy na ognisku kolację.



Dopiero potem zaczyna walić deszczem, ewakuujemy się więc do namiotów, gdzie kończymy imprezę ;) Niestety, pada również rano... ponownie zasypiam, budzę się i nadal pada. Od razu mam skojarzenia z poprzednim rokiem, kiedy obok Gnojna lało, lało i lało...

Na szczęście około godziny 11-tej przestaje, zatem zwijamy mokre namioty i ponownie uderzamy do Goniądza, obserwując przy okazji miejsce, gdzie dzień wcześniej dwóch licho-rybaków pokazało nam złą drogę!


W Goniądzu po raz trzeci knajpa hotelowa (jest to w sumie jedyne miejsce, gdzie można coś zjeść), zakupy i wychodzimy na obrzeża, aby złapać stopa. Po drodze podziwiamy miejscową architekturę.



Początkowo planowaliśmy dostać się do Osowca, następnie przez Grajewo do Augustowa, ale od kiedy pojawiła się Iza to plany zaczęły się... mieszać ;) Postanawiamy więc uderzać w kierunku przeciwnym, na Suchowolę.

Po jakimś czasie oczekiwania Iza łapie stopa - do wiekowego poloneza ładuję się razem z Eco. Miejscowa rodzinka podwozi nas do... skrzyżowania przy Wroceniu! Jakiś zaklęty krąg!


Zagadują ile jesteśmy w stanie zapłacić za dowód do Suchowoli... ponieważ w ogóle nie znamy stawek, to czekamy na ich propozycję. Pada 38 zł! Nie, dzięki, autobusem zajechalibyśmy o połowę taniej. Wychodzimy więc dokładnie w tym samym miejscu, gdzie w niedzielne popołudnie z psem Gorolkiem szliśmy w kierunku zamkniętego sklepu...

Mija trochę czasu i w tle pojawiają się dwie postacie - Iza z Grzesiem złapali kilka stopów i nas dogonili. Siedzimy razem przy skrzyżowaniu, machamy - nic. Trzeba więc ruszyć tyłki i przed siebie, tą straszliwie prostą drogą.


Krajobraz wokół dość monotonny - pola, rzadkie skupiska drzew, czasem jakieś zabudowania w tle.


Łapanie stopa nie wychodzi nawet Izie - ludzie patrzą na nas jak na kosmitów albo pokazują słynne "jadę tylko kawałek"! Po kilku kilometrach schodzimy z niegościnnej trasy wojewódzkiej na piaszczystą drogę w kierunku Dolistowa, gdzie w niedzielę Grzesiek widział sklep i knajpę. Przy okazji rozgrywamy szybki mecz ;)


W Dolistowie (są dwa - Nowe i Stare - nie bardzo wiadomo gdzie biegnie między nimi granica) zupełnie inne klimaty: konie, krowy, drewniane domy...



Jest i knajpa - tyle, że zamknięta. Siadamy więc pod Lewiatanem, centrum cywilizacji miejscowości.


Mamy stąd widok na najwyższy budynek Dolistowa - neoklasycystyczny kościół i dzwonnicę.


Zastanawiamy się co robić dalej - jasne jest, że na Suwalszczyznę dzisiaj się nie dostaniemy... w końcu pada pomysł, aby podejść do bliskiej tutaj Biebrzy. Okazał się pomysłem trafionym, bowiem przy rzece znajduje się miejsce biwakowe, podobne jak kiedyś w Sztabinie.


Andrzej coś marudzi, że za blisko miejscowości, że gdzie indziej - mnie się od razu tam spodobało i reszcie ekipy po chwili również. Jest dużo zielonej trawy, wychodek, dwie wiaty, miejsce na ognisko, a w pobliskim podmokłym lesie również zestaw drzewa. Do tego mamy okres przed sezonem, więc poza grupką nastolatków, która szybko się zmywa, nikt nas nie niepokoi.


No dobra, jeden typ ciągle się nam przygląda ;)


Dokonujemy kąpieli, rozstawiamy namioty i wkrótce płonie ognisko. Iza stawia swój wegetariański kociołek, my smażymy martwe zwierzęta.


Trafia nam się przyjemny zachód słońca nad Biebrzą.




W takich warunkach siedzenie wokół ogniska jest jeszcze fajniejsze niż zwykle :)



W nocy zaczyna padać, ale uciekamy pod wiatę, więc deszcz nam nie straszny. I znów opady utrzymują się aż do rana, ale tym razem kończą się wcześniej niż w środę. Mimo to czwartkowe dopołudnie jest pochmurne i mokre.


Po szybkich zakupach ruszamy przez Dolistowo Stare, które dzień wcześniej wydawało się bardzo zachęcające.


Starych domów tutaj od groma, w większości zamieszkałych, więc nie zmieniają się w rudery jak w Goniądzu.



Większość z nich ma charakterystyczne dla Podlasia zdobienia, efekt wzorowania się na dawnych carskich dworcach, pałacach czy cerkwiach. No, ale trudno się dziwić, w końcu ten teren aż do Wielkiej Wojny leżał w granicach Cesarstwa Rosyjskiego właściwego, a nie w Kongresówce (ta była na Suwalszczyźnie, zaraz za Biebrzą, która stanowiła i stanowi granicę).


Wioska jest bardzo ładna dla oka i dobrze, że nie minęliśmy ją jakimś stopem.


Na ten zresztą znowu trudno liczyć, bo ruch znikomy...

Na obrzeżach wsi - wiatrak.


Suniemy z Eco do przodu, ale co jakiś czas trzeba stawać, bo Grześ z Izą wyraźnie ciągną po tyłach. Hmm, z takim tempem to Suwalszczyzna znowu się oddala. Na nasze szczęście na skraju następnej wioski - Zabiele - Iza łapie stopa i wchodzi tam z Grzesiem.


Cieszymy się również i my, bo możemy podkręcić tempo - Andrzej od razu pisze im smsy, aby na nas nie czekali, tylko walili na Augustów, jeśli jest możliwość.

A my tymczasem oglądamy sobie zabudowę Zabieli (Zabielów?), również ciekawą.





Krzyż w zdobieniu a'la późny Gierek.


Zagaduje nas jakiś zawiany miejscowy - "co macie w plecakach?". Eco, licząc na swą chytrość, odpowiada, że bimberek. "Ooo, odsprzedajcie" - tamtemu otwierają się oczy. Kurde, jeśli na wioskach chcą kupować bimber od turystów, to już chyba jest koniec świata! A przecież było jeszcze przed drugą turą wyborów!

Potem inny facet pyta mnie, czy jesteśmy geodetami i gdzie ciągniemy. Mówię, że turyści i do Suchowoli. "Hmm, to mogę was podwieźć". Wlewa się w nas nadzieja, lecz rozmówca stwierdza jednak, że najpierw musi coś załatwić z sąsiadem i jak pojedzie do miasta, to nas po drodze weźmie. Aha, jasne...

Za wsią dochodzimy ponownie do cholernej drogi wojewódzkiej, prostej, w dawnym pasie Carskiego Traktu. Powtórka z rozrywki...


Auta jakieś jeżdżą, ale rezultat ten sam co zawsze jeśli chodzi o łapanie okazji. Eco zauważa, że przy drzewach leżą kupki kamieni.
- To pewnie zdesperowani autostopowicze zbierali, aby rzucać w kierowców :D


W lesie wchodzimy w nowy powiat, ale zmian w podejściu kierujących nie widać. Mijając różne kapliczki zastanawiam się już, czy może powinniśmy tam klęknąć z prośbą błagalną? Z drugiej strony widać w oddali zabudowania Suchowoli, więc za jakiś czas tam się doczołgamy...



I wreszcie wydarza się cud: zatrzymuje się samochód z jakimś wojskowym lub strażnikiem granicznym. Nie jedzie co prawda do Suchowoli, ale odbije dla nas te kilka kilometrów! Super, co najmniej godzinę jesteśmy do przodu :) Gadamy o różnych rzeczach, żołnierz służył kiedyś w Bytomiu, opowiadamy o spływie...

Po kilku minutach wyrzuca nas przy rynku w Suchowoli, gdzie straszy ogromna, paskudna, żelazna konstrukcja. Do geograficznego środka Europy pasuje jak pięść do oka!


Dzięki stopowi udało nam się być tutaj nawet o rozsądnej godzinie, za 40 minut mamy autobus na Augustów, więc jednak zahaczymy o Suwalszczyznę (nie licząc drugiego brzegu nad Biebrzą, gdzie Eco nagi ciągał tratwę ;) ).

1 komentarz:

  1. Jak zwykle fajny opis i sporo ciekawych miejsc oraz lokacji. Tylko jak dla mnie trochę...za płasko ;)

    OdpowiedzUsuń